Fotografie z "Powtórzenia": Aneta Nowicka
Powtórka eksperymentu doktora Zimbardo nie udała się. Fiasko próby odnalezienia w pierwotnego zła drzemiącego w "ludzkiej naturze" doprowadziło, choć nie musiało, do powstania filmu płaskiego, jednego z najsłabszych w dorobku Artura Żmijewskiego. Jeszcze raz okazało się, że to nie zło jest banalne, tylko wymuszone kulturą i wszechobecnymi kamerami dobro.
Po ogłoszeniu wyników konkursu na pawilon polski na biennale w Wenecji, pojawiła się nadzieja na wydarzenie artystyczne bez precedensu: Artur Żmijewski pod przewodem kurator Joanny Mytkowskiej mieli powalić publiczność na kolana. Szanse były duże, bo Żmijewski należy do tych nielicznych artystów, którzy nie zaliczyli w swojej karierze większych wpadek. Innymi słowy, za co wziął się artysta, zamieniało się w sztukę najwyższej próby - bulwersującą, szokującą, zdumiewającą wielością znaczeń osiągniętych często prostymi środkami. Im większe oczekiwania, tym większy zawód: kuratorsko-artystyczny duet Żmijewski/Mytkowska wyprodukował na tegoroczne Biennale pracę nudnawą (wiele osób nie dotrzymuje nawet do połowy projekcji, o końcówce nie wspominając), z której płyną równie banalne, co nieprawdziwe wnioski (człowiek jest dobry, ludzka solidarność pokonuje wolę mocy jednostek). Można zaryzykować tezę, że lepszym od "Powtórzenia" wyborem na Biennale byłaby retrospektywa filmów Żmijewskiego z takimi perełkami jak "Nasz śpiewnik", "KRWP", "Berek", "Lekcja śpiewu", czy "80046".
Oczywiście, film nie jest zupełną klapą - można próbować go interpretować, doszukiwać się znaczeń i drugiego dna, zachwycać ilością zaangażowanych osób, operatorów, montażystów, techników. Ostatecznie, nie jest tak źle, jak mogłoby być: Żmijewski przerasta nie tylko realizacje Dróżdża i Tarasewicza z poprzednich lat, ale także prezentuje się umiarkowanie dobrze na tle kilku innych pawilonów narodowych z tegorocznego biennale np. Maroka, Węgier, Czarnogóry, Czech, czy Brazylii. Nie zmienia to jednak uczucia niedosytu, które narasta w trakcie projekcji - nie tego się spodziewaliśmy. No właśnie, na czym właściwie polega rozczarowanie?
Pierwszym wrażeniem towarzyszącym recepcji filmu jest dojmująca sztuczność: więzienie jest atrapą, która sprawia wrażenie, jakby miała się rozsypać od kopnięcia w ścianę; więźniowie i strażnicy (w tej roli opłacani bezrobotni) sprawiają wrażenie słabo motywowanych, kiepskich aktorów, którzy nie bardzo wiedzą, o co w tej całej szopce chodzi. Artur Żmijewski stara się być złym duchem więzienia, podjudzać i zachęcać do przemocy, ale trochę się wstydzi i jakoś mu to nie wychodzi, bo ostatecznie - po 40 minutach wątłej narracji - wszyscy rezygnują z udziału w eksperymencie. Trudno im się dziwić: pieniądze małe, sława żadna, przygoda też raczej wątpliwa. Nie ma się o co bić.
Krytycy odnoszący się do "Powtórzenia" przywołują różne reality shows, ale trudno nie dostrzec, że stworzone przez Żmijewskiego więzienie to jedynie kiepska namiastka świata kreowanego przez media. Nie byłoby nic złego w porównaniu filmu z "Barem" czy "Big Brotherem", gdyby nie brak refleksji nad naturą mediów szczególnie widoczny jeśli porównamy dzieło Żmijewskiego np. z prezentowanymi w ramach biennale filmami Francesco Vezzolie'go ("Comizi di Non-Amore", "Kaligula"). Jeśli nie o krytykę telewizji i mediów chodzi to o co?
Tropem interpretacyjnym, jaki można z pewnością zastosować do "Powtórzenia" jest sięgnięcie do nieco ogranego w poprzedniej dekadzie "Nadzorować i karać" Michel'a Foucault'a. W tym kontekście "Eksperyment" potwierdza znaną od lat tezę, że panoptykon rzeczywiście działa - ludzie obserwowani przez kamery i wielkiego brata są spokojniejsi, nieskorzy do używania przemocy, ale czy faktycznie są dobrzy, czy raczej tylko tak na pokaz? Czy faktycznie ludzie są skłonni zrezygnować z władzy i przemocy w imię dobra wspólnego, solidarności? Trudno powiedzieć skąd właśnie u Artura Żmijewskiego taka naiwna wiara w "dobro w człowieku" i niechęć do sprawowania władzy: w rozmowie z Dorotą Jarecką opublikowanej w Gazecie Wyborczej artysta zgłasza postulat wysłania kopii filmu do dyktatora Aleksandra Łukaszenki w nadziei, że dyktator po obejrzeniu filmu zrezygnuje z zarządzania swoim więzieniem. Poza motywem białoruskim - tak na miejscu w Gazecie Wyborczej - kontekst polityczny w "Powtórzeniu" nie gra większej roli. Brak jakichkolwiek odniesień do sytuacji w więzieniach w Iraku czy Stanach Zjednoczonych (Guantanamo), o Polsce nie wspominając.
Osobną sprawą w "Powtórzeniu" jest niekonsekwencja autora, który z jednej strony pokazuje nam paradokumentalny zapis naukowego eksperymentu, jednocześnie zapraszając specjalistów do skomentowania tego, co widzimy. Końcówka filmu z rozmową artysty ze specjalistą od więziennictwa i biorącymi udział w eksperymencie bezrobotnymi niewiele wnosi, ale odsłania jednowymiarowość i naiwność całego projektu. Zamiast wieloznaczności, mamy jasną, prostą i nieprzekonywującą interpretację zdarzenia.
W sumie, "Powtórzenie" jest dość groteskowym, mrocznym eksperymentem (może dlatego Francesco Bonami pisał o polskim "l'umorismo negro e menomato" Żmijewskiego), który bardziej inspirował jako pomysł niż realizacja. Polski Pawilon w Wenecji nie jest lepszy ani gorszy od innych, ale przeciętność razi w wypadku tego artysty i tego biennale, na którym tak chwalonej przez media polskiej sztuki jest jak na lekarstwo (jedynie Mirosław Bałka załapał się na wystawę zbiorową w Pawilonie Włoskim, pokazuje też małą, ciekawą pracę na wystawie przy wejściu do Arsenału). Adam Mazur ^^^
Gdy zaczynało się w Polsce zbiorowe szaleństwo na punkcie "Wielkiego Brata" wielu twierdziło, że to widowisko niemoralne i żenujące. W odpowiedzi na ich ataki telewizja zatrudniała psychologów, którzy tłumaczyli zdumionym telewidzom, że obserwowanie z ukrycia grupki ludzi zamkniętych w małej przestrzeni to niezwykły eksperyment, który pomoże nam ujawnić "tajniki ludzkiej duszy". W rzeczywistości okazało się, że ukazywał on jedynie sposób myślenia człowieka znajdującego się w sytuacji, w której obserwują go miliony innych ludzi. Jeszcze raz dowiedziona została zasada nieoznaczoności: to, co obserwowane zmienia się pod wpływem obserwującego. Niestety...
Jadąc do Wenecji spodziewałem się, że film Żmijewskiego będzie przewrotnie wykorzystywał ten fenomen. Że "Powtórzenie" eksperymentu Zimbardo, mające miejsce w postbrotherowej Polsce będzie przekornym ukazaniem, w jaki sposób kat i ofiara stają się aktorami wielkiego, współczesnego show, odgrywając swoje role w taki sposób, by widzowie stanęli po ich stronie. Niestety, Żmijewski miał znacznie większe plany. Chciał zgłębić "tajniki ludzkiej duszy".
Jest zatem więzienie żywcem wyjęte z programu "reality show", które ono wszelkie niezbędne atrybuty telewizyjnej blagi - niechlujnie szpachlowane gipsościanki, lustra weneckie i kamery umieszczone, gdzie tylko można. Miało także swoich mieszkańców, przypuszczających pewnie, że czeka ich niebawem popularność porównywalna do sławy Gulczasa, Frytki, lub Sebastiana Florka. Z tej okazji robili miny, stawiali się, rozkazywali, ulegali, spoglądali wyniośle, żartowali i sikali do garnków z zupą. Na koniec wszyscy się zbratali podając sobie dłonie i przyznając do popełnionych błędów. Brakowało tylko kawałka "Love me tender..." w tle. Było łzawo i zakończyło się szczęśliwie, czyli tak, jak powinno. Niestety, o ludzkiej naturze nie mówi to absolutnie NIC, podobnie jak nic nie mówiły o niej programy z cyklu "Big Brother". Film powtarza jedynie stare banały, że człowiek może przybierać setki masek, w zależności od sytuacji, w której się znajdzie. Że jest gotów zgodzić się na daleko idące kompromisy. Że funkcjonuje czasem dzięki samej sile inercji, która sprawia, że brnie w sytuację, która wcale mu nie odpowiada.
W wywiadzie z Dorotą Jarecką dla "Gazety Wyborczej" artysta powiedział, że "władza buntuje się przeciw władzy". W rzeczywistości władza jednak nie rezygnuje z siebie samej tak szybko. Chyba, że jest tak nieporadna, jak Żmijewski, który za wszelką cenę chciał zmusić strażników do "rządów silnej ręki". Do tego jednak potrzeba kogoś innego, kogoś, kto ma cechy prawdziwego s.....syna. No i braku kamer. Marcin Krasny^^^
Chociaż po obejrzeniu filmu odnosi się wrażenie, że przebieg eksperymentu sprawił zawód autorowi tego projektu, to jednak "Powtórzenie" jako rzetelny dokument niebanalnej sytuacji jest bez wątpienia cenny poznawczo. Skoro "nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki", to "Powtórzenie" było przedsięwzięciem nieuchronnie zakładającym i porównywanie z przebiegiem eksperymentu Zimbardo, i poszukiwanie odpowiedzi, dlaczego właśnie takie zmiany wystąpiły. Prowadzi to do pytania, co film ten - zgodnie czy nie z intencjami autora - pokazuje.
Zasadniczy fakt, że nie wytworzyły się patologiczne relacje między strażnikami i więźniami przekonuje chyba o skuteczności medialnego monitoringu w powstrzymywaniu takich zachowań. Zimbardo wprawdzie też rejestrował interakcje uczestników eksperymentu, ale w ciągu 30 lat, które minęły od tamtego czasu, zmieniła się gruntownie medialna świadomość ludzi. Studenci z Uniwerystetu Stanforda mieli poczucie uczestniczenia w przedsięwzięciu naukowym, jakby klinicznym. Natomiast dla ochotników występujących w "Powtórzeniu" podstawowym odniesieniem była zarówno dobrze im znana formuła "reality show", jak i poczucie włączenia w sferę mediów, gdzie rozliczani będą z "faktów medialnych", swojego wizerunku, a nie np. intencji. I wszystko, co zostało zarejestrowane, może być użyte przeciwko nim. To komplikuje sprawę interpretowania ich zachowań, ale jednocześnie osadza całą sytuację w bardzo aktualnym kontekście mediów, który zdaje się być odczuwalny niemal wszędzie. W pewnym momencie więzień nr 810 namawiał pozostałych do karnego ogolenia głów i aby dać im przykład, ogolił się sam. W rzeczywistym więzieniu byłoby to świadectwo degradacji i uległości, ale to samo zrobione przed kamerami nie jest już tak jednoznaczne. Jest bardzo prawdopodobne, że zrobił to, by się wyróżnić - albo kierowany ciekawością, "co będzie jak to zrobię", lub po prostu by "coś się działo". Bywa, że z powodu nudy ludzie robią dużo gorsze i bardziej absurdalne rzeczy, a obecność kamer przed jednymi zachowaniami powstrzymuje, ale do innych prowokuje. "Powtórzenie" to film co najmniej dwuwarstwowy: z jednej strony pokazuje przebieg eksperymentu, z drugiej jest filmem o robieniu filmu o eksperymencie.
Ujawnia się to szczególnie w kluczowej sprawie zmiany postawy "naczelnika" więzienia. Zgodnie z przydzieloną mu funkcją powinien zareagować w bezwzględny sposób na demonstracyjne zachowania jednego z więźniów. W rzeczywistym więzieniu mógłby pewnie liczyć, że jeśli wykaże się skutecznością, zyska aprobatę zwierzchnika, bo - przynajmniej teoretycznie - "grają do tej samej bramki". Ale w ramach "Powtórzenia" odgaduje, że jego "zwierzchnik" - autor filmu - czyha na jego "wpadkę", poluje na coś, co w rzeczywistym życiu jest nie do zaakceptowania. "Naczelnik" zmienia więc reguły i od tej chwili, niemal jak polityk, gra o swój wizerunek przed kamerą. Aranżuje spektakularne pojednanie z więźniami, a potem jeszcze goli sobie głowę dla zademonstrowania solidarności z nimi. Zamiast sondować w psychodramie splot swoich alter ego i sprzecznych racji, przecina ten gordyjski węzeł pozorów. Zwraca się do rzeczywistości podstawowej, tej, która jest poza eksperymentem - ale dalej rejestrowana na filmie. Bo w zapisie medialnym musi być widać, kim się okazał. Właśnie tego przejścia do poziomu rzeczywistych realiów nie mógł zawierać niemiecki fabularny film Olivera Hirschbiegla "Eksperyment"(2001), również oparty na sytuacji stworzonej przez Zimbardo.
Eksperyment Żmijewskiego, który prowokował do przekroczenia norm moralnych, do agresji i bezwzględnej walki o dominację, sprowokował uczestników do przekroczenia reguł eksperymentu przez odrzucenie władzy strażników nad więźniami i uwolnienie się spod władzy przeprowadzających eksperyment. Co za ulga, mogliby powiedzieć "więźniowie" i "strażnicy": to była tylko sztuczna zainscenizowana rzeczywistość, z której można się wypisać, a film pokaże staranie o zachowanie godności.
Ale to, co jest rozwiązaniem dla uczestników eksperymentu przed kamerami, nie wystarcza dla nas, którzy jesteśmy w rzeczywistości, w której są rzeczywiste więzienia i rzeczywiści przestępcy. To też jest część przekazu, jaki niesie "Powtórzenie". Decyzja "naczelnika" ma istotne znamiona uchylenia się od władzy, bo nie widać modelu władzy pozwalającej zachować ludzką twarz. To nie tylko przypadek konkretnej osoby uczestniczącej w filmie. Demokratyczne społeczeństwo nie może sobie poradzić z koniecznością zachowań niedemokratycznych w jego interesie. W rezultacie w więzieniach oddaje władzę siłom, którymi w gruncie rzeczy pogardza. A bez więzień nie jest w stanie funkcjonować.
Wygląda na to, że "strażnicy" z eksperymentu Zimbardo za łatwo uwierzyli, że cel władzy więziennej uświęca stosowane środki. Ochotnikom z "Powtórzenia" udało się takich błędów uniknąć, ale problem więzień pozostał. Niefilmowanym bezwzględnym powtórzeniom nie ma na razie końca. Grzegorz Borkowski ^^^
Żmijewski wreszcie zainteresował się przeciętnością, normą, która jawi się jako powtórzenie - taki jest tytuł najnowszego projektu; podobne konotacje generuje tytuł katalogu artysty wydanego specjalnie z okazji Biennale: Co stało się raz - nie stało się nigdy. Tego typu sformułowania w sposób naturalny przywołują koncepcje poststrukturalistyczne, w tym szczególnie nas interesujące w kontekście projektu Żmijewskiego - koncepcje podmiotowości. W pismach poststrukturalistów podmiotowość jawi się bowiem jako konstrukt lingwistyczny nieuchronnie tracący swą autonomię na rzecz tego co na nią wpływa i ją formuje - czyli przede wszystkim języka ("mowa wyprzedza świadomość" powiada Derrida, "Dusza więzieniem ciała" powiada Foucault). W tej perspektywie wypowiadający się podmiot - de facto "cytuje słownik" który już istnieje wcześniej, a jego działanie jest zdeterminowane wpojonymi mu w procesie socjalizacji schematami zachowań. O ile kolejne fale polskiej sztuki krytycznej lat 90 były zainteresowane ujawnianiem i dekonstrukcją uwarunkowań lingwistycznych i dyskursywnych naszych ciał i podmiotowości (nie proponując za wiele pozytywnych projektów) o tyle ostatnio najciekawsze wydają się próby zajęcia innej postawy wobec "władzy" (lingwistycznej, dyskursywnej) i przejęcia nad nią jak największej kontroli w celu budowy przez podmiot własnej tożsamości.
Należy przypomnieć, iż Derrida i Foucault widzieli możliwość subwersji "wpływu" świata zewnętrznego na podmiot przez tzw. "kreatywne powtórzenie". U Derridy była to zasada iterowalności, u Foucaulta pod koniec życia pojawiła się refleksja nad "rządzeniem" i "miejscem króla". Takie "kreatywne powtórzenia" stają się jedną z charakterystycznych cech sztuki Żmijewskiego. Jak pisze Joanna Mytkowska: "w pracach Żmijewskiego powtarzanie tego co się raz wydarzyło, odtwarzanie historii, przywoływania jej raz jeszcze, zastępowania języka wspomnień doświadczeniem, przeżywaniem historii naprawdę, wydaje się być koncepcją kluczową. Strategia ta intuicyjnie dotyka samej istoty komunikacji językowej". Należy tutaj dodać, iż o ile wcześniejsze artystyczne projekty dekonstrukcyjne (z połowy lat 90.) pozostawały jeszcze w "paradygmacie emancypacji" (np. grupy mniejszościowej, jednostki etc.) tak obecnie główna uwaga kieruje się w kierunku "paradygmatu tożsamości" (różnorako tematyzowanego w pismach np. Anthony'ego Giddensa czy Zygmunta Baumana), rozumianego jako namysł i działanie w kierunku budowy podmiotowości w obliczu postępującego rozpadu i fragmentacji świata ponowoczesnego; namysł nad umiejętnością rządzenia sobą aby scalić własną podmiotową narrację w obliczu miliona wyborów i zaskakujących zdarzeń, którymi ten świat jest wypełniony. Następuje widoczne przejście od obawy przed "działaniem władzy" na podmiot do zainteresowania podmiotowym jej "użyciem", "rządzeniem". Zgodnie z Foucault'owskim la gouvernementalite coraz więcej artystów zaczyna "kręcić się" wokół "miejsca króla" (tego typu jakości są obecne według mnie w sztuce tak różnych artystów jak: Piotr Uklański, Paulina Ołowska, Wilhelm Sasnal, Tomasz Kozak, Zbigniew Libera, Maurycy Gomulicki etc.). Również i najnowszy projekt Żmijewskiego jest znakiem tych przemian, które dokonują się w łonie samej sztuki krytycznej. Projekt ten jest bowiem namysłem nad rządzeniem, nad władzą ale już zupełnie innych pozycji i w zupełnie innym celu.
Żmijewski w "Powtórzeniu" sięgnął po panoptikon - jedną z bardziej znanych (powtarzalnych) figur naszej kultury. Figurę wspólną dla tak różnych fenomenów jak: eksperyment profesora Zimbardo, koncepcje podmiotowości Foucaulta czy też współczesne widowiska telewizyjne typu Big Brother. Odniesienia do nich wszystkich konstytuuja sens pracy Żmijewskiego. Niemniej jednak punktem wyjścia była chęć powtórzenia eksperymentu Prof. Zimbardo, którego uwarunkowania Żmijewski starał się możliwie najdokładniej odtworzyć. Czynił to m.in.: dzieląc wybrane osoby na więźniów i strażników, sankcjonując relacje władzy między nimi specjalnym regulaminem (którego wszyscy muszą się nauczyć na pamięć), izolując ich, pozbawiając symbolicznie tożsamości (więźniowie zamiast imion mają numery), wprowadzając co jakiś czas różnego rodzaju "złośliwe" zadania (mające zdynamizować przebieg eksperymentu) typu: rozkaz ostrzyżenia więźniów, podawanie posiłków nienadających się do jedzenia, etc. W ramy "partytury" wyznaczonej przez Żmijewskiego wchodziło jeszcze wynagrodzenie ok. 120 pln za dzień "uwięzienia". Posiadając tak zarysowany kontekst artysta "uruchamia go", analizuje jego przebieg i wyniki.
Jest to pierwsza realizacja Żmijewskiego, w której tak bardzo otworzył się na "kreatywność" innych. Artysta już raczej nie reżyseruje a staje się koordynatorem pewnej sytuacji, która rozwija się procesualnie zgodnie z "parametrami rzeczywistości" (które wprowadza aktywność uwięzionych) takimi jak nieprzewidywalność, przypadek etc. Sens i znaczenie takiego eksperymentu "spóźnia się" i może być ukonstytuowany dopiero post factum - w toku analizy tego co zaszło. Warto wspomnieć, iż dzięki określonemu "treningowi" w pracowni Grzegorza Kowalskiego na warszawskiej ASP, specyficznym zapleczem konceptualnym poczynań Żmijewskiego (aktualizującym się szczególnie w jego ostatniej pracy), staje się artystyczna metodologia Oskara Hansena, związana z takimi pojęciami jak: prowokacja, ujawnianie formy złożonej etc. Hansen również kreował raczej pewne sytuacje poznawcze a działalność artysty ograniczał do impulsu (stworzenia kontekstu), który miał ujawnić specyficzne cechy (uwarunkowania, ograniczenia etc.) danego człowieka, zespołu ludzi, zjawiska i następnie rygorystycznej analizy tego co zaszło w jego wyniku.
Żmijewski ustanawiając bardzo wyraźne, hierarchiczne relacje władzy pomiędzy strażnikami a więźniami (wzmocnione odwołaniami do pełnego przemocy eksperymentu Zimbardo), przywraca pierwotny represyjny charakter sytuacji, która we współczesnej kulturze konsumpcyjnej (ze względu na reality shows) kojarzy się głównie z przyjemnością wizualną, z narcyzmem, ekshibicjonizmem. Podczas obserwacji tego jak poddani presji oka kamery bohaterowie filmu Żmijewskiego kreują swoje role, pierwotne konotacje związane z eksperymentem Zimbardo szybko schodzą na drugi plan. Najbarwniejszą kreację udało się stworzyć jednemu z więźniów inkarnującemu w swoim zachowaniu cały wachlarz klisz i wątków związanych z reprezentacjami postaw antysystemowych (które znamy z filmów lub z naszej martyrologii narodowej). Z kolei strażnik (notabene były kandydat na studia aktorskie) nie potrafił "wykreować" przekonującej kreacji osoby sprawującej władzę, osoby która rządzi. Czuł się wyraźnie źle i niekomfortowo w narzuconej mu roli. W rezultacie zrezygnował z władzy na rzecz żywiołowego utożsamienia się z więźniami. Tego typu przebieg eksperymentu i finalny gest "zrzeczenia się" pozwala nam wyciągnąć wnioski co do natury i ekonomii współczesnej władzy (w warunkach ponowoczesnych, neoliberalnych społeczeństw), którą cechuje wyraźna niechęć do rządzenia innymi a raczej skupienie się na indywidualnym rządzeniu sobą, na kreacji i estetyzacji własnej tożsamości. Na specyficznej podmiotowej samorządności. Tematyzowane przez Zimbardo - efektywne i pełne przemocy rządzenie innymi, w którym ujawnia się to co najgorsze w ludziach (zwierzęcość oprawców i skrajny konformizm ofiar) zdaje się być właściwe kontekstom gdzie jeszcze możemy mówić o jakiejś "naturze" (np. więzienia typu Guantanamo, Abu Ghraib), kontekstom słabo zracjonalizowanej realnej przemocy. Sterylny, zrealizowany w polu sztuki eksperyment Żmijewskiego nie mógłby ani przez chwilę pretendować do tego aby przywołać powyższe ekstremalne warunki. Żmijewski nie sili się również na to aby mówić coś o tzw. "esencji" człowieka (o tym czy jest on w istocie dobry czy w istocie zły). Tego typu pytania mamy już dawno za sobą (odeszły wraz z modernizmem), odnosi się on raczej do współczesnych perypetii władzy i tożsamości w świecie zmediatyzowanym, sztucznym, całkowicie oswojonym, znanym (pozbawionym tzw. "mocnych uwarunkowań"), wypełnionym konwencjami zachowań, cytatami. Ta rzeczywistość w której się znaleźli (nawet będąc pod presją) bohaterowie Żmijewskiego nie jest obca. Już ją dobrze znają (np.. z telewizji; wszyscy znają pierwotny eksperyment Zimbardo). To rzeczywistość powtórzenia. O ile wcześniej Żmijewski badał pogranicza języka, jego aporie i limity tak teraz analizuje jego bezosobową mechanikę; swoistą pułapkę językową broniącą dostępu do nieprzetworzonej przez kulturę rzeczywistości. Jest to być może projekt o tęsknocie za "naturalnością" (za utraconą bezpośredniością naszych instynktów), o kulturowym więzieniu, w którym są osadzeni "zdrowi i sprawni". W efekcie projekt "Powtórzenie" zyskuje podobną jakość co cykl "Pozytywy" Zbigniewa Libery, w którym w finalnych obrazach pełnych radości i zadowolenia możemy rozpoznać ich realne, pełne gwałtu i przemocy pierwowzory.
Na zakończenie chciałbym zasugerować, iż praca Żmijewskiego może być również ciekawym komentarzem do determinującego kształt ostatnich debat publicznych w Polsce (spowodowanego aferą Rywina i kontynuowanego lawiną tzw. "komisji śledczych") namysłu nad tym jak władza funkcjonuje w naszym kraju, jakie są rzeczywiste mechanizmy podejmowania decyzji. Czy widzialne hierarchie władzy (prezydent, premier, sejm) rzeczywiście rządzą czy to raczej atrapy dla jakiejś tajemniczej "grupy trzymającej władzę". Praca Żmijewskiego pokazując rozkład "rządzenia", nieumiejętność (czy wręcz niechęć) sprawowania bezpośredniej władzy, monitorując powstawanie nowych (tajemniczych) jej ekonomii, staje się ważnym głosem i w tych debatach. Jak również może być traktowana jako pewna opowieść o ewolucji jaką przeszła władza w Polsce w ciągu ostatnich 20 lat: od "stanu natury" charakterystycznego dla systemu komunistycznego, do stanu w którym Polska jako członek UE i NATO, wprowadza u siebie zmutowaną liberalną ideologię władzy i "eksportuje" własne doświadczenie przemocy ("natury") do krajów trzeciego świata (tzw. "misja stabilizacyjna Polski w Iraku").
"Powtórzenie" Artura Żmijewskiego znaczy pewną zmianę zainteresowań artysty, która daje się zauważyć już w zrealizowanym nieco wcześniej filmie "Pielgrzymka", w którym podróżuje on przez Izrael wspólnie z grupą pielgrzymów z polski. Film ten jest swoistą analizą pewnej normatywnej, dominującej w Polsce, narodowo-religijnej mentalności, która tak mocno odrzuciła przekaz sztuki krytycznej (m.in.. sztukę Żmijewskiego) dekadę wcześniej. Artysta pokazuje jak tytułowa pielgrzymka skonfrontowana z niezwykłą, groźną, opartą na szeregu niesprowadzalnych do siebie różnic (kulturowych, religijnych, narodowych etc.) współczesnością Izraela, jest w stanie wzruszyć się jedynie tym co już wie, co zgadza się ze strukturą pojęć i mentalnością wpojoną poszczególnym jej członkom wcześniej. Pielgrzymi zdają się nie zauważać skomplikowania świata na zewnątrz, nie dysponują pojęciami, które mogłyby pomóc im radzić sobie z "różnicą". Wszystkie bardziej kontrowersyjne kwestie są natychmiast przerabiane przez pilota wycieczki na łatwo strawne frazesy potwierdzające wyjściową wizję świata (sprawia to, iż pielgrzymi de facto cały czas powtarzają to co już wiedzą, potwierdzają swoją dawno zdefiniowaną tożsamość).
Podobnie i w swoim najnowszym projekcje Żmijewski zdaje się być bardziej zainteresowany analizą - rządzącego światem sprawnych i zdrowych - dominującego myślenia tożsamościowego (opartego na powtórzeniu) a nie kreowaniem jakiejś przestrzeni różnicy, której to my "normalni" nie jesteśmy w stanie adekwatnie pojąć, która wymyka się poza nasz świat - kreując własny, autonomiczny (co czynił w swoich wcześniejszych filmach np. tworząc bestiariusz pełen hybrydycznych trójnogich ciał, niezwykły chór głuchoniemych śpiewających Bacha). Łukasz Ronduda^^^