"I feel most colored when I am thrown against a sharp white background" ("najmocniej czuję się kolorowym, gdy jestem rzucony na ostre białe tło") - to cytat z eseju Zory Neale Hurston (1928), a zarazem zdanie, które umieścił na swoim obrazie afroamerykański artysta Glenn Ligon. Jego tekst jest zmultiplikowany. Kolejne powtarzające się linijki czarnego pisma stają się coraz bardziej zamazane. Na końcu nie można już ich odczytać.
Podobnie jest z wystawą współczesnej sztuki afroamerykańskiej w Zachęcie, choć w jej wypadku wszystko jest zapisane wyraźnie do samego końca. Kuratorka - Maria Brewińska - umieściła "Czarny alfabet" na takim tle, na jakim się go czyta w polskim kontekście, czyli idealnie białym. Wystawa jest niemal pozbawiona scenografii i mogącego się z nią wiązać jakiegokolwiek wizualnego efekciarstwa. Po prostu: czarni artyści w białej Polsce, widziani przez pryzmat białej Ameryki z jej białym prezydentem. Jak w reklamie proszku do prania.
Przed otwarciem można było zarzucać Brewińskiej, że robi wystawę, korzystając z nieustającej koniunktury na egzotykę. Wystawę, która przekłamuje obraz Ameryki jako kraju, gdzie powszechna polityczna poprawność sprawiła, że o rasizmie już zapomniano. I wreszcie że tak naprawdę sama ta wystawa jest podskórnie rasistowska, ponieważ z ogromnego grona artystów wyodrębnia tylko tych, którzy mają ciemniejszy kolor skóry. Tymczasem po otwarciu okazało się, że każdy z tych zarzutów jest bzdurą.
Tożsamość grupowa, a zatem również symboliczny "alfabet", wizualny język porozumiewania się Afroamerykanów jest przez nich stale konstruowany. W Zachęcie polska publiczność może zobaczyć prace odwołujące się do korzeni czarnych artystów, historii Ameryki i wpisanego w nią niewolnictwa, rasizmu, oraz współczesnej kultury hip-hopu i reklamy. W swoim tekście kuratorskim Brewińska rozwiewa wszelkie potencjalne zarzuty dotyczące tej wystawy. Powołując się na Baudrillarda, opisuje Amerykę jako "melanż różnych narodowości i ras, [który] posługuje się nie jednym, ale kilkoma alfabetami - językami, a co za tym idzie - tworzy kilka tekstów naraz". I dalej: "W tym obrazie Ameryki jako kulturowego patchworku można dostrzec efekt dość rzadkiego działania, polegającego na znoszeniu różnic przy jednoczesnym podtrzymywaniu czy potwierdzaniu jednostkowych lub grupowych tożsamości, poprzez umożliwienie ich artykulacji w sferze społecznej". Brewińska prezentuje, w jaki sposób sztuka afroamerykańska dostąpiła zaszczytu wejścia na salony sztuki amerykańskiej. To tyle, jeśli chodzi o zarzut, że wystawa jest rasistowska, gdyż wyodrębnia artystów wyróżniających się kolorem skóry. Wielu z czarnych artystów jawnie podkreśla swoją odrębność, szczycąc się swoją kulturą, nawet jeśli oznacza to ścisłe zaszufladkowanie.
Co do wątpliwości związanych z pytaniami o współczesny rasizm - wystarczy jedno zdarzenie, o którym kuratorka nie zapomina wspomnieć: tragedia podczas ewakuacji ludności w Nowym Orleanie. Uprzywilejowanie białych w wielu częściach USA jest faktem.
Odpowiedzi na zarzut prezentowania egzotyki dla niej samej można poszukać między wierszami tekstu kuratorskiego. Brewińska podkreśla, że "nie ulaga wątpliwości fakt, który nas chyba najbardziej fascynuje w Ameryce: jej niehomogeniczność (w przeciwieństwie do problematycznej homogeniczności naszego społeczeństwa)". Przyczyn realizacji tej wystawy można szukać w obecnej sytuacji w Polsce: "istnieje jednak potrzeba przedstawienia alternatywy dla tej jednorodności [naszego kraju] i dominacji tzw. wartości uniwersalnych". To chyba wszystko wyjaśnia. Czarni, Żydzi, geje, liberałowie, prawica - tak naprawdę każda z tych grup posługuje się własnym alfabetem. Wśród nich pretensje do bycia jedyną słuszną zgłasza chyba tylko ta ostatnia.
W Zachęcie wisi czerwono-zielono-czarna flaga Davida Hammonsa, będąca deklaracją języka czarnych, wpisanego jednakże w dyskurs Ameryki. Schemat flagi USA został przez artystę w 1989 roku wypełniony kolorami flagi Marcusa Garveya z 1920 roku, na której czerwień to krew, czerń - wiadomo, a zieleń symbolizuje witalizm afrykańskiej przyrody. W sieci takich właśnie powiązań między dochodzącą do głosu kulturą czarnych a pierwszoobiegową kulturą białych sytuuje się cała wystawa.
Oba te światy zestawili ze sobą Sanford Biggers i Jennifer Zackin w instalacji "Mały świat", pokazując, że tak naprawdę wcale się od siebie tak bardzo nie różnią. Siedząc na wzorzystej kanapie w pokoju wyłożonym pachnącą drewnem boazerią, możemy oglądać dwie zestawione ze sobą nostalgiczne projekcje. Na jednej widać archiwalne filmy z życia przeciętnej czarnej rodziny, na drugiej niemalże identyczne, opowiadające historię białych. Wszystko to dzieje się tuż obok siebie, w tej samej przestrzeni.
W pomieszczeniach sąsiadujących z tą pracą wisi z kolei kilka innych realizacji odnoszących się do korzeni kultury afroamerykańskiej. Słowem - sielanka. Im jednak dalej w głąb wystawy, tym mniej się robi rozkosznie.
Na reklamowych fotografiach Hanka Willisa Thomasa z cyklu "Markowe" widać między innymi umięśniony tors z szeregiem blizn, przypominających oznaczenia plemienne ludów afrykańskich. Każda z nich ma jednak kształt popularnego swoosha firmy Nike. W ten sposób afroamerykańska tradycja znalazła swoje instrumentalne przedłużenie w postaci stygmatyzowania czarnych jako nośników wartości konsumpcyjnych. Podmiot stał się przedmiotem. W następnej sali wiszą jednak prace tego samego artysty mające znaczenie odwrotne. Są to kolorowe, często przesłodzone, choć na swój sposób urocze fotografie z amerykańskich reklam, pozbawione jednak przez artystę korporacyjnych oznaczeń. Tradycyjna rodzina w przytulnym wnętrzu, szczęśliwe małżeństwo z dzieckiem, czarni hipisi... Wszyscy oni byli w latach 70. i 80. bohaterami reklam skierowanych do społeczności afroamerykańskiej. Czarni zostali wtedy dostrzeżeni i wreszcie upodmiotowieni. Jedno ze współczesnych zdjęć przedstawiające kozłującego w zapamiętaniu koszykarza, który za plecami pozostawia tylko zdewastowane uliczne kramy i zagniewanych ludzi, nosi tytuł "Nie wracam do roboty na tym cholernym polu". Biali dostrzegli dumę czarnych.
Ostatnia i chyba najbardziej gorzka część wystawy mieści się w Sali Matejkowskiej. Zostały w niej umieszczone filmy i prace konceptualne o antyrasistowskiej wymowie. Jedną z nich jest "I'm a Slave 4 U" Michaela Paula Britto, który jest chyba najbardziej porywającym ze wszystkich artystów "Czarnego alfabetu". Tłem tego krótkiego filmu jest piosenka Britney Spears z powtarzającym się refrenem, w którym młoda piosenkareczka, dysząc namiętnie, wyznaje: "jestem twoją niewolnicą". Tyle że zamiast Spears z koleżankami Britto nakręcił ubrane jak XIX.wieczne niewolnice czarne tancerki, wykonujące ten sam układ choreograficzny. Efekt jest niesamowity. Erotyczny przebój przekształca się nagle w opowieść o uzależnieniu czarnych od białych. Seks staje się narzędziem manipulacji. Każdy gest zaczyna oznaczać coś zupełnie innego niż w oryginale.
Czasy niewolnictwa przypomina też Kara Walker w pracy "Linczujący motłoch w Wirginii". Pochód dziwnych czarnych postaci zarysowanych jedynie konturowo na wielkiej białej ścianie Sali Matejkowskiej wygląda jak przywołany z upiornego karnawału. Autodestrukcja, szał, euforia, nieznośna cukierkowość sąsiadująca z okrucieństwem - surrealistyczny nastrój graniczących ze sobą kontrastów wywołuje piorunujące wrażenie. Inna praca tej artystki, wideo "8 możliwych początków albo Stworzenie Afroameryki", jest równie wstrząsająca. Zwierzęca brutalność i przemoc seksualna towarzyszą w niej krotochwilnej bajkowości, a wszystko to podane jest w syntetycznej formie teatru cieni.
Bardziej wieloznaczna i oszczędna jest konceptualna praca wspomnianego wyżej Glenna Ligona "Raport o stanie". Hasło z manifestacji antyrasistowskiej w Memphis z lat 60. - "I AM A MAN", zostało przez artystę wydrukowane na dwóch kartkach papieru. Jedna z nich jest drobiazgową analizą stanu zachowania tego druku. Zaznaczono na niej wszystkie zarysowania, uszkodzenia i ubytki powierzchni papieru. W ten sposób tytułowa zdecydowana deklaracja rozmywa się w natłoku szczegółów i niuansów - albo może po prostu doznaje uszczerbku pod wpływem czasu?
Z kolei Fred Wilson, którego realizację można było oglądać w 2003 roku w pawilonie amerykańskim na Biennale w Wenecji, tym razem zaprezentował instalację złożoną z delikatnych naczyń z mlecznego szkła i gipsowych rzeźb na białym stole. Ta nieco łopatologicznie wykładająca swoje sensy praca drażni zbyt prostą grą na emocjach oglądających. Zbyt dużo tu bieli - można by złośliwie skomentować.
Podsumowując - "Czarny alfabet" jest profesjonalnie przygotowanym wydarzeniem o ogromnym znaczeniu. Wielu zwiedzających przyjdzie zapewne na tę wystawę, myśląc: "chcę być czarny, chcę kumać hip-hop, chcę tam iść". Fascynacja kulturą czarnych jest przecież w Polsce wbrew pozorom dość duża. Tym wszystkim, którzy tak do niej podchodzą, polecam film found-footage Michaela Paula Britto "Śniło mi się, że byłem twardy", w której autor zestawił ze sobą wycinki z filmów i wideoklipów, których bohaterowie ujawniają swoje fascynacje bądź uprzedzenia, mówiąc, śpiewając lub krzycząc: "biali chłopcy są tacy super", "dlaczego koniecznie chcesz być czarny?!", "chcę być czarny, chcę kumać hip-hop, chcę tam iść"...
"Czarny alfabet. KonTEKSTY współczesnej sztuki afroamerykańskiej"; Laylah Ali, Edgar Arceneaux, John Bankston, Sanford Biggers, Mark Bradford, Michael Paul Britto, Nick Cave, Zoe Charlton, Leonardo Drew, Ellen Gallagher, Trenton Doyle Hancock, David Hammons, Leslie Hewitt, Shaun El C., Glenn Ligon, Kalup Linzy, Wardell Milan, Rodney McMillan, Lester Julian Merriweather, Kori Newkirk, Demetrius Oliver, Kambuji Olujimi, Jefferson Pinder, Robert Pruitt, Lorna Simpson, Xaviera Simmons, Susan Smith-Pinelo, Jeff Sonhouse, Kara Walker, Carrie Mae Weems, Fred Wilson, Kehinde Wiley, Paula Wilson, Hank Willis Thomas, Jennifer Zackin; Zachęta, Warszawa, 23.09 - 19.11.2006