W samym centrum uwagi

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Monika Branicka: Koncert życzeń
Dorota Jarecka: W służbie społecznej
Piotr Bernatowicz: Aktywny uczestnik czy muzeum?
Magdalena Ujma: Duży wysiłek, ambitne cele i niewielkie efekty
Monika Małkowska: Największe wydarzenie wystawowe 50-lecia (prawie)
Jarosław Lubiak: Koloryt lokalny
Karol Sienkiewicz: Rządzić z perspektywy Zamku
Sarmen Beglarian: Poza Centrum Uwagi

Robert Kuśmirowski
Robert Kuśmirowski

Monika Branicka: Koncert życzeń

Wystawa "W samym centrum uwagi" zwana tu i ówdzie potocznie "festiwalem sztuki polskiej w CSW", miała formę przeglądu, inaczej mówiąc - składanki w stylu "the best of". Przypomniały mi się czasy, się kiedy Polska miała swoje towary eksportowe, ale tylko nieliczni mieli okazję spróbować je w kraju. Bo wiadomo - najciemniej pod latarnią. Teraz jest tak ze sztuką: częściej można ją zobaczyć za granicą niż u nas (inna sprawa DLACZEGO tak jest, ale to inny temat) i stąd narodził się zapewne pomysł tego "festiwalu gwiazd". Więc dobrze, nie mam nic przeciwko chodzeniu z drewnem do lasu, zawsze to lepsze, niż chodzenie szewca bez butów.

Czasem było lepiej, czasem gorzej. Świetnie pokazali się ci, o których i tak miałam dobre zdanie, np. K. Kozyra, Z. Libera czy W. Sasnal i R. Bujnowski. Podobała mi się Jadwiga Sawicka plus pyszne Twożywo (wiem, wiem, że sale wystawowe to nie miejsce dla Twożywa, dla nich jest ulica, ale i tak świetnie z tego wybrnęli tą "świetlicą" i Telementarzem). Ci którzy mieli być tu nowością, raczej mnie rozczarowali (Górecki, Czarnacki). Chyba najlepsza odsłoną była odsłona piąta, część "architektoniczna": Kurak plus Sosnowska. Odrobinę z boku był Wyrzykowski, choć to też jakaś forma doświadczenia przestrzeni. Bardziej by tu pasował Kozakiewicz z odsłony ósmej, ale nie upieram się. Ex aequo - odsłona siódma, do której mam totalną słabość zarówno z uwagi na Kuśmirowskiego ("Ornamenty" widziałam wcześniej w Hamburgu) jak i Bujnowskiego, zawsze czujnie badającego bieżące bolączki malarstwa. Podobała mi się też odsłona trzecia. Klarowna, choć wcale nie kojąca: utopijna, neurotyczna i "kosmiczna": Bąkowski, Czerepok, Lejman, Simon (choć tu akurat Simon, mimo, że zabawny, to tylko zabawny - zbyt gadżeciarski; nie bronił się w porównaniu z "gadżeciarstwem" Dawickiego z odsłony drugiej. Bardzo lubię projekt Cezarego Bodzianowskiego. Liczy się koncept, puszczanie oka do instytucji i jak zawsze u niego: ta lekkość, nienachalność... Jeśli chodzi o dowcip plus słodko-kwaśna mina to wspomniany Dawicki. Projekt Azorro "Figuranci" jest dobry, choć uważam, że zepsuł go ten podkład dźwiękowy - odczyt. Same zdjęcia są bardziej wymowne. Cieszę się, że na raz dało się zobaczyć dużo prac Julity Wójcik. Czasem przyjemnie nas zaskakiwano, na przykład Sasnalem, bo kuratorzy: 1) pokazali filmy; 2) zestawili filmy najstarsze z najnowszymi. To była odsłona w stylu "mniej znane oblicze artysty". Nie wiem czy wynikała z trudności w zdobyciu obrazów, fakt jednak, że tutaj Sasnal miał możliwość uwolnić się z odium "drogiego malarza" wystawiającego tylko za granicą.

Być może porównanie to będzie rodzajem niebezpiecznej ekwilibrystyki, ale chętnie porównam projekty z odsłon pierwszej i drugiej: "wybory.pl" Żmijewskiego i Althamera oraz "Dział Nauczania" Grześka Sztwiertni. Wszyscy wrócili do "szkoły". Wybory.pl (plus "obszar własny obszar wspólny") to powrót do studenckich ćwiczeń z pracowni rzeźby Grzegorza Kowalskiego z warszawskiej ASP. "Dział Nauczania" to efekt ćwiczeń Grzegorza z jego studentami z krakowskiej ASP. Choć w Dziale Nauczania wiele prac było niedopracowanych, czasem kulawych (tłumaczę to wiekiem autorów, którzy albo są jeszcze na studiach albo je świeżo ukończyli) to jednak widać było jednostki. W "wyborach.pl" Żmijewski i Althamer zaprosili swoich kolegów ze studiów (podobała mi się procesualność tego pokazu!!!). I Sztwiertnia, i Żmijewski z Althamerem zrobili miejsce dla innych, ale różniła ich metoda: działania kolektywne kontra indywidualne. Działania partnerskie versus strategia "ojcowska". Trudno się dziwić: Kowalnia to pokolenie lat 80., wierzące we wspólne działanie, a krakusy to pokolenie "singli", działań na własną rękę, jednostek prowadzonych przez nauczyciela. Efekt jest taki, że choć Żmijewski i Althamer zaprosili kolegów to i tak pozostali gwiazdami, a Sztwiertnia przynajmniej nie zdominował działań swoich studentów. Nie oceniam, który pokaz był lepszy: dla mnie ważniejsze jest to, że były one kontrapunktami, interesująco kontrastowymi w stosunku do siebie.

Teraz pomarudzę. Czasem było tak, że w ramach jednego pokazu pokazywano prace kompletnie nie pasujące do siebie. To bywała słaba strona "festiwalu": wyraźnie naciągana próba łączenia różnych prac. Najgorszym z możliwych połączeń było pokazanie Maurycego Gomulickiego obok Tomka Kozaka i Oli Polisiewicz. Kompletna pomyłka. Nie mówię, że były złe same w sobie (choć Kozak naprawdę przekombinował i chyba zabrnął za daleko, ale może to kwestia rodzaju wrażliwości), ale były źle zestawione. Projekt Gomulickiego był tak ekspansywny i wizualnie efektowny, że przyćmił wszystkie inne. Po prostu inne prace przy nim zniknęły. Nawet nie wiem, co przy tej erupcji mogło by się obronić. Połączenie "czarnych historii" Kozaka, śmiercionośnych klimatów i medialnego osaczenia Polisiewicz z euforią Gomulickiego raczej drażniło niż intrygowało. Nie pomógł nawet "nowy romantyzm".

Projekt "W centrum uwagi" miał też i tę cechę, że mógłby się ciągnąć w nieskończoność. W całości - czemu w ogóle trudno się dziwić - widać było stołeczny sznyt PANÓW kuratorów CSW (plus oddech FGF) ;-D Jak w szkole na matematyce, jakieś równanie, albo zadanie na zbiory i podzbiory: danych jest X artystów, jeśli możemy zrobić Y wystaw, to ilu artystów może brać w każdej wystawie udział i według jakiego wzoru ich podobieramy? (oczywiście poprawny wzór to CSW, czyli Co Sobie Wymyślimy ;-))) Ów klucz bywał bowiem nieczytelny, np. odsłona ósma: każda wystawa niezła, razem się "nie kleiły", a np. wątek rozpoczęty w odsłonie dziewiątej przez Rajkowską spokojnie można by było rozszerzyć o inne nazwiska. Nie chcę budować salonu odrzuconych, ale bym się nie obraziła gdyby w całości wzięli też udział np. G. Klaman, Z. Janin, M. Bałka (który rzadko gości w kraju, natomiast za granicą... zresztą wiadomo), M. Deskur, E. Jabłońska, Czekalska&Golec, P. Kurka, i pewnie wiele innych - także młodszych osób (czemu tak mało artystek?). Ale rozumiem, że to nie książka telefoniczna i "alfabetyczny spis treści". To był koncert życzeń CSW. Ciekawy. (A może by tak - ad vocem - koncert życzeń Pań kuratorek z Zachęty?)

Monika Branicka

PS. Będzie jam session? ;-)

^^^

Jarosław Kozakiewicz, Most Duchów
Jarosław Kozakiewicz, Most Duchów

Dorota Jarecka: W służbie społecznej

Po raz pierwszy od dłuższego czasu CSW wystąpiło ze spójnym programem i z pomysłem na to jak, i pod jakim kątem pokazywać sztukę współczesną. Projekt był śmiesznie prosty - pokazać sztukę polską Polakom. A założenie - chyba słuszne - było takie, że Polacy zupełnie jej nie znają. Instytucja dzięki temu zaistniała jako odrębna od innych, taka która potrafi coś własnego zaproponować. I to jest oczywista zaleta. Zdarzyło się też kilka ważnych i dobrych pokazów. Przekaz był oczywisty: po pierwsze, że polska sztuka współczesna posiada wysoki poziom, po drugie, że do jej czołówki należą: Katarzyna Kozyra, Artur Żmijewski, Paweł Althamer, Wilhelm Sasnal, Paulina Ołowska, Zbigniew Libera, Jadwiga Sawicka, Cezary Bodzianowski itd.

Problem polegał chyba na tym, że w tych wyborach nie było zbyt wiele ryzyka.

Dlatego najbardziej doceniałam w tym cyklu to, co nie oczywiste. Świetna była Katarzyna Kozyra z "Karą i zbrodnią", także dlatego, że to praca wcześniej w Polsce nie znana. Zapamiętałam bezpretensjonalny klimat wystawy Julity Wójcik. Projekt "Wybory" Pawła Althamera i Artura Żmijewskiego należał do tych, których adresatem ukrytym czy jawnym była instytucja artystyczna i rodzaj władzy, jaki ona sprawuje. Z konkluzją się zgadzam: doszło do wyczerpania konwencji wystawiania sztuki w galerii sztuki. Jednak ponieważ się zgadzam, nie byłam zaskoczona. Jak wziąć udział w wystawie w Zamku, a jednocześnie ominąć Zamek? Jak uniknąć skompromitowanego mechanizmu, a jednocześnie nie dać się usunąć z samego centrum uwagi? To ekwilibrystka nie tylko Althamera i Żmijewskiego, ale także Libery, Bodzianowskiego. Potrzebna jest zmiana, ale jaka? Tego wciąż nie wiemy. Wydawało mi się, kiedy chodziłam po wystawie Jarosława Kozakiewicza, że być może droga wyjścia jest gdzie indziej. Czyli jak mawiał Duchamp "there is no solution because there is no problem". Kozakiewicz mówił o tym, co mnie żywo obchodzi, o funkcjonowaniu człowieka w aglomeracji. Dramat arysty zaproszonego do CSW, który na swój własny sposób przeprowadza krytykę instytucji, wydaje mi się co prawda interesujący, ale wnioski są powtarzalne i już w końcu jałowe. Było też trochę megalomanii. Jedni nie dali się sprowokować jak doskonały Oskar Dawicki, inni w ten właśnie ton uderzyli, jak Robert Kuśmirowski.

Zamek zamienił się w wielką maszynę promocyjną, w Instytut Adama Mickiewicza dla Polaków. Publiczności to na pewno było potrzebne. Gazety dużo pisały, nazwiska się ludziom pewnie utrwaliły. Miałam jednak poczucie, że nie jestem adresatem tych wystaw. Że CSW wypełnia swój zaległy obowiązek wobec społeczeństwa. A z obowiązkami jest z reguły tak, że nie skacze przy nich gwałtownie poziom adrenaliny.

^^^

Maurycy Gomulicki, PINK RIDERS
Maurycy Gomulicki, PINK RIDERS

Piotr Bernatowicz: Aktywny uczestnik czy muzeum?

Moja, dość ogólnikowa, opinia dotyczyć będzie nie tyle samych wystaw, które odbyły się w cyklu "W samym centrum uwagi", choćby dlatego, że wielu z nich nie widziałem, ale raczej charakteru cyklu jako całości, jako pewnej koncepcji i szerzej, działalności CSW Zamek Ujazdowski, dla którego cykl ten stał się czymś w rodzaju wizytówki, nowego credo.

CSW w Warszawie odegrało ważną, jeśli nie kluczową, rolę w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych i wtedy określiło swoją rolę, jako miejsce radykalnych działań z kręgu tzw. "sztuki ciała" czy "sztuki krytycznej". Nie tylko poprzez prezentacje polskich artystów, ale i zagranicznych (np. Andresa Serrano). Wystawa "Antyciała" z 1995 podsumowywała ten okres. CSW było wtedy aktywnym uczestnikiem z powodzeniem współkształtującym obraz życia artystycznego.

Druga połowa lat dziewięćdziesiątych i początek nowego wieku nie należał już do CSW, choć marka najważniejszej galerii w sztuce współczesnej pozostała. W ostatnich kilku latach CSW spełniała raczej bierną rolę nie tyle kształtującą obraz sztuki, ile odbijając to, co działo się gdzie indziej. WSCU odbieram jako próbę podsumowania tego okresu, ściągnięcia do Zamku Ujazdowskiej tego, co działo się poza nim (trochę podobny charakter i chyba ciekawsza była wystawa "Scena 2000" z przed sześciu laty czy "Rzeczywiście. Młodzi są realistami" z 2002 autorstwa Ewy Gorządek i Stacha Szabłowskiego). Właściwie w tym roku CSW pokazała wszystkie ważniejszych młodych artystów (choć to słowo w wielu przypadkach jest mało adekwatne): zaczynając od Kozyry, Żmijewskiego, Althamera, Sawickiej poprzez Grupę Azorro, Bodzianowskiego, Twożywo, Kuśmirowskiego, Bujnowskiego, Sasnala, by wymienić tylko kilka nazwisk. Tym cyklem CSW podejmuje próbę usankcjonowania roli centralnej galerii, gdzie pokazuje się najważniejsze zjawiska - jednak nie tyle z pozycji uczestnika, ale raczej muzeum, które sięga po artystów już uznanych przez krytyków i rynek.

Nie wiem czy jest to do końca kierunek słuszny, zwłaszcza w obliczu powstającego Muzeum Sztuki Współczesnej, które zmusza CSW do przemyślenia swojej roli. To co pokazano tego roku w CSW to sztuka uznana, bezpieczna (zastanawiający jest brak Doroty Nieznalskiej albo Roberta Rumasa) właśnie dobrze pasującą do sal przyszłego Muzeum. Chciałoby się jednak oglądać w CSW wystawy bardziej drapieżne, ryzykowne, choćby takie w rodzaju "Miłość i demokracja" Pawła Leszkowicza. Jest to dobry przykład bowiem w ramach tej wystawy jest kilka prac świetnych, wiele miernych, ale przez to wystawa jest dynamiczna, odważna, mocna.

Poza tym rola CSW wykracza poza bycie jedynie galerią - chyba warto też to zaakcentować w jej programie wystawienniczym. Chciałbym żeby CSW podjęła dyskusję i autorefleksję nie tylko na łamach Obiegu, ale też w przestrzeni ekspozycyjnej: dyskusję na temat roli galerii zajmującej się sztuką współczesną, promocji artystów, relacji do rynku sztuki itp.

^^^

Hubert Czerepok, Library Savesaver, fot. CSW
Hubert Czerepok, Library Savesaver, fot. CSW

Magdalena Ujma: Duży wysiłek, ambitne cele i niewielkie efekty

Kiedy pierwszy raz usłyszałam o pomyśle na sezon polski "WSCU", wydał mi się on strzałem w dziesiątkę. Co prawda, argumentacja, że najwyższa pora, aby artystów polskich zaprezentować w naszym kraju, aby ich jakby dla polskiej opinii publicznej pozyskać, nie wydawał się trafny - bo w Polsce cierpimy raczej na brak dobrych prezentacji artystów zagranicznych czy też projektów, w których na zasadzie partnerskiej występowaliby artyści stąd i stamtąd. A uświadamianie polskiej publiczności wagi sztuki powstającej w naszym kraju poprzez cykl kolejnych polskich wystaw to pomysł na siłę, zapewne maskujący fakt, że na polskie wystawy łatwiej dostać pieniądze z Ministerstwa. Z mnóstwa wystaw sztuki polskiej, które zapełniają galerie w Polsce, nie wynika bynajmniej cieplejsza postawa ani decydentów, ani odbiorców sztuki. To raczej właśnie pokazywanie bez kompleksów różnorodności sztuki bez skupiania się na naszym podwórku mogłoby zadziałać bardziej dydaktycznie. Rozumiem jednak, że pomysł dawał po prostu nadzieję na otwarcie nowych pól interpretacji sztuki polskiej, na nowe i ekscytujące próby umieszczenia jej w zmieniającej się rzeczywistości, na próbie nadania jej nowych znaczeń. A pora na reinterpretację np. sztuki krytycznej nadeszła, co widać chociażby wyraźnie po polemikach w internetowym "Obiegu". Przy tym projekt WSCU dawał też Zamkowi znakomitą okazję do znalezienia się w czołówce instytucji wyrokujących o kształcie sztuki polskiej i skupiającej u siebie czołówkę gwiazd, do których dokoptowano innych, interesujących artystów. Gdy patrzy się na skład dziesięciu odsłon WSCU, to widać powtarzanie nazwisk z czołówki, do tego trochę nazwisk artystów lansowanych przez Zamek, do tego trochę artystów rzadziej goszczących "na salonach". Tak więc widać próbę wyjścia może nie w ogóle poza istniejące już hierarchie, lecz raczej próbę wyjścia poza jedną hierarchię. W pokazywaniu w jednym cyklu Huberta Czerepoka, Kuby Bąkowskiego, Oskara Dawickiego, Roberta Maciejuka, Rafała Bujnowskiego czy Agnieszki Brzeżańskiej, widać raczej próbę połączenia kilku różnych list rankingowych, tak czy owak jednak - mało zróżnicowanych. Ciekawe zresztą, że artyści z WSCU są zbliżeni do siebie wiekowo - trzydziestokilkulatkowie, a może to po prostu kontynuacja "Sceny 2000"? I jeszcze nie mogę sobie darować wtrętu feninistycznego: dlaczego tak mało kobiet? Moda na artystki już się skończyła? Jeszcze przed kilku laty mówiło się o wielkiej fali i sile kobiet artystek. Teraz pewnie nagle jakość ich sztuki bardzo się pogorszyła? Oczywiście, ironizuję. Sezon polski w Zamku nie wylansował nowych twarzy, nie pomógł też nikomu w utwierdzeniu statusu gwiazdy. Tak więc finalna konstatacja jest dla CSW gorzka: hierarchie powstają gdzie indziej, a same wystawy - raz lepiej, raz gorzej, ale fali przewartościowań nie uruchomiły, większych dyskusji nie spowodowały, nie zapoczątkowały też nowych interpretacji. Czy coś utrwaliły? Moim zdaniem, WSCU powstał z intuicji, że nadchodzą zmiany, ale sam był raczej ostatnim głosem niż początkiem nowego. Pokazał raczej, że w słabszej formie są niektórzy artyści o utrwalonych pozycjach (np. Cezary Bodzianowski, Jadwiga Sawicka, Katarzyna Kozyra - akurat w przypadku tam pokazywanej, nienowej i przegadanej pracy), wyczerpanie się np. formuły Azorro. Czołowi artyści "krytyczni" uciekli zresztą od pokazywania wystaw i chęć przewartościowania diabli wzięli (przypadek Żmijewskiego i Althamera). Właśnie, często było tak, że świetni artyści pokazywali słabe czy nierówne wystawy, to z powodzeniem można odnieść także do ostatniej odsłony z udziałem Wilhelma Sasnala, Pauliny Ołowskiej czy przedostatniej odsłony z przeładowaną wystawą Joanny Rajkowskiej. Tak samo kiepsko wygląda sprawa z wyławianiem nowych talentów tudzież pokazywaniem outsiderów, którzy pracują gdzieś samotnie, na marginesie (przypomina mi się tylko Andrzej Czarnacki).

Zapowiedzi organizatorów sprawiały wrażenie asekuracji. Że dobór subiektywny, bo odzwierciedla zróżnicowane zainteresowania kuratorów, że sezon polski jest odpowiedzią na zwiększoną aktywność polskiej sceny artystycznej i na ostentacyjny brak zainteresowania nią polskich mediów, decydentów i publiczności. Skoro tak, to WSCU miałoby pełnić rolę pośrednika między wspomnianą sceną a publicznością. Nie widzę jednak jakichś zwiększonych działań popularyzatorskich. To prawda, każdej edycji towarzyszyły wydawnictwa. Jeśli jednak czymś się wyróżniały, to kłopotliwością w obsłudze. Trudno jest bowiem posługiwać się rozkładanymi plakatami z tekstem, który zresztą spełnia raczej standardy przeciętnego, nieszczególnie przystępnego tekstu kuratorskiego.

Pojawia się przy tym pytanie o kryteria. Wydaje się, że oznaką pewnej nonszalancji, a może po prostu bezradności, jest pozostawienie kryteriów wyboru artystów wyjaśnieniu typu "bo to jest dla nas ważne" czy pisaniu, że sezon to "wynik zróżnicowanych upodobań kuratorów". Kolejne odsłony, co nie zawsze było widoczne gołym okiem, były sprofilowane tematycznie i miały pokazywać tendencje określające "charakter aktualnej sztuki w Polsce". Dlaczego jednak dobrano takie, a nie inne tematy? Pojawiła się kwestia pamięci, kwestia polityczności i zaangażowania sztuki, kwestia polskości, roli artysty, odejścia od racjonalizmu w stronę romantyzmu. To są rzeczywiście ważne tematy. Wykręcenie się różnorodnością wizji kuratorów z Zamku, owocuje raczej obniżeniem rangi samej instytucji. Pytań o kryteria w ważnych, a nawet wiodących placówkach wystawienniczych nie należy unikać, to w właśnie odpowiedzi na nie decydują o znaczeniu tych placówek, o ich opiniotwórczości.

Patrząc na sezon polski z pewnego dystansu, trudno - niestety - dociec po co został zorganizowany. Podsumowując: duży wysiłek organizacyjny, ambitne zamierzenie i w sumie niewielkie efekty. Wyraźnie brakuje głębszych analiz, nakreślenia stanowiska, z jakiego się występuje, określenia kryteriów oraz podsumowania projektu. Może wystawa Bożeny Czubak dostarczy pewnych wyjaśnień (dlaczego ma to jednak robić kurator z zewnątrz, a nie z instytucji, która sformułowała projekt?).

Tymczasem jednak przewartościowania dzieją się gdzie indziej. Można tu wymienić chociażby wystawę Pawła Leszkowicza "Miłość i demokracja" podejmującą tak ważny dzisiaj temat polityczności sztuki. Co ważne, pojawiają się tam artyści spoza "kanonu", "sieci" czy jak jeszcze inaczej można nazwać "układ scalony" polskiej sztuki według dawnych określeń Rastrystów.

^^^

Twożywo, Emanacje słabości, fot.CSW
Twożywo, Emanacje słabości, fot.CSW

Monika Małkowska: Największe wydarzenie wystawowe 50-lecia (prawie)

Pomysł świetny, absolutnie nowatorski. Potrzebny - bo nikt dotychczas nie podjął się wypunktowania najważniejszych tematów w polskiej współczesnej sztuce oraz wskazania największych osobowości młodej i średnio młodej sceny. Jednak zabrakło przejrzystego scenariusza całości. Było jasne, że projekt wykluwał się spontanicznie; że zabrakło czasu na jego dopracowanie przed przystąpieniem do akcji. Część odsłon przypominała wielką improwizację. Niektórzy autorzy pojawiali się z przypadku, w nagłych zastępstwach. Inni skarżyli się na zbyt wielkie tempo przygotowań, na brak czasu, żeby zrealizować nowe prace. Stąd wiele powtórkowych pokazów i prezentacji na siłę. Przez to właśnie skrzywdzeni zostali R. Maciejuk, J. Wójcik, M. Sosnowska. Niekiedy odnosiłam wrażenie, że CSW ściga się z Zachętą, ale nie daje rady i depcze Narodowej Galerii (oraz jej filii) po piętach.

Co mi się najbardziej podobało: dwie odsłony o bliskim i dalszym otoczeniu człowieka (odsłona piąta i ósma) oraz część czwarta, poświęcona przemianom społecznym i kulturowym w Polsce po 1989. Strzał w dziesiątkę: dorzucenie "Nowych dokumentalistów". Ale dlaczego jako aneks, a nie pełnoprawna odsłona?

Co mi się nie podobało: okropna była pierwsza część, wokół Kowalni. Można było zrazić się do ciągu dalszego. Broniła się tylko Kozyra - ale jej "Kara i zbrodnia" była osobnym tematem, znakomitym do pociągnięcia w którejś z odsłon.

Uważam, że gdyby projekt powstał z większym wyprzedzeniem czasowym i był staranniej dopracowany, byłoby to największe wydarzenie wystawowe 50-lecia - oczywiście, w zakresie sztuki współczesnej. Mimo usterek, i tak wielkie gratulacje.

^^^

Katarzyna Kozyra, Instalacja
Katarzyna Kozyra, Instalacja

Jarosław Lubiak: Koloryt lokalny

Jeśli "W samym centrum uwagi" miało być szeroką panoramą polskiej sztuki współczesnej, próbą jej rozpoznania, to obraz stanu sztuki, jaki się wyłania z tego ambitnego i pełnego rozmachu przedsięwzięcia zdaje się być raczej… szary. Jaki kraj - taka sztuka: najlepiej unaocznia to jeden z filmów Wilhelma Sasnala dosłownie prezentujący szarzyznę polskiego życia. Tylko wystawa "Nowi dokumentaliści" programowo zdaje się rozpoznawać czy tematyzować szarość nie tylko jako lokalny koloryt, ale jeszcze bardziej jako barwę, nastrój i stan świadomości. Nawet jeśli w otaczającej codzienności szarość ustępuje coraz bardziej miejsca kolorowi brunatnemu, to podtrzymywanie tej pierwszej wydaje się być raczej bezbarwną alternatywą. Tylko wystawa Maurycego Gomulickiego Pink not dead - fajerwerk zmysłowej różowości - przełamała tę dominującą monochromatyczną monotonię artystycznego stanu umysłowego, stanowiąc zdecydowanie najlepszą z odsłon. Chyba głównie dzięki straceńczemu zaangażowaniu, Gomulicki potrafił rozgrzać atmosferę do różowości, co jest wielkim osiągnięciem na tle szarości wynikającej ze skrajnej indyferencji i jakiegoś przedziwnego nowego formalizmu, jaki wyziera ze współczesnej sztuki polskiej. Być może sukces obu wystaw wynika z tego, iż były one bodajże zbiorowymi wystawami tematycznymi w, zdającym się nie mieć końca, ciągu indywidualnych prezentacji. Z pośród tych ostatnich Bluszcz Cezarego Bodzianowskiego robi największe wrażenie intelektualnym wymiarem, performatywnym rozmachem i metakrytyczną refleksją nad instytucją, którą oplata.

Cykl W samym centrum uwagi wyraźnie pokazuje, że szara indyferencja i formalizm (gra z artystycznym medium, w której medium przeważnie wygrywa) uniemożliwia stworzenie znaczącego aktu, czy choć uczynienia wyraźnego gestu w kontekście brunatniejącej szarości życia. Jak niegdyś pomarańczowa alternatywa w Polsce, tak teraz jakaś "różowa" alternatywa, podpowiadana przez Gomulickiego, mogła by przynieść ożywienie w codzienności oraz na artystycznej scenie. Albo jest jeszcze nadzieja, że jakieś kolorowe wytwory, wykwitające poza samym centrum, umknęły uwadze organizatorów cyklu.

^^^

Dominik Lejman
Dominik Lejman

Karol Sienkiewicz: Rządzić z perspektywy Zamku

Za późno już, by dyskutować o sensie przekształcenia instytucji, która zyskała opinię okna na świat sztuki współczesnej, w placówkę zarezerwowaną wyłącznie dla artystów polskich na okres niemal roku. "W samym centrum uwagi" stało się faktem i szczęśliwie dobiegliśmy do końca "polskiego sezonu w Polsce". Dziś możemy jedynie zadać pytanie, jakie wnioski płyną z dziesięciu zaprezentowanych przez ten czas odsłon.

Niecały rok temu cykl rozpoczynał projekt Pawła Althamera i Artura Żmijewskiego "wybory.pl" - swoista deklaracja wolności artystycznej w zinstytucjonalizowanym obiegu. Wydelegowani w pierwszej kolejności artyści stworzyli w salach Centrum Sztuki Współczesnej oazę twórczej anarchii. Rozpoczynający "W samym centrum uwagi" projekt poddawał w wątpliwość istotę zamierzenia Jarosława Suchana - kuratorską decyzję. Po rebeliantach szybko posprzątano, a ich deklarację uszeregowano jako jedną z możliwych propozycji artystycznych, tj. w sferze utopii. Z manifestacji Żmijewskiego i Althamera Zamek nie wyciągnął żadnych wniosków. Przez następne miesiące królowali już zwyczajni kuratorzy i ich "wybory".

Czym okazało się bowiem "W samym centrum uwagi"? Lista zaprezentowanych twórców nie zaskakiwała (z jednym czy dwoma wyjątkami). Sezon polski utrwalał status quo, raczej petryfikował istniejący układ, niż rozsadzał mniej lub bardziej zarysowany kanon artystów średniego pokolenia. W pierwszym rzędzie była to bowiem próba budowania prestiżu instytucji jako tej, która narzuca trendy, klasyfikuje i umieszcza artystów w odpowiednich szufladkach. Jakby dominowała chęć, by w samym centrum uwagi znalazł się sam Zamek - miejsce, w którym wydaje się sądy, dzieli artystów na nielicznych przyjętych do elitarnego grona i rzesze wykluczonych. Jest to proces wręcz naturalny, jednak rzadko tak ostentacyjny. Jeśli już ktoś decyduje się na podobnie drastyczne środki, istnieje uzasadnione oczekiwanie, że osiągnięty efekt nieść będzie określoną wartość dodaną. Tak się jednak nie stało. Wydaje się, że dokonywane wybory nie dotyczyły prac czy projektów, a nazwisk artystów. Dlatego między mocnymi akcentami - otwarciem i zakończeniem sezonu - w Zamku zazwyczaj działo się niewiele. Dominowały wystawy sprawiające wrażenie tworzonych ad hoc i niedopracowanych (oczywiście z wyjątkami).

Próba budowania własnego autorytetu przez CSW nie powiodła się - "prowincjonalizacja" naczelnej instytucji zajmującej się sztuką współczesną w Polsce nie może przynieść jej długofalowego pożytku. W przeddzień pojawienia się na scenie nowego gracza (Muzeum Sztuki Nowoczesnej) i nieuniknionych przetasowań CSW nie potrafi sprecyzować swojej własnej tożsamości i cofa się na pozycję defensywną.

^^^

Andrzej Czarnacki, Fryzjer aprioryczny.latawce Wittgensteina, fot. CSW
Andrzej Czarnacki, Fryzjer aprioryczny.latawce Wittgensteina, fot. CSW

Sarmen Beglarian: Poza Centrum Uwagi

Projekt "W Samym Centrum Uwagi" był próbą usytuowania artystów oraz instytucji w samym środku mapy naszych zainteresowań. Początkowo planowano osiem, ostatecznie zastaliśmy dziewięć i pół odsłon kurtyny w CSW. Kolejno pokazano artystów i projekty, przedstawiające różne zjawiska, refleksje krytyczne, dyskursy, wątki przewodnie, klucze i języki. Mogliśmy zobaczyć projekty artystów znanych (m.in.: Hubert Czerepok, Katarzyna Kozyra, Maciej Kurak, Joanna Rajkowska, Wilhelm Sasnal), jak również znajdujących się na początku kariery artystycznej, o których będzie coraz głośniej (m.in. Wojciech Doroszuk i Anna Maria Karczmarska z desantu krakowskiego).

Pod koniec sezonu kurator WSCU Jarosław Suchan przeniósł się do Muzeum Sztuki w Łodzi. Czy fokus powędruje za nim? Czy teraz Łódź będzie w samym centrum naszej uwagi?

Centrum Sztuki Wspólczesnej w Warszawie często gościło uznanych artystow zagranicznych. Pomysł promowania polskich artystów w Polsce wydawał się zawrotny i karkołomny.

Czy kreacja się udała? Choć założenia marketingowe serii wystaw były doskonałe, ostatecznie nie okazały się skuteczne.

Wydaje mi się, że dopóki w Polsce religia i polityka są ważniejsze, niż cokolwiek innego, a zainteresowanie mediów i szerokej publiczności sztuką pojawia się dopiero wówczas, gdy ktoś się nią zatruje, sztuka współczesna będzie się sytuowała daleko poza centrum uwagi.

^^^

Oskar Dawicki, fot. CSW
Oskar Dawicki, fot. CSW

Monika Sosnowska, fot. CSW
Monika Sosnowska, fot. CSW

Azorro, fot. CSW
Azorro, fot. CSW

Michał Budny, instalacja, fot. CSW
Michał Budny, instalacja, fot. CSW

Piotr Wyrzykowski, fot. CSW
Piotr Wyrzykowski, fot. CSW