Aż dziwne, że otwarcie tej wystawy nie zakończyło się skandalem, choć może takie atrakcje są jeszcze przed nami. Retrospektywna ekspozycja prac Katarzyny Górnej w krakowskim Bunkrze Sztuki zawiera przecież słynny cykl "Madonny", który, eksponowany kilka lat temu podczas wystawy "Irreligia" w Belgii obok Matki Boskiej Częstochowskiej z dorysowanymi przez Adama Rzepeckiego wąsami, stał się ulubionym tematem prasowych relacji z tamtej imprezy. Zapewne gdyby na plakacie reklamującym wystawę w Bunkrze znalazło się jedno ze zdjęć pochodzących z tego tryptyku, skandal i medialna wrzawa byłyby murowane. A tak, fotograficzny autoportret autorki, wystylizowanej na Marilyn Monroe (choć przerysowany makijaż nasuwa tu skojarzenia raczej z wizerunkiem klauna, a nie hollywoodzkiej gwiazdy), oraz anglojęzyczny tytuł "Happy Birthday" skutecznie uśpiły czujność stojących na straży "moralności" i "narodowej tradycji" Wszechpolaków.
W tryptyku "Madonny" (1996-2001), nawiązując bezpośrednio do trzech popularnych motywów ikonograficznych sztuki chrześcijańskiej (pięknej madonny, madonny z dzieciątkiem i piety), Katarzyna Górna dokonuje weryfikacji ich znaczenia. Oczywiście w wątpliwość podane zostają tutaj rola i miejsce wyznaczone kobiecie przez formacje kulturową o judeochrześcijańskim rdzeniu. Jednak pracy tej nie można interpretować wyłącznie w kategoriach polemiki z religią. Niczym nieupiększana cielesność nagich modeli pozujących do scen tryptyku (będąca zapewne kamieniem obrazy dla mało kumatych ortodoksów wszelkiej maści), odsyła wprost do... tematyki vanitas. Motywów takich dopatrzyć się można w równie popularnej jak "Madonny" i też mającej formę tryptyku pracy "Fuck Me, Fuck You, Peace" (2000) oraz w "Portrecie podwójnym" (2001).
Taki też charakter ma w zasadzie tytułowa dla wystawy w Bunkrze instalacja (zrealizowana w 2004 roku), w której na długiej na kilka metrów fotografii pojawia się szereg kobiecych i męskich twarzy wystylizowanych na Marilyn Monroe, z ekranu zaś różne osoby niezbyt udolnie próbują zaśpiewać urodzinową piosenkę dla prezydenta Kennedyego. Można by tutaj oczywiście długo opowiadać o "transgenderyzmie" współczesnej kultury masowej, ale chyba ważniejszy w tej pracy jest element bolesnej autoironii. Szczególnie kiedy wśród główek w blond perukach, z namalowanym nad ustami czarnym pieprzykiem, wykrzywionych w grymasie naśladującym jedną z ekranowych póz amerykańskiej gwiazdy odnajdujemy też twarz autorki.
Egzystencjalny pesymizm, obecny w realizowanych przez Katarzynę Górną projektach, ma swój czysto wizualny wymiar, ale właśnie wobec tej warstwy nasuwają się zastrzeżenia. Jak większość artystów z kręgu tzw. sztuki krytycznej, Górna - posługując się medium fotograficznym - olewa niestety techniczne aspekty takiego sposobu rejestracji. Te zdjęcia mogłyby mieć lepszą ostrość, kontrast i rozpiętość tonalną. Kolorowy cykl pt. "Marilyn" razi sporym ziarnem i słabą ostrością. Monochromatyczne prace znacznie lepiej oglądałoby się odbite na barycie, a nie w postaci nie najlepszej jakości wydruków z plotera. Po prostu mogłyby być bardziej fotografiami, co wzmocniłoby siłę ich oddziaływania.