Prąd zmienny: 8. Geppert

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

"Prąd zmienny" - pod takim tytułem odbywa się 8. Krajowy konkurs im. Eugeniusza Gepperta. Tym razem 21 finalistów wytypowali kuratorzy młodego pokolenia. Czy jednak zapewniło to oczekiwany poziom i różnorodność, czy też przeciwnie - tegoroczny "Geppert" każe zadać pytanie nie tylko o stan polskiego malarstwa, ale i kuratorstwa? Co ciekawe, to pytanie przewija się we wszystkich tekstach składających się na niniejsze wydarzenie. Okazuje się również, że cała trójka zaproszonych autorów zgodnie chwali te same prace. Prace niemalarskie. A jednak ich relacje różnią się od siebie w sposób zasadniczy: to trzy punkty widzenia - z zewnątrz i "od środka" konkursu - i trzy różne funkcje poszczególnych tekstów.

Aleksandra Galant, Manifest, akryl, płótno, 100x140, 2006
Aleksandra Galant, Manifest, akryl, płótno, 100x140, 2006

Czytaj eseje
Piotra Stasiowskiego, O nieświeżym malarstwie. Kilka gorzkich uwag o odpowiedzialności
Magdaleny Ujmy, Geppert. Kilka uwag jurorki
Jakuba Banasiaka, Dreszcze

O nieświeżym malarstwie. Kilka gorzkich uwag o odpowiedzialności.
Z punktu widzenia kuratora generalnego

Dominik Jałowiński, NICO, płótno, olej, 43 x 33 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Dominik Jałowiński, NICO, płótno, olej, 43 x 33 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda

Ostatnimi czasy toczy się wiele debat na temat kondycji tak polskiego, jak i światowego malarstwa. Zainteresowanie krytyków i publiczności tym artystycznym medium zdaje się odżywać na nowo. Malarstwo jest eksponowane zarówno na wielkich, globalnych pokazach, jak i na targach. W związku z tym sytuacją rodzi się kilka pytań o jego faktyczny kształt - nie jako wypieranego przez performens czy wideo nośnika sztuki, ale autonomicznej kategorii, której tylko na pozór nie trzeba już definiować. Co oznacza malarstwo w obecnej praktyce twórczej? Dokładniej: co to jest zespół środków malarskich, na podstawie których możemy zdefiniować daną pracę jako "malarską"? Czy będzie nim sztafaż pracowni artysty malarza? Pobrudzony farbami kitel, paleta, płótno, a może barwna plama, kreska, punkt w przestrzeni? Takie myślenie o obrazie trąci myszką i zdaje się być niepełne dla nominacji malarstwa. Chciałoby się wyrwać z lepkiej siatki komentarzy i skupić nie tyle na samym medium, co na jego przedmiocie - malarstwie właśnie.

Wojciech Wroński, W pogoni, akryl, płótno, 40 x 160 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Wojciech Wroński, W pogoni, akryl, płótno, 40 x 160 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda

Próbując skonstruować wystawę "Malarstwo! Prąd zmienny", pod którą to nazwą ukrywa się 8. Konkurs im. Eugeniusza Gepperta, liczyliśmy nie tyle na stworzenie kolejnej definicji malarstwa, ale chcieliśmy pokazać jakie ono obecnie jest, jakie są jego widoki na najbliższą przyszłość - bez prób zakreślania ram czy granic. Chcieliśmy więc nie tyle dookreślać charakterystykę medium, co zapuścić się w zbiór tematów, problemów, wśród których poruszają się debiutujący artyści. Wszak konkurs im. Gepperta organizowany jest od 1989 roku i jako jeden z najstarszych tego typu w Polsce stał się swoistym papierkiem lakmusowym panujących tendencji, prądów i zainteresowań. Ostatnia edycja (sprzed dwóch lat) dała obraz tyleż klarowny, co poświadczający pewną zastaną sytuację - na jego kształt wpłynęły wybory uznanych w kraju krytyków i galerników. Tym razem oddaliśmy wybór artystów i ich prac w ręce generacyjnie młodszych kuratorów, którzy są zbliżeni wiekiem do prezentowanych twórców. Liczyliśmy w ten sposób na bardziej szczegółowe rozpoznanie środowiska debiutantów, wyłuskanie nierozpoznanych jeszcze talentów i skonstruowanie nowej narracyjnej osnowy dla wiadomego medium. Podtytuł miał odnosić się więc do zakładanej przez nas różnorodności doświadczeń, które można by nazwać malarskimi. Tak skonstruowany problem stał się dla nas rodzajem badania, którego realne wyniki będą znane być może dopiero za kilka lat: w chwili, gdy jakaś część z artystów biorących udział w tegorocznej edycji "Gepperta" wypłynie na szerokie wody sztuki (włączając w to burzliwe wody rynku).

Jan Dziaczkowski, Mały Ramadan, olej, płótno, 60 x 90 cm, 2003; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Jan Dziaczkowski, Mały Ramadan, olej, płótno, 60 x 90 cm, 2003; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda


Niniejszy tekst nie jest jednak komentarzem do samego Konkursu i jego wyników, ale raczej samych założeń czy problemów, które pojawiły się w trakcie realizacji. Na wstępie wypada mi więc wyraźnie zaznaczyć, że jako jeden z kuratorów generalnych nie miałem bezpośredniego wpływu na wybory poszczególnych kuratorów nominujących. Naszym zadaniem (moim, Patrycji Sikory i Wojtka Pukocza) było zaproszenie osób, które bazując na swoim rozeznaniu w poszczególnych środowiskach artystycznych w Polsce wybraliby najciekawsze propozycje odnoszące się do malarstwa. Warto tu wspomnieć, że ich decyzje miały charakter niezawisły, co zostało zaznaczone w regulaminie. Byli to: Sarmen Beglarian, Ewa Tatar, Dominik Kuryłek, Katarzyna Roj, Adriana Prodeus, Pawilon Stabilnej Formy (Tomasz Malec, Tomasz Kozak, Cezary Klimaszewski), Jarosław Lubiak, Przemysław Jędrowski oraz Kamila Wielebska. Osoby te, posiadając już pewne doświadczenie w zakresie krytyki oraz wystawiennictwa, miały stworzyć przekrojowy pokaz polskich artystów rozpoczynających swą malarską karierę. Kuratorzy generalni nie wpływali także na wynik Konkursu. Ustaliło go suwerenne jury, do którego zaprosiliśmy z kolei osoby od lat zajmujące się promocją, kuratorstwem, krytyką oraz teorią sztuki. Chcieliśmy zatem, by powstała wystawa hybrydyczna tak, jak gusta zaproszonych specjalistów.

Wyniki tych badań okazują się być dość niepokojące, choć z pewnością interesujące. Już w trakcie budowania wystawy dało się wyróżnić kilka podobnych, przewijających się wątków. Wielu z nich oparło swe prace na wszelkiego rodzaju cytacie, niezależnie, czy cytat ten był brany z wcześniejszych narracji w sztuce, czy z kultury w ogóle. Jak wiadomo, cytowanie cudzych prac, tych uznanych, bądź zapomnianych, jest jednym z podstawowych narzędzi znanych jeszcze z czasów postmoderny. Gorzej, gdy stosowane jest nazbyt dosłownie, na zasadzie przepisywania nieprzynoszącego nowych jakości. Pewnym novum stały się natomiast prace będące szeroko pojętym komentarzem dotyczącym instytucji kultury, w tym i interesującego nas Konkursu. Z kolei wydaje się, że zupełnie nietrafione to te prace, które podejmowały tautologiczny wątek malarstwa jako medium. To moje osobiste przypuszczenie - czy słuszne, pokażą zapewne teksty ze szczegółowym omówieniem poszczególne prace. Ja natomiast, z racji wykonywanej funkcji, chciałbym podzielić się kilkoma refleksjami natury ogólnej - swego rodzaju "kuchnią".

Magda Jurek, Bez tytułu, płótno, olej, 41 x 33 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Magda Jurek, Bez tytułu, płótno, olej, 41 x 33 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda


Jak już wspomniałem, jako jeden z kuratorów generalnych miałem okazję współpracować z kuratorami i artystami wywodzącymi się z różnych środowisk w Polsce. Oprócz czysto praktycznych spotkań czy rozmów, dyskutowaliśmy również o samym Konkursie jako swego rodzaju mechanizmie, który młodego artystę wynosi do nobilitującej rangi malarza. Bardzo spodobała mi się tu postawa Pawilonu Stabilnej Formy. Tomasz Malec, Tomasz Kozak i Cezary Klimaszewski mają dość dobry kontakt ze studentami Wydziału Artystycznego UMCS w Lublinie. Zaproponowali im udział w nieformalnym, wewnętrznym konkursie, na podstawie którego wyłonili jedynie dwójkę artystów, których zaproponowali do Gepperta. PSF dokonał przeglądu debiutantów w środowisku Lublina. W ten sposób wpisał się w tradycję Gepperta poszukiwań ciekawych twórców w lokalnych środowiskach, na czym nam w gruncie rzeczy zależało. Konkurs wrocławski nie ma bowiem za zadanie potwierdzać uznanych już nazwisk w sztuce, ale właśnie wyszukiwać i promować artystów jeszcze mało znanych, często z ośrodków o słabej infrastrukturze promocyjnej.

Łukasz Rayski, Pająki, seria, technika mieszana, płótno, widok ekspozycji (1), 2006 - 2007; fot. Jakub Banasiak
Łukasz Rayski, Pająki, seria, technika mieszana, płótno, widok ekspozycji (1), 2006 - 2007; fot. Jakub Banasiak

Łukasz Rayski, Pająki, seria, technika mieszana, płótno, widok ekspozycji (2), 2006 - 2007; fot. Jakub Banasiak
Łukasz Rayski, Pająki, seria, technika mieszana, płótno, widok ekspozycji (2), 2006 - 2007; fot. Jakub Banasiak


Podobny klucz zastosowała Katarzyna Roj i Adriana Prodeus we Wrocławiu. Tutaj dużym ograniczeniem okazało się pewne "zafiksowanie" na samym malarskim medium. Wybór Anny Kołodziejczyk oraz Łukasza Rayskiego był pewnikiem, którego dziewczyny nawet nie dyskutowały. Trzecia osoba, którą zaproponowały, pomimo dyplomu z malarstwa na wrocławskiej Akademii malować obrazów wcale nie zamierzała. Wybór Marysi Zuby był z ich strony krokiem bardzo ryzykownym, nieznajdującym aprobaty zarówno ze strony wrocławskiej ASP, jak i BWA, głównych organizatorów Konkursu. I choć Zuba nie została w żaden sposób wyróżniona przez jury, sądzę, że jej dokumentacja wideo rejestrująca proces "pojedynku" o tytuł najlepszego malarza, posiada pewne walory, których zabrakło innym pracom. Zuba zagrała na poczuciu żenady, które towarzyszy wystawianiu do porównań swojej wrażliwości i twórczości. Jej praca jest celowo groteskowa, irytująca, sytuująca się poza wszelką intelektualną dyskusją, jaką można by roztoczyć nad charakterystyką dzisiejszego malarstwa. Autoironia, z jaką potraktowała siebie jako zawodniczkę startującą w Konkursie ma w sobie duży potencjał krytyczny.

Wojciech Doroszuk, Istanbuł, edycja i komplet 8 kartek pocztowych, dokumentacja fotograficzna akcji w przestrzeni miejskiej Stam
Wojciech Doroszuk, Istanbuł, edycja i komplet 8 kartek pocztowych, dokumentacja fotograficzna akcji w przestrzeni miejskiej Stambułu


Powiem wprost - dwie z trzech nominacji Ewy Tatar i Dominika Kuryłka nie zaskoczyły mnie zupełnie. Co więcej, od chwili gdy przeglądałem poszczególne propozycje różnych kuratorów, przeczuwałem, że prace Wojtka Doroszuka i Zorki Wollny zostaną zauważone na Konkursie. Uważam, że ta dwójka artystów bardzo świadomie traktuje swoją twórczość, a ich warsztat i specjalne, "malarskie" wyczucie świetnie wpisywały się w wymogi medium. Jedyne zastrzeżenie, które mógłbym mieć do tych nominacji, to wybór poszczególnych prac. Widokówki z Istambułu Doroszuka wcale nie musiały zaistnieć na tej wystawie - nawet jeśli przyjmiemy, że prezentowane na nich widoczki w jakiś sposób spełniają postulat pictoresque, ich znaczenie ujawnia się na całkiem innym polu eksploatacji kontekstu. Sądzę również, że pokazanie wideo Squosh Wollny nieco gubiło swój charakter bez sąsiedztwa innych obrazów, przywiezionych przez nią z pobytu stypendialnego na Uniwersytecie Sabanci. Mieliśmy również pewne problemy z pracami Moniki Szwed. Artystka ta, początkowo zaproponowała obrazy pozostające w dyspozycji Galerii Zderzak w Krakowie. Kłóciło się to z wymogiem regulaminowym, że twórca musi posiadać pełnię praw autorskich i majątkowych do prezentowanych prac. W końcu, po wielu dyskusjach z właścicielami Zderzaka prowadzonych przez kuratorów nominujących, byliśmy zmuszeni poczekać na nowe prace Szwed, które stworzyła specjalnie na potrzeby Konkursu. Obrazy te zostały wyróżnione przez reprezentującą "Art&Business" Małgorzatę Stalmierską.

Monika Szwed, Bez tytułu, pastel olejny , 70 x 90 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Monika Szwed, Bez tytułu, pastel olejny , 70 x 90 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda


Inną pracą stworzoną na miejscu był projekt massmix vlep[v]netu. Mural, wykorzystujący motywy czerpane od różnych artystów streetowych, powstał bezpośrednio na ścianie w galerii. W jego przygotowaniu brali udział nie tylko członkowie grupy, ale też ich znajomi. Powstała w ten sposób praca sytuuje się gdzieś na granicy sztuki ulicy, malarstwa i dizajnu. Niestety, w każdym z tych mediów nie jest brana na poważnie. Vlep[v]net nominowała Monika Weychert Waluszko, która pierwotnie chciała zaprosić do Wojtka Gilewicza; niestety, okazało się, że Gilewicz ukończył przepisowe 30 lat. Wielka to szkoda dla Konkursu, sądzę, że gdyby zaistniał na wystawie, mógłby być jednym z faworytów jury. Ta nominacja otworzyła zresztą pytanie o to, czy cezurą wieku w Geppercie powinno być trzydzieści, czy trzydzieści pięć lat. Z jednej strony, taka formuła, jaka istnieje w obecnym kształcie, zapewnia udział faktycznych debiutantów, z drugiej - naraża Konkurs na zalew prac niedojrzałych, studenckich. Ten problem dotknął na przykład nominację Sarmena Beglariana, który chciał "przemycić" wideo stworzone przez grupę artystów, z których tylko jeden był w "stosownym" wieku. To dość niewygodna sytuacja, gdy jakość zgłaszanej pracy musi ustąpić przed sztuczną cezurą wiekową.

Vlepvnet massmix, Bez tytułu, 2007; fot. Jakub Banasiak
Vlepvnet massmix, Bez tytułu, 2007; fot. Jakub Banasiak

Co bardzo istotne, dużo znalazło się na Konkursie prac chybionych. Jakub Rebelka pokazał prace, które nie są typowymi dla tego artysty realizacjami, a więc komiksami. Szkoda, że do Konkursu nie zostały zgłoszone plansze wykonane właśnie w tym medium: byłyby ciekawym głosem na temat miejsca współczesnego malarstwa czy grafiki. Rzecz ma się podobnie ze skądinąd świetnymi filmami animowanymi Marty Pajek, która pomimo ciekawej propozycji prac nie została przez jury uznana za malarkę. Podobny wybieg chciał zastosować dla swych prac Max Skorwider - graficzne formy, które stworzył za pomocą programu komputerowego miały "udawać" malarstwo poprzez projekcję ich na zagruntowany blejtram...

Wydaje się, że jednym z podstawowych problemów wyłaniających się z nominowanych prac, jest swoiste unikanie odpowiedzialności za własną twórczość. Posługując się cytatem, nawiązując do prac twórców już uznanych, pozbawiają się jednocześnie możliwości budowania nowych narracji za pomocą swej sztuki. Będąca ogólną bolączką wtórność doświadczenia stała się udziałem również tej ekspozycji. Chciałoby się wierzyć, że to nie jedynie indolencja młodych adeptów sztuki jest problemem nękającym polskie akademie sztuk, jak je ostatnio nazwała jedna z pracownic pionu administracyjnego ASP we Wrocławiu - przepięknych. Być może jakiś błąd wkradł się w samą formułę Konkursu bądź pewne jego zasady uległy zużyciu od czasu ich sformułowania w 1989 roku. Z założenia stara się on pozyskiwać debiutantów artystycznych, nieznanych szerzej w środowisku. Tym razem jednak debiutanci zaskoczyli słabymi kalkami z prac uznanej już generacji.

Dorota Borowa, Bez tytułu, olej, płótno, 150 x 200 cm, 2006 - 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Dorota Borowa, Bez tytułu, olej, płótno, 150 x 200 cm, 2006 - 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda


Czy zawinili młodzi kuratorzy, dając plamę swym słabym rozeznaniem w środowisku? Myślę, że nie było to regułą. Oczywistym jest, że pracując z różnymi artystami, przyglądając się różnorodności ich propozycji, kurator w swym wyborze posługuje się całą gamą narzędzi, począwszy od oceny walorów intelektualnych prac, a kończąc na osobistych fascynacjach poszczególnymi tematami. Trudno byłoby mi jednak uwierzyć, że takie osoby jak Przemek Jędrowski, współredaktor jednego z najważniejszych czasopism artystycznych w kraju, czy Sarmen Beglarian, organizator kilku dużych zbiorowych ekspozycji, nie mają odpowiedniego rozeznania w środowisku artystycznym. Być może ograniczenie jedynie do malarstwa, w momencie, gdy to nie medium, a jakość sztuki jest ważna, stało się progiem nie do przeskoczenia. Ewentualnie, dwuletnia periodyczność jest być może zbyt krótkim interwałem czasu, by zapełnić sale ekspozycyjne nowymi pomysłami na malarstwo. Przed kuratorami następnego Konkursu stoi w tym momencie nie lada problem polegający na takim przeformułowaniu zasad, by zamiast uparcie trzymać się dyskursu ograniczonego jedynie do charakterystyki medium, mogli zaprezentować ciekawe zjawiska w sztuce jako takiej. Mam bowiem wrażenie, że dotychczasowa formuła uległa pewnemu wyczerpaniu. Lepszemu wyborowi z pewnością mogłaby pomóc dyskusja na temat malarstwa jeszcze przed ustaleniem nominacji. Być może wówczas nie lamentowalibyśmy post factum, kiedy prace już wiszą, a nagrody są rozdane.

Max Skorwider, Peace, elektroniczna symulacja/ projekt obrazu na płótnie, 140 x 100 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangrd
Max Skorwider, Peace, elektroniczna symulacja/ projekt obrazu na płótnie, 140 x 100 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangrda

Obecna sytuacja spowodowała, że jurorzy nie byli w stanie przyznać Grand Prix Konkursu, na którym znalazły się prace co najwyżej dobre, choć dalekie od wyraźnego wybicia się. Miejmy nadzieje, że taki stan rzeczy nie jest symptomatyczny dla całego środowiska malarskiego w Polsce. Na zakończenie proponuję mały eksperyment. Proszę pomyśleć o trzech polskich artystach malarzach, którzy nie ukończyli trzydziestego roku życia, nie brali udziału w edycjach Konkursu im. Gepperta i byliby w stanie zaproponować ciekawe, dojrzałe prace, które mogłyby stać się zwycięskimi w tym Konkursie oraz wyznaczyć nowe horyzonty myślenia o tym medium. Tak tylko dla siebie.

Dawid Kawalec, Regał 3, olej, płótno, tektura, okleina, 116 x 85 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Dawid Kawalec, Regał 3, olej, płótno, tektura, okleina, 116 x 85 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda

Piotr Stasiowski, jeden z trójki kuratorów generalnych wystawy, Studio BWA Wrocław  

Kaja Śródka, Portret, technika Mieszana (płótno, fotografia, sitodruk, obiekt - rzeźba: modelunek w pleksi, krzesła), dwie prace
Kaja Śródka, Portret, technika Mieszana (płótno, fotografia, sitodruk, obiekt - rzeźba: modelunek w pleksi, krzesła), dwie prace

Geppert. Kilka uwag jurorki

Byłam w jury tegorocznego konkursu im. Eugeniusza Gepperta, organizowanego wspólnie przez BWA i ASP we Wrocławiu. Konkurs ten, w porównaniu z innymi poświęconymi malarstwu, czyli z Bielską Jesienią albo z Festiwalem Malarstwa Współczesnego w Szczecinie, jest stosunkowo młody, stworzono go bowiem w 1989 roku. Miałam okazję poznać go już wcześniej z tej racji, że dwukrotnie byłam zapraszana do niego jako kurator nominujący kandydatury młodych twórców.

Obserwując rozwój Konkursu im. Gepperta i jego naturalne przechodzenie z poziomu lokalnego na ogólnopolski, można dostrzec rosnące ambicje organizatorów, by odróżnić go od innych konkursów artystycznych w naszym kraju. Przede wszystkim ważne jest, jak sądzę, założenie, że mogą do niego zostać zgłoszeni artyści naprawdę młodzi. Granicą wieku nie jest tu bowiem tradycyjne 35 lat (jak w "Spojrzeniach", "Supermarkecie Sztuki", czy - tu nie mam pewności - w Orońsku), ale wiek lat 30. By zaś uniknąć efektu przypadkowości, do wystawy konkursowej nominują zaproszeni przez organizatorów kuratorzy. Ostatnio poddano w wątpliwość kryterium doboru tych kuratorów. Kryterium jednak jest banalnie proste i oczywiste: kuratorzy nominujący mają reprezentować wszystkie ośrodki w Polsce, gdzie coś się dzieje w sztuce (są szkoły i galerie), a także w wypadku kuratorów tegorocznych, pochodzą oni z młodego, wchodzącego na scenę artystyczną pokolenia. Tym posunięciem organizatorzy zapewniają sobie do pewnego stopnia kontrolę nad kształtem wystawy i konkursu. Uciekają także przed ambicjami dawania najbardziej możliwie szerokiego przeglądu aktualnej działalności artystycznej, a zatem przypadkowego wyboru spośród tych, którzy sami się zgłosili. Ważna mogłaby być w tym kontekście aura pewnej ekskluzywności, tego, że trudno się do konkursu dostać; jednak do tej pory jeszcze nie potrafiono zrobić z niej użytku.

Ryzyko jest wpisane w samą formułę konkursu. Tak więc, mimo powyżej nakreślonych założeń, tegoroczna wystawa, a jest to 8. Konkurs im. Eugeniusza Gepperta i jednocześnie 7. Krajowa Wystawa Malarstwa Młodych, nie zachwyca. Tak naprawdę nie ma tu bowiem jasności po co tego typu imprezy się organizuje. Czy jedynie po to, żeby mieć jakiś wpływ na kształtowanie się młodej sceny artystycznej? Po to, żeby sondować ją i obserwować zachodzące w niej zmiany? Zastanawiać się nad stanem malarstwa? A może po prostu - i nie jest to wcale wstydliwe - dodać znaczenia instytucji? Mam na myśli fakt, że sama wystawa tego nie ujawnia. Widać w jej kształcie tegorocznej tę sprzeczność założeń, a najbardziej rysuje się ona na poziomie konfliktu pomiędzy chęcią urządzenia dobrej wystawy z ambicjami a samymi nominacjami. Z tego, co wiem, to kuratorzy nominujący proponowali konkretne prace do wystawienia, a kuratorzy generalni mieli z tej układanki ułożyć jakąś całość. No i w efekcie wystawa w całość się nie składa.

Agata Nowosielska, Bez tytułu, olej, płótno, 200 x 400 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Agata Nowosielska, Bez tytułu, olej, płótno, 200 x 400 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda


Kłóci się to z samym powoływaniem przez organizatorów dwóch "rodzajów" kuratorów. Nominujący nie mieli bowiem wpływu na wystawę. Natomiast główni - nawiasem mówiąc, absurdalna jest nieco ta drabina hierarchii i funkcji - sformułowali a priori pewną wizję i tej wystawy, i samego malarstwa dzisiaj, co siłą rzeczy nie znajduje w ekspozycji pełnego odzwierciedlenia. Owszem, mają rację stwierdzając, że nie ma dzisiaj jednego trendu i artyści malując nie zwracają się już w stronę metamalarstwa. Przestarzałe wydaje się być jednak skupienie na jednej dyscyplinie: właśnie malarstwie. Wynika to jedynie ze specyfiki kształcenia na polskich akademiach - i tyle. Artyści dzisiaj bowiem - jak każdy wie - są multidyscyplinarni, korzystają z tego, co najbardziej odpowiada ich zamierzeniom. To skupienie się na malarstwie, moim zdaniem, najbardziej zaważyło na poziomie imprezy naprawdę z ambicjami i wcale nieźle pomyślanej. Jednak, pomimo tego wszystkiego, co napisałam, nie narzekajmy - pokaz jest interesujący, a to już coś.

Wystawa pod tytułem Malarstwo! Prąd zmienny wydaje się być elektryzująca nie dlatego, że daje jakiś pogląd na młodą sztukę, czy że przynosi jakieś obserwacje dotyczące stanu malarstwa dzisiaj. Jeśli o malarstwie można było wysnuć jakiekolwiek refleksje, to raczej takie, że na polskich uczelniach panuje jak zwykle zastój, a wśród młodych artystów bezideowość okraszona zdolnością do przejmowania stylistyk, które mogą przynieść komercyjny sukces (znalazło się tam nawet malarstwo wyglądające zupełnie jak autorstwa Przemysława Mateckiego). Największą wartością wrocławskiej wystawy jest co innego: fakt, że pojawiło się tutaj po prostu kilka zdolnych młodych artystów z wykształceniem malarskim, ale niekoniecznie malarstwo kultywujących - o których pewnie będzie już niedługo głośno. Wśród nich - nagrodzeni, m.in. Wojtek Doroszuk, Marcelina Gunia czy Zorka Wollny.
Stąd też nagrody przyznane przez jury są wypadkową niekonsekwentnych założeń konkursu i wystawy, a także jego poziomu. A tutaj okazuje się, że nie jest jasno sformułowane czy zwycięzców wyłania się na podstawie dzieł, czy dorobku. Trudno zresztą mówić o jakimś wielkim dorobku w przypadku tak młodych ludzi, z których część jest jeszcze studentami. Mogę jednak zdradzić, że podczas obrad brakowało nam portfolio artystów, które mogłoby rozwiać wątpliwości. Dotyczyły one przede wszystkim tego, czy to, co oglądaliśmy na wystawie, powstało jako wynik jakiejś konsekwentnej pracy, posiadania świadomości tego, co się robi, czy są to np. trzy jedyne udane obrazy danego autora….

Stąd nagrody, które w końcu zostały rozdzielone, nie przyznaliśmy za malarstwo. Zdecydowaliśmy się na przyznanie nagród tym, którzy przekonali swoimi propozycjami jako najbardziej konsekwentni artyści, najbardziej samoświadomi - i świadomi swoich zamiarów. Stąd też wśród nagrodzonych znaleźli się tak różni artyści, jak malarka Anna Kołodziejczyk, grafik Łukasz Rayski, Marcelina Gunia, malarka działająca także w performerskiej grupie "Dziewczęta Przeszanowne", wideoartysta Wojtek Doroszuk czy pracująca na granicy performance, tańca i wideo Zorka Wollny. Kołodziejczyk ujęła nas elegancją i klasą swoich płócien, a także dyskretnym ujawnianiem źródeł swych inspiracji, Rayski - szczerością budowania dziennika malarskiego, Gunia - solidnością malarstwa i jego subtelnym odniesieniem do kwestii akademickiego kształcenia. Doroszuk i Wollny wydali się w tym gronie najsilniejszymi osobowościami, doskonale zdającymi sobie sprawę z siły obrazu i obrazowania, ale zmierzającymi w inne strony.

Jakub Rebelka, Ester klemens, tech. mieszana, karton, 70 x 100 cm, 2004; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Jakub Rebelka, Ester klemens, tech. mieszana, karton, 70 x 100 cm, 2004; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda

Oczywiście, pojawili się też artyści kontrowersyjni. Przede wszystkim więc dyskutowaliśmy na temat propozycji Aleksandry Galant z monumentalnymi obrazami, z których każdy był inny. Jej niekonsekwentny pokaz (monochromatyczna abstrakcja, obraz architektoniczny i intrygujący obraz z fragmentem manifestu) wzbudził, niestety, nasze wątpliwości co do świadomości artystki odnośnie własnej twórczości. Pragnę też wspomnieć o pracy Marii Zuby, która wzbudziła chyba największe kontrowersje. Pociągająca wydaje się pewna odwaga, a nawet wariackość jej pomysłu. Wyzwała ona na pojedynek wszystkich uczestników konkursu i wszystkie walki na bokserskim ringu wygrała walkowerem. Film jednak został zrealizowany - artystka czekała na ringu gotowa do walki, jednak nikt nie stawił jej czoła. Zastanawiam się dlaczego ta praca, mimo ciekawych założeń, nie była dobra. Chyba była po prostu za sztuczna. Dlaczego np. artystka w film, który miał dokumentować walki z ringu wplotła sceny z filmu The Man on the Moon?

Na koniec wspomnę o rozczarowaniu. Sądząc po materiałach zamieszczonych na stronie konkursu Gepperta w Internecie, nie tylko ja sądziłam, ze moim faworytem będzie vlep[v]net. Tymczasem okazało się, że realizacje grupy należały do najsłabszych. Być może konwencja wystawy w pałacowym wnętrzu wrocławskiego BWA tak onieśmieliła streetartystów, że w niemądry sposób zapragnęli oni swe dzieła "umuzealnić" ustawiając torsy manekinów na postumentach i oblepiając je vlepkami. Efekt bardzo niedobry. Tutaj pojawia się pytanie o kuratorów - może powinni oni byli bliżej pracować z artystami?

Arkadiusz Lemieszek, Bunkier sztuki normalny2.2 (bilet wstępu na wystawę), olej, płótno, 84 x 66 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Ga
Arkadiusz Lemieszek, Bunkier sztuki normalny2.2 (bilet wstępu na wystawę), olej, płótno, 84 x 66 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Ga

To jest właśnie pytanie, które najczęściej sobie zadawaliśmy. Być może ta wystawa pokazuje całkiem niezły stan polskiej młodej sztuki: twórczy, świadomi artyści. Bardzo możliwe, że pojawił się tutaj pewien przerost formy nad treścią. Kuratorzy woleli skupić się na tekstach krytycznych niż na pracy z artystami.

Magdalena Ujma


DRESZCZE
8. Krajowy konkurs im. Eugeniusza Gepperta
Krajowy konkurs im. Eugeniusza Gepperta to konkurs malarski. Jednak na wystawie towarzyszącej jego ósmej odsłonie nie ma ani jednego dobrego obrazu namalowanego przez choćby jednego dobrego malarza czy malarkę.
Czyż nie wygląda to na tezę przejaskrawioną, naciąganą, być może celowo sensacyjną, skrojoną na potrzeby niniejszej recenzji? Postaram się dowieść, że nie – w żadnym razie. Oczywiście tylko wówczas, jeśli dobre malarstwo potraktować jako sztukę niesamowitą, świeżą, inspirującą, żywą, oddziaływującą na emocje i/ lub umysł, intrygującą, niepowtarzalną, będącą głosem lub lustrem naszej teraźniejszości. Żywię nadzieję, że w dobie nadprodukcji wizerunków pustych, trywialnych, zgranych, niezasadnych, jednorazowych, wydumanych, wtórnych, wyeksploatowanych, komercyjnych, merkantylnych i niepotrzebnych nie są to nazbyt wygórowane wymagania. Przeciwnie: wydaje mi się, że w takiej sytuacji są to wymagania jedyne z możliwych.

1.
Trudno ocenić, czy modę na malarstwo rozkręciła szalona prosperita na sztukę współczesną, jaka trwa od lat '90, czy odwrotnie: to malarstwo napędziło prosperitę. Jedno jest pewne: tak zwany "tryumf malarstwa" nie jest wynikiem tylko i wyłącznie marketingowego geniuszu Charlesa Saatchiego, ale także odwiecznej podatności mieszczaństwa - dziś: "klasy średniej" - na powaby wizerunków generowanych przez to medium. Oczywiście: wizerunków przeważnie wyzbytych jakości artystycznych, formalistycznych skorup posiłkujących się estetyką modną, a więc taką, która na polu sztuki właśnie przebrzmiała. Z naturalnych powodów obraz błyskawicznie zamienia się w gadżet, salonową ozdóbkę dostosowaną do wystroju wnętrza: czy to ordynarnie nowobogackiego, czy to minimalistycznego loftu. Malarstwo to świetny towar: pakowny, zróżnicowany pod względem gabarytów, stylistyki, no i ceny. Dla każdego coś miłego. Jednak na dzieła malarzy wybitnych bądź bardzo dobrych stać jedynie klasę wyższą - elitę. Jak zawsze. Przeciwko takiemu status quo buntowali się wszelcy artystyczni wywrotowcy. Efekt znamy: dzieła awangardzistów, jeśli nowatorskie w warstwie formalnej i intelektualnej, natychmiast lądowały w muzeach i osiągały zawrotne ceny. Natomiast malarstwo jak było, tak jest najchodliwszym z towarów na arenie art worldu. I znowu: zawrotne sumy osiągają tylko rzeczy realnie nowatorskie, podobnie jak w wypadku każdego innego medium. Reszta - prace stosunkowo tanie - krąży w zamkniętym obiegu aukcji, galerii i mieszkań tych, którzy mają już apartament (dworek), wakacje w tropikach (wywczasy w wodach i polowania), plazmę (radioodbiornik) i samochód (automobil). Nie ma więc żadnego "tryumfu malarstwa" tak, jak nie ma tryumfu rzeźby czy wideo. Jest tylko stały puls sztuki, który bije w tempie dochodzenia do głosu kolejnych pokoleń. Jest także ponadczasowa popularność malarskich atrap. Nic więcej.

W obliczu ósmej edycji Krajowego konkursu im. Eugeniusza Gepperta ten przydługi wstęp wydaje się konieczny. Bowiem to, co wisi w murach BWA Awangardy to ledwo cień malarstwa, jego tania podróbka, w najlepszym razie malarski produkt aspirujący do bycia podobnym produktom klasy lux. Dodatkowo, co niezmiernie ciekawe, takiego a nie innego wyboru dokonali kuratorzy młodzi lub w tak zwanym "średnim wieku". Każdemu (bądź parze czy tercetowi) przysługiwało prawo wskazania maksymalnie trzech malarzy. Tym samym należy oceniać tu nie tylko same prace, ale także kuratorskie decyzje. I teksty.

Jan Dziaczkowski, Autoportret, olej, płótno, 110x140, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Jan Dziaczkowski, Autoportret, olej, płótno, 110x140, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda

2.
Wybór Sarmena Beglariana
Po pierwsze, trzy obrazy Jana Dziaczkowskiego. Autoportret to kwintesencja akademickiej nijakości. Zupełnie anachroniczny, a jeśli rozpatrywać go w kategoriach typu "proporcje" czy "kompozycja" (a w innych się nie da), to trzeba wskazać szkolne błędy. Do tego dwa Ramadany. To prace sprzed czterech lat, z drugiego roku studiów. Znowu: z epoki kamienia łupanego. Skrajnie dekoracyjne, w gruncie rzeczy dość sztywne - przeciętne malarskie wprawki. Jeśli wskazał je Beglarian, to nie ma on pojęcia o malarstwie. Jeśli Dziaczkowski, to dlaczego taki wybór zaakceptował Beglarian? Tak czy inaczej, ta nominacja to zupełna pomyłka. Nie da się dziś malować tak samo jak Gauguin czy Derain i zachowywać powagę.

Jan Dziaczkowski, Wielki Ramadan, olej, płótno, 300 x 600 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Jan Dziaczkowski, Wielki Ramadan, olej, płótno, 300 x 600 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda


Kolejną osoba wybraną przez Beglariana jest Magda Jurek. Spod grubej warstwy czarnej farby, przetarć, zdrapań i niby przypadkowych maźnięć wyzierają ponoć - nie dość są podobne - wizerunki Lollobrigidy, Brigitte Bardot i Davida Bowie. Mogłyby być wszelkie inne, wszak inwentarz kultury masowej mamy opasły. Z prac Jurek wynika natomiast jedno wielkie nic, nie działają nawet zaklęcia kuratora: "Ich gesty, sposób zachowania kodują naszą tożsamość, wpisują się w jej zbiorowe pragnienia. W ten sposób, określają naszą świadomość, stają się cytatami przywoływanymi w myślach w sytuacjach, w których nie mogłyby się pojawić" (pisownia oryginalna). Proszę nie kazać mi zastanawiać się, o co w tym chodzi: zapewne o opresyjny charakter kultury wizualnej. A podobieństwo do prac Mateckiego jest tu być może całkowicie przypadkowe, jednak nie sposób od tego skojarzenia uciec. Te same niewielkie formaty, te same patenty, ten sam gest, ten sam efekt. Rezultatem prace kompletnie spłowiałe, a przydawanie im intelektualnego nimbu tworzy sytuację parodystyczną.

Magda Jurek, Bez tytułu, płótno, olej, 41 x 33 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Magda Jurek, Bez tytułu, płótno, olej, 41 x 33 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda

I trzeci wybraniec Beglariana: Dominik Jałowiński. I w tym wypadku próżno nam szukać świeżości. To klasyczny przypadek malarza chorego na wirus "FGF MIX". W tym wypadku przeważają szczepy Sasnal i Janas: tak w formalnych rozstrzygnięciach, jak i duchu tych prac. Do tego niby spontaniczne tytuły sugerujące istnienie zakamuflowanych sensów. I już nucimy piosnkę, którą tak dobrze znamy i tak bardzo lubimy: zaburzenia widzenia, nadmiar wizerunków, ironia, subiektywność percepcji, niemożność zapanowania nad materią farby... "Spoglądanie to nie to samo co widzenie", konstatuje Beglarian. Istotnie... Niemniej te prace nie powinny znaleźć się na takim konkursie.

Dominik Jałowiński, Dziewczynka zombi zabijająca swoją matkę, płótno, olej, 38 x 27 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangar
Dominik Jałowiński, Dziewczynka zombi zabijająca swoją matkę, płótno, olej, 38 x 27 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangar
Dominik Jałowiński, OKO/ Autor NIEZNANY, ŚW. Jan Chrzciciel, drewno polichromowane, Ubytki palców i dłoni, płótno (dyptyk), olej
Dominik Jałowiński, OKO/ Autor NIEZNANY, ŚW. Jan Chrzciciel, drewno polichromowane, Ubytki palców i dłoni, płótno (dyptyk), olej


Wybór Przemysława Jędrowskiego
O ile w przypadku wyboru Belgariana wszystko jest klarowne, o tyle Jędrowski sprawił, że na chwilę zwątpiłem. Max Skorwider prezentuje bowiem coś, co poznański krytyk pozwolił sobie określić mianem "krytyki kultury masowej, rozumianej jako zbiorowa umowa, iluzja a nawet kłamstwo, w którym przyszło nam żyć". I dalej: "Skorwider koncentruje się na absurdach mediokracji i kultury konsumpcyjnej, używając plastycznego języka reklamy i telewizyjnych klipów. W ten sposób buduje antyreklamy współczesnego świata, równie często kpiąc z promocji i odchudzających diet, jak i podejmując tematy polityczne i społeczne". Jest zatem groźnie, to na pewno. Zerknijmy na prace: na ścianie migocą wyświetlane z rzutnika kompozycje. Na jednej stoi żołnierz, a na innej widzimy pana, chmurkę i samolot, chyba myśliwiec. Styl: niby nieporadny rysunek wykonany za pomocą najprostszego programu graficznego. I znowu Jędrowski: "Jeśli przyjmiemy - za Agnieszką Rayzacher i Katarzyną Świeżak - że różnorodność, dystans i autoironia są najbardziej charakterystycznymi cechami współczesnego malarstwa, to Max Skorwider jest malarzem w stu procentach. Cóż, że multimedialnym?". Uff... By opisać bezbrzeżną przepaść rozpościerającą się pomiędzy tym, co widać, a tym, co napisał Jędrowski zwyczajnie brakuje mi słów. Powiem tak: jego tekst to największe kuriozum, z jakim zetknąłem się w ostatnim czasie.

Max Skorwider, Guantanamo, elektroniczna symulacja/ projekt obrazu na płótnie, 140 x 100 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Aw
Max Skorwider, Guantanamo, elektroniczna symulacja/ projekt obrazu na płótnie, 140 x 100 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Aw
Max Skorwider, War is over you, elektroniczna symulacja/ projekt obrazu na płótnie, 140 x 100 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galer
Max Skorwider, War is over you, elektroniczna symulacja/ projekt obrazu na płótnie, 140 x 100 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galer

Drugi wskazany przez Jędrowskiego artysta to Mariusz Tarkawian. To artysta ostatnio chwalony, warto więc zapytać - dlaczego? Na pewno umie on rysować, choć kreskę ma zupełnie - powiedzmy - "klasyczną". Tyle warsztat. Jest i myśl. Otóż Tarkawian przerysowuje dzieła sztuki, a czasem rysuje wernisażowych gości. Próbowałem wypytać kilka osób jaki widzą w tym sens poza tym, że są to ot, miłe rysuneczki, w sam raz na prasowe ilustracje. Usłyszałem, że Tarkawian jest w tym sprawny i że "jest jak ksero, to naprawdę niesamowite". Z kolei Jędrowski dodaje, że "Rysunek w ujęciu Tarkawiana to narzędzie protomalarskie, sięgające wprost do mimetycznych źródeł medium". Oraz: "Perfekcją wykonania i sprawnością kreski Tarkawian zaprzecza idei malarstwa, które programowo neguje tradycyjny warsztat". Po pierwsze: co z tego, że zaprzecza temu akurat rodzajowi malarstwa? Zaprzecza także rzeźbom Donalda Judda. Jednak już zaczynam grzęznąć w czczych dywagacjach. Powiedzmy więc tylko, że mimetyczny - nawet ultrasprawny - rysunek sam w sobie nie może mieć i nie ma dziś jakiejkolwiek wartości. W ogóle: żadne medium samo w sobie nie posiada żadnych wartości, a dopiero jego zasadne użycie. Tarkawian legitymizuje archaiczny rysunek chęcią dokumentacji... no właśnie, czego? Nadprodukcji wizerunków? Nadprodukcji sztuki? Czy frazy, jakie pojawiają się w towarzystwie jego projektu uzasadniają go? Czy taka tautologia ma jeszcze jakakolwiek siłę, potencjał? Czy taką działalnością Tarkawian "obali" owy nadmiar, jakoś go przekroczy lub zaneguje? Twórczo skonstatuje? Moim zdaniem absolutnie nie, a na pewno nie w takim wydaniu. Ponadto, u młodego artysty niemal skończony "styl" zawsze budzi moje wątpliwości - on już wie, już robi sztukę, już produkuje...

Mariusz Tarkawian, Magazyn Kuśmirowskiego, rysunek ołówkiem, 60 x 70 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Mariusz Tarkawian, Magazyn Kuśmirowskiego, rysunek ołówkiem, 60 x 70 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Mariusz Tarkawian, Znajdź 1458 szczegółów, rysunek ołówkiem, 60 x 70 cm , 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Mariusz Tarkawian, Znajdź 1458 szczegółów, rysunek ołówkiem, 60 x 70 cm , 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda

Wraz z twórczością Wojciecha Wrońskiego wracamy w opary absurdu. Proszę mnie dobrze zrozumieć: krytyka tych prac to zbyt proste zadanie, ja po prostu nie wiem, co one tutaj robią. Fakt, że artysta posługujący się quasi ludyczną estetyką rodem z galerii z Kazimierza Dolnego (nic im nie ujmując) pojawia się na konkursie malarstwa w roku 2007, jest po prostu niezrozumiałe. Może pomoże zastępca redaktora naczelnego "Arteonu": "Zafascynowany medialną i globalną rzeczywistością, Wroński zmaga się z nią na sposób niemal symboliczny, przywołując idee malarstwa Jacka Malczewskiego. Artysta buduje uniwersalne metafory, przetwarzając i składając od nowa wszechobecną popkulturę". Znowu: by opisać bezbrzeżną przepaść... Zostawiając jednak na boku intelektualne rewelacje sprzed czterdziestu lat: czy jest na tym konkursie artysta, który nie krytykuje medialnej rzeczywistości w sposób wielce nonkonformistyczny i bezkompromisowy?

Wojciech Wroński, Get a super star, akryl, płótno, 45 x 160 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Wojciech Wroński, Get a super star, akryl, płótno, 45 x 160 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Wojciech Wroński, Multum prezentów, akryl, płótno, 60 x 160 cm,2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Wojciech Wroński, Multum prezentów, akryl, płótno, 60 x 160 cm,2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda


Wybór Jarosława Lubiaka
Dawid Kawalec prezentuje dziwaczne, hybrydyczne malarstwo oscylujące między instalacją w stylu "rupieć" a Korolkiewiczem skąpanym w mroku. Obrazy wyzierają spod okleiny zamalowanej we fragmencie oleistą, lśniącą, biała farbą. Raz otworem ukazującym płótno jest rąb, innym razem koło i prostokąt. Na obrazach granatowe martwe natury o wydźwięku funeralno - wanitatywnym, widać jednak, że to w istocie fragmenty regałów z tak zwanych "przeciętnych mieszkań". Nie mam pojęcia o co w tym chodzi, zwrócę się więc do nominującego: "Reaktywując kubistyczną technikę kolażu, Dawid Kawalec nie pyta jednak o status rzeczy, ani ich przedstawienia, a raczej odkrywa ich specyficzną poetykę". I wszystko jasne - to reaktywacja kubistycznej techniki kolażu. Ale nie tylko: "Stwarzając pewne napięcie z postulowaną przez Henri'ego Lefebvre'a krytyką dnia codziennego, poetyka ta ukazuje świat otaczających nas przedmiotów jako materiał dla twórczej aktywności przetwarzającej codzienne doświadczenie w symboliczną produkcję". Tak, tak, to nie żart: ten potok słów naprawdę wyszedł spod pióra Lubiaka - naprawdę udało mu się pożenić sytuacjonistyczną doktrynę z malarstwem Kawalca. Nie mam nic do dodania.

Dawid Kawalec, Regał 1, olej, płótno, tektura, okleina, 95 x 85 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Dawid Kawalec, Regał 1, olej, płótno, tektura, okleina, 95 x 85 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Dawid Kawalec, Regał 2, olej, płótno, tektura, okleina, 110 x 85 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Dawid Kawalec, Regał 2, olej, płótno, tektura, okleina, 110 x 85 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda

Bartłomiej Otocki. Znowu: z całym szacunkiem, ale to przypadek podobny do Wojciecha Wrońskiego. Nie wiem, jak do tego malarstwa podejść. Okute w metalowe ramy opartowsko - richterowsko - abstrakcyjne przedstawienia w kolorystyce rodem z malarskiej nadprodukcji plastyki PRL'u to rzecz wymykająca się moim zdolnościom opisowym. To malarstwo typowe dla naszych akademii (Otocki jest asystentem w pracowni rynku i malarstwa na łódzkiej ASP): przeintelektualizowane w płaszczyźnie werbalnej i kompletnie archaiczne formalnie. To malarstwo, które wmawia nam, że ma intelektualną siłę traktatu Leonarda, jednak spotkać je możemy tylko w galeriach Związku Polskich Artystów Plastyków. Zgodnie z tą tradycją Lubiak twierdzi, że Otocki "mierzy się z tym, co za Jacquesem Lacanem można nazwać spojrzeniem (gerard). Odmiennie od tradycyjnego malarstwa, które przez technologię trompe-l'oeil łapało spojrzenie w pułapkę perspektywy, odmienne również od bardziej współczesnego malarstwa abstrakcyjnego, które materializuje spojrzenie w masie farby, Otocki podejmuje próbę ukazania spojrzenia samego w sobie". Akurat.

Bartłomiej Otocki, Bez tytułu, akryl, płótno, 167 x 110 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Bartłomiej Otocki, Bez tytułu, akryl, płótno, 167 x 110 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Bartłomiej Otocki, Bez tytułu, akryl, płótno, 66 x 202 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Bartłomiej Otocki, Bez tytułu, akryl, płótno, 66 x 202 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda

Kaja Śródka pokazała trzy instalacje z malarstwem w tle, dodajmy: instalacje jeszcze ze studiów. Tu mamy z kolei od czynienia z typowym dla studentów przerostem nie tyle formy, co natłoku myśli, idei i czysto technicznego zaangażowania - przerostem nad treścią. Mamy więc instalacje, w które autorka włożyła zapewne wiele pracy, namęczyła się, latała po sklepach, kombinowała... a efekt z tego żaden. Dla kogoś z zewnątrz, kto nie przeżył zaangażowania Śródki, to po prostu najzwyklejsze obiekty o rozbrajająco naiwnej wymowie. Błyszcząca pleksi, w której odbija się nasz wizerunek jest doprawdy rozczulająca. Wariacje na temat powtarzalności malarskich motywów czy koncepcji Albertiego przejść musi chyba każdy student. Co semestr to nowe traktaty, manifesty i inspiracje. To zatem choroba wieku młodzieńczego, nie ma więc co się nią zbytnio przejmować ani wysuwać dramatycznych wniosków. Tu wszystko jest jeszcze przed autorką.

Kaja Śródka, NO NONSENCE, technika mieszana (nadruki na płótnach, obiekt - rzeźba: stal kwasowa szlifowana) 40 x 110 cm i oraz 4
Kaja Śródka, NO NONSENCE, technika mieszana (nadruki na płótnach, obiekt - rzeźba: stal kwasowa szlifowana) 40 x 110 cm i oraz 4
Kaja Śródka, NO NONSENCE, technika mieszana (nadruki na płótnach, obiekt - rzeźba: stal kwasowa szlifowana) 40 x 110 cm i oraz 4
Kaja Śródka, NO NONSENCE, technika mieszana (nadruki na płótnach, obiekt - rzeźba: stal kwasowa szlifowana) 40 x 110 cm i oraz 4


Wybór Pawilonu Stabilnej Formy (Tomasz Kozak, Tomasz Malec, Cezary Klimaszewski)
Pawilon Stabilnej Formy (dalej: PSF) wytypował podobnie, jak Belgarian: wskazał na estetyki niby ciepłe, ale w istocie mocno już wystudzone. Aleksandra Galant prezentuje trzy prace. Pierwsza to przemalowana myśl Andrzeja Wróblewskiego, jego credo z 1948 roku. Psychodeliczne liternictwo i kolorystyka z kołami Jaspera Johnsa (?) w tle ma sugerować fiasko bądź aktualną inadekwatność utopii zarówno modernizmu, jak i komunizmu. Tekst Wróblewskiego brzmi bowiem "Chcemy żeby nasze obrazy zawieszone w świetlicy czy hali podnosiły na duchu swą wyrazistością, pomagały swą barwnością w codziennym trudzie". Co z tego wyszło, widzimy: oczopląs (kontrastujące barwy praktycznie uniemożliwiają odczytanie maksymy malarza). Innymi słowy, nie jest źle, bo zamierzenie się Galant udało... Jednak forma pozostawia nazbyt dużo do życzenia. Tego typu fikołki, aby naprawdę miały znaczenie, muszą być również petarda formalną. W przeciwnym razie pozostaną suchą dywagacją, ot, kolejnym jednorazowym rebusikiem. Są jednak i dwa inne obrazy: jakby namalowała je zupełnie inna osoba. Piła, czyli formalny pomysł, niestety zupełnie ograny (sprowadzony do ornamentu przedmiot, obraz jest prawie monochromatyczny). I jeszcze pstrokate Na piętrze w bloku, obraz, który całkowicie rozwiewa złudzenia.

Aleksandra Galant, Na piętrze w bloku, akryl, płótno, 250 x 480 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Aleksandra Galant, Na piętrze w bloku, akryl, płótno, 250 x 480 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Aleksandra Galant, Piła, 100 x 250 cm, akryl, płótno, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Aleksandra Galant, Piła, 100 x 250 cm, akryl, płótno, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda

Galant rozpięta jest miedzy dostępnymi estetykami, jednak nie generuje własnej. Natomiast kuratorom z PSF trzeba przypomnieć sprawy oczywiste: nie każda pracę, która przedstawia blok daje się wpisać w dyskurs refleksji nad dziedzictwem modernizmu: nawet jeśli użyć subtelnych aluzji do ostatnich documenta (vide modernizm jako "nasz antyk"). Zresztą: ten dyskurs już się na polu polskiej sztuki wyczerpał, dziś pozostaje tylko odcinanie od niego kuponów artystom malującym płaszczyznowe bryłki. O modernizmie mówiły już - wedle tuzów naszej krytyki - Majka Kiesner, Anna Reinert i Karolina Zdunek, podobnego kalibru jest namysł Aleksandry Galant.

Arkadiusz Lemieszek postanowił natomiast pobawić się w Bujnowskiego - a kuratorzy z PSF ochoczo na to przystali, uruchamiając z hukiem retoryczną maszynerię. Widzimy zatem przemalowane bilety wstępu do Bunkra Sztuki i plakat z tamtejszej wystawy. Dodajmy: przemalowane niezbyt udolnie, niby realistycznie, ale nie perfekcyjnie, w innym miejscu rozmyte - niby dlaczego? O czym natomiast czytamy w tekście PSF? Ależ to oczywiste: "Przedstawienie Lemieszka stanowi interesujący przyczynek do dyskusji na temat dwuznacznych relacji łączących krytyczność i afirmatywność (po)nowoczesnego artysty, który językiem ironicznych tautologii próbuje opisać stan współczesnej instytucji odpowiedzialnej za produkcję, dystrybucję i recepcję dzieła". Nie zawiodłem się: szkolne obrazy Lemieszka to sztuka krytyczna, bijąca w te okropne instytucje sztuki bez rękawic. Czy skutecznie? Czy gmach muzeum i galerii w końcu runie, a ludzkość wymyśli lepszą formułę na pokazywanie malarstwa? Otóż nie - z pewnością wyczytali to Państwo z prac Lemieszka - gdyż podmiot "zamiast przekraczać status quo i penetrować przestrzenie leżące Poza (beyond) jego granicami, poprzestanie na tautologiach, i tym samym pozostanie więźniem chwili obecnej - jej dyskursu i tradycji". Miejmy nadzieję, że Lemieszek z więzienia, w którym zamknęli go erudyci z PSF czym prędzej czmychnie.

Arkadiusz Lemieszek, Bunkier Sztuki bilet do filmowania (bilet uprawniający do filmowania wystawy), akryl, płótno, 55 x 38 cm, 2
Arkadiusz Lemieszek, Bunkier Sztuki bilet do filmowania (bilet uprawniający do filmowania wystawy), akryl, płótno, 55 x 38 cm

Arkadiusz Lemieszek, Bunkier sztuki normalny cz. oderwana (bilet wstępu na wystawę), olej, płótno, 24 x 66 cm, 2007; fot. BWA Wr
Arkadiusz Lemieszek, Bunkier sztuki normalny cz. oderwana (bilet wstępu na wystawę), olej, płótno, 24 x 66 cm, 2007


Wybór Adriany Prodeus i Katarzyny Roj

Sytuacja podobna: niby nowocześnie, ale jednak nie. Zacznijmy od Marii Zuby. To autorka pracy, której nie mogło zabraknąć - niepokornego namysłu nad opresywną naturą konkursu. A więc mantra: instytucja, artysta w skonwencjonalizowanej formule - i tak dalej. Czy projekt - film - Zuby rozbraja ten rzekomo opresyjny charakter konkursu? Widzimy artystkę na ringu, w masce, jaka noszą meksykańscy zapaśnicy. Zuba wyzywa po kolei wszystkich finalistów, jednak żaden nie godzi się na pojedynek (co nie było założeniem artystki). Zuba wygrywa wiec walkowerem. I cóż? Widz przechodzi obok filmu obojętnie, Zuba na konkursie kontestuje konkurs, a film w swej specyficznej kategorii jest kompletnie wtórny. Kuratorki twierdzą, że "Wrestling - jego skonwencjonalizowanie, umowność, element maski, odgrywanie emocji - mówi coś ważnego o samej sztuce" - a ja się zastanawiam, czy widzieliśmy te same filmy.

Maria Zuba, ZUBA POWER TEASER, akcja, dokumentacja wideo, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Maria Zuba, ZUBA POWER TEASER, akcja, dokumentacja wideo, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda


Anna Kołodziejczyk pokazuje malarski tryptyk pt. Ornament to nie zbrodnia - czyli wiadomo o co chodzi. Faktycznie, prace są niezwykle dekoracyjne, majaczą nań jakieś kubistyczne kształty, niewątpliwie budynki. Obrazy malowane są od taśmy, czego jesteśmy więcej niż pewni - kula zlepiona od brudnych taśm leży na podłodze, pod obrazem. Cóż więcej można rzec na temat tych płócien? Oddajmy głos kuratorkom: "[Kołodziejczyk] wyznaje etos malarstwa, świadomości istnienia na tym świecie rzeczy, które mogą być wyrażone tylko w malarskim medium". I dalej: "Jej tryptyk to monumentalny ołtarz malarstwa, wyraz największej wiary w sens tego medium". Pominę pytanie, co to za rzeczy, które mogą być wyrażone tylko w malarskim medium, natomiast zwrócę uwagę, że pompatyczny ton do tych eleganckich obrazków ma się nijak. Malarstwo jak malarstwo, kolejne niczym niewyróżniające się prace pośród miliona innych.

Anna Kołodziejczyk, Ornament to nie zbrodnia, akryl, płótno, 180 x 200 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Anna Kołodziejczyk, Ornament to nie zbrodnia, akryl, płótno, 180 x 200 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda


Łukasz Rayski to nie jedyny - jak zaraz zobaczymy - reprezentant malarskiego quasi naiwizmu i mentalnej ekspresji. Piszę quasi, choć jego emocja mogła być całkowicie szczera: mógł Rayski naprawdę czuć potrzebę zamalowania setki maleńkich płócien dziecinną stylistyką. I zapewne tak było: w żadnym wypadku mu tego nie odbieram, jednak twierdzę, że jest to naiwizm kontrolowany, bo te prace to jego encyklopedyczna ilustracja: szybki, niedbały, "puszczony", brudny, nieefektowny, "brzydki" - i tak dalej. Jednak w swojej naiwności całkowicie strawny i przewidywalny - nie zaś dziki czy burzący "elegancki" porządek malarstwa. To naiwizm jaki zobaczymy w całej Europie, ekspresja legitymizowana tym, że tworzyć może każdy (bo może). Dodatkowym walorem - nie wiem: konceptualnym czy tylko kompozycyjnym - ma tu być ekspozycja prac. Ułożone z płócien kwadraty "rozpadają się" i z sali "schodzą" wzdłuż schodów do piwnicy... O co chodzi? To "metafora pracowni malarskiej, jej potencjału. Potencjału samego dzieła do zasiedlania instytucji sztuki, prowadzenia kuchennej czy piwnicznej, niezauważalnej rewolucji". Niech i tak będzie.

Łukasz Rayski, Pająki, seria, technika mieszana, płótno, 2006 - 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Łukasz Rayski, Pająki, seria, technika mieszana, płótno, 2006 - 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Łukasz Rayski, Pająki, seria, technika mieszana, płótno, 2006 - 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Łukasz Rayski, Pająki, seria, technika mieszana, płótno, 2006 - 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda

Wybór Ewy Malgorzaty Tatar i Dominika Kuryłka
Czas na ulgę, czyli najlepszą kuratorską propozycję. Nie jest to jednak takie proste. Otóż Tatar i Kuryłek nominowali dwójkę twórców, którzy z pewnością nie są malarzami: Wojciecha Doroszuka i Zorkę Wollny. To również im poświęcili najwięcej uwagi: artyści zostali świetnie wyeksponowani, pokazali po dwa filmy i po jednej instalacji (tak to umownie nazwijmy). Monika Szwed z trzema malutkimi obrazami zginęła w tłumie, a jako taka jawi się tu kwiatkiem do kożucha. Tatar i Kuryłek zastosowali zatem pewien wybieg. I tu zasadnym wydaje się pytanie do organizatorów: po co reguły, skoro kurator może je złamać dekretując, że dana praca jest "o malarstwie"? Jestem niezwykle ciekaw gdzie w realizacjach Zorki Wollny pojawia się namysł nad tym medium? Nie bądźmy jednak pryncypialni - tym bardziej, że film Doroszuka to najlepsza realizacja na tym konkursie.

Wojciech Doroszuk, The Dissection Theatre [Prosektorium], wideo, 10"20, Kraków, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Wojciech Doroszuk, The Dissection Theatre [Prosektorium], wideo, 10"20, Kraków, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda

Prosektorium to film prosty. Widzimy przygotowywanie zwłok kobiety do pogrzebu: mycie, ubieranie i, w końcu, malowanie. Rzecz dzieje się w kostnicy. Doroszuk zdecydował się na "perspektywę Mantegni", z tym że tu stopy przesłaniają twarz - skrót jest więc jeszcze większy. Zapewne zdecydowały o tym wymogi prawne, jednak artysta świetnie sobie z tym ograniczeniem poradził - wykorzystał je. Praca jest niezwykle mocna i jak już powiedzieliśmy - skrajnie prosta. Nareszcie: żadnych udziwnień i kombinacji, żadnego czarowania słowami. Zresztą, nadmiar słów z mojej strony również nie będzie tu niczym dobrym. To realizacja, która uruchamia szare komórki i emocje, a jak na tę wystawę to Himalaje. Warto ją zobaczyć.

Drugi film tego artysty to skrajnie odmienna poetyka: i tu uznanie dla kuratorów, jeśli tylko uzyskanie tego kontrastu był zabiegiem świadomym. Picnic przedstawia rozmawiających ze sobą na kocu ludzi. Jedzą, piją, śmieją się - nic się poza tym się nie dzieje. Obcokrajowcy mówią łamaną polszczyzną i wszyscy są niezwykle kurtuazyjni. Obraz jest jakby "rozciągnięty", w tle słychać leniwą, pogodną muzykę. Tatar i Kuryłek piszą, że "oniryczna projekcja przypomina filmy surrealistów, a odwołanie się do tradycyjnych przedstawień wspólnego biesiadowania sprawia, że jesteśmy skłonni uwierzyć, iż pomiędzy podglądanymi prze nas osobami panuje doskonałe porozumienie". I wszystko prawda, jednak ten film to dla mnie przede wszystkim atmosfera, efekt, nie bójmy się tego słowa, niezwykle plastyczny. I bardzo podobny do klimatu filmów Pipilotti Rist. Ot, miły smaczek.
Doroszuk pokazał jeszcze Istnabul, "zwykłe miejsca" tytułowej metropolii pokazane na pocztówkach. Na ten pomysł - umieszczenie na pocztówkach bloków, "niebezpiecznych" dzielnic, slumsów i tak dalej - na początku drogi twórczej wpada chyba każdy artysta. Pomińmy go więc czym prędzej, by nie zatrzeć wrażenia po niezłym Picnic i dobrym Prosektorium. To także nietrafiony kuratorski wybór: dla prezentacji sylwetki Doroszuka filmy w zupełności by wystarczyły.

Wojciech Doroszuk, Picnic, wideo, 4"27, Stambuł, 2005; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Wojciech Doroszuk, Picnic, wideo, 4"27, Stambuł, 2005; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda


Czas na trzy prace Zorki Wollny. Po pierwsze film Squash z 2005 roku. Film niedobry. Widzimy dwie dziewczyny grające w squash... i tyle. Wszystko ma załatwić idea, przez kuratorów wyłożona na tyle krótko, by przytoczyć ją prawie w całości: "[grające dziewczyny] niczym gracje poruszają się w przestrzeni, w której linie podziału nasuwają skojarzenia z malarstwem neoplastycznym Mondriana. Wojerystyczna satysfakcja dostarczana przez artystkę ujawnia charakter obrazu, poprzez który oglądający i oglądany stają się więźniami spojrzenia". Czy nasuwają? Film jest tak chaotyczny, że nie za bardzo. Ponadto fatalnie wyświetlony (maleńki rzut) i zwyczajnie nudny. Wojerystyczna satysfakcja - nie zarejestrowano. Lady Jane (2006) to wizerunki siostry autorki z wakacji, na których widzimy ją z najlepszym przyjacielem. To Hiszpan, znają się głównie z listów. Działa to tak: klikamy na monitorze na cyferkę i pojawia się zdjęcie - zupełnie banalne - wraz z muzyką. Kuratorzy: "Romantyczna Odyseja wynikająca z tęsknoty za chłopcem znanym tylko z listów, to studium niekontrolowanych, pełnych emocji zachowań". Znowu: strona wizualna jest zbyt uboga, by widz poczuł to, co autorka. Tak, jak w Squash, potrzeba tu jakiegoś wyraźnego gestu czy wolty - w przeciwnym razie emocja Wollny niewiele nas obchodzi. Potwierdza to - prze kontrast - film Museum (2006), w którym pojawia się coś więcej, niż tylko neutralna narracja. Na czarno-białym filmie widzimy więc ludzi, którzy poruszają się po muzeum wykonują przy tym taneczne układy. Robią to jednak na tyle wolno, by nie sprawiało to komicznego wrażenia, i na tyle szybko, by było w ogóle dostrzegalne. Całość - wyświechtaną przecież opowieść o "spektaklu, jakim jest odbiór sztuki" - psują natrętnie dydaktyczne wstawki: żywy tekst pomiędzy kolejnymi sekwencjami. Czytamy więc, że taniec towarzyszy człowiekowi od najstarszych kultur oraz że poszczególnym klasom czy profesjom towarzyszy cokolwiek sztuczna uniformizacja. Nie tylko jest to już nudne, ale i rozbija spójny wizualny pomysł, a z widza robi półgłówka. Reasumując propozycje Zorki Wollny: mniej intelektualnych dywagacji, więcej spontanicznej otwartości i artystycznego "mięsa".

Zorka Wollny, lady Jane, dvd, edycja płyt, 34 etiudy audio, 13 etiud wideo (ekspozycja), 2006; fot. Jakub Banasiak
Zorka Wollny, lady Jane, dvd, edycja płyt, 34 etiudy audio, 13 etiud wideo (ekspozycja), 2006; fot. Jakub Banasiak

Wybór Moniki Szwed potwierdza, że Tatar i Kuryłek zawędrowali na ten malarski przecież konkurs trochę na siłę - co udało im się zgrabnie przeskoczyć. Prace Szwed to bowiem estetyczna przeciętność połączona z o tyle "bajkową", o ile infantylną retoryką niesamowitości i snu. Dodajmy do tego nieznośne skojarzenia z Neo Rauchem, a otrzymamy najwyżej średniej klasy ilustrację. Uznaję więc wybór Szwed za przykrą konieczność, jednak konieczność pozorną - nie istniał wymóg nominacji trzech artystów.

Monika Szwed, Bez tytułu, pastel olejny , 70 x 90 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Monika Szwed, Bez tytułu, pastel olejny , 70 x 90 cm, 2007; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda


Wspomnijmy na koniec, że tym razem kuratorskie opisy dotyczą sensów naprawdę zawartych w pokazywanych pracach - może poza Szwed, co wydaje się zresztą znamienne. Inną sprawą jest oczywiście ocena tychże sensów i prac, ale przynajmniej nie ma tu już tego niesłychanego rozdźwięku pomiędzy tym, co widzimy, a czytamy.

Wybór Moniki Weychert Waluszko
Wracamy na ziemię. Najpierw vlep[v]net, czyli street artowy kolektyw. Street art to na tyle osobne i wbrew pozorom skomplikowane zagadnienie, że wszystko, co tu napiszę, będzie zanadto skrótowe. Podkreślmy więc, że vlep[v]net ma bezdyskusyjne osiągnięcia w zakresie popularyzacji street artu w Polsce. Jednak polski street art to ledwo cień faktycznego kształtu tego ruchu. W ogromnej mierze przeważają realizacje czysto formalistyczne, bez pretensji do podejmowania artystycznych dyskursów - czy też dyskursów przestrzeni publicznej. Za nowatora uchodzi tu każdy, kto nie umieszcza w przestrzeni wspólnej naklejek czy szablonów. Na tle reszty Europy wypada to niezwykle blado: zgrane motywy, pomysły i estetyki. Taka też jest praca vlep[v]netu: całkowicie przeciętne wyklejanki, nic specjalnego zarówno na polu street artu, jak i designu (bo formalistyczny street art często się z designem zazębia). Trzy plastikowe kobiece biusty oklejone ornamentalnymi białymi wzorami zahaczają o ciężkich lotów kicz.

Vlepvnet massmix, Bez tytułu (fragment), 2007; fot. Jakub Banasiak
Vlepvnet massmix, Bez tytułu (fragment), 2007; fot. Jakub Banasiak


Dorota Borowa to kolejna malarka posługująca się stylistyką wyciągniętą z lamusa. Zarzuty te same, co w wypadku Otockiego: zupełnie archaiczna formuła podlana mdłym sosem akademickich dywagacji na tematy, które zgłębiono już setki razy. Wyraźna faktura ma tu być więc "odważna", "wykraczająca poza malarskie mody" i skłaniająca do pytań typu: "Jak gruba może być faktura by w jej kontekście pytać o rzeźbę?". No właśnie: jak gruba? Czy ktoś już odpowiedział na to frapujące pytanie? W gruncie rzeczy te prace to przykład całkowitego oderwania od rzeczywistości. Zresztą, na ósmym Krajowym konkursie im. Eugeniusza Gepperta malarstwo rozpina się między nowatorstwem ostatniej godziny i poetykami godnymi akademickich dinozaurów. Borowa zalicza się do tej drugiej grupy, a to, co pokazuje, to - podobnie, jak produkcja vlep[v]netu - najzwyklejszy kicz.

Dorota Borowa, Tam, olej, płótno, 150 x 200 cm, 2005; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Dorota Borowa, Tam, olej, płótno, 150 x 200 cm, 2005; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda


Marcelina Gunia pokazała trzy małe płótna z hiperrealistycznie namalowanymi motywami: krzesłami spiętrzonymi na szafie, przeszklonymi drzwiami z firanką oraz fragmentem dywanu leżącego na wzorzystej posadzce. Iluzja jest niemal doskonała, brawo. Tak to wygląda z zewnątrz. A jaką historię dopisuje do tego kuratorka, jak legitymizuje wybór całkowicie wyświechtanego zabiegu formalnego? Otóż format prac "odpowiada standardowemu formatowi jednego z rodzajów papieru fotograficznego". Chodzi też o to, że przemalowane przedmioty to "przaśne przejawy [estetyki] wychodzącej od personelu pomocniczego: sprzątaczki, dozorców, sekretarek, który oswaja swoje miejsce pracy, przesycając je elementami zgodnymi z intencjami tradycyjnych profesorów malarstwa". Jest więc to swego rodzaju kontra dla siermięgi toruńskiego WSP UMK, "propozycja znacznie ciekawsza do rejestracji niż ustawione obok klasyczne martwe natury". Jeśli na tej uczelni faktycznie jest aż tak źle, że kilka krzeseł to ciekawy do namalowania obiekt - to szczerze współczuję. Oraz rozumiem - i doceniam - potrzebę odreagowania. Nie zmienia to wszakże faktu, że owe intrygujące kadry wystarczyło sfotografować - a i to nie dałoby to ciekawej artystycznej wypowiedzi. Znowu: poza konstatacją na temat zastanej rzeczywistości potrzebna jest jakaś jej transpozycja. Wierzę w szczerość Guni, jednak siedząc w Toruniu wymyśla ona samochód, który od czterdziestu lat jeździ po ulicach całego świata. Niemniej w kruszeniu betonu życzę powodzenia.

Marcelina Gunia, Bez tytułu, akryl, płótno, 28 x 38 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Marcelina Gunia, Bez tytułu, akryl, płótno, 28 x 38 cm, 2006; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda

Wybór Kamili Wielebskiej
To już ostatni kuratorsko - artystyczny zespół. Powtarza wymienione już błędy, więc ograniczę się tylko do kilku zdań. Agata Nowosielska pokazała dwa obrazy jakby wyjęte z pracowni Luca Tuymansa i jedno przedstawienie, które wprawiło mnie w niemałą konsternację. Bez tytułu (bo i jaki dać tu tytuł) to praca do szpiku akademicka, ale także w swoim akademizmie nieudolna: lepsze można znaleźć w teczkach kandydatów na wydziały malarstwa czy grafiki. Połamane proporcje, fatalna kompozycja i kolorystyka - a tu trzeba operować właśnie takimi kategoriami. Co na poważnym konkursie robi ten obraz?!

Agata Nowosielska, Bez tytułu, olej, płótno, 90 x 60 cm, 2005; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Agata Nowosielska, Bez tytułu, olej, płótno, 90 x 60 cm, 2005; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Agata Nowosielska, Bez tytułu, olej, płótno, 170 x 130 cm, 2004; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Agata Nowosielska, Bez tytułu, olej, płótno, 170 x 130 cm, 2004; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda


Jakub Rebelka to odpowiednik Łukasza Rayskiego, tyle, że w wersji figuratywnej. Obrazy mające być świadectwem wyobraźni autora są być może - znowu - szczere, jednak jest to wyobraźnia, jaką spotkać można niepokojąco często. Jeśli ktoś częstuje mnie niebywałymi (zakładam) rojeniami swojego umysłu, to oczekuję, aby były one skrajnie oryginalne. Te są do bólu przewidywalne. Ot, wzorki na deskorolkę czy koszulkę.

Jakub Rebelka, Intermezzo, tech. mieszana, karton, 100 x 70 cm, 2004; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Jakub Rebelka, Intermezzo, tech. mieszana, karton, 100 x 70 cm, 2004; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda

Jakub Rebelka, Szinaku, tech. mieszana, karton, 100 x 70 cm, 2004; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Jakub Rebelka, Szinaku, tech. mieszana, karton, 100 x 70 cm, 2004; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda

Kamila Wielebska nominowała jeszcze dwa filmy animowane autorstwa Marty Pajek. Tu wstrzymam się od głosu, nie czuję się bowiem w tej materii kompetentny. Nie mam pojęcia, czy to na polu animacji jest to propozycja świeża, odkrywcza i z pazurem, czy może wtórna, bez polotu i nieistotna.

Marta Pajek, Po jabłkach, kadr, film animowany, technika rysunkowa, czas 5"20, 2004; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Marta Pajek, Po jabłkach, kadr, film animowany, technika rysunkowa, czas 5"20, 2004; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Marta Pajek, Za Ścianą, kadr, film animowany, technika mieszana, czas 9", 2005; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda
Marta Pajek, Za Ścianą, kadr, film animowany, technika mieszana, czas 9", 2005; fot. BWA Wrocław - Galeria Awangarda

3.
W wypadku omawianej tu wystawy najbardziej zdumiewająca jest kwestia zupełnie podstawowa: to, że obecne na niej obrazy znajdziemy na każdym wydziale malarstwa, w każdej przeciętnej galerii na Zachodzie i w większości polskich, znajdziemy je również w galerii handlowej i w kawiarni, powieszone tam dla ozdoby. A jeśli cofniemy się w czasie o plus minus kilkadziesiąt lat - znajdziemy je również. Przypomnijmy, że w założeniu udział artysty w Krajowym konkursie im. Eugeniusza Gepperta ma być wyróżnieniem. To konkurs o charakterze nieformalnego biennale, ze starannie (mniemam) wybranymi kuratorami i jury (m.in. Sebastian Cichocki, Adam Szymczyk, Paweł Jarodzki czy Magdalena Ujma).

Taki stan rzeczy nieuchronnie prowokuje zatem do pytań o kondycję polskiego malarstwa - takie było zresztą zamierzenie organizatorów. Jeśli więc Krajowy konkurs im. Eugeniusza Gepperta jest fotografią malarskiego "tu i teraz", to polskim malarstwem najwyraźniej targają dreszcze. Miota się, biedaczysko, we wszystkie strony i odchodzi od zmysłów, bo zatraciło tożsamość. Z jednej strony wielkie sukcesy starszych kolegów, a z drugiej teoretyczna magma serwowana przez zdezorientowanych krytyków - plus otwarcie na świat. Polska krytyka pojawienie się galerii specjalizujących się w tak zwanym "młodym malarstwie" przyjęła bezkrytycznie i niemerytoryczne. Zreferowała ich propozycje tak, jak referuje wszelkie inne - czyli nijak. W efekcie wystawa we Wrocławiu wygląda jak przegląd malarskich estetyk, które funkcjonują w globalnym obiegu od dziesiątek lat. To pokaz-widmo: nierzeczywisty tak, jak nierzeczywistym jest dziś pytanie o to, czy malarska faktura to już rzeźba, a jeśli tak, to od jakiej grubości malatury. Na logikę ta wystawa nie powinna w ogóle powstać.
Natomiast drugim aspektem, który trzeba tu uwypuklić, jest retoryczna kondycja zaproszonych przez organizatorów kuratorów; kuratorów - jak chcą organizatorzy - młodych i prężnych. To także fotografia, niezmiernie istotne świadectwo: otóż pisanie o sztuce jawi się tu zakrywaniem jakościowej pustki otuliną słów. Opisy, jakie zafundowali nam kuratorzy i krytycy służą zwyczajowo za mowę-trawę w katalogach skrajnie komercyjnych galerii. Należy podejrzewać, że ich autorzy i autorki za malarstwo mają każdy wizerunek uzyskany za pomocą farby, terpentyny i płótna. Nie wiem, gdzie tkwi błąd: czy to już rutyna, jednorazowa wpadka czy faktycznie jest aż tak źle.

Obrazy pokazane we wrocławskiej BWA trzymają się tylko na cieniutkiej nitce retoryki nominujących. To jednak nitka wirtualna: gdy wystawa się skończy, obrazy spadną z wielkim hukiem. Wydaje się, że w tym wypadku ruch ręki na klawiaturze był szybszy niż myśl. To teksty odbijane od sztancy, można by je pozamieniać i nic by się nie stało. Wielkie słowa, wielkie teorie i nazwiska, ale jakże konwencjonalnie użyte, jakże ograne. Wytarte pojęcia z zakresu klasycznej postomoderny uchodzą tu za uczone mądrości. Za grosz w tym świeżości i - co istotniejsze - zasadności użycia. Nie chcę powiedzieć, że szybujące pod niebiosami frazy zostały użyte bezmyślnie, ale automatycznie - już tak. Efekt z tego komiczny. Jak widać mętna, oderwana od rzeczywistości nowomowa to nie pieśń przeszłości, która znikła wraz z "dziadkami" od artepolo, ale wirus, który dotyka także tych młodych i rzekomo świeżo myślących.

Warto więc podkreślić, że rozbuchane egzegezy przy okazji zupełnie przeciętnych obrazków znamionować mogą albo nieumiejętność dobrania odpowiedniego języka do danej artystyczne sytuacji, albo intelektualne wyposzczenie, chęć podzielenia się ze światem swoimi koncepcjami, może niedawno przeczytanymi lekturami?

Jak więc wypadli młodzi kuratorzy? Moim zdaniem zupełnie nieprzekonywująco (z wyjątkami, o których wspominałem). Słowa organizatorów brzmią tu jak kiepski dowcip: "Oprócz kalejdoskopu ciekawych twórców, proponujemy również przegląd zainteresowań kuratorów oraz krytyków coraz odważniej akcentujących swoje uczestnictwo we współczesnej sztuce. Czy zdobędą się na ciekawe, oryginalne propozycje?". Nie ulega wątpliwości - polski kurator rośnie w siłę. Swojego ego.

Przed tym wszystkim postawiono zaś jury, które roztropnie nie przyznało Grand Prix i zabawa się skończyła. Za tę decyzję - brawo! Każda inna byłaby kompromitacją. Nagrody sponsorów, ministra kultury, prezydenta miasta i tak dalej rozdysponowano jak przypuszczam z konieczności. Gwoli ścisłości powiedzmy, że otrzymali je Zorka Wollny, Łukasz Rayski, Anna Kołodziejczyk, Wojtek Doroszuk, Marcelina Gunia, Monika Szwed i Anna Kołodziejczyk. Bo czemu nie? Pozostaje mieć nadzieję, że po takim wykrwawieniu w organizmie polskiego malarstwa musi zacząć cyrkulować świeża krew. Zaś apel Rastra sprzed dekady jest nadal aktualny: "Zanim dotkniesz [płótna], pomyśl!". Dodam może: "Zanim dotkniesz [klawiatury], pomyśl!"

Jakub Banasiak | podyskutuj o konkursie na www.krytykant.pl

8. Krajowy konkurs im. Eugeniusza Gepperta
BWA Wrocław - Galeria Awangarda, 10.10 - 25.11.2007