Muzeum jakie będzie każdy widzi - Pierwszą nagrodę w konkursie na opracowanie koncepcji architektonicznej Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie zdobył projekt Christiana Kereza.
Czytaj komentarze do decyzji jury:
Anna Cymer Powyborczy smutek
Adam Mazur Skromny, chłodny, elegancki, do bólu minimalistyczny, czyli epitafium dla Formy Otwartej
Marcin Krasny Spektakl albo magazyn
Grzegorz Borkowski Już po nadziejach?
Powyborczy smutek
18 lutego, w jeden niedzielny wieczór stolica straciła szansę (która się prędko nie powtórzy) na zmianę - nie rewolucyjna, ale taką, która być może popchnęłaby nasze miasto w stronę nowoczesnej architektury i bliżej świata, w którym wyznacza się standardy budownictwa.
Nad wynikami konkursu na gmach Muzeum Sztuki Nowoczesnej - bo o tym mowa - będą jeszcze długo dywagować fachowcy, ale w tym żywym dyskursie nie powinno się chyba zapominać o jednych z najważniejszych postaci tego dramatu, czyli o odbiorcach tak przyszłej kolekcji, jak i architektury Muzeum. Bo poglądy i nadzieje mieli z nim związane nie tylko fachowcy.
Cofnijmy się więc o kilka miesięcy. Co (nie będąc znawcą tematu, a zwykłym Warszawiakiem) można było sądzić i czego się spodziewać na podstawie gwaru wokół konkursu? Zwykły warszawiak dowiedział się, że Muzeum zagłuszy wreszcie Pałac Kultury, przełamie jego dominację, że stanie się "nową ikoną" miasta, że to ono teraz będzie na pocztówkach, że tu będą zjeżdżać szkolne wycieczki (niezależnie od tego, co się w Muzeum znajdzie w środku). Także dlatego - to po drugie - że plac wokół zmieni się dzięki Muzeum w tętniącą życiem przestrzeń przyjazną ludziom, że to tu będzie się chciało spędzać czas, tu będą się umawiać zakochane pary i rozchichotani licealiści, jednym słowem tu powstanie "agora" - serce miasta. A to w pozbawionej centrum Warszawie jest wszak zapowiedzią niezwykle nęcącą .
Po trzecie zwykły Warszawiak dowiedział się, że oto pierwszy chyba raz w dziejach wolnej Polski mamy do czynienia z konkursem architektonicznym zorganizowanym według najlepszych światowych standardów. Członkowie jury - znane osobistości i fachowcy (nie tylko z Polski) mieli zagwarantować wybór projektu najlepszego, na światowym poziomie, nie tylko funkcjonalnego, ale i architektonicznie wybitnego. Zwykły Warszawiak dowiedział się, że do konkursu (a przynajmniej drugiej jego odsłony) zgłosili się architekci, którzy na co dzień budują w Londynie, Nowym Jorku i Tokio, o których już dziś pisze się w podręcznikach do historii architektury i którzy pojawiają się na łamach każdego szanującego się pisma architektonicznego. A w związku z tym staje się pewne, że obok Pałacu Kultury stanie wkrótce gmach, który poruszy w posadach całe dzieje polskiej architektury, który przyćmi wszystko, co dotąd powstało, i który rozsławi Warszawę i wpisze nasze nowe Muzeum na mapę najlepszych budynków świata.
I mało chyba się zwykły Warszawiak zastanawiał nad tym, że konkurs trwał akurat w czasie apogeum samorządowej kampanii wyborczej (więc te wszystkie deklaracje mogły być słabo związane z rzeczywistością), podobnie jak chyba mało czasu poświęcił na wymyślenie, jak władze miasta chcą postawić Muzeum w miejscu, w którym od lat stoi blaszana hala kupiecka i nic nie wskazuje na to, żeby udało się jej pozbyć (nie wypada chyba warszawiakowi zastanawiać się nad schizofrenią władz Warszawy, które jednocześnie ogłaszają konkurs na Muzeum i przedłużają umowę dzierżawy kupcom z hali).
W niedzielę czy poniedziałek zwykły Warszawiak zobaczył w gazecie i telewizji wyniki konkursu, zobaczył wizualizacje budynku, o którym od dawna tyle słyszał. I oniemiał.
Zobaczył gmach, który jest zamkniętą, dość nieprzystępną bryłą, jako żywo nasuwającą skojarzenia z halą supermarketu, a w najlepszym razie z sąsiednimi Domami Centrum. Nie zobaczył za to, choćby się bardzo starał, budowli, która może być konkurencją dla Pałacu Kultury (choć to konkurent trudny, bo duży i narzucający się, jednak zwycięski gmach Muzeum nawet nie podjął z nim walki). Zobaczył smutną, gładką brązowo-szarą bryłę, ledwie urozmaiconą strukturą dachu (która i tak nie będzie widoczna z poziomu chodnika), która w ogóle nie zachęca do wejścia, która nie dynamizuje otoczenia i która nie ożywia placu wokół, bo sama jest martwa. A gdy wyobraził sobie ten budynek na pocztówkach ze stolicy, to zrobiło mu się żal tych, którzy te pocztówki mieliby otrzymać.
Obok Muzeum nie zobaczył też tętniącego życiem placu, tak jakby projektant zapomniał o mieszkańcach miasta i jakby jurorzy zapomnieli o swoich obietnicach, że konkurs wykreuje nie tylko sam budynek, ale i nową miejską przestrzeń.
W którejś z gazet Adam Szymczyk, jeden z jurorów, wyjaśnił, że projekt nie był wybierany "pod publiczkę" i dlatego się nie podoba. Skoro kryterium wyboru nie były potrzeby "publiczki" (a wszak to jej głównie budynek będzie służył), to co nimi było? O kim myśleli jurorzy dokonując wyboru? [Do chwili obecnej Jury Konkursu nie ogłosiło uzasadnienia werdyktu]
Wśród wielu głosów krytyki zwykły Warszawiak słyszał przebijające się głosy innych członków jury (bo właściwie tylko oni projektu bronią), tłumaczące "wybitną awangardowość" gmachu. Rzeczywiście, zwykłemu warszawiakowi trudno zrozumieć jego atrakcyjność, więc musi być on awangardowy.
I po tych wszystkich refleksjach zwykły Warszawiak zaczyna się zastanawiać: po co był ten konkurs?
Anna Cymer
Skromny, chłodny, elegancki, do bólu minimalistyczny, czyli epitafium dla Formy Otwartej
"Jesteśmy tu, bo wierzymy w nasze marzenia"
- Tadeusz Zielniewicz (dyrektor Muzeum Sztuki Nowoczesnej) otwierając galę wręczenia nagród
Jeśli ktoś spodziewał się, że konkurs na warszawskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej przyniesie spektakularne dzieło sztuki architektonicznej, to po werdykcie jury srodze się rozczarował. Sądząc po nagłówkach gazet w rodzaju "Muzeum bez fajerwerków", oczekujących wizjonerskiego rozwiązania wszystkich architektonicznych problemów stolicy było wielu. W końcu wszyscy pamiętają Andę Rottenberg, której Frank O'Gehry obiecał - w niektórych wersjach nawet "narysował na serwetce" - "drugie Bilbao". Kerez pokonał wszystkich i warto było zobaczyć na własne oczy i usłyszeć Michała Borowskiego deklarującego: "Warszawa nie potrzebuje spektakularnej architektury" - tak mówił po ogłoszeniu werdyktu jury naczelny architekt spektakularnego miasta.
W niedzielny wieczór przyszło niektórym porzucić nadzieje na wyleczenie z kompleksów i zrezygnować z marzeń o światowej metropolii (to ma być "warszawska MoMA" deklarował wcześniej dyr. T. Zielniewicz). Zweryfikować własne sny o potędze musieli przede wszystkim przedstawiciele władzy i urzędnicy miejscy, którzy po raz kolejny skonfrontowani ze sztuką w ujmujący sposób przyznawali, że "się na tym nie znają". Dzielnie przyjęli werdykt jury. Szczyt swoich możliwości osiągnęła "Warszawianka od pokoleń", Hanna Gronkiewicz-Waltz, której niektóre projekty przypominały "precelki". W trakcie kolejnych puszczonych na żywioł przemówień, wśród obecnych - niczym na gali promocyjnej samochodów - hostess i w blasku fleszy toczył się spektakl władzy i sztuki. Właśnie w kontekście władzy prosta ("uniwersalna w swojej prostocie") forma budynku wydała się bezpieczna, podkreślająca status (mantra o "eleganckim", "chłodnym", ale także "skromnym" i "do bólu" minimalizmie, plus skojarzenie z bogatym, prestiżowym Zurychem) może trochę groźna, ale to przecież "dar" od Szwajcarów, a nie od Ruskich. Z pewnością teraz trzeba tylko przekonać Warszawiaków, żeby "tę architekturę zrozumieli", bo na pewno będzie się podobała "ludziom z Zachodu".
Tymczasem Christian Kerez, o którego zwycięskim projekcie naczelny architekt nie mógł powiedzieć nic ponad to, że "jest świetnie narysowany" (minimalistyczny komplement, przyznajmy), to jeden z najzdolniejszych architektów europejskich średniego pokolenia. Jego funkcjonalne szkoły, apartamenty i jedno muzeum, którego jest współautorem przyniosły mu uznanie wtajemniczonych, którzy przewidują, że za kilka lat - gdy już "wszyscy" znudzą się Bilbao - "to" będzie prawdziwa awangarda.
Część komentatorów podkreśla grę architekta z lokalnym kontekstem - wiemy już, co łączy Vaduz i Warszawę (poza tym, że są stolicami krajów europejskich i ozdobią je perły powracającego stylu międzynarodowego). Tradycja modernizmu a la Mies czy Corbusier przepracowanego przez postmodernistów w rodzaju Venturiego, Kahna, ale też Kurokawę, powraca dziś w nieoczekiwanej nadwiślańskiej mutacji - jak chcą złośliwi - skrzyżowania Kupieckich Domów Towarowych (to przez halowy układ dachów) z chlubą PRL, czyli "ścianą wschodnią" (krzyżujące się konteksty handlowe z różnych epok). Ponieważ w Warszawie kanciastych form jest sporo, szybko pojawiły się także skojarzenia z niedalekim NBP-em ("sztuka w skarbcu"). Ale nie tylko - pojawił się także bunkier ("zniszczone miasto po przejściach potrzebuje bunkra, bunkra sztuki"), a nawet dworzec kolejowy ("ładny budynek, szkoda, że muzeum"). Jak na zbierane na gorąco reakcje to już nieźle. Chyba nawet sam Frank Lloyd Wright nie budził takich emocji, może tylko Mies ze swoją doprowadzającą do szału zwolenników ornamentu w architekturze maksymą "Less Is More".
Część komentatorów zapytana o projekt odpowiada dyplomatycznie, że liczy się i tak program instytucji, a nie to, czy ściany są monotonne, a bryła nudna/ciekawa. Dyrektor Zielniewicz w rozmowie z Obiegiem zapowiadał, że charakter "warszawskiej MoMy" określi architektura. Wskazanie na sztukę nowoczesną kolekcjonowaną w kojarzonych przez krytyków z "halami fabrycznymi" i "białym sześcianem" galeriami wydaje się tu oczywiste. O ile na projektach konkurencji widać tłumy turystów i gawiedź, tak na wizualizacji Kereza mamy do czynienia z dyskretną obecnością ludzi podziwiających abstrakcyjne malarstwo godnych formatów i przestrzenne, "minimalistyczne" instalacje umiejętnie wkomponowane w przestrzeń. Uwagę zwraca cień Pałacu Kultury ("socrealistycznego") widocznego przez muzealne świetliki. To nie jest rywalizacja z Pałacem, jaką wielu prawicowych aktywistów zapowiadało, lecz budząca respekt koegzystencja. Tak, jakby autor przeczuwał, że PeKiN to zabytek, którego historyczną formę należy raczej podkreślić, niż niwelować (por. "młotek Hansena" i jego koncepcja "formy otwartej" i "zamkniętej" wywodzonej od teutońskich twierdz). Trafiona okazała się intuicja Oli Polisiewicz widzącej w muzeum przedłużenie totalnie warszawskiej budowli ("Pekiński Pazur" górą!). Nadzieje, jakie wiązano w swoim czasie z Pałacem, symbolem nowej władzy, przechodzą na Muzeum: "nasze muzeum ma szansę trochę uporządkować centrum [Warszawy]", powiedział "Dziennikowi" nieoceniony Borowski.
Jeden ze znanych entuzjastów minimalizmu, obecny podczas gali zapytany, już po wypiciu szampana, czy projekt Kereza mu się podoba, odpowiedział "od kiedy sztuka jest od tego, żeby się podobać?" Dodajmy, wznosząc toast za Muzeum, "sztuka prawdziwie awangardowa".
Adam Mazur
Ikona architektury o ekscentrycznej formie, przyciągająca uwagę i agresywnie wchodząca w konflikt z otoczeniem, której fotografie pojawiają się w każdym większym albumie, albo modernistyczna hala dająca duże możliwości dalszych przekształceń, o minimalistycznej formie, sprzyjająca zmiennym wymaganiom wystawienniczym i elegancko wtapiająca się w architektoniczny kontekst - te dwie możliwości stały przed jury konkursu na Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Wygrała ta druga i nie chcę oceniać, czy to dobrze. Oglądając zwycięski projekt na ekranie w budynku Focus, gdzie zostały ogłoszone wyniki, można było jednak poczuć rozczarowanie. Spodziewano się przecież objawienia, pierwszego warszawskiego obiektu architektonicznego, o którym mogło by być głośno w całej Europie. Tymczasem wygrał budynek funkcjonalny i w pewnym sensie skromny, gdyż nie rywalizował o estetyczne względy ani z Pałacem Kultury, ani tym bardziej z modernistycznymi Domami Centrum stojącymi po drugiej stronie ulicy.
Z pewnością dużą rolę w decyzji odegrały powody finansowe. Nie widziałem wszystkich stu dziewięciu projektów, lecz nie popełnię chyba dużego błędu domniemując, że projekt szwajcarskiego architekta był najbardziej minimalistyczny i sprzyjający modyfikacjom spośród wszystkich zgłoszonych. Może więc będzie stosunkowo niedrogi w budowie. Trudno również zaprzeczyć, że jego entuzjaści są również zwolennikami hansenowskiej Formy Otwartej, w której architektura tworzy jedynie tło dla ludzkiej aktywności, nie rywalizując z nią swoją ekspansywną estetyką. W wypadku projektu Christiana Kereza niewątpliwie tak właśnie jest. Szwajcarski architekt stworzył coś, co można by nazwać zaczynem, bądź skorupą budynku, którego wnętrze może podlegać dalszym zmianom. Jeśli dobrze pamiętam, to sam Daniel Libeskind w uzasadnieniu werdyktu stwierdził, że obiekt jest bardzo "flexible". Można więc przypuszczać, że kuratorzy nowego muzeum z jednej strony będą mieli ogromne pole do popisu dla swoich aranżacyjnych talentów, lecz z drugiej, nie będą dysponowali żadnym charakterystycznym punktem odniesienia do swoich działań, żadnego ryzykownego kontekstu, żadnych spektakularnych wyzwań związanych z miejscem prezentacji. To trochę tak, jakby realizować wystawy w ogromnym magazynie, w którym co prawda można wiele, lecz każda prezentacja jest paradoksalnie skazana na estetyczną monotonię.
Warto się więc zastanowić, co by się stało, gdyby zawody wygrał finlandzko-polski tandem ALA Architects Ltd wraz z Grupą 5 Architekci. Ogromna rzeźba przypominająca z jednej strony szklaną żyletkę, a z drugiej wybrzuszająca się w organiczne kształty mieszczące w sobie serpentyny zróżnicowanych pomieszczeń przecinałaby w bardzo agresywny sposób całą przestrzeń między PKiN a Marszałkowską. Swoją spektakularnością przyciągałaby zatem uwagę wszystkich, głosząc na całe miasto: "tutaj pokazujemy sztukę współczesną!". Kuriozalny budynek spełniałby oczekiwania tych, którzy od sztuki oczekują "bujania w obłokach". Nie będę jednak udawał, że idąc na ogłoszenie wyników konkursu nie oczekiwałem właśnie czegoś takiego. Czegoś spektakularnego i wybijającego się ponad przeciętny i szary architektoniczny kontekst smutnych warszawskich ulic, zaznaczającego wyraźnie, w samym centrum miasta istnienie tej gałęzi kultury, która w większości mediów zajmuje margines marginesów. Tymczasem trzy pierwsze nagrody zdobyły obiekty konformistycznie wpisujące się w miejską tkankę, nie wnosząc w nią w zasadzie nic nowego, ukrywając sztukę w swych niepozornych, geometrycznych wnętrzach.
Jedyną pociechą mogą być pierwsze piętra budynku, przebite na wylot przez cały budynek. Otwierają się one na całe otoczenie, ujawniając swoje wnętrze. Niepokoi jedynie fakt, że w dużej części mają być one przeznaczone na komercyjną część założenia. Sale wystawiennicze będą się więc mieścić w długich rynnach ciągnących się wzdłuż całego budynku, ukrywającymi się za wysokimi fasadami. W tych właśnie schronach będą prezentowane prace współczesnych artystów.
Jak wspomniałem na początku, nie wiem, która z tych dwóch propozycji powinna zostać zrealizowana. Obydwie mają swoje wady i zalety. Które z nich przeważą, przekonamy się najwcześniej w 2013 roku, gdy muzeum zostanie otwarte. Wtedy dopiero się okaże, jaką rolę odgrywa jego architektura w powszechnym postrzeganiu sztuki współczesnej.
Marcin Krasny
Już po nadziejach?
Pierwszą nagrodę w konkursie na opracowanie koncepcji architektonicznej Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie zdobył projekt Christiana Kereza. Na uroczystości ogłoszenia wyników konkursu (18.02.2007) przedstawiono na razie tylko makietę budynku. Wszystkie nagrodzone i wyróżnione projekty zostaną bliżej przedstawione na wystawie (w pawilonie SARPu w Warszawie), która otwarta będzie 24.02.2007.
Spokojny i wyciszony projekt budynku nie wznieca emocji pozytywnych. Pierwsza nagroda dla Kereza to zwycięstwo idei (nie dosłownej formy) galerii sztuki jako white cube. Z pewnością ta forma nie krzyczy - i dobrze - ale popada w drugą skrajność, monotonnie mruczy. Mówi swoją bryłą to, co komunikują bezosobowe biurowce: nie musicie nas lubić, ale powinniście się nas słuchać. Taka koncepcja PR dla przyszłego muzeum - i sztuki współczesnej w ogóle - utrwala panujący w Polsce stereotyp tej sztuki jako oderwanej od społeczeństwa.
Forma budynku dobrze za to harmonizuje z bryłami pobliskich domów handlowych centrum, jednak to harmonia bez kontrapunktu i lekkości. Oczywiście dobra sztuka obroni się w każdym architektonicznym opakowaniu, z pewnością obroniłaby się nawet budynku pobliskiego Pałacu Kultury i Nauki, ale trudno wyobrazić sobie, że forma nagrodzona pierwszą nagrodą będzie magnesem przyciągającym uwagę.
Nie ma się co łudzić, entuzjazm dla idei MSN opadł. Minorowy nastrój na uroczystości w atrium budynku Fokus próbowały rozwiać wypowiedzi w rodzaju "może jednak tego nie zbudują" i prowadzące do wniosku, że potrzebna jest salomonowa decyzja: jeden projekt otrzymuje pierwszą nagrodę a inny przeznaczony zostaje do realizacji. Droga do tego rozwiązania jest zapewne niełatwa, ale właśnie w odniesieniu do sztuki warto pamiętać hasło: Bądźmy realistami, żądajmy niemożliwego!
Grzegorz Borkowski