Podsumowanie minionego roku wydaje się przedsięwzięciem tyleż karkołomnym, co koniecznym ze względu na wielość wydarzeń i wielokierunkowość zmian w sztuce, które domagają się uporządkowania. Wilhelm Sasnal, BB4, Willa Warszawa, blogi w Obiegu, Jarosław Suchan w Muzeum Sztuki, "Shadows of Humour", "1,2,3... Awangarda", konkurs na warszawskie "MoMA" i come back Ewy Partum.... Jeszcze na gorąco te i inne wydarzenia minionego roku komentują specjalnie dla Obiegu: M. Pustoła, S. Cichocki, M. Branicka, S. Beglarian, A. Szymczyk, I. Kowalczyk, M. Woliński, P. Leszkowicz, W. Kozłowski, E. Tatar/D. Kuryłek, M. Brewińska, W. Wilczyk, J. Warsza, P. Stasiowski, J. Banasiak
Assemblaże, networki, kolaboracje
Rozliczając miniony rok warto zwrócić uwagę nie tyle na konkretne projekty, co na networkowy, kolaboracyjny sposób ich realizacji. W tym kontekście istotne wydają mi się trzy relacje:
Po pierwsze, współpraca Anety Szyłak, dyrektorki gdańskiego Instytutu Sztuki Wyspa i Doroty Monkiewicz, kuratorki warszawskiego Muzeum Narodowego, która zaowocowała dwoma retrospektywnymi wystawami Ewy Partum ("Legalność przestrzeni" w gdańskiej Wyspie, "Samoidentyfikacja" w warszawskiej Królikarni). Po drugie, działania Michała Wolińskiego, redaktora naczelnego "Piktogramu" oraz Łukasza Rondudy, kuratora CSW Zamek Ujazdowski, których efektem były dwa dość wprawdzie efemeryczne, lecz ciekawe projekty: wystawa "Precz z alfonsami sztuki" zorganizowana w budynku Giełdy Papierów Wartościowych i Krajowego Depozytu Papierów Wartościowych oraz "Image/Text", czyli projekcja polskich filmów eksperymentalnych z lat 70 i współczesnych w londyńskiej Tate Modern. Po trzecie wreszcie, włączenie się Fundacji Galerii Foksal oraz jej aktualnie czołowego artysty, Artura Żmijewskiego, w nurt działań środowiska "Krytyki Politycznej". Ten ostatni zresztą oficjalnie został redaktorem artystycznym i estetycznym ideologiem pisma.
Jeśli chodzi o pole sztuki, ta niezwykle interesująca zmiana była intuicyjnie wyczuwalna już w roku 2005, lecz unaoczniła się dopiero w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Polega ona na odejściu od myślenia w kategoriach precyzyjnie wyznaczonych dyscyplin i instytucji, kontrolowanych pól, czy uważnie obsikiwanych terytoriów, na rzecz strategii mobilizowania napięcia na ich stykach i stymulowania trans-terytorialnych, trans-instytucjonalnych połączeń. Te ostatnie bowiem umożliwiają znacznie ciekawsze z punktu widzenia zmiany rzeczywistości społeczno-kulturowej przepływy energii politycznej, etycznej, czy estetycznej - jak to określił Felix Guattari w swojej ostatniej książce ( Chaosmosis. An Ethico-Aesthetic Paradigm, 1992).
Przy tym wszystkim warto jednak pamiętać, że o ile dwie pierwsze kolaboracje rzeczywiście doprowadziły do momentalnego odświeżenia, rozszerzenia dyskursu artystycznego, wystawiły go na inne estetyki, tudzież wypchęły w inne konteksty interpretacyjne i sytuacyjne (każda w nieco inny sposób), o tyle ostatni przykład niesie ze sobą niebezpieczeństwo instrumentalnego wessania sztuki i jej aktorów w obszar strategii politycznych nowej lewicy, pominięcia naturalnie polemicznego potencjału sztuki w ramach walki o jej natychmiastową, automatyczną i dosłowną polityczną przydatność.
Magda Pustoła
Lista największych przyjemności w 2006...
Lista największych przyjemności w 2006, które przychodzą mi w tej chwili do głowy: wystawa "Now Matter How Bright the Light, the Crossing Occurs at Night" w Kunstwerke, Berlin w ogóle, płyta Joanna Newsom "Ys", różne nagrania Josephine Foster, Philipa Jecka, rzeczy z wytwórni Rune Grammofon, piknik pod nazwą "Going to the Country" w ramach Ars Electronica w Linz, słuchanie radia PS 1 podczas pracy, książka "Raport (Not Announcement)", sztuka której nie widać, ale za to dobrze słychać (cmentarna Susan Philipsz na bb4, Erik Buenger w Bytomiu i inni), Teresa Margolles w całości, komiks "Eplileptic" Davida B., Amsterdam jako miejsce wytchniena, magazyny "Cabinet" i "Dot Dot Dot", retrospektywna Yael Bartana w Kunstverein Hamburg oraz, mimo wszystko, szkoła UnitedNations Plaza i film Matthew Barneya "Drawing Restraint 9". Osobiście cieszę się też ogromnie z wyboru projektu Moniki Sosnowskiej na weneckie biennale i z jej ostatnich pomysłów...
Sebastian Cichocki
Budowanie kontekstów dla współczesności...
Rok nie obfitował w fajerwerki, ale było kilka istotnych wydarzeń. Dla Polski najważniejsze były wydarzenia wokół Muzeum Sztuki Współczesnej - żenujące błędy w założeniach "pierwszego" konkursu architektonicznego i szczęśliwe ogłoszenie nowego konkursu. Dopiero rok 2007 będzie w sztuce bardzo obfity: Documenta, Biennale w Wenecji, w Stambule, w Moskwie, w Pradze i bóg raczy wiedzieć gdzie jeszcze.
Sukcesy:
- Sasnal, Althamer, Uklański. Wiadomo dlaczego.
- wybór Jarosława Suchana na dyrektora Muzeum Sztuki w Łodzi
- wybór Adama Szymczyka na kuratora Berlin Biennale
- aktywność sztuki poza kręgiem wystaw galeryjnych, np. działalność Krytyki Politycznej
- "podziemie wystawowe" - wystawy w prywatnych mieszkaniach.
- blogi o sztuce: Krytykant, Art Bazaar i inne. Odważne i jasne opinie o sztuce.
- coraz większa aktywność polskich galerii na targach sztuki np. w Bazylei, Miami, Wiedniu (tu sukces lokalu_30), Bolonii itd.
- Robert Kuśmirowski: cykl projektów: Hamburg, Łódź, Zurych
Wystawy w Polsce:
- Miasto idealne, miasta niewidzialne w Zamościu
- Projekt Willa Warszawa, Raster
- Bad News w bytomskiej Kronice i błyskawiczna reakcja na atak - Sztuka w służbie lewaków.
- Paulina Ołowska w FGF i Siatkarka na MDM
- Posłuszeństwo Doroty Nieznalskiej. Jej nieugięta i konsekwentna postawa
- W samym centrum uwagi, CSW
- Futuryzm Miast Przemysłowych - 100 lat Nowej Huty i Wolfsburga, Kraków
- wystawy absolwentów studiów kuratorskich (Kraków, Bytom, Białystok, Gdańsk) a ściślej pojawienie się grupy kuratorów, którzy pewnie (mam nadzieje) dopiero się rozpędzają.
Ze sztuki starszej
- Jerzy Panek, MNK
- Rafał Malczewski i mit Zakopanego (Warszawa, Zakopane, Kraków)
- z zupełnie innych klimatów - Fryzjer w trumnie w Królikarni
Wystawy za granicą:
Dwie pyszne wystawy zagraniczne bynajmniej nie dotyczyły sztuki: PSYCHOanaliza
Zygmuntowi Freudowi z okazji 150. rocznicę urodzin, Muzeum Żydowskie Berlin oraz Mity Drezna, Muzeum Higieny, Drezno. Spoglądając poza obszary wyznaczone ściśle przez sztukę można dużo zobaczyć. Ze sztuki podobały mi się: 4 Berlin Biennale, Cai Guo-Qiang w Deutsche Guggenheim, Tacita Dean w Schaulager, Michel Majerus w Deichtorhallen. I wiele innych, aż trudno wymienić.
Budowanie kontekstów dla współczesności.
Zwykle sztuka współczesna występuje w sosie własnym, dlatego bardzo ucieszyły mnie:
- Wystawa W Polsce czyli gdzie, to która pokazała, że współczesność to nie zając wyciągnięty z kapelusza. Niektóre zestawienia wprost zachwyciły np. Paulina Ołowska z Kajetanem Sosnowskim, Strzemiński z Maciejowskim, Kantor z Rajkowską. Najbardziej podobało mi się zestawienie I Grupy Krakowskiej - Lewickiego i Osostowicza z Mariuszem Warasem. I wielkie dzięki za przypomnienie Marii Ewy Łunkiewicz Rogoyskiej.
- Cykl Przewodnik w MNK w Krakowie czyli aktualne działania mające na celu weryfikację instytucji. Sztuka współczesna wprowadzona do krwioobiegu muzeum przeszłości pozwoliła uwierzyć w to, co "dawno temu, za górami za lasami". Przy okazji głos na aktualny temat muzeum sztuki w ogóle.
- Z tego samego powodu cieszy mnie aktywność klasyków takich jak Józef Robakowski, Ewa Partum (wystawy w Gdańsku i Warszawie), Paweł Susid (wystawa w Zachęcie). Krzysztof Wodiczko (Kraków, Warszawa). "Okazuje się", że świetni są nie tylko artyści młodzi i nowi.
MINUSY
- Akcja Artcube. Idea była szczytna, ale efekt to rodzaj programu lojalnościowego, służącego przecież nie sztuce. W promocji galerii nie ma nic złego, więc wcale nie trzeba tego robić pod płaszczykiem promowania sztuki. Galeria to też marka i nie trzeba niczego udawać. Pozostałe przedsięwzięcia galerii cenię.
- Brak polskich targów sztuki. Można się zastanawiać czy to z powodu braku rynku sztuki...
Monika Branicka
Patrząc wstecz co mogę znaleźć w pamięci?
Wystawy nie z tej ziemi
Dwie wystawy, które zrobiły na mnie największe wrażenie obejrzałem w Berlinie. Obie były organizowane przez KW Institute for Contemporary Art w Berlinie. W obu istotna była kolejność przeczytania prac.
4 Biennale w Berlinie. Kuratorzy: Maurizio Cattelan, Massimiliano Gioni, Ali Subotnick.
Wystawa przekroczyła mury galerii i naszych przyzwyczajeń. Kościół, Galeria KW, dawna szkoła, mieszkania, baraki i cmentarz przy Auguststrasse. W tych przestrzeniach umieszczono starannie wybrane, świetnie wyeksponowane dzieła sztuki ponad 70 artystów. Często architektura miejsca przemawiała za dziełem. Wzmacniała odbiór i dodawała dodatkowych znaczeń i możliwości interpretacji.
Z formy instytucji galerii i rynkowych mechanizmów zakpili kuratorzy, tworząc przy wsparciu programu Unii Europejskiej Kultura 2000 tymczasową "fikcyjną" filię The Gagosian Gallery oraz Katarzyna Kozyra, która na otwarciu Biennale poleciła pięciu karzełkom nieść ekwipunki z logo wirtualnej galerii i ekranami z wideo na plecach.
"No Matter How Bright the Light, the Crossing Occurs at Night". Kurator: Anselm Franke.
Okoliczności znikania i niewidzialności. Związki pomiędzy rzeczywistym a nierealnym, teraźniejszym a przeszłym. Szantaż (czasowy), który nie sposób było ominąć - oświetlenie, projekcje wideo, instalacje dźwiękowe i świetlne włączały i wyłączały się według kolejności zaprogramowanej przez kuratora. Każde dzieło trzeba było obejrzeć lub wysłuchać w całości, w przeciwnym razie nie uzyskiwało się dostępu do następnych prac, choć większość z nich znajdowało się w jednym pomieszczeniu.
Nie w podobnych, lecz tak samo inteligentnych i przemyślanych wystawach marzyłbym uczestniczyć w przyszłości.
Przewodniki turystyczne po Muzeum i świecie sztuki
W 2006 roku w Polsce często stawiano m.in. pytania na temat kształtu i problematyki instytucji sztuki, nie/możliwości przekraczania granic swojego czasu. Widzimy, jak blisko może (lub nie powinna) być granica prywatna do kształtowania instytucji i sfery sztuki.
"Ryszard Stanisławski - Muzeum otwarte", CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa. Kuratorzy: Paweł Polit, Agnieszka Szewczyk.
Ciekawy (oszczędny) wybór faktów z życia Ryszarda Stanisławskiego, materiałów z jego archiwum. Świetna (lekka) aranżacja przestrzeni. Widzów niekojarzących postaci wybitnego dyrektora Muzeum Sztuki w Łodzi wystawa ta przybliży do czasów Stanisławskiego, wzbudzi pierwszy bodziec ciekawości, by szukać więcej faktów historycznych na temat wystaw, ich twórców i legendarnego Muzeum. Widz "wyrobiony" zachwyci się formą wystawy, ale też ponarzeka - "tego nie ma, tamtego nie ma". Bywa różnie.
"Muzeum jako świetlany przedmiot pożądania", Muzeum Sztuki w Łodzi. Kurator: Jarosław Lubiak. " Muzeifikacja"? "Głos najbardziej aktywnych twórców młodego pokolenia"!
"Przewodnik", towarzyszący otwarciu w Galerii Sztuki XX wieku w Muzeum Narodowym w Krakowie. Kuratorzy: Ewa Małgorzata Tatar, Dominik Kuryłek.
"Przewodnik to roczny projekt skoncentrowany na (nie)obecności artysty w muzeum lub strategii wobec niego. Muzeum, jako transformator działań i idei jest punktem wyjścia do rozważań na temat kultury wizualnej, towarzyszących jej teorii i ich (re)prezentacji". Po Muzeum "oprowadzali" m.in. Joanna Rajkowska, Hubert Czerepok, Agnieszka Kurant.
"Koniec egzotycznej podróży", Fundacja Galerii Foksal, Warszawa. Kuratorzy z FGF wraz z José Kuri i Moniką Manzutto (kurimanzutto).
M.in. Monika Sosnowska, Mirosław Bałka, Enrique Metinides, Edward Krasiński i André Cadere trafili na "Koniec egzotycznej podróży", pokazanej w Fundacji Galerii Foksal. Świetna współpraca polsko-meksykańska. Pokazano prace artystów znanych oraz nieznanych. Niewątpliwa przyjemność "odbycia turnusu" z "przewodnikiem" Andrzejem Przywarą. Na temat tej wystawy przeczytałem w internecie zabawne stwierdzenie: "Prace pokazane w FGF są w znakomitej większości świeże, jeszcze cieplutkie, z tego roku. Tworzą niezwykły koktajl, który już dziś można określić mianem wystawy roku". Jednak bardziej zdumiewającym stwierdzeniem, usłyszanym od pewnej kuratorki, było to: "Ta wystawa zmieniła bieg historii sztuki w Polsce".
Kamera czy pędzel?
Pod koniec roku Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski i Narodowa Galeria Sztuki Zachęta, dwa najważniejsze galerie publiczne w Polsce przygotowały wystawy istotnych gatunków: wideo i malarstwa. Wybrane tematy wydają się nieco anachroniczne we współczesnym świecie. Na tych pokazach znajdziemy piękno, jak również różne troski i problemy nurtujące współczesnych artystów.
Dużo pytań, brak odpowiedzi?
W CSW na koniec cyklu pokazów "W samym centrum uwagi" pokazano wystawę "W Polsce, czyli gdzie?" autorstwa Bożeny Czubak. Kuratorka w swoim tekście postawiła wiele pytań. Wystawa była próbą zestawienia kilkunastu żywiołów. Niestety próbą nieudaną. "Wiodący wizualny motyw" wystawy był niewystarczająco spójny dla prac ponad siedemdziesięciu artystów. Zauważono, iż pokazano również dzieła dawno zapomniane. Może jest to przede wszystkim wina naszej pamięci, a niekoniecznie najważniejsza zasługa twórców wystawy?
Sarmen Beglarian
Dziwne, gdzieś widziałem już tę twarz...
Sztuka. Najlepsze w 2006 było wszystko to, co wydarzyło się znacznie dawniej i o czym zapomnieliśmy, lub o czym woleliśmy nie wiedzieć. Odkryciem tego bogatego (głównie w rekordy cen i wydarzenia medialne) roku była dla mnie rzeźba i rysunek Gego, o której napisała w October Monica Amor, i której przekrojowa wystawa odbyła się w Fundacji Serralves w Porto i trwa jeszcze (do 14 stycznia) w MACBA w Barcelonie. Gego urodziła się jako Gertrud Goldschmidt, w 1912 r. w Hamburgu, w 1939 wyemigrowała do Wenezueli, zmarła w Caracas w 1994. Jej najniezwyklejsza realizacja to Reticulárea (instalacja w Museo de Bellas Artes w Caracas, 1969 i rozmaite prace z tego cyklu w l. 60 i 70.). Jest to rozstawiona i rozwieszona w przestrzeni konstrukcja z odcinków stalowego drutu, łączonych w skomplikowane sieci, przypominające struktury komórek, albo budowę siatkówki oka. Rzeźby Gego są modularne, składają się i rozpościerają w zależności od potrzeb. Są dyskretnie obecne, bezpretensjonalne i wizjonerskie, obce, jakby pochodziły z lepszego świata, lub pokazywały do niego drogę. Sama artystka określała je jako ambientación, czyli otoczenie albo "nastrojenie". Kojarzyły mi się trochę z Krasińskim, trochę z odpustowymi zabawkami, trochę z Calderem - wagi bez szalek, dzielące powietrze na czworo.
W 2006 miałem swoistą przyjemność zajmować się twórczością Lee Lozano. Urodziła się jako Lenore Knaster w Newark (New Jersey) w 1930, zmarła w Dallas (Texas) w 1999. Cała dostępna dla nas działalność artystki zamyka się w dekadzie 1961-1971, po czym Lozano znika ze sceny, by nigdy nie powrócić. Na początku l. 60., po przybyciu do Nowego Jorku, rysuje i maluje obrazy w ekspresyjno-realistycznej manierze, w których ciała, a raczej ich fragmenty, narzędzia i przedstawienia ubóstwionego pieniądza, jednakowo ważne, łączą się w perwersyjne i cyniczne kombinacje. W połowie l. 60. maluje ogromne, pół-abstrakcyjne obrazy stalowych trzpieni, bolców, gwintów i rur, ich erotyzm jest elektrostatyczny. Pod koniec l. 60. pracuje nad serią Waves, 11 obrazów fal o różnej częstotliwości (dziś w kolekcji Wadsworth Atheneum, Hartford, Connecticut), równolegle proponuje konceptualne i osobiste Language Pieces (prace językowe), przybierające postać zwięzłych instrukcji, opisów performatywnych aktywności: palenie lub niepalenie trawy w określonym przedziale czasu, obserwacja masturbacji, otwarcie studia jako miejsca "dialogów" z dowolnymi osobami na dowolne tematy, w końcu odmowa wystawiania w jakichkolwiek galeriach i zupełne zerwanie kontaktu z kobietami. Po wystawieniu Fal w Whitney Museum of American Art (1970) i miniretrospektywie Language Pieces w postaci wystawy Infofiction w Nova Scotia College of Art and Design (1971), Lozano odpada, tj. przestaje udzielać się w artworldzie i po pewnym czasie odchodzi w hermetyczną prywatność. Wymienia też swoje imię i nazwisko na pojedynczą literę "E".
Radością i rewelacją są prace polskich artystów z lat 60., 70. i 80., pokazane przez Łukasza Rondudę i Floriana Zeyfanga na wystawie 1,2,3...Awangarda! w CSW i prezentowane przez Rondudę i Michała Wolińskiego m.in. w warszawskiej Giełdzie (wystawa "Precz z alfonsami sztuki!") i w londyńskiej Tate (pokaz "Analogue: Pioneering Artists' Video from Poland /1968-88/") . Dekadencki soc-art., sztuka konsumpcyjna, neokonceptualizm, pseudoawangarda, punk - wszystkie dzieci z nieprawego łoża wywołane do odpowiedzi, nareszcie wolne, pozbawione ubranek, w jakie wtłoczyła je oficjalna krytyka artystyczna PRL i RP, przy wsparciu niemal nieistniejącej polskiej historii sztuki tego okresu. A więc wszystko ze wszystkim, teraz!
Rynek. (Najgorsze jest chyba to, że) rynek (światowy rynek sztuki) udzielił całkowitej legitymacji nowemu malarstwu i rzeźbie w wariancie figuratywnym, surrealizującym, symbolicznym, ekspresyjnym, patetycznym, anegdotycznym itd. Cała wstecz! Rynek częściowo zdelegitymizował emancypacyjne, "socjalizujące" strategie artystyczne lat 90., oparte na uruchomianiu gier mikro-społecznych i działaniu kolektywnym, uwzględniającym kontekst i lokalność. Rynek znowu jest pełen ładnych rzeczy: inwestorzy na aukcjach windują ceny na niebotyczny poziom, z którego można nieźle spikować w dół. Lecz sztuka, jak nieruchomości, do których się ostatnio bardzo zbliżyła, idzie tylko w górę. Wysokie ceny i otwarte usta gapiów, napuszone prywatne kolekcje powstałe z roku na rok i ubożejące stare muzea, oczarowani krytycy i całkowity prymat targów nad galeriami (jako miejscami produkcji i dystrybucji). Tak to jest - jest jak jest - nie mam czasu - i tak dalej. Zmiana nie jest już nawet pokusą - jest wyrzutem sumienia. Jednak, czy tak musi być dalej? Pokaże się na przyszłorocznych documenta.
Książki. Wydarzeniem roku w Polsce jest nowe tłumaczenie "Społeczeństwa spektaklu" i "Rozważań o społeczeństwie spektaklu" Guy Deborda. Warto przeczytać. Za granicą, za wydarzenie uznałbym solidny katalog dzieł wszystkich Bas Jana Adera (wyd. Boijmans Van Beuningen Museum, Rotterdam, red. Rein Wolfs), oraz smakowity katalog wystawy zorganizowanej przez Toby'ego Webstera w Städtisches Museum Abteiberg "Strange I've Seen That Face Before. Kunst, Gestalt, Phantom".
Adam Szymczyk
Rok duchów w sztuce, opowiadania o historii i jej traumach
Rok 2005 był dobrym rokiem, jeśli chodzi o sztukę. Ale mogę mówić tylko o swoich wrażeniach, o własnych odkryciach artystycznych, fascynacjach i irytacjach. Widziałam kilka wystaw czy prac, które mnie całkowicie oczarowały.
Najciekawszym wydarzeniem artystycznym było dla mnie Biennale Sztuki Współczesnej w Berlinie. Podobało mi się jego zorganizowanie jako wycieczki do miejsc, gdzie można spotkać duchy. Niezwykle sugestywne prace pokazano w byłej szkole dla żydowskich dziewczynek, świetnie wyeksponowany był "Album" Anety Grzeszykowskiej w jednym z mieszkań przy Auguststrasse, dominował klimat niesamowitości w dawnym kościele czy na Cmentarzu. Dałam się temu uwieść!
Zastanawiam się na ile w ogóle rok 2006 był rokiem duchów w sztuce, opowiadania o historii i jej traumach. Taka była świetnie zorganizowana wystawa o nieobecności obozów mająca miejsce w Kunsthaus w Dreźnie. Nie mogę odżałować, że nie widziałam wystawy "Interrupted Histories" w Moderna Galerija w Lubljanie. Myślę, że to jedna z ważniejszych wystaw akcentujących problem nowej Europy, jej pamięci i pytania o wspólną historię. O tych kwestiach mówiła też wystawa "Now Here Europe. Trans:it. Moving Culture Through Europe" przygotowana przez Bartlolomeo Petromarchie'go na Biennale Weneckie w 2005 roku, ale w 2006 roku prezentowana w Muzeum Sztuki Współczesnej w Bukareszcie. Na tej wystawie wielkie wrażenie zrobiła na mnie praca o rewolucji rumuńskiej w 1989 roku "Videograms of a Revolution" Haruna Farockiego i Andrei Ujica z 1992. Wymieniłabym też bardzo ciekawą wystawę współczesnej fotografii, ukazującą wieloznaczności związane z tym medium, "Click Doubleclick. The Documentary Factor" w Centre for Fine Arts w Brukseli (21.06-27.08.06).
Jeśli chodzi o polskie życie artystyczne - to z projektów około-historycznych, wskazujących na przeplatanie się prawdy i fikcji, pytających o możliwości rekonstrukcji tego, co było, wskazałabym na niezwykłą pracę Roberta Kuśmirowskiego ("Ornamenty anatomii") i bardzo ciekawą "Wartopię" Oli Polisiewicz. Podkreśliłabym też próby radzenia sobie z traumami historii, jak w pracy Elżbiety Janickiej pt. "Miejsce nieparzyste", w części prac Rafała Jakubowicza czy w projekcie pt. "Ulica Próżna" prezentowanym w ramach Festiwalu Kultury Żydowskiej "Warszawa Singera". Warto wskazać też na wystawę sugestywnie mówiącą o duchach historii "Stan wewnętrzny", którą przygotował Przemysław Jędrowski w poznańskim CK Zamek.
Ukazanie historii jako symulacji to również "Co robiła łączniczka" Zbigniewa Libery i Darka Foksa - książeczka, która została wydana przez Galerię Kronika. Kwestia symulacji historii ujawnia się też w fantastycznej pracy izraelskiego artysty Roee Rosena, która dla mnie była jednym z ważniejszych odkryć artystycznych 2006 roku: "Roee Rosen -- Justine Frank (1900-1943)". To praca z 2001 roku, ale w Polsce została pokazana niedawno, na wystawie "Tratwa Meduzy. Sztuka izraelska i potwór tożsamości" w warszawskiej Królikarni. Zresztą podkreśliłabym to, że w Polsce organizuje się coraz więcej dobrych wystaw sztuki zagranicznej, (jak wspomniana wystawa w Królikarni, wystawa czeskiej sztuki "Shadows of Humour", do której jeszcze wrócę) czy też sprowadza się ciekawe projekty (jak ekspozycja "Touch my Shadows" - sztuka wideo z kolekcji Ingvild Goetz w Monachium, w wyborze dokonanym przez kurator Miladę Ślizińską i Stephana Urbaschka specjalnie dla prezentacji w CSW Zamek Ujazdowski).
Jeśli chodzi o festiwale, hitem był dla mnie "Survival" (05.2006) głównie ze względu na niekonwencjonalne miejsce prezentacji, a więc dworzec główny we Wrocławiu, ale też dlatego, że prezentowana była sztuka artystów młodych, nieznanych, całkowicie spoza różnych koterii towarzyskich.
Zachwyciłam się też małą wystawą "L.H.O.O.Q.", którą przygotowali Jarek Lubiak i Kamil Kuskowski dla Galerii Piekary w Poznaniu, bo takiej sztuki, która mówi o przyjemności, perwersji, a w dodatku robi to lekko i z poczuciem humoru - u nas w Polsce prawie się nie pokazuje (i dodam - prawie się nie tworzy), a na "L.H.O.O.Q." właśnie taka sztuka została pokazana.
Gdybym miała wskazać na minusy polskiej sztuki, to powiedziałabym, że brak jej właśnie krytyczności przemieszanej z poczuciem humoru (troszeczkę ma to miejsce w nowszych produkcjach Katarzyny Kozyry), tak jak dzieje się to na przykład w czeskiej sztuce.
No właśnie. Hitem była według mnie również wystawa "Shadows of Humour. Przykra sprawa. Czeska wystawa", przygotowana przez Williama Hollistera dla Galerii BWA Awangarda we Wrocławiu oraz Galerii BWA w Bielsku Białej. Niestety wartość tej niezwykle ciekawej prezentacji została przyćmiona przez skandale, które wywołali nasi rodzimi przeciwnicy sztuki. W Bielsku-Białej pod naciskiem jednego z takich moralistów, oddano do magazynu rzeźbę Davida Černego ukazującą Hussajna w akwarium. Do teraz ta akcja z Hussajnem wydaje mi się zupełnie zagadkowa i absurdalna. Takich przykrych wydarzeń było więcej - np. to, co działo się w Bytomiu wokół wystawy "Bad News" i wycofanie z niej pracy Gumy Guar czy to, co miało miejsce wokół wystawy, nomen omen, "Skandal w sztuce" w ramach Legnickiej Wystawy Międzynarodowego Konkursu Sztuki Złotniczej - pokazuje, jak słaba jest kondycja sztuki w tym kraju.
Niepokoi mnie pewne ciche przyzwolenie na atakowanie czy nawet cenzurowanie sztuki, jakie istnieje w środowisku artystyczno-kuratorskim czy nawet krytycznym. Nie rozumiem tego, że niektórzy wolą machnąć ręką na wolność sztuki w zamian za utrzymanie dotacji, posad itp. Według mnie wolność tworzenia, jak i dostęp do dóbr kultury jest jednym z podstawowych przywilejów demokracji i dlatego nie mogę zrozumieć odstępowania w niektórych przypadkach od tych przywilejów. To moja nieustająca największa irytacja.
Zresztą, jeśli mowa jest o wolności sztuki, myślę, że ważne w 2006 roku było też ujawnienie się pewnego moralizatorskiego podejścia do sztuki i pewien rozłam, jaki nastąpił w liberalnym środowisku krytyków dzięki tekstowi Pawła Leszkowicza "Czy twój umysł jest pełen dobroci?" Tekst wywołał sporo zamieszania, komentowany był w różnych miejscach. Pokazał, że instrumentalizować sztukę można zarówno z pozycji prawicowych, jak i liberalnych (czy raczej neoliberalnych), i że zarówno dla jednych, jak i dla drugich sztuka może być niewygodna. Takim katalizatorem ujawnienia tej postawy był Artur Żmijewski ze swoim "Powtórzeniem". Zresztą, według mnie, to bardzo dobry projekt, zwłaszcza jego kinowa wersja, która została zaprezentowana po raz pierwszy w 2006 roku. To praca, która jest znakomitą krytyką neoliberalnego systemu nadzoru. Myślę, że dlatego zresztą jest tak trudna do przyjęcia dla części krytyków, którzy przecież świetnie funkcjonują według neoliberalnych reguł.
Wracając przy polskiej krytyce artystycznej, to ważna wydaje mi się zmiana na stanowisku redaktora naczelnego "Arteonu", pismo staje się coraz ciekawsze. Szkoda, że coraz mniej widoczny jest "Magazyn Sztuki". A dla mnie osobiście ważne jest umieszczenie "artmixa" w "Obiegu". W samym zaś "Obiegu" pochwaliłabym długie dyskusje redakcyjne na temat określonych książek.
Iza Kowalczyk
2006 - remanent osobisty
Miniony, 2006 rok spędziłem głównie na kopaniu w świeżo zapomnianej historii. Podczas tych niezbyt rozległych, ale dość emocjonujących archeologicznych wypadów w obszary polskiej sztuki i filmu z lat 60., 70. i 80. (zwykle z Łukaszem Rondudą) oraz fotografii i grafiki użytkowej (z Błażejem Pindorem) spod kurzu wyłoniły się niezwykłe skarby (i potwory). To zdekomponowało w znaczący sposób obraz sztuki współczesnej, jaki miałem w głowie. Wspomnę tylko o interesującym Łukasza i mnie wątku gier, działań i współdziałań (specyficzne dla polskiej neoawangardy poszukiwania "pozawerbalnego sposobu komunikacji wizualnej" wykorzystujące dokumentowane praktyki procesualne, partycypacyjne i kolektywne). Na tym polu jedno z bardziej zaskakujących objawień stanowi dla mnie "Wielka rozmowa" Gutta i Raniszewskiego, której dokumentację obejrzałem dzięki uprzejmości Wiktora Gutta, nie wspominając o bogactwie, jakie tkwi w PDDiU KwieKulik. Najistotniejsze było dla mnie odkrywanie przy tym pewnych nieoczekiwanych powiązań łączących modernizm, pomijaną dotąd neowanangardę lat 70., ze strategiami artystów współczesnych oraz relacje między różnymi dziedzinami (sztuka, film, muzyka, architektura itd.). A także konfrontowanie i śledzenie różnic między dokonaniami polskimi a międzynarodowymi. (Na marginesie dodam, że ciekawym doświadczeniem było dla mnie obejrzenie - po raz pierwszy - w Londynie kilku świetnych polskich realizacji wideo z lat 70. i 80., które Łukasz Ronduda wydobył z zapomnienia tuż przed prezentacją programu "Analogue" w Tate Modern).
Z kolei film "Summer Love" oraz rozmowy z jego autorem, Piotrem Uklańskim znacznie przekrzywiły perspektywę, z której patrzyłem dotąd na kilka fundamentalnych kwestii, takich jak postawy, cele, wartości i metody działań artystycznych. Te rozmowy, a zwłaszcza próby analizowania formalnych elementów komunikacji artystycznej, doprowadziły nas do Bogdana Dziworskiego i Grzegorza Królikiewicza. Temu zawdzięczam kolejne emocje minionego roku, których dostarczył mi pokaz filmów Królikiewicza w warszawskim Kino.Labie.
Od dłuższego czasu interesuje mnie wyjście z galeryjnego "białego kuba" i infekowanie sztuką w nieoczekiwanych miejscach i sytuacjach - dlatego zainteresował mnie "Zmęczony pokój" Moniki Sosnowskiej, "Biblioteka" Mikołaja Grospierre'a oraz Willa Warszawa (galeryjny zjazd zorganizowany przez Raster).
Od dawna emocjonuje mnie także kontakt z zadrukowanym papierem - zwłaszcza, gdy treść i forma dopełniają się tworząc magnetyzującą całość. Dlatego z niecierpliwością sięgnąłem po nowe książki wydane przez FGF. Ostatnio coraz bardziej (dzięki odkurzaniu półek) boli mnie współczesny upadek jakości edytorstwa wydawniczego w Polsce. Opracowanie graficzne "Stażewskiego", zwłaszcza biorąc pod uwagę jakże interesującą treść i oczekiwania pozostawia trochę do życzenia. Za to album Rolkego ujmuje dezynwolturą selekcji i układu fotografii dokonanymi przez Verenę Majchrowską.
Poza tym w minionym roku bawiły mnie dawki (czasami spore) sexappealu aplikowane przez Marię Brewińską i Magdę Kardasz w Narodowej Galerii Zachęta. Optymizmem napawały głosy o rumieńcach, których nabierają Podyplomowe Studia Kuratorskie na UJ w Krakowie. Miłym zaskoczeniem były dość ciekawe propozycje do polskiego pawilonu na Biennale w Wenecji. A także blog Art Bazaar (zwłaszcza wywiady z artystami).
A co za granicami mojego podwórka? Żenady roku? Skasowałem wszystko, co sobie wynotowałem, gdy się okazało, że zaczynam już przekraczać wszelkie granice, zwłaszcza ilości znaków.
Michał Woliński
Pułapka "sztuki polskiej" w Polsce
Przełomowe wydarzenia artystyczne to:
1.Wystawa "Nowi Dokumentaliści" w warszawskim CSW, która wyraźnie zaakcentowała w aktualnej sztuce tworzonej w Polsce obecność i popularność fotografii artystyczno-dokumentalnej. Wystawa i jej świetny katalog usytuowały nurt nowych dokumentalistów w historycznym i międzynarodowym kontekście. Fotografia ta jest fascynującym świadectwem zmagania się sztuki z przedstawianiem rzeczywistości, jak i najlepszą i niezbędną odtrutką na absurdalną ekstazę wokół horroru i terroru tzw. nowego i starego malarstwa.
2.Wystawy nowej sztuki erotycznej "Miłość i Demokracja" (CSW Łaznia),
"L.H.O.O.Q" (Galeria Piekary), "Letnia miłość" (Zachęta), które zdecydowanie roztrzaskały heteronormatywny i homofobiczny kanon przedstawiania seksualności i miłości w lokalnej kulturze wizualno-wystawienniczej. Oby ten pluralizm rozkwitał gdyż jest to najbardziej polityczna i wolnościowa sztuka w obecnej Polsce. W tym kontekście szczególne gratulacje dla Karola Radziszewskiego, za konsekwencje i sukcesy w wydawaniu i promocji pisma DIK Fagazine
3.Wilhelm Sasnal jako osoba publiczna i jego prawdziwie demokratyczne wypowiedzi społeczne w oficjalnych mediach. W końcu istnieje popularny i myślący artysta wyraźnie wypowiadający się przeciwko lokalnym dyskryminacjom, wykluczeniom i opresjom. To jest osiągnięcie, a nie rynkowy sukces.
Wielki Minus!!!!: Największą pułapka, w którą wpadły projekty wystawiennicze, również te najlepsze, w minionym roku to silny akcent położony na polskość, patriotyzm, lokalność, jakiś nurt sztuki polskiej. W ten sposób koszmar i prowincjonalizm nacjonalizmu przenika do sztuki, podstępnie i niezauważalnie, kryjąc się również pod swą własną krytyką.
Paradoksalnie nie ma czegoś takiego jak "sztuka polska". Nie wiem jak uniknąć tej pułapki, gdyż sam w nią czasami wpadam, ale trzeba szukać wyjścia z niej za wszelką cenę. Oby lokalny obieg wystawienniczy stał się jak najbardziej międzynarodowy lub przynajmniej europejski.
Paweł Leszkowicz
Nie tylko amerykańscy krytycy i kuratorzy
Rok, jak rok, choć dojście do władzy naszych rodzimych buchananistów (nie mylić z bokononistami) każe myśleć o prawdziwej już wojnie kulturowej.
Zacznijmy więc od zdarzeń (wg mojej subiektywnej i prowincjonalnej oceny) smutnych. Rok zaczął się do zamknięcia Małej Galerii (coż tu można więcej powiedzieć) a skończył zrealizowaniem skrywanych ambicji kuratorskich. Niestety, były to ambicje Panów Huelle i Radwana, którzy nareszcie nam ("układowi") uzmysłowili, przy niewielkiej pomocy prawdziwego amerykańskiego krytyka, jak wygląda "prawdziwa sztuka". Przykrym faktem było też odejście Władysława Kaźmierczaka z BGSW w Słupsku i towarzyszące temu zdarzenia.
Generalnie jednak było bardzo dobrze. Czesko-słowacka wystawa "Shadows of Humour" w galerii BWA "Awangarda" we Wrocławiu spektakularnie pokazała nam, jak niewiele wiemy o sztuce naszych najbliższych sąsiadów i co tam (oraz w ogóle) znaczy wolność myślenia. A że potrzeba było do tego (znowu!) amerykańskiego kuratora (William Hollister) a wystawa nie ujrzała stolicy Polski, to sprawa zupełnie inna. Warto wspomnieć powrót Ewy Partum do polskich galerii (Wyspa, Królikarnia), bo to istotny przyczynek do ustanawiania właściwych hierarchii w historii polskiej sztuki, a także pokaz świetnej pracy wystawienniczej (Aneta Szyłak, Dorota Monkiewicz). Nie ja jeden jestem chyba pod wielkim wrażeniem płynnego łączenia działalności kuratorskiej i naukowej przez Łukasza Rondudę. "Precz z alfonsami sztuki", "1,2,3 Awangarda" to zdarzenia pokazujące znane fakty na nowo, z perspektywy współczesnego badacza i odbiorcy. Z innych ciekawych imprez, których było naprawdę sporo, warto zapamiętać "Ideal City - Invisible Cities" w Zamościu, świetną, na światowym poziomie wystawę o idei miasta. Podobał mi się zamysł "W samym centrum uwagi" i te wystawy, które widziałem w tym cyklu. No i "Touch My Shadows", pierwsza w Polsce prezentacja videoartu w takim wyborze i w tak perfekcyjny sposób zrealizowana. Doskonale się bawiłem w Willi Warszawa i więcej prosiłbym takich zdarzeń, zarówno w artystycznym jak i towarzyskim sensie.
Cieszy mnie też świetna forma artystów, których zawsze ceniłem a którzy ciągle pokazują doskonałe prace - Zbigniewa Libery, Pawła Susida, Katarzyny Kozyry a z młodszych Elżbiety Jabłońskiej i Jana Simona (niezwykły "Rok Polski na Madagaskarze"). O sukcesach Wilhelma Sasnala już wspominać nie będę, choć nigdy dość radości z nich. Obserwuję też z uwagą rozwój młodych, którym trochę pomagałem - Basi Bańdy, Grupy Sędzia Główny, Przemysława Mateckiego - to był dla nich świetny rok.
Zauważalna w 2006 jest coraz większa aktywność galerii prywatnych, które realizują ważne projekty, uczestniczą w targach sztuki - mam nadzieję, że będzie tej aktywności coraz więcej. Pojawiają się także nowi rodzimi kolekcjonerzy, inwestujący w młodych artystów, to kolejne zjawisko napawające optymizmem. Zdarzyło się też kilka pozytywnych nominacji w instytucjach - myślę tu o Jarosławie Suchanie w Muzeum Sztuki w Łodzi i Małgorzacie Winter w CSW.
Ważnym zjawiskiem jest pojawienie się regularnie uaktualnianych i ciekawie sprofilowanych blogów o sztuce, będących źródłem zarówno informacji jak i ocen i diagnoz. Dzięki swej jakości, ale także ulokowaniu odnośników do nich na stronie "Obiegu", stały się często odwiedzane i jak sądzę, opiniotwórcze.
Cieszę się też z kontynuacji Podyplomowych Studiów Kuratorskich na UJ. Ich absolwenci zaczynają być bardzo widoczni na naszej scenie artystycznej.
Żeby nie było, że jestem wielkim optymistą przypomnę, że 16 września 2006 minął 4 rok procesu Doroty Nieznalskiej.
Wojciech Kozłowski
Kilka perełek i ciągły niedosyt
Ponieważ nie sposób być wszędzie i wszystko zarejestrować podsumowanie to jest czysto subiektywną impresją, nie zaś rzetelnym wywodem. Tak, więc: rok 2006 na pewno był mniej wyrazistszy od poprzedniego, oczywiście w sztukach wizualnych. Podsumowując skupimy się na lokalnym podwórku, gdzie warto zwrócić uwagę przede wszystkim na projekty (re)interpretujące polską sztukę neoawangardową.
Mamy tu na myśli dwie wystawy Ewy Partum: "Legalność przestrzeni" w Instytucie Sztuki Wyspa i "Samoidentyfikacja" w Królikarni, podczas których przeprowadzone zostały działania re-enactment przywracające historii sztuki polskiej tę ważną artystkę feministyczną i konceptualną. Warto wspomnieć także wystawę Zofii Kulik "Made in GDR, USSR, Czechoslovakia and Poland" w Galerii Le Guern w Warszawie, gdzie artystka zebrała dokumentacje, druki ulotne i zwarte reprezentujące idee neoawangardy. Do jednych z najciekawszych wydarzeń kuratorskich i historyczno-sztucznych ubiegłego roku w Polsce zaliczyć z pewnością można "1,2,3... Awangarda" w CSW Zamek Ujazdowski przygotowaną przez Łukasza Rondudę i Floriana Zeyfanga - nie tylko prezentującą, ale też systematyzującą i kontekstualizującą sztukę tzw. pseudoawangardy i poprzez nią wyznaczającą swoistą genealogię współczesności. Dopełniając zestawu (re)interpretacji nie sposób nie wspomnieć o kuratorskiej działalności Pawła Polita, prowadzonej przede wszystkim w Galerii Dokumentu w CSW Zamek Ujazdowski, gdzie historia sztuki budowana jest nie tylko poprzez prezentację artefaktów, ale przede wszystkim poprzez badanie archiwów i (prze)szukanie tzw. okolic sztuki.
Pozostając w klimacie nostalgicznym i kuratorskim trzeba wspomnieć wystawę w dwóch częściach: "Co z nami będzie?" i "Kolekcja prywatna" zorganizowane przez Joannę Zielińską z okazji przeprowadzki Galerii Potocka. Jak słusznie na łamach "Obiegu" zauważył Adam Mazur, przedsięwzięcie należy do najwybitniejszych w karierze młodej kuratorki. Subtelna narracja projektu zdecydowanie sytuująca się po stronie zmierzchu wielkich narracji plasuje się w opozycji do ciągle dominujących w polskim kuratoringu przedsięwzięć totalnych. Zatem do porażek zdecydowanie zaliczamy, wystawę "Malarstwo polskie XXI wieku" oraz W "Polsce, czyli gdzie". Nie zachwycił także "rok polski w Polsce", gdzie przypomniano nam te piosenki, które lubimy najbardziej. Choć trzeba przyznać, że i tu znalazły się perełki: Rajkowska, Sasnal oraz świetna chłopięca odsłona: Bąkowski, Czerepok, Lejman, Simon!
Do wydarzeń roku warto zaliczyć także serię wystaw kuratorowanych przez pierwszych absolwentów Podyplomowych Studiów Kuratorskich. Choć nie zawsze równe i dopracowane mamy nadzieję staną się zwiastunem zmian w lokalnym układzie scalonym i ruchu w interesie. Ciekawy, choć przede wszystkim ze względu na kontekst: strategię przepracowywania historii i pracy ze społecznością lokalną, zainteresowania kuratorów, towarzyszącą konferencję, ale mniej samą wystawę (widzieliśmy tylko tegoroczną część krakowską), był projekt "Futuryzm Miast Przemysłowych" realizowany w Wolfsburgu (2005) i Nowej Hucie (2006) przez Kubę Szredera i Martina Kaltwasera.
Na koniec warto wspomnieć, że miniony rok na pewno był bardzo dobry dla Agnieszki Brzeżańskiej (genialna "Warszawa dla amatorów"), Romana Dziadkiewicza (Akademia 36,6 oraz liczne projekty, też realizowane w Polsce), Pawła Książka (przede wszystkim KRK w Galerii Potocka), Katarzyny Kozyry (cykl W sztuce ), Kobasa Laksy (Neo Rauch), Pauliny Ołowskiej (restauracja neonu "Siatkarka" na placu konstytucji w Warszawie), Janka Simona (Rok Polski na Madagaskarze), Łukasza Skąpskiego (olbrzymia wystawa indywidualna w Bunkrze Sztuki oraz międzynarodowy sukces "Maszyn") i wielu wielu innych, choć nie sposób wymienić tu wszystkich i wszystkiego Wzruszyła też polemika "na obrazy" Rafała Bujnowskiego z Oskarem Dawickim (lub odwrotnie).
Niestety niewiele się dzieje w krytyce sztuki. Choć pojawiło się kilku nowych autorów i autorek tu i ówdzie (na wymienienie zasługują przede wszystkim Katarzyna Bojarska ("Obieg") i Marcin Teodorczyk (teksty.bunkier.com)), blogów o sztuce itp., ciągle brakuje merytorycznych polemik (takich jaka towarzyszyła choćby "Powtórzeniu" Żmijewskiego), a za dużo jest trzepakowych przepychanek. Z zupełnych nowości: powstało internetowe akademickie pismo www.unigender.org, które właśnie przygotowuje numer o kulturze wizualnej. No i na łamach "Obiegu" wrócił wreszcie "Artmix", w nieco poszerzonej formule. Coraz więcej wychodzi też książek o sztuce oraz sensownych monografii klasyków współczesności, m.in. Rolke, Stażewski. Niestety ciągle niedosyt!!! Brakuje też dyskusji na temat krytyki sztuki właśnie, pewnie dlatego, że większość z branży przemianowała się na kuratorów! No i wszyscy zaprzątnięci są nowopowstającym(i) Muzeum Sztuki...
Ewa Małgorzata Tatar/Dominik Kuryłek
Podsumowanie 2006
1. Za najważniejsze dla sztuki polskiej minionego roku uważam jej jeszcze mocniejsze wejście w międzynarodowy obieg i rynek. Nie jest to już konsekwencją "mody na wschód" czy ciekawości tego, co dzieje się na wschód od Berlina, ale po prostu uznania dla sztuki polskiej i przekonanie, że wnosi ona coś wartościowego, nowego, że dzieje się tutaj coś ciekawego, że mamy coś do powiedzenia. Jest więc tak, że zmieniło się nasze bycie w sztuce światowej i nadal się zmienia. Mam nadzieję, że będzie to ciągły, pozytywny rozwój, który podtrzyma nasz udział w ogólnoświatowym dyskursie, kontakty z artystami, kuratorami i instytucjami. Weszliśmy zatem w nurt tego niesamowitego transferu ludzi (artyści, kuratorzy, galerzyści) i sztuki, stanowimy jego mocną cześć. Duża w tym zasługa Fundacji Galerii Foksal i brawo im za to. W ślad FGF poszedł Raster i w znacznie mniejszym stopniu, ale również przyczynia się do umocnienia sztuki polskiej w kraju i na świecie. To jest ich absolutny sukces i sztuka Polska naprawdę dużo im zawdzięcza, a przede wszystkim FGF, której strategie współpracy ze światem - tej małej przecież galerii - przynoszą niespotykane dotąd efekty, większe niż działalność instytucji publicznych (wcześniej poszczycić się mógł tym jedynie Ryszard Stanisławski jako dyrektor Muzeum Sztuki Łodzi).
Duży jest udział - w tej międzynarodowej wymianie - Instytutów Polskich (Londyn, Nowy Jork, Rzym, Berlin), a także programu rezydencji dla artystów Air Laboratory w CSW.
Przy okazji ..., uważam, że od strony infrastruktury galeryjnej czy instytucjonalnej mamy jednak wielki zastój. To niedobrze, że tak naprawdę sztukę polską reprezentują w Polsce i poza Polską dwie galerie poprzez świetną, ale jednak dość wąską grupę artystów. Bo artystów w kraju jest przecież sporo. Wielu z nich radzi sobie solo albo kombinują z jakimiś mniejszymi galeriami... Chodzi więc o to, że scena sztuki nie rozrasta się dynamicznie, nie ma nowych muzeów, galerii, kolekcjonerów, konkurencji, aukcji, targów itp.
2. Muzeum Sztuki w Łodzi - nareszcie, upragniona dla wielu pracowników muzeum i ludzi z nim związanych zmiana na stanowisku dyrektora, która przecież powinna nastąpić o wiele, wiele wcześniej
. Zmiana owa przywołuje na nowo Muzeum świadomości społecznej, bo o nowym dyrektorze mówi się i pisze, pojawiają się w MSŁ nowe i interesujące wystawy, a także program na ten rok i jakieś konkrety dotyczące filii Muzeum w Manufakturze. Ale, jednak żal, że kiedy trzeba było protestować i walczyć o Muzeum, głosy krytyki i protesty były mierne, nijakie, bezpieczne, konformistyczne, że w sumie też mają swój udział w jego wieloletniej zapaści!
3. Fascynujący ciąg dalszy kariery Wilhelma Sasnala - konsekwencja pkt. 1
4. Absolutne uznania dla Instytutu Sztuki Wyspa i Anety Szyłak za wykreowanie alternatywnego miejsca i mocnego programu wystaw połączonego z kapitalnym dyskursem.
5. Wystawa Pink Not Dead - nareszcie trochę dziania się, zmysłowości i seksu w sztuce!
6. CSW - coś się ruszyło, ciekawy finał artystyczny tego roku to wystawa wideo z kolekcji Goetz, ale za najlepszy finał 2006 w kraju uznaję wystawę 1 2 3 Awangarda Łukasza Rondudy. Po prostu - gratulacje za tak konsekwentną, przemyślaną pracę.
7. Obieg - uznanie za konsekwentne działanie i wielogłos
8. Negatywne zdarzenia/procesy roku: ciąg dalszy dziwnych zmian na stanowiskach dyrektorskich. Na to nakłada się misz-masz programów wystawowych w wiodących instytucjach!
9. Świat - przyjemna bliskość Berlina, przystojnych Niemców i Berlin Biennale
10. Z moich wystaw - najwięcej zadowolenia odczuwam z możliwości pokazania wideo Jespera Justa na wystawie "Ciepło Zimno - Letnia miłość" i performance Shauna Leonardo przy okazji otwarcia "Czarnego Alfabetu".
Maria Brewińska
ZMIANY, ZMIANY, ZMIANY (?)
Ubiegły rok pokazał, że zmienia się status fotografii w Polsce, w tym szczególnie fotograficznego dokumentu. Nie jestem do końca przekonany, czy rzeczywiście mieliśmy tutaj do czynienia z jakimś momentem "przełomowym", ale trzeba zauważyć, że zdjęcia tego rodzaju częściej niż w latach ubiegłych pokazywano w galeriach sztuki. Jednocześnie coraz mniej osób parających się krytyką, dziwi taka sytuacja (i bardzo dobrze, niech "kropla drąży skałę").
Stało się tak głównie za sprawą dwóch zbiorowych ekspozycji prezentujących tego typu fotografię (mój sąd na ten temat nie jest jednak bezstronny, ponieważ w obu prezentacjach brałem udział). "Stronniczo", więc uważam, że wystawy "Nowi Dokumentaliści" - kuratorowana przez Adama Mazura oraz "Teraz Polska" zorganizowana przez Krzysztofa Miękusa, zaprezentowały siłę i różnorodność fotograficznego dokumentu w Polsce A.D. 2006. Obie ekspozycje pokazały jednak też zagrożenia i mielizny, na jakie szybko może on natrafić.
Podstawowy problem z fotografią w naszym kraju, polega na tym, że nie jest ona traktowana jako "obiekt kolekcjonerski". Ceny, jakie na aukcjach uzyskują prace nawet bardzo znanych autorów, są śmiesznie niskie, choćby w porównaniu do tego, co możemy obserwować na sąsiadującym z nami, rynku niemieckim. Impuls finansowy to ważna gwarancja pewnej... niezależności podejmowanych przez artystę działań (oczywiście nie myślę w tym momencie o chałturach i glamourach).
Tymczasem z kasą jest raczej cienko, a możliwości prezentacji zdjęć w postaci drukowanej raczej ograniczone. Fotograficzne albumy polskich autorów to prawdziwa rzadkość na rynku wydawniczym. Dzienniki i kolorowe pisma z zadziwiającą konsekwencją doprowadziły do marginalizacji i śmierci fotoreportażu. Dwa periodyki zajmujące się wyłącznie z fotografią (gdzie często możemy spotkać się też z fotograficznym dokumentem) mają niskie nakłady i w zasadzie ich ukazywanie się, uzależnione jest od - nazwijmy to tak - "dobrej woli" właścicieli tych wydawnictw. Oczywiście można "publikować" w pismach internetowych, jednak oglądanie fotografii w sieci, to trochę tak jak prowadzenie samochodu w komputerowym symulatorze .
Umizgi do sponsora państwowego (fundusz lokalne i unijne) lub prywatnego, prowadzą do widocznego stępienia ostrza zdjęć. To taka marginalizacja tego, co się robi, dokonywana na własne życzenie (gorsze, że wpływa to też obniżenie wiarygodności fotograficznych działań w szerszym odbiorze). Dobitnym przykładem opisanego zjawiska, była wystawa zorganizowana latem tego roku przez producenta piwa Pilsner Urquell. "Kolekcja wyjątkowych portretów polskich miast" to rzeczywiście wyjątkowy i wprawiający zarazem w osłupienie pokaz wizualnej kaszany. Na marginesie dodam, że (tak na moje oko) za kaskę puszczoną tylko na krakowską promocję tego przedsięwzięcia, można by spokojnie opublikować kilka wypasionych albumów z dobrą fotografią.
Wojciech Wilczyk
IN PLUS
"W sztuce marzenia stają się rzeczywistością"
performatywny cykl Katarzyny Kozyry
Intermedialny cykl, na który składają się spektakle, performance, filmy, instalacje tworzone od 2003 roku, pokazane na podsumowującej wystawie w Berlinie w DAAD Gallery na jesieni. Koncepcja prosta i bardzo bogata w sensy: jak wygląda dziecięce marzenie kiedy na prawdę się spełni? - pyta Kozyra i dosłownie przemienia się w diwę operową, śpiącą królewnę, stripizerkę, Matkę Boską czy cheerliderkę. Ucieleśniając i urzeczywistniając marzenia, nie tylko swoje, ale i te figurujące w normatywnym świecie wyobraźni Zachodu, artystka zadaje pytania o konstruowanie tożsamości i sensów kulturowych. Mści się na przykład na Rilkem i Nietzschem za wypędzenie Lou Salomé i innych kobiet z nauki i poezji, wodząc ich psie podobizny po wiedeńskich ogrodach. Podczas solowego występu w teatrze w Trydencie śpiewa arię z "Wesela Figara" niedouczona i żenująca po czym spala się na stosie ze wstydu. W berlińskim klubie gejowskim urządza striptiz według tanecznego układu zmysłowej kobiecości, której wyuczyła się od mężczyzny - drag queen Glorii Viagry. Jej śpiąca królewna nawiązuje do mitu o przebudzeniu wszystkich wykluczonych i zmarginalizowanych. Kozyra zaprasza do performatywnego świata, w którym jej sceniczne alter ego specjalizują się w zawłaszczaniu, małpowaniu, żenowaniu i kampie. We wcześniejszych pracach, przede wszystkim Łaźni Damskiej i Łaźni męskiej artystka-aktorka badała przestrzeń męskiego spojrzenia, mechanizmy podporządkowywania się jego władzy, kobiety przez nie konstytuowane. Teraz jednak dopiero dokonuje prawdziwego przełomu performatywnego. Uprawiając archeologię marzeń sama się wystawia oraz pokazuje, jak się własnoręcznie skonstruować i zdekonstruować. Mamy tu przynajmniej trzy w jednym: postfeminizm, subwersję i teatr postdramatyczny. I to w najlepszym wydaniu.
"Eraritjaritjaka" reż. Heiner Goebbels / występy gościnne Teatr Dramatyczny / Warszawa
"Nie wiem dlaczego, ale jeszcze nigdy nie udało mi się rozbić jajek, rozpuścić masła, posiekać przypraw, obrać cebuli i przyrządzić świetny omlet w całkowitej synchronizacji ze scherzo Kwartetu Smyczkowego Ravela." - pisze recenzentka dziennika "The Independent" na temat muzycznego spektaklu "Eraritjaritjaka" w reżyserii Heinera Goebbelsa - niemieckiego kompozytora, reżysera i teoretyka. "Eraritjaritjaka" gościł w listopadzie w Warszawie na Festiwalu Festiwali w Teatrze Dramatycznym. Spektakl świetny po pierwsze dlatego, że wprowadza ideę współautorstwa i likwiduje pokutujący nad teatrem prymat reżyserskiego ego. Nie realizuje ani wizji, ani wątków biograficznych reżysera, jest formą otwartą, w której muzyka klasyczna i współczesna, wideo, światło, dźwięk, aktor (Andre Wilms) i tekst (kompilacja tekstów Canettiego) współfunkcjonują i dialogują w intermedialnej formie. Wszystko zaczyna się jak kwartet smyczkowy, to tylko złudzenie całości, bo rzeczywistość spektaklu coraz bardziej się dezintegruje. W pewnym momencie Andre Wilms (Canetti) wkłada płaszcz, kapelusz i wychodzi z teatru. Przez cały czas, nieprzerwanie podąża za nim kamera. Widzimy jak aktor przechodzi przez hol Dramatycznego, jak wsiada do samochodu i podróżuje po Śródmieściu Południowym. Wydaje nam się, że zaraz wróci na scenę, jednak auto zatrzymuje się w okolicach Wilczej, Wilms wchodzi do mieszkania, otwiera korespondencję i czyta dzisiejsze gazety, które dobitnie wskazują na to, że akcja odbywa się równolegle, w dniu, w którym grane jest przedstawienie. Cały czas na scenie gra kwartet, który niejako dyryguje gestami monologującego aktora. Proces przygotowania omletu, układania książek, spacerowania po mieszkaniu współgra perfekcyjnie z coraz ostrzejszą muzyką Ravela. Iluzja perfekcyjna. Dzięki tak prostemu rozwiązaniu reżyserskiemu - wykreowaniu wielkiej niewiadomej poprzez relację wideo na żywo - powracamy do teatru jako przestrzeni projekcji, marzeń i oczekiwań, oraz miejsca, w którym interdyscyplinarność zdobywa prawdziwy sens: wideo, dźwięk, światło i aktorstwo są równorzędne i komentują się nawzajem. I jeszcze jedno - to spektakl, który uśmierca teatr i przez to paradoksalnie go uzdrawia. Andre Wilms opuszczając w środku spektaklu scenę jednocześnie spełnia odwieczne marzenie publiczności o uśmierceniu aktora, spełnia odwieczne marzenie widowni, żeby przedstawienie skończyło się nagle w środku.
Buero Kopernikus - efemeryczne biuro kultury
Büro Kopernikus - przykład niepolitycznej, wymagającej i arcyskutecznej instytucji kultury, która dowiodła, że zawierane urzędowo i niejako już mechanicznie umowy o realizacji sezonów kultury dwóch krajów (tutaj Polski i Niemiec) można wykorzystać na zrealizowanie wielu świetnych, nieurzędowych i progresywnych projektów, i to nie tylko w Warszawie i Krakowie. (I oprócz tego jaka miła niespodzianka, że berlińska księgowa mówi po polsku!). Właściwie każdy projekt Kopernikusa był wydarzeniem (wystawa 1,2,3 Avant-Gardes w CSW, retrospektywa Ewy Partum w Instytucie Sztuki Wyspa, Electro Pop Club w Galerii Kronika w Bytomiu i wiele innych), a przede wszystkim
Futuryzm Miast Przemysłowych, 100 lat Nowej Huty i Wolfsburga
Przykład ciekawego, wielofunkcyjnego, miejskiego projektu, który konfrontuje dwa miasta robotnicze, w których miały się zrealizować ideologiczne założenia światopoglądu społecznego, ekonomicznego i urbanistycznego ery przemysłowej. Gdzie są i dokąd zmierzają teraz? Plac Centralny w Nowej Hucie nosi dziś imię Ronalda Regana, a w jednej z głównych Alei zawisła socrealistyczna megapodobizna Lakshmiego Mittala - induskiego właściciela Huty Krakowskiej. Na obu miastach ciąży nie tylko ich współczesność, ale i utopijnie pojmowana przyszłość. To więcej niż wystawa (cykl wydarzeń i instalacji w Hucie), niż seminarium (wykłady o architekturze i urbanistycznym wizjonerstwie), niż sesja krytyczno-teoretyczna (o przyszłość pracy), niż artystyczne interwencje w przestrzeni publicznej. Projekt nie tylko międzynarodowy, ale międzyśrodowiskowy i niehermetyczny.
A NA MINUS
Niewiele problemowych, wymagających i nienudnych wystaw, niewiele projektów granicznych. Wiele zmarnowanych tematów np. "Policja" w Bunkrze Sztuki, wiele zawiedzionych nadziei np. "W samym centrum uwagi", wiele niechlujnych i staromodnych prezentacji np. "Ryszard Stanisławski-Muzeum Otwarte" w CSW.
Joanna Warsza
Kilka wystaw, które mi się szczególnie podobały
Może tak: niech to nie będzie wybór na zasadzie przyznawania miejsc i porównań jednych imprez z innymi. Bo nie do końca rozumiem, w jaki sposób można takie porównania tworzyć, biorąc pod uwagę różnorodność i szereg okoliczności towarzyszących danym wydarzeniom. Zaznaczę po prostu kilka wystaw, które mi się szczególnie podobały.
Ideal City, Invisible Cities
Za odkrycie potencjału zapomnianego miasteczka na wschodzie Polski. Za rozmach i sposób, w jaki wystawa "wniknęła" w tkankę społeczności tego miasta. Za stworzenie ciekawej wystawy dotyczącej architektury. Mogę mieć jedynie żal, że dobór polskich artystów do tej wystawy zamknął się na kilku, dość typowych dla tematu nazwiskach. Zabrakło mi bardziej wnikliwego spojrzenia w środowisko; z pewnością można by w nim odnaleźć jeszcze kilku świetnych artystów poruszających się w tej tematyce. Niemniej - to był kapitalny pomysł i świetna jego realizacja.
Survival
Za konsekwencję w rozwoju. Pierwszy Survival, który odbył się w opuszczonym budynku koszar wojskowych miał charakter studenckiej zrzuty. Survival 2006, zorganizowany na wrocławskim dworcu PKP zdołał wpleść się w specyficzną strukturę tego miejsca, stać się jego składową. Z drugiej strony to niezły pomysł na promocję młodych artystów. Co ważniejsze - cała impreza została przygotowana bardzo profesjonalnie. Dworzec przez czas wystawy stał się miejscem wielu ciekawych eksperymentów, świetnie spełnił się w roli instytucji wystawienniczej. Organizatorzy postanowili po raz pierwszy dokonać preselekcji artystycznych propozycji, co spowodowało dość wyrównany, wysoki poziom prezentowanych tamże prac. Trzymam kciuki za następną edycję.
Shadows of Humour. Smutna sprawa czeska wystawa
Za trafną decyzję, by wystawa była organizowana przez polskiego i czeskiego kuratora (Ania Mituś i William Hollister). Dzięki temu ekspozycja dawała w miarę obiektywny obraz kierunków sztuki naszych sąsiadów, a dodatkowo zaskakiwała swym podobieństwem do poszukiwań wielu polskich artystów. To na czeskiej wystawie zaprezentowano po raz pierwszy w Polsce Gumę Guar i duet Mona Chisa i Lucia Tkacova. Także na czeskiej wystawie, z powodu gimnastyka Kamery Skury (SuperStart) dyrektor galerii uciął sobie miłą pogawędkę z wysłanym specjalnie na wystawę księdzem, co po raz kolejny udowodniło, że Wrocław jest najbardziej tolerancyjnym i otwartym na sztukę miastem w Polsce.
Architektura intymna, architektura porzucona
Za śmiałe podejście kuratorów do problemu wystawy - polegające na przełamywaniu monopolu artystów na "dzieła sztuki". Za postawienie otwartego pytania o przeszłość żydowską w Polsce w najbardziej niesprzyjającym takim pytaniom czasie. Za próbę związania mieszkańców Bytomia z galerią Kronika, z której powinni być dumni, choć często nie są.
Sacer
Za proste, lecz mocne zestawienie dwóch projektów: lightboxów Anny Marii Karczmarskiej i filmu Tomka Kozaka. Ascetyczna przestrzeń Otwartej oraz oscylujące wokół tematów karnawalizacji i sacrum prace stworzyły ciekawy, uzupełniający się przekaz. Jestem zwolennikiem takich ekspozycji, które posiadając leitmotiv nie starają się podbijać go za pomocą zbyt dużej ilości prac.
Subtitles
Być może wystawa w galerii f.a.i.t. nie była najlepszą wystawą Doroszuka w 2006 roku, ale to właśnie na niej uległem czarowi jego filmów. Poza tym f.a.i.t. to naprawdę trudna, choć fajna galeria, którą artysta musi wpierw okiełznać, żeby móc pokazać swoje prace. Wystawa Wojtka świetnie zagrała w tej przestrzeni.
Mój wybór jest bardzo subiektywny i wynika po części z tego, że nie jestem w stanie zobaczyć wszystkich wystaw, na których chciałbym być. Żadne to tłumaczenie, ale nie chcę pisać o czymś, czego nie widziałem. Sympatycznego 2007 życzę.
That's all, Folks!
Piotr Stasiowski
Przesilenie?
W roku 2006, po pierwsze, krytyka jak najdalsza była od porządkowania i nadawania wartości - ugruntowała się raczej jako praktyka doskonale nijaka, odklejona od rzeczywistych jakości kolejnych artystycznych przedsięwzięć. Mimo pojawienia się na rynku nowego dziennika, miast temperatury wrzenia i zagęszczenia intermedialnego dyskursu, dostaliśmy kolejną porcję pustego rytuału. Krytyk, galerzysta i artysta stopili się w trójgłową hybrydę głoszącą jedną, neutralną prawdę, co niestety zaczęło ocierać się o groteskę. Efektem swoista schizofrenia, deficyt czytelnych ocen i ostrych słów - jakby ktoś pochował je do lamusa.
Rok ubiegły nie przyniósł żadnej artystycznej rewelacji, błyskotliwego i niepodważalnego debiutu. Zabrakło estetycznego - o intelektualnym nie wspomnę - przewartościowania, przepysznej strawy dla ducha, nowych koncepcji i niebyłych dotychczas estetyk.
Padły rozdęte cielska zbiorowych wystaw, tych bezowocnych samograjów zapychających kolejne wystawiennicze przestrzenie i kolejne szpalty - i to jest kolejne znamię ubiegłych 365 dni. Wystaw, których największą - choć niewątpliwie niezamierzoną - zasługą było to, że wyssały z polskiej sztuki wszystkie soki. Tu trzeba transfuzji - kolejnych poczciwych zbiorówek nie ma już z czego lepić, choć pomysłowość kuratorów w żonglowaniu jednymi i tymi samymi nazwiskami nie zna bodaj granic. Jednak - pierwszy, drugi i trzeci garnitur polskich twórców młodego i średniego pokolenia w roku 2006 został doskonale wyeksploatowany. W efekcie składanki z niedzisiejszych szlagierów awansowały do rangi wydarzeń. Dzwony zaś biją w Zachęcie.
Podczas, gdy krajową scenę trawiły wystawy zbiorowe, te wielkie ot tak, po prostu i bez przyczyny, oraz te tak zwane "tematyczne" (owe kiepskie łamigłówki, wystawiennicze kontekstualizmy poniewczasie), gdy brakowało nowych talentów i gdy spała krytyka - w tymże roku 2006 polska sztuka odnosiła spektakularne sukcesy, ściśle - polska sztuka mająca swe źródło w warszawskiej FGF. Wspomnijmy: Za sprawą prestiżowych nominacji Adam Szymczyk i Joanna Mytkowska ostatecznie dołączyli do kuratorskiego creme de la creme. Monika Sosnowska może poszczycić się indywidualnym projektem w MoMA i z takiej to pozycji będzie reprezentować Polskę na weneckim biennale w roku 2007. Takoż Jakub Julian Ziółkowski ma za sobą indywidualną wystawą w renomowanej galerii - londyńskiej Hauser & Wirth. Paweł Althamer również - w jego wypadku było to paryskie Centre Pompidou. "Naziści" Piotra Uklańskiego detronizują w końcu abakany i twórca ten zostaje najdroższym żyjącym polskim artystą. Za 568 000 L sprzedano pracę doskonałą. Last but not least - Wilhelm Sasnal. Kolejność nie gra roli: ciąg dalszy tournée po znakomitych galeriach, świetne ceny na aukcjach, duża, przeglądowa wystawa w Van Abbemuseum, wyśmienita miniatura w macierzystej FGF, pierwsze miejsce w rankingu "Flash Art" i prestiżowy laur "The Vincent Award".
Sama FGF zaskakuje: za sprawą najciekawszej bodaj wystawy ubiegłego roku dokonuje symbolicznego podsumowania, swego rodzaju sumy intelektualnej. "Koniec egzotycznej podróży" to konsekwencja świadomości, iż innowacyjna jeszcze wczoraj formuła kierowania galerią, dziś stała się powszednią. Skończył się pewien etap, jak stoi w tekście towarzyszącemu wystawie - eksploatować już trzeba "stan wyczerpania".
Warto przy okazji zerknąć w stronę Rastra, drugiej obok FGF galerii, która przez ostatnie pięć lat dla regeneracji polskiej sztuki poczyniła najwięcej (chętnie zmierzę się z przeciwnikami tej tezy). W tym wypadku swoistym memento był projekt "Willa Warszawa", który nawet przy maksimum dobrej woli trudno oceniać w kategoriach artystycznych. Raster z kopalni świeżych, niebanalnych koncepcji niepostrzeżenie przeistoczył się w galerię powszednią, statyczną, bez mała mieszczańską, dzielącą czas między targi i kolejne wystawy typu "nowe prace" - nowe prace znanych i uznanych. Nic w tym zdrożnego, jednak znamiennego - jak najbardziej tak. Zatem - twierdzę - rok 2006 to także czas, kiedy być może dopełnił się (nie chcę powtarzać - "wyczerpał") ideowy konstrukt galerii, które w ostatnich latach na kształt polskiej sztuki miały najmocniejszy bodaj wpływ.
Rok 2006 był również tym, w którym przeciętnemu odbiorcy sztuki odczarowano świat targów, aukcji i niezwykle majętnych kolekcjonerów. Wielka w tym zasługa blogu Art Bazaar, ale również finansowych sukcesów polskich artystów, które redaktorów rozmaitych periodyków (mniej lub bardziej branżowych) zmobilizowały do podjęcia pomijanego dotychczas tematu. Wydaje się, że wielu oswoiło się z myślą, iż dobra cena jest raczej zwieńczeniem, niż sprawczynią sukcesów. Może w końcu przestaniemy obawiać się, że rynek sztuki zabije tejże metafizykę.
I na koniec - ano właśnie, blogi. Nie mogę o nich nie wspomnieć - rok 2006 ubiegł także (przynajmniej mi) pod ich znakiem. Pod egidą "Obiegu" rozrosła się blogosfera, która tętni niezmiennie żywym pulsem. Kiedy już jest, zdaje się być czymś naturalnym - widać przeto, jak bardzo brakowało nieskrępowanej wymiany myśli. Padło natomiast forum. Coś za coś.
I jeszcze smutne zdarzenie minionego roku. 4 grudnia zmarł Ryszard Winiarski.
Jakub Banasiak/ www.krytykant.pl