Za nami piąty rok "Obiegu" w sieci, czas więc na tradycyjne już podsumowanie mijającego sezonu. O artystycznych zachwytach i skowytach, największych instytucjonalnych wydarzeniach i rozczarowaniach, najlepszych wystawach i kompletnych porażkach w 2009 roku piszą specjalnie dla naszych czytelników współpracownicy "Obiegu". Czytaj teksty: Piotra Kosiewskiego, Pawła Leszkowicza, Wojciecha Kozłowskiego, Daniela Muzyczuka, Magdaleny Raczyńskiej, Ewy Tatar i Dominika Kuryłka, Stacha Rukszy, Sebastiana Cichockiego, Poli Dwurnik, Jarosława Lubiaka, Katarzyny Bojarskiej, Bogusława Deptuły, Marty Deskur, Jakuba Banasiaka, Piotra Stasiowskiego, sprostowanie Moniki Weychert-Waluszko, Izabeli Kowalczyk, Joanny Kobyłt, Kuby Szredera.
2009? Pierwsze skojarzenie to Mirosław Bałka w Tate Modern. "How It Is", ogromny czarny prostopadłościan ustawiony w Hali Turbin, nie daje się sprowadzić do jednoznacznego komunikatu, do jednego publicystycznego chwytu. Ciekawi. Intryguje. Jak mawiała moja uniwersytecka wykładowczyni: zmusza do myślenia. Napisano o tej wystawie wiele, zasadnie podkreślając jej znaczenie. Obecność Mirosława Bałki w tym miejscu (od lat przecież wystawianego w salach nad Tamizą) zdaje wyraziście zaświadczać o statusie jaki osiągnęła sztuka polska po 1989 roku. Jednak przede wszystkim jest to osobiste osiągnięcie artysty. Nie ma powodów by wpisywać je w jakieś kolektywne porządki.
Jednak minionego roku nie można zamknąć w tym jednym wydarzeniu. Ważnych wystaw było więcej. To przede wszystkim retrospektywa Zbigniewa Libery w Zachęcie, umożliwiająca - wreszcie - zobaczenie jego twórczość w tak szerokim wyborze. Przywracająca też, a po części pokazująca po raz pierwszy jego twórczość z lat 80. Obok niej wymieniłbym mniej spektakularne, ale istotnie, chociaż bardzo różne wystawy, jak "Części" Konrada Smoleńskiego w Galerii Leto czy pokaz "Demokracji" Artura Żmijewskiego w Fundacji Galerii Foksal - w moim przekonaniu - jednej z najistotniejszych prac powstałych w ostatnich latach. Ten quasi-dokumentalny cykl rejestracji rozmaitych form demonstracji publicznych w Europie, Izraelu i na Zachodnim Brzegu pozwala na bardzo różne odczytania. Dotyka zresztą kwestii dalece wykraczających poza sferę tradycyjnie rozumianej artystyczności, jak chociażby szeroko dziś dyskutowanego problemu partycypacji w systemie demokratycznym i tzw. deficytu demokracji.
Ubiegły rok pokazuje jeszcze inne zjawisko. Chociaż sam uparcie pisząc o 2009 roku trzymam się naszego podwórka, to twórczość z Polski - zarówno historyczna jak i powstająca współcześnie - przestaje być wpisywana jedynie w krajowy kontekst, lecz zostaje umieszczana w bardzo różnych konfiguracjach. Niby jest to oczywiste posunięcie, ale nadal niewiele można zobaczyć podobnych wystaw (zapewne różne są powody takiej sytuacji). Tym ważniejsze są dwie ubiegłoroczne ekspozycje. Obie dotyczą klasyków nowoczesności. W "Niezgrabnych przedmiotach" w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej prace Aliny Szapocznikow zostawiono z twórczością Marii Bartuszovej, Pauliny Boty, Louise Bourgeois oraz Evy Hesse (a także Pauliny Ołowskiej). Wystawa inaczej oświetlała twórczość polskiej rzeźbiarki, pokazywała możliwości odmiennego, mniej oczywistego zobaczenia jej prac. Z kolei na "Performerze" w warszawskiej Zachęcie działalność Jerzego Grotowskiego umieszczono wśród poszukiwań artystów wizualnych tego czasu. Zdjęcia, fragmenty nagrań najważniejszych spektakli "Akropolis", "Księcia niezłomnego", "Apocalypsis cum figuris" znalazły się na wystawie obok prac twórców performance'u. Był tu Günther Brus, Otto Muehl czy Rudolf Schwarzkogler, ale także Bruce Nauman, Vito Acconci i Marina Abramovic. Ten zabieg może nie do końca był przekonywujący. Pytania i wątpliwości pozostały. Jednak wystawa pozwalała mniej szablonowo i przewidywalnie spojrzeć na Grotowskiego.
Jeżeli już jesteśmy przy czytaniu historii polskiej sztuki, to koniecznie trzeba wymienić dwie książki wydane w 2009 roku: "Konceptualizm w PRL" Luizy Nader i "Sztuka polska lat 70. Awangarda" Łukasza Rondudy wizualnie opracowana przez Piotra Uklańskiego. Obie są próbą redefiniowania wizji sztuki ostatnich dekad, przywrócenia znaczenia niektórym artystom i zjawiskom.
Muszę raz jeszcze wrócić do wystawy Mirosława Bałki w Tate Modern. Jej swoistym kontekstem był cykl imprez "Polska! Year" zorganizowany przez Instytut im. Adama Mickiewicza (przy czym pokaz w Hali Turbin nie ma nic wspólnego z polskim rokiem w Wielkiej Brytanii). Nagle w Londynie w krótkim czasie pojawiło się bardzo dużo sztuki z Polski. Wiele z tych prezentacji było udanych, ale mam poczucie, że jeżeli chodzi o obecność polskich artystów w obiegu międzynarodowym - nie umniejszając pracy IAM-y - to rola polskich instytucji publicznych jest nadal zbyt mała. Najważniejszym problemem nie są kolejne akcje promocyjne, sensowność tego czy innego pomysłu "na Polskę", lecz stan galerii i muzeów w kraju (przy docenieniu wielkich dokonań Zachęty, CSW i wielu innych).
Dla instytucji publicznych rok 2008 był bardzo dobry, zwłaszcza jeżeli chodzi o infrastrukturę - nowa siedziba łódzkiego Muzeum Sztuki, budynek wrocławskiego WRO, CSW w Toruniu. Przy czym otwarcie ms² było nie tylko poważną zmianą instytucjonalną w polskim świecie sztuki. Nowa ekspozycja stała sztuki XX i XXI wieku przełamywała dotychczasowe przyzwyczajenia wystawiennicze. W 2009 roku nie można jednak mówić o kolejnej, ważnej jakościowej zmianie. Owszem, ruszyła budowa Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie. W Warszawie przełamano impas - można sądzić - wokół Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Powołano nowego dyrektora warszawskiego Muzeum Narodowego. Osoba Piotra Piotrowskiego daje szansę nie tylko na przełamanie kryzysu trapiącego tę instytucję, ale także - wiem, że to duże oczekiwania - na istotne novum w polskim muzealnictwie.
Jednak nawet nie pojawiła się próba rozwiązana podstawowych kwestii trapiących polskie instytucje publiczne, jak zmiana struktury organizacyjnej czy sposobu ich zarządzania. Fundamentalny pozostał problem ich finansowania, pogłębiony dodatkowo przez światowy kryzys, co wpłynęło także na ostateczny kształt programu wystawienniczego w 2009 roku. Ciągle brak odpowiednich środków na tworzenie kolekcji sztuki współczesnej (to zresztą jeden z najciekawszych problemów ubiegłego roku, co dobrze było widać przy okazji świetnych zresztą, bardzo różnych wystaw: "3 razy Tak" w Muzeum Sztuki Nowoczesnej oraz zbiorów Teresy i Andrzeja Starmachów w krakowskim Muzeum Narodowym)
W tej sytuacji drugim najważniejszym wydarzeniem 2009 roku był.... Kongres Kultury Polskiej. Wiem, że wkraczam w sferę gadania i łatwo podważyć jej znaczenie. Bilans przedsięwzięcia krakowskiej imprezy nie jest zresztą jednoznaczny. Mimo rozmaitych zasadnych zastrzeżeń była to pewna demonstracja siły świata polskiej kultury. Jednak już dzisiaj było widać, że istotne były nie kongresowe obrady, ale ruch, który on wywołał. Wystarczy wymienić anty-kongres w Warszawie czy debatę w krakowskiej spółdzielni kulturalnej Goldex Poldex.
Później powstało obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej. Powołano też Komitet Obywatelski na rzecz Przejrzystości w Polityce Kulturalnej Krakowa. Środowiska zajmujące się sztuka najnowszą zaczęły organizować się i publiczne wypowiadać o istotnych dla siebie sprawach, czego przykładem stały się listy otwarte w sprawie obsady dyrektorskiej ważnych instytucji kultury: Bunkra Sztuki i powstającego w Krakowie Muzeum Sztuki Współczesnej oraz Zamku Ujazdowskiego. To dopiero początek, ale ten ruch stwarza szansę na wpłynięcie na instytucjonalny kształt życia artystycznego w kraju, na to jak sztuka jest postrzegana w obiegu publicznym oraz w jaki sposób o niej się mówi.
Do rewolucji - także semantycznej - jeszcze nie doszło. Ale spory, dyskusje pokazały, że konieczne jest przemyślenie sposobu istnienia systemu sztuki współczesnej. Już dzisiaj widać jak różne są wymiary jej instytucjonalnego funkcjonowania. Coraz większą rolę ogrywają instytucje niezależne, nie-publiczne, trzeciego - ale też - jak to niektórzy nazywają czwartego sektora - niesformalizowane i uciekające od instytucjonalizacji. Nie oznacza to koniecznej negacji instytucji publicznych. Istnienie różnorodnej przestrzeni - w różny sposób definiującej się - jest szansą dla artystów i dla publiczności. W 2010 roku zobaczymy, czy z tej wielkiej gadaniny coś zacznie wynikać.
Moda i homoerotyka
Za największe wydarzenie artystyczne minionego roku w obszarze szeroko rozumianej kultury wizualnej uważam film Toma Forda A Single Men - ekranizację powieści Christophera Isherwood o takim samym tytule. Każdy kadr i wszystko co się w nim dzieje to obraz skończonej doskonałości. Artyści powinni to studiować niczym antyczne posągi w przeszłości. Tom Ford jako dyrektor artystyczny Gucciego przez lata tworzył najbardziej wyrafinowane artystycznie i erotycznie kampanie reklamowe, teraz sięgnął po język filmu, który buduje podobnie perfekcyjnymi i gorącymi obrazami.
Również w sztuce polskiej najciekawsze zjawisko pojawiło się na pograniczu sztuki i mody. Fotografie Zuzy Krajewskiej i Bartka Wieczorka wyprowadzają nas z nudnej instytucji Sztuki i wprowadzają w rozkosze clubbingu i pięknych mężczyzn (prawie jak u Forda). Przypominają w ten sposób, że sztuka jest nie tylko po to aby krytykować i alienować życie, ale też po to aby je afirmować i pokazywać jak z niego korzystać. Być może to kolejne zwiastuny fali powrotu piękna, perfekcji i radości w sztuce polskiej. Najbardziej polityczne teraz jest to co - seksowne i antydepresyjne. Potrzeba więcej sztuki, która daje przeczucie subwersywnego szczęścia.
Cudowne performance
Za granicą miało miejsce kilka obłędnych performance. Procesja Jeremy Dellera, która 5 czerwca przeszła główną ulicą Manchesteru gromadząc całe miasto - jako widzów bądź uczestników. Deller skomponował procesje z ludzi wszelkich subkultur, klubów, cechów, organizacji, zawodów, grup jakie składają się na historię i współczesność Manchesteru. Najbardziej przejmujący, uczestniczący i entuzjastyczny rodzaj miejskiej sztuki publicznej jaki można sobie wyobrazić. W pełni zintegrowany z miastem i je integrujący oraz dostarczający wszystkim autentycznej radości. Innym arcydziełem gatunku performance w przestrzeni publicznej było "dzieło zbiorowe" Antony'ego Gormleya Fourth Plinth na Trafalgar Square w London. Przez 100 letnich dni 2400 osób, każdy przez godzinę, performowało swoją tożsamość, poglądy i wolność, stojąc na sławnym pustym cokole przed National Gallery . Sztuka prawdziwej demokracji, ze wszystkimi plusami i minusami.
A oto prawdziwy przysmak. 13 listopada w ramach sławnego nowojorskiego festiwalu performance "Performa 09" - Ryan McNamara wystawił spektakl The Sacred Band of Thebes AKA In Memory of Robert Isabell AKA Any Fag Could Do That. Artysta połączył dwie historie: antycznego tebańskiego "świętego hufca", złożonego z wojowników-kochanków, którzy walczyli za siebie na śmierć i życie oraz XX-wiecznego orgiastycznego i kultowego klubu Studio 54. Spektakl polegał na ekstatycznym tańcu - performance 30 półnagich par męskich w tunikach. Spektakularny występ i spektakularna foto-dokumentacja. Dzięki takiej sztuce Nowy Jork jest Nowym Jorkiem, a nie centrum biznesu.
Na tegorocznym Biennale w Istambule zachwycała i poruszała, też oparta na tańcu instalacja wideo Igora Grubica East Side Story. W tej dwukanałowej instalacji artysta zestawił dokumenty brutalnych ataków na serbskie parady równości z wideo, na którym tancerze przekładali uliczne zamieszki na język tańca współczesnego. Rytuał tańca jest dla Grubica rodzajem politycznego oporu przeciw nacjonalistom.
Oczywiście performance muzyczno-społecznym wartym zauważenia był też koncert Madonny w Polsce.
Cool wystawy
Świetny blockbuster w National Portrait Gallery w Londynie - Gay Icons. Historia współczesnej progresywnej kultury i polityki z perspektywy portretów bohaterów XX wieku, którzy są jednocześnie gejowskimi ikonami. Swoich idoli do wystawy nominowało 10 brytyjskich gejów i lesbijek - celebrytów, od Ian McKellena do Sarah Waters.
W 2009 roku podróżowała po świecie retrospektywa genialnej amerykańskiej malarki Elizabeth Peyton. Na jej wiktoriańsko- rockowych portretach kobiety i mężczyźni wyglądają melancholijnie, romantycznie i ślicznie. Zupełnie nowy gorący styl introspekcyjnego portretu odkrywający wewnętrzne piękno i urok modeli. Z gruntu współczesny i pop-kulturowy a jednocześnie zanurzony w historii sztuki.
W Polsce i Berlinie odbyły się bardzo dobre wystawy z Aliną Szapocznikow w roli głównej. W Muzeum Sztuki Nowoczesnej i w Galerie Isabella Czarnowska. Mimo że dzieła Szapocznikow i wielu innych wybitnych polskich artystek wciąż ukrywane są w muzealnych magazynach i wyciągane tylko do krótkich czasowych ekspozycji, udało się przedefiniować przeszłość. Aby pod wpływem takich ekspozycji stereotypowy kanon stałych ekspozycji polskich muzeów rozpadł się na kawałki i na wieki. Ponadto wystawie Niezgrabne przedmioty Agaty Jakubowskiej i Joanny Mytkowskiej - towarzyszyła konferencja naukowa. Dla mnie była to pierwsza w życiu konferencja o sztuce (!), na której się nie nudziłem. A namęczyłem się już sporo, więc mam porównanie.
Wystawa Kunst und Kalter Krieg. Deutsche Positionen 1945-1989 w Deutsches Historisches Museum w Berlinie - to wzorcowy przykład jak opowiadać burzliwą historię narodu za pomocą sztuki współczesnej i kultury wizualnej. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich muzealników i kuratorów.
Inne publikacje
Za najciekawsze publikacje o sztuce w minionym roku uznam przewrotnie dla "Obiegu", tekst Ewy Majewskiej, Ponowoczesna kontrola w społeczeństwie obrazu. Na marginesie wystawy Jacqueline Livingston. Również dlatego, że sam mam kolekcję własnych aktów z dzieciństwa robionych mi przez rodziców i jestem im za to wdzięczny.
Bardzo ciekawy był również cały numer czasopisma "Ha Art" poświęcony duetowi performerek Sędzia Główny. Najciekawszym pod względem sztuki i polityki był tekst Tomka Kitlińskiego - A New Dissident Civil Society: Hot Art as Activism against Poland's "Moral Majority" (http://csf.ceetrust.org/paper/5/) i książka Elżbiety Matyni Demokracja performatywna z takimi rozdziałami jak Demokracja rodzaju żeńskiego: sztuka deliberatywna kobiet w społeczeństwie okresu transformacji.
Młoda polska hetero-erotyka
Paradoksalnie - jestem trochę zaniepokojony dość słabą obecnością we współczesnej sztuce polskiej czegoś co określę hetero-erotyką. Czy może się mylę? Chyba jednak nowy purytanizm i przeintelektualizowanie kuratorów i instytucji - niestety działają. Mam nadzieje, że artystki i artyści powrócą na większą skalę do libido i rozkoszy sztuki i życia. Na wszelkie ślady hetero-erotyki dmucham niczym na wątłe kwiatuszki. Dlatego na zakończenie chciałbym wyróżnić nowe performerskie gwiazdki - new age porno czyli VIRGIN DELUX EDITION (Aneta Ptak i Ada Karczmarczyk). W tym roku brałem również udział w dość surrealistycznym wrocławskim malarskim konkursie - Gepperta. Opłaciło się! Natknąłem się tam na zdrowe jurne malarstwo Pawła Dunala. Niezapomniane płótna z seksem oralnym. Cóż może być lepszego w sztuce i życiu.
To był rok kontynuujący (i także dyskontujący) ciężką pracę nad samowiedzą polskiej sztuki. Książki Luizy Nader (Konceptualizm w PRL) i Łukasza Rondudy (Sztuka polska lat 70. Awangarda) stanowią istotne opracowania opowiadające w nowy sposób o pozornie znanych sprawach. Stawiam je na pierwszym miejscu nie tyle jako najważniejsze wydarzenia, ale raczej jako wzorowe przykłady analizy przeszłości i jej wpływu na teraźniejszość.
W obszarze refleksji nad aktualną przeszłością mieszczą się także wystawy "KwieKulik. Forma jest faktem społecznym" w galerii Awangarda we Wrocławiu i "Niezgrabne przedmioty" Aliny Szapocznikow w MSN. Znakomicie zaprojektowane, opisane, wymyślone, dostępne także dla "zwykłego" odbiorcy. Niezwykle ważnym zdarzeniem była też retrospektywa Zbigniewa Libery w Zachęcie i nie będę pisał dlaczego, bo to oczywiste.
Moim osobistym numerem jeden w tym roku była jednak wystawa "Poszliśmy do Croatan" w CSW w Toruniu, zaprojektowana przez Daniela Muzyczuka i Roberta Rumasa, gęsta od znaczeń, "do czytania", dająca intelektualną i zmysłową przyjemność. Pokazująca też możliwości instytucji, w której zaistniała. "Ukryta dekada" kuratorowana przez Piotra Krajewskiego to z kolei podróż sentymentalna, przypomnienie heroicznych czasów, jednocześnie odświeżające pamięć i potwierdzające dobre intuicje. Cieszą też niekwestionowane sukcesy naszych artystów za granicą (oczywiście Mirosław Bałka w Tate, Robert Kuśmirowski w Barbican Centre). Świetna forma Pawła Althamera to też jeden z ważniejszych elementów mojego postrzegania minionego roku.
Najważniejsze chyba jednak odbyło się nie tyle w samej sztuce, co w jej społecznej otoczce. Oddolne inicjatywy, otwarta dyskusja, walka o należne nam miejsce w kulturze, zaangażowanie wielu ludzi nie tylko w swoje sprawy, ale, jakby to nie brzmiało, w dobro ogółu - to wszystko w 2009 było widoczne i świetnie rokuje na przyszłość. Przynajmniej takie mam wrażenie.
Ten rok to także koniec procesu Doroty Nieznalskiej, który się nie powinien rozpocząć, ale na szczęście skończył się uniewinnieniem. To także rok przypominający, że choć w centrali świetnie, to już dalej niekoniecznie - czego dowodem kłopoty Ryszarda Ziarkiewicza w Koszalinie i ustawiczne problemy Stacha Rukszy w Bytomiu.
Cieniem na samym roku początku położyła się jednak śmierć Mikołaja Smoczyńskiego, nad którego nieobecnością ciągle nie mogę przejść do porządku dziennego.
Generalnie jednak optymistycznie i z pozytywnym wrażeniem coraz lepszych wystaw, wydawnictw, galerii. Bezustannego pozytywnego dziania się. Rok 2009 to był dobry rok...
Pisanie podsumowania roku w sztuce z perspektywy Torunia, w którym ze względu na obowiązki służbowe w Centrum Sztuki Współczesnej spędziłem znaczną część zeszłego roku, może brzmieć kuriozalnie. Tym bardziej, że moje wyjazdy raczej nie były bezpośrednio związane z oglądaniem wystaw. Przytoczone tutaj spostrzeżenia siłą rzeczy nie mogą pretendować do choćby cienia obiektywizmu, tym bardziej, że większość sztuki, którą widziałem w tym roku wolę, jak zwykle, przemilczeć. Są również wydarzenia, które stanowią niewątpliwy przełom, których jednak zobaczyć do chwili obecnej mi się nie udało, a jeśli się tutaj pojawią to przede wszystkim ze względu na wpływ jaki wywarły na inne osoby. Wśród nich należy podkreślić przede wszystkim retrospektywę Zbigniewa Libery, dzięki której okazało się, że jest to absolutny klasyk współczesności. Nie żebym się z tym sądem nie zgadzał, jednak szum medialny związany z jego wystawą spowodował, że absolutnie zniknęły głosy potępiające, jako tzw. post-sztukę, jego twórczość. Oczywiście należy również wymienić tutaj Mirosława Bałkę i jego instalację w Hali Turbin Tate Modern (choć tą akurat już udało mi się zobaczyć), ponieważ jest to niewątpliwa nobilitacja rodzimego artysty. Triumf co prawda zupełnie innego rodzaju, lecz podobnie wpływający na świadomość malkontentów sztuki współczesnej.
Kuratorowana przez Inke Arns i Thibauta de Ruyter wystawa Awake are Only the Spirits, którą można było zobaczyć w Hartware Medien Kunstverein w Dortmundzie, to zdecydowanie najlepszy projekt, który udało mi się zobaczyć za granicą. Kunsztownie zaaranżowana, opowieść o duchach i ich mediach, której narracja zbudowana została na archiwum odkrywcy Electronic Voice Phenomena Friedricha Jürgensona, odkrywała inne oblicze mariażu nauki i sztuki. Świetne prace m.in. Scannera, Susan Hiller i Erica Bungera wplecione zostały w doskonale przygotowaną pod względem merytorycznym narrację. Mógłbym jeszcze nadmienić Biennale w Wenecji, lecz tylko aby podkreślić żal, że zamiast do Istambułu, pojechałem do Włoch. Na marginesie warto jednak zauważyć skutki (rzekomego lub rzeczywistego) kryzysu ekonomicznego. Narzucające się podobieństwo pomiędzy Gallery Weekend w Berlinie i imprezą wenecką, skłoniło mnie do zauważenia olbrzymiego wysypu sztuki na sprzedaż i wrażenia, że pawilony narodowe zostały przejęte przez komercyjne galerie. Być może i tutaj kryzys dokonał przesunięcia akcentów.
Rok 2009 był jednak przede wszystkim rokiem wrzenia. Pewna epoka odeszła w niepamięć razem z uniewinnieniem Doroty Nieznalskiej 4 czerwca 2009 roku w samo południe w Sądzie Rejonowym w Gdańsku. Sąd nie zdołał zebrać dowodów przemawiającym za tym, że artystka miała na celu obrażanie innych osób. Tym samym być może skończyła się proklamowana niegdyś przez Zbigniewa Liberę Zimna wojna sztuki ze społeczeństwem. Wrzenie natomiast spowodował przede wszystkim niesławny Plan Hausnera i skandaliczne wypowiedzi Leszka Balcerowicza, które można było usłyszeć na Kongresie Kultury Polskiej. Sam kongres już na łamach obiegu komentowałem i zdania swego nie zmieniłem (http://www.obieg.pl/wydarzenie/14142#4). Dzięki niemu jednak uczestniczyć możemy wszyscy w postępującej konsolidacji środowiska związanego ze sztuką współczesną. Cały szereg inicjatyw, począwszy od tzw. Anty-kongresu, przez Manifest Komitetu na Rzecz Radykalnych Zmian w Kulturze, Komitet Obywatelski na rzecz Przejrzystości w Polityce Kulturalnej Krakowa aż po Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej, znamionują nowego ducha walki o profesjonalne i etyczne standardy polityki kulturalnej. Szczególnie ciekawym przypadkiem jest inicjatywa krakowska, którą środowisko powołało w celu nacisku na władze miasta i zapobieżenia podejmowaniu arbitralnych decyzji przede wszystkim w materii powołania dyrektora powstającego Muzeum Sztuki Współczesnej. Stanowisko o takiej randze powinno być obsadzane w trybie konkursowym, co wydaje się jasne i oczywiste, lecz widocznie nie dla wszystkich. Z podobnego rodzaju niezrozumieniem mamy do czynienia również w Koszalinie, gdzie zasłużony kurator Ryszard Ziarkiewicz, został pozbawiony stanowiska w Muzeum w Koszalinie z powodu konfliktu z dyrektorem placówki oraz braku zainteresowania tego ostatniego sztuką współczesną. Tym samym kolekcja osiecka odcięta została od jednego z największych jej orędowników i być może pozbawiona profesjonalnej opieki. Decyzja dyrektora wywołała falę protestów, które jednak nie spowodowały ani jej cofnięcia, ani interwencji Prezydenta Koszalina, który wyraźnie poparł pozbawienie stanowiska Ziarkiewicza (swoją drogą polecam aktualności na stronie Muzeum: http://www.muzeum.koszalin.pl/).
2009 to również rok ważnych pozycji książkowych renegocjujących polską historię sztuki najnowszej. Obok dwóch zbiorów esejów Ludwińskiego i dwóch (nareszcie wydanych) pozycji Jana Świdzińskiego pojawiły się ważne książki Luizy Nader i Łukasza Rondudy, z których ta ostania, pomyślana jako próba zmiany optyki sztuki lat siedemdziesiątych, zasługuje na szczególną uwagę. "Awangarda w plenerze" pod redakcją Ryszarda Ziarkiewicza natomiast wypełniła białą plamę wokół plenerów w Osiekach i Łazach.
Dobrym przykładem absurdu mnożących się od początku grudnia i wciąż kontynuowanych list najlepszych wydarzeń minionego roku jest podsumowanie krytyka filmowego Petera Bradshawa dla Guardiana (http://www.guardian.co.uk/film/filmblog/2010/jan/01/best-films-noughties...). Najlepszy film ostatniego dziesięciolecia? "Aż poleje się krew". Bezapelacyjnie, nie zważając na gatunek, kryteria, czy okoliczności polityczne, społeczne, kulturowe.
Z jednej strony trudno powiedzieć, na ile ten wybór faktycznie oddaje bezwzględny klimat epoki, w której żyjemy, a na ile jest wyrazem wyjątkowego parcia na klasyfikacje chwilowo porządkujące kulturę, za którą inaczej nadgonić już nie można. Z drugiej strony, bez wdawania się w rankingi, tytuł nieźle opisuje to, co dzieje się z polską sztuką jeśli spojrzeć na nią z londyńskiej perspektywy.
Rok był bowiem wyjątkowy, jeśli chodzi o ilość i jakość polskich wydarzeń artystycznych na Wyspach. Zaczął się jeszcze pod koniec 2008 od ogłoszenia listy finalistów Turner Prize, pośród których znalazła się Goshka Macuga. Mało kto wówczas przypuszczał, że to zapowiedź prawdziwej lawiny. Ta sama artystka została wybrana do inauguracji odremontowanej siedziby galerii Whitechapel oraz poprowadzenia tamże rocznego, interaktywnego projektu. Ponad trzy tysiące ludzi odwiedziło Tate Britain podczas jednego z comiesięcznych wieczorów w performatywnym, by nie powiedzieć imprezowym cyklu "Late at Tate", w całości poświęconego polskiej sztuce dawnej i współczesnej ("Polish Connections"). Monumentalną instalację "How It Is" Mirosława Bałki w Tate Modern tylko w ciągu pierwszego tygodnia od otwarcia obejrzało ponad 140 tysięcy ludzi, przy czym w mediach pojawiły się głosy, że to najlepszy projekt w ramach obchodzącej swoje dziesięciolecie serii Unilever. Bałka oraz Paweł Althamer pokazali swoje projekty w teoretycznie nieco prowincjonalnym Modern Art Oxford, czemu jednak, nieoczekiwanie, Observer poświęcił całą stronę, wykorzystując to jako pretekst do dywagacji na temat rosnącej w siłę polskiej sztuki współczesnej. Robert Kuśmirowski przerobił cały dół Barbicanu (tzw. The Curve) na bunkier z okresu II wojny światowej i przez wiele tygodni nie schodził z listy wystaw rekomendowanych przez Time Out. Konrad Pustoła został zakwalifikowany do wystawy najlepszych absolwentów brytyjskich uczelni artystycznych (Bloomberg New Contemporaries). Pokazał tam serię zdjęć gejowskich darkroomów, dowodząc - na co zwrócił uwagę Daily Telegraph - że zarówno wnętrza jako takie, jak i przestrzeń relacji gejowskich wciąż można przedstawić w nowy, świeży sposób. Museum of London zaprezentowało projekt fotograficzny Grzegorza Lepiarza: serię portretów wybitnych osobistości londyńskiej kultury, których łączą polskie korzenie. Znaleźli się tam, m.in. dyrektorka Whitechapel Gallery Iwona Blazwick, kompozytor Michael Nyman, czy wreszcie sam dyrektor Museum of London, Jack Lohman (o czym nie wiedziało nawet wielu jego pracowników). Otworzyła się londyńska siedziba galerii Lokal_30, gdzie swoje prace pokazał m.in. Józef Robakowski. A także pierwsza brytyjska indywidualna wystawa Artura Żmijewskiego w galerii Cornerhouse w Manchesterze. Jako część projektu "Children of the Revolution 1989-2009" Victoria and Albert Museum stworzyło i wprowadziło do internetu katalog ponad 350 unikalnych plakatów politycznych z regionu Europy Środkowej z lat 80 i 90, w tym oczywiście ikoniczne postery z Polski. A w Tate Modern Aneta Szyłak i Grzegorz Klaman dyskutowali razem z Davidem Crowleyem, Caiem Juanem i Johnem Jordanem na temat relacji między sztuką a polityką po upadku żelaznej kurtyny. Wątki kontroli po obu jej stronach podjęli artyści i designerzy w ramach corocznej, szalonej i niezwykle popularnej wśród londyńskiej socjety imprezy Poland Street Underground (m.in. Janek Simon, Kasia Krakowiak, Rafał Jakubowicz, MooMoo Projects). Polskie galerie miały mocne wejście na Frieze i Zoo Art Fair. Tate Modern kupiło wyjątkowo dużo prac polskich artystów do swojej kolekcji. I mogłabym tak ciągnąć w nieskończoność, bo jest tu tego (i wciąż będzie) dużo więcej: nie tylko polskiej sztuki, ale również architektury, designu, filmu, muzyki, a nawet mniej komunikatywnej literatury.
Zasadniczy, choć nieoczywisty plus tego zamieszania: polskość obecna, choć niespecjalnie eksponowana. Przymiotnik "polski" funkcjonuje w suchy, neutralny, czysto opisowy sposób, bez powtarzania go w koło Macieju. Być może w kraju propaganda sukcesu przebiega bardziej żywiołowo. Jednak w brytyjskich mediach czy rozmaitych narracjach kuratorskich polscy artyści prezentowani są bardziej jako stabilny element brytyjskiego i europejskiego pola sztuki aniżeli przejściowo modny, egzotyczny suplement do lokalnej kultury (jak to miało miejsce w wypadku Chin czy Indii). Jest mniej dramatycznie, być może jednak bardziej wiarygodnie.
Zasadniczy, choć oczywisty minus: brak zrozumienia, głównie w kraju, że cała ta niesamowita sieć projektów i wydarzeń, których kulminacja rzeczywiście nastąpiła w okresie tzw. Polska!Year, czyli roku polskiej kultury w Wielkiej Brytanii (mimo, że nie wszystkie są jego częścią), doszła do skutku nie dzięki aktywności jednej instytucji czy jednego środowiska, lecz wskutek wieloletniej pracy mnóstwa ludzi usytuowanych w różnych miejscach. Oczywiście niekoniecznie jakoś specjalnie zaplanowanej czy skoordynowanej, rodzącej się jak zwykle, na stykach relacji między wieloma ośrodkami. W tym kontekście na przykład zakupy polskich prac do brytyjskich kolekcji stają się coraz bardziej realne nie tylko dzięki osobistym kontaktom polskich galerników z dyrektorami brytyjskich muzeów, ale chociażby wizytom studyjnym organizowanym od lat przez placówki dyplomacji kulturalnej w Polsce i Wielkiej Brytanii, dzięki którym kuratorzy z Wysp mogą poznać dorobek polskich artystów w ich naturalnym otoczeniu. Albo tak niepozornym i zupełnie niepublicznym działaniom, jak lunch w Ambasadzie RP z udziałem wybranych krytyków sztuki oraz dyrektorów najważniejszych galerii i muzeów.
Zamiast lać krew, warto więc pracować nad relacjami. No i uczyć się angielskiego.
Wydawałoby się, że nic się nie stało... A rok 2009 kończy się niechlubną odpowiedzią na nasze listy Pełnomocnika Miasta Krakowa ds. kultury, Pana Filipa Berkowicza, popartą uzasadnieniem pełnomocnika Wojewody Małopolskiego odrzucenia zmian przyjętych przez Radę Miasta Krakowa w statucie Muzeum Sztuki Współczesnej, które wprowadzono 2 grudnia 2009 przyjmując uchwałę o powołaniu Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie. Decyzja ta prowadzi właściwie do powstrzymania działań na rzecz organizacji konkursu na stanowisko dyrektora tejże instytucji, wprowadzenia zasady kadencyjność tegoż dyrektora, a co najważniejsze, przestrzegania zasad transparencji podejmowanych decyzji w sprawach kultury w Krakowie na szczeblu miejskim. Niby nic, a jednak coś. Wszystko to stało się widoczne, a nawet rażące, ponieważ zostało zarysowane tło dla politycznie uwarunkowanych, tendencyjnych decyzji na polu kultury przez środowisko, które po raz pierwszy od wielu, wielu lat było w stanie zorganizować się w celu merytorycznego wsparcia urzędników w podejmowanych przez nich na tym polu decyzjach. Pomoc - przyznajemy szczerze - zaproponowana w Krakowie bardzo zdecydowanie, została odrzucona. No cóż, trudno wymagać, żeby deklaracje prowadzenia dialogu społecznego były traktowane przez samych polityków poważnie. Zwłaszcza, kiedy jeden z czołowych działaczy tzw. polskiej lewicy parlamentarnej rzuca na antenie ogólnopolskiego radia tekst polityka jest po to, żeby zdobyć władzę (Ryszard Kalisz). Trawestując tego współczesnego "klasyka", można powiedzieć, że sztuka [ewentualnie] potrzebna jest politykom, kiedy chcą zdobyć albo utrzymać się przy władzy.
Działanie Obywatelskiego Komitetu na rzecz przejrzystości w polityce kulturalnej Krakowa wynika w pewnym sensie z rozbudzonych nadziei na zorganizowanym w tym roku w Krakowie Kongresie Kultury Polskiej. Spotkanie to, będące gestem o charakterze politycznym [patrz nasz tekst o KKP na łamach "Obiegu"], odegrało mimo wszystko istotną rolę w budzeniu rzeczywistej obywatelskiej postawy wśród osób związanych z kulturą. To niewątpliwie należy do jednych z ważniejszych wydarzeń ostatniego roku. Wzrost politycznej świadomości obywatelskiej ludzi kultury, którzy przestali działać reaktywnie i zaczęli działać konstruktywnie, angażując się na rzecz ponadpartyjnego funkcjonowania kultury, wolnego od koterii i niejasnych wpływów z zewnątrz.
Można powiedzieć, że odpowiednio przygotowany przez ostatnie kilka lat grunt pod działania polityczne przez artystów, wspierających ich kuratorów, krytyków, historyków sztuki i innych przedstawicieli inteligencji spowodował, że nieświadomie rzucone ludziom kultury przez władzę ziarno aktywizmu nie obumarło, a wystrzeliło z nieoczekiwanym impetem. Należy jedynie życzyć sobie, aby tendencja ta nie ustała. Wszystko raczej wskazuje na to, że tak się nie stanie. Jeżeli tylko starczy sił, determinacji w działaniu i zewnętrznych inspiracji.
Ostatnie, rewelacyjne zresztą, Biennale w Istambule wydaje się świadczyć o tym, że polityczne zaangażowanie rozumiane w sensie Sartre'owskim, czyli świadome nawet wtedy, kiedy realne działanie artystyczne ma charakter raczej estetyczny, jest tendencją o charakterze światowym. Prezentowana na biennale praca KwieKulik - niezwykle wysmakowana estetycznie - jako dokument historyczny zwraca uwagę na to, że warto, a nawet trzeba, pozostawać konsekwentnym w swojej postawie wobec władzy, często wbrew środowisku, z którego się przyszło. Czasy się zmieniły, ale indywidualne decyzje mają podobną wagę. W zeszłym roku okazało się, że pole sztuki (w tym instytucje wszelkiego rodzaju) jest polem walki, którym nigdy nie przestało być. Jest przy tym taką samą przestrzenią, jak inne, w których nieustannie trzeba przypominać, że kultura jest dobrem publicznym i każdy powinien mieć prawo współdecydowania o tym, jak ma ona być zorganizowana. W roku ubiegłym manifestowane wcześniej deklaracje politycznego zaangażowania, dzięki sprzyjającej koniunkturze środowiskowej, stały się możliwe do zrealizowania. Mamy nadzieję, że płaszczyzną wspólnej pracy i wspólnie generowanej zmiany stanie się Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej.
W tym kontekście, w podsumowaniu 2009 roku, warto zwrócić naszym zdaniem uwagę na wszelkiego rodzaju inicjatywy, które miały charakter inicjatyw oddolnych, tworzących coś na kształt drugiego obiegu kultury, które łączyły przestrzenie różnych dziedzin w celu poszerzenia pola wiedzy, czyli inicjatywy tworzące przestrzenie alternatywne, których brak odczuwalny jest w przestrzeni kultury. Z naszego podwórka pochwalić chcieliśmy pod tym względem kontynuowane z sukcesem przez cały rok, prowadzone od 2008 roku przedsięwzięcie Janka Sowy, Janka Simona, Kuby de Barbaro, Agi Klepackiej i kilku innych osób o nazwie GoldexPoldex. Niewiedzących informujemy, że jest to niekomercyjna przestrzeń, w której odbywają się wystawy, koncerty, wykłady, prezentacje, występy teatralne, a także spotkania niezależnych inicjatyw społecznych. Innych tego typu przedsięwzięć trudno szukać na polu polskiej kultury.
Jeśli chodzi o obieg instytucjonalny, to warto zwrócić uwagę przede wszystkim na te instytucje, które podejmują się problematyzowania swojej własnej pozycji w rzeczywistości historycznej, społecznej, administracyjnej, geograficznej, kulturowej. Co w pewnym sensie w zarysowanym przez nas wyżej kontekście nabiera ciekawego wymiaru. Do rangi klasyka pod tym względem należy Instytut Sztuki Wyspa, który niestrudzenie walczył, niestety bez powodzenia o organizację międzynarodowej imprezy, jaką są Manifesta - mamy nadzieję, ze wyspowa energia nie pójdzie na marne i w Gdańsku jeszcze coś się wydarzy. Wspomnieć także należy o prowadzonym przez Jarosława Suchana Muzeum Sztuki w Łodzi, gdzie prężna ekipa z Magdą Ziółkowską, Jarosławem Lubiakiem i do niedawna Andrzejem Leśniakiem realizuje świetny program, z którego naszym zdaniem najciekawsza była wystawa i warsztaty Tytuł roboczy: Archiwum. Nie można zapomnieć także o Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie prowadzonym w ekstremalnych (jak na Muzeum) warunkach przez Joannę Mytkowską, gdzie w tym roku rozpoczął się cykl dotyczący architektury Warszawy, gdzie pokazano świetną kolekcję (3xTAK!), bardzo ciekawą wystawę dedykowaną Alinie Szapocznikow, Muzeum, które skłania do partycypacji w sztuce bardzo różnorodną publiczność. Kolejnym prowadzonym bardzo konsekwentnie i ambitnie miejscem jest toruńskie CSW z wysmakowanym programem układanym przez Joannę Zielińską, Agnieszkę Pinderę i Daniela Muzyczuka. W tym kontekście warto też wspomnieć o przewietrzeniu magazynów Zachęty przez Karola Radziszewskiego. Wydarzenia, o których chcemy jedynie wspomnieć, gdyż głęboko zapadły nam w pamięć, to wydanie książek o spuściźnie sztuki ostatniego półwiecza - dwóch monografii autorstwa Luizy Nader i Łukasza Rondudy. Choć nie zawsze zgadzamy się z ich tezami, to uważamy, że najważniejszą powinnością historyka sztuki jest interpretacja - nieustanna i niesztampowa - a takich książek powinny powstawać tysiące. Na koniec chcielibyśmy zwrócić uwagę na tarnowskie działania edukacyjne animowane przez Ewę Łączyńską, bardzo ciekawy debiut Krzysztofa Kaczmarka w krakowskich Delikatesach oraz świetny rok Romana Dziadkiewicza i jego trzy absolutnie genialne realizacje: na warszawskim Performerze, toruńskiej wystawie dedykowanej grupie z Lucimia i warszawskiej Schizmie.
Mamy też nadzieję, że rozpoczynający się 2010 rok będzie rokiem rewolucji w polskiej kulturze!!! Zmian tylko na lepsze! I - wzorem niestrudzonej Kamili Wielebskiej (której "Intertekst" gorąco polecamy) - załączamy do podsumowania podnoszące na duchu, rewolucyjne wideo. http://www.youtube.com/watch?v=IHlyUkDUfBI&feature=related
2009 był dla mnie rokiem bardzo szybkim, pracoholicznym i może trochę chaotycznym. Różne miejsca, ludzie i cudowne powroty do teamu Kroniki.Nie mam ambicji tym tekstem czynić obiektywnego podsumowania roku, wyważania plusów i minusów. Oczywiście był to dobry rok polskiej sztuki: Mirosław Bałka w londyńskiej Tate Gallery, Artur Żmijewski w MoMA w Nowym Jorku i nominacja do tamtejszej nagrody New Museum. Trójka polskich artystów pośród pięćdziesiątki "Younger than Jesus" w New Musem w NY. Możnaby jeszcze wymieniać... Osobiście wybrałem raczej rok świadomych ucieczek w peryferia, z celowym wyjazdem do Afryki w trakcie krakowskiego Kongresu Kultury. Zatem bardzo subiektywnie (ograniczajac się tylko do tego, co widziałem):
Najlepsze wydarzenia w Polsce:
wystawy: "Niezgrabne przedmioty" Aliny Szapocznikow w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, "Archiwum centralne" na festiwalu Miesiąc Fotografii w Krakowie, "Siusiu w torcik" Karola Radziszewskiego w Zachęcie, retrospektywa Zbigniewa Libery w Zachęcie (wreszcie!), książka "Sztuka polska lat 70" Łukasza Rondudy (CSW Zamek Ujazdowski)
Najlepsze wydarzenia zagranicą:
wystawy: Gerda Taro (MNAC w Barcelonie), Dan Graham "Beyond" (Whitney Museum w Nowym Jorku), retrospektywa Jonasa Mekasa (Museum Ludwig w Kolonii), Ceal Floyer (KW w Berlinie), "Rodchenko & Popowa. Defining Constructivism" (Tate Gallery), Sean Snyder "Index" (ICA w Londynie), James Ensor (MoMA w Nowym Jorku)
A przede wszystkim emocje: film "Biała wstążka" Michaela Hanekego, płyty "Monolith&Dimension" Sunn O))), "Sort of Revolution" Finka, "3" Susanna and the Magical Orchestra i 8 rolek "Fat Pigs", wieczory filmowe (i w ogóle sama instytucja) Cinema Rif w Tangerze, koncerty w The Stone w NYC, wykład Sama Greena "Utopia in Four Movements" w brooklyńskim Light Industry (Nowy Jork), koncert Tropajn "Music Means Nothing As A Thing" przy koksowni "Jadwiga" w Zabrzu (http://vimeo.com/4562504), nowe odkrycia w archiwum Jerzego Lewczyńskiego.
Ze swoich (i teamu Kroniki) satysfakcji: tripy "donikąd" podczas "Alternatif turistik" i książka "Indunature", melancholijna wystawa "Sorrow conquers happines" na Off Festiwalu w Mysłowicach (wspólnie z No Local), "Piekło rzeczy" (kuratorzy: Ewa Opałka, Dominik Kuryłek i Krzysztof Gutfrański), spontaniczne działania w Bytomiu + wsparcie środowiska (wielkie dzięki!).
Istotna oczywiście: integracja środowisk (manifesty, listy, inicjatywy etc.; szczególnie po kongresie kultury). + wydarzenia, instytucje itd. To wszystko znajdzie się raczej w tekstach innych autorów podsumowania.
Wszystkiego Dobrego w 2010!
2009 to dla mnie pierwszy pierwszy pełny rok spędzony w Muzeum na Pańskiej, dlatego w odpowiedzi na zaproszenie do noworocznych podsumowań zdecydowałem się przede wszystkim opisać cztery, istotne dla mnie projekty zrealizowane w tej instytucji. Wszystkie one wiązały się z naglącą potrzebą wyjścia poza teren tymczasowej siedziby instytucji oraz koncentrowaniem się na specjalnym społeczno-architektonicznym przypadku jakim jest Warszawa, jak i próbami dotarcia do nowej publiczności.
Pierwszy z nich to realizacja pracy Yael Bartany "Mur i wieża", w zasadzie sequel jej filmu "Mary Koszmary" z 2007 roku. Apel do Żydów, którzy mają o powrócić do Polski byśmy stali się "nie tacy sami ale tożsami", zostaje wysłuchany - osadnicy wracają do Polski. Na Muranowie, w miejscu gdzie stanąć ma Muzeum Historii Żydów Polskich, tuż obok pomnika Bohaterów Getta Warszawskiego, w przeciągu kilkudziesięciu godzin został wzniesiony kibuc, wzorowany na tych budowanych na ziemiach palestyńskich pomiędzy 1936 i 1939 rokiem (obowiązujące prawo osmańskie, zakazywało burzenia gotowych budynków). W filmie wzięli udział statyści z Polski i Izraela, wcielający się w aktywistów z fikcyjnego Ruchu Odrodzenia Żydowskiego w Polsce. Film, to tylko część większego projektu dotyczącego Ruchu, który traktowany jest dość poważnie zarówno przez nas (ma już swoje logo, manifest, wydana została nawet kolorowanka dla dzieci nowych osadników, w planach jest zorganizowanie kongresu ROŻwP), jak i przez, nie zawsze spodziewaną publiczność - w Łodzi, zupełnie na poważnie, złożono wniosek o pozwolenie na marsz protestacyjny przeciwko działalności Ruchu.
Drugi projekt, który chciałbym przypomnieć to performance "Awake Asleep" rumuńskiego konceptualnego artysty Daniela Knorra, który na kilka tygodni przejął kontrolę nad zewnętrznym oświetleniem PKiN. Kiedy artysta kładł się spać za pomocą jednego sms-a gasił światła, kiedy się budził zaświecał je z powrotem (użyte zostało specjalne urządzenie z karta SIM, podłączone do komputera zawiadującego elektrycznością .- co oczywiście wymagało długich, często bezowocnych negocjacji z zarządem pałacu). Podczas podróży artysty i z różnych innych prozaicznych powodów, dzienno-nocny rytm rozregulowywał się - raz pałac świecił niemal bez przerwy przez dwa dni , kiedy indziej gasł w niespodziewanych momentach. Była to największa skalą praca w przestrzeni miejskiej zrealizowana dotąd przez Muzeum, ale jednocześnie najmniej widoczna. Tak jak poprzednie realizacje Knorra (np. pusty pawilon narodowy Rumunii na 51. Biennale Sztuki w Wenecji), praca ta materializowała się poprzez plotki, doniesienie prasowe i telewizyjne,
Trzeci projekt to Park Rzeźby na Bródnie, rezultat bardzo udanej współpracy pomiędzy władzami Targówka, Pawłem Althamerem i muzeum. Pierwszy raz spotkałem się z sytuacją w której urzędnicy przekonują pracowników muzeum, jak bardzo potrzebna jest w ich dzielnicy sztuka współczesna. Efekty pierwszego etapu pracy nad parkiem oglądaliśmy w czerwcu - zaprezentowane zostały prace Althamera, inicjatora przedsięwzięcia (botaniczny raj, który będzie się systematycznie rozrastał w kolejnych latach), Moniki Sosnowskiej, Olafura Eliassona oraz Rirkrita Tiravanijii. Nie wszystkie rzeźby przetrwały - szyba w zanurzonym w ziemi kalejdoskopie Eliassona została rozbita (na szczęście wkrótce zostanie naprawiona), a "domek herbaciany" Tiravanijii nie były wykorzystywany tak, jak tego byśmy sobie życzyli. Mimo tych niedogodności, było to jeden z najbardziej istotnych i satysfakcjonujących doświadczeń muzeum w tym roku, które funkcjonowało jako rodzaj centrum logistycznego dla projektu realizowanego daleko poza jego siedzibą. Rozwój parku na Bródnie wydaje się już zapewniony. Niektóre z prac będą demontowane, ale co roku w czerwcu podczas obchodów Dni Targówka będą przybywać kolejne.
Czwarty, ostatni projekt muzeum, który chciałem przypomnieć, powstał w odpowiedzi na miejskie "zamówienie", związane z chęcią powołania w stolicy cyklicznego festiwalu dizajnu. Zamiast festiwalu (wspólnie z Aną Janevski i Tomkiem Fudalą), zaproponowaliśmy jednak format "trailera", podczas którego analizowaliśmy różne aspekty projektowania, w odniesieniu do zjawisk ekonomicznych, urbanistycznych i społecznych zachodzących w Warszawie. Program zatytułowany został ironicznie "Warszawa w budowie", co miało podkreślić krytyczny, ale i elastyczny charakter przedsięwzięcia, jak i samą pozycję muzeum, również znajdującego się w budowie, poszukując własnej tożsamości oraz miejsca na mapie europejskich instytucji sztuki. Od początku dla nas jasne było, że nasze przedsięwzięcie, będące kolejnym "skokiem" Muzeum na głębokie wody innych dyscyplin (jak stało się to z architekturą czy także w 2009 roku z eksperymentalną muzyką - współpraca z festiwalem Musica Genera), może wzbudzić niezrozumienie czy nawet protesty ze strony osób profesjonalnie zajmujących się dizajnem. Postanowiliśmy jednak uczynić z owego międzydyscyplinarnego transferu uczynić atut, nie ukrywając że zjawiskom na polu projektowania przyglądamy się z pozycji instytucji sztuki. Powstał - projekt skoncentrowany przede wszystkim na działaniach edukacyjnych, wykładach, panelach dyskusyjnych, jak realizacjach poza siedzibą Muzeum - np. w przylegającym do naszej siedziby pawilonie meblowym Emilia.
Na szczęście ten rok nie ograniczył się dla mnie tylko i wyłącznie do biura na Pańskiej. Bardzo istotne było ożywienie debat na temat kondycji instytucji kultury w Polsce, wywołane oczywiście Kongresem i anty-kongresami, a także wysypem pozainstytucjonalnych inicjatyw edukacyjnych - ze sztandarowym przykładem działalności Wolnego Uniwersytetu Warszawy, jak i za sprawą negatywnych motywacji: pojawieniem się kolejnych niejasności związanych z procedurami powoływania oraz odwoływania dyrektorów galerii i muzeów. Środowisko wzięło sobie to do serca, pod koniec roku doświadczyliśmy cudu oddolnej aktywizacji i powołania Obywatelskiego Forum Sztuki Współczesnej, którego szeregi zasilili ochoczo artyści, kuratorzy i krytycy z całej Polski. Był to prawdziwy tryumf mobilizacyjny, choć warto pamiętać, że jako naród specjalizujemy się w krótkotrwałych uniesieniach. Tak czy inaczej, jest bardzo wiele do wygrania.
Wróćmy jeszcze na moment do wystaw- z tych prezentowanych poza Warszawą najmocniej zapamiętałem retrospektywę Rosalind Nashashibi w londyńskim ICA, znakomitą historyczną ekspozycję o performance w Ameryce Łacińskiej "Arte-Vida" w Museo de Arte Carrillo Gil w Mexico City, oraz rewizyjną wystawę Kwiekulik w BWA we Wrocławiu. Rok 2009 był też udany muzycznie, z bardzo dobrymi płytami Broadcast and the Focus Group, Speech Debelle, Josephine Foster, Thunderheist, DH Stith, Brian Harnetty & Bonnie "Prince" Billy i wielu, wielu innych. Będąc przy muzyce, chciałbym wspomnieć jeszcze o zdecydowanie najlepszym koncercie tego roku, czyli Mimeo Orchestra (kolektyw w którym występują takie osobistości współczesnej muzyki eksperymentalnej jak Christian Fennesz i Kaffe Matthews), w klasztorze przy Domu Postaw Twórczych na Wigrach.
Niespełna dwa miesiące temu Krytyka Polityczna wprowadziła się do nowej warszawskiej siedziby przy Nowym Świecie. Otwarcie Centrum Kultury Nowy Wspaniały Świat było jedną z najgorętszych imprez roku, z której znajomi zdawali mi później liczne relacje. Byłam wtedy w Niemczech, gdzie wrześniowe wybory do Bundestagu wygrała chrześcijańska centroprawica. No właśnie. Odkąd w połowie roku wyjechałam do Berlina z oddalenia chłodno przyglądam się rodzimej scenie artystycznej. O znaczeniu KP na tej scenie mówiło się wiele, choć tylko prywatnie, nieco wstydliwie. Tym niemniej ciągle odnosiłam wrażenie, że KP jest nieoficjalnie uważana za platformę poświęconą sztukom wizualnym. A tym przecież nigdy nie była ("...buduję formację lewicową, która ma mieć charakter polityczny w głębokim sensie tego słowa" mówi Sławomir Sierakowski w "Przekroju" z 27.12.2009). Paradoksalnie otwarcie Nowego Wspaniałego Świata wielu ludziom wreszcie to uświadomiło i jest to, w moim przekonaniu, ważny, mentalny przełom. Oczywiście, nie sposób nie docenić fantastycznej serii wydawniczej Przewodników KP, wśród których w minionym roku ukazało się opracowanie poświęcone niedocenianej dotąd Komunie Otwock. Ale, ale... czy nie wydawało się oczywiste, że kolejną pozycją będzie "Raster. Przewodnik Krytyki Politycznej"? Wszak odkąd pamiętam obaj autorzy tego głośnego niegdyś periodyku manifestowali zdecydowanie lewicowe (jeśli nie lewackie) poglądy. Ich komercyjna galeria to zupełnie inny rozdział, podobnie jak polityczne poglądy Wilhelma Sasnala i jego obecność na rynku sztuki. A jednak nie - na początku tego roku Jakub Banasiak założył wydawnictwo "40 000 Malarzy", w którym niecały miesiąc temu ukazała się antologia tekstów publikowanych przez niegdysiejszy "rewolucyjny" Raster. Powstanie wydawnictwa poświęconego wyłącznie sztukom wizualnym to bardzo dobra nowina - a przy okazji pojawiła się alternatywa dla Przewodników Krytyki Politycznej. To - mentalne i realne - rozdzielenie uważam za ważne wydarzenie 2009 roku. (Swoją drogą jedno wydawnictwo dedykowane sztuce nie wystarczy. Powinny powstać następne, alternatywne dla "40000 Malarzy"...).
A inne wydarzenia? No cóż, będąc czynną, młodą artystką nie mogę oceniać ani nawet wspominać należących do mojej generacji koleżanek i kolegów, więc skoncentruję się na pokoleniu starszym. Niewątpliwie monumentalna realizacja Mirosława Bałki "How It Is" w Turbin Hall londyńskiej Tate Modern oraz prezentacja dorobku Aliny Szapocznikow "Niezgrabne przedmioty" w dialogu z pracami innych artystek w warszawskim MSN to jedne z najważniejszych momentów minionego roku. Nie będę o nich pisać, na pewno inni zrobią to dużo lepiej. Osobiście sukces Bałki cieszy mnie także z powodu specyfiki kariery tego artysty, który konsekwentnie, rozważnie i z klasą od lat buduje swoją pozycję. Wytrwałość, brak pośpiechu i taktyczne wyczucie to umiejętności, które artyści być może powinni studiować na uczelniach.
Ale w tym roku miałam ogromną przyjemność obejrzeć jeszcze dwie monograficzne wystawy artystów, którzy nie mieli takiego szczęścia ani metodycznego planu jak Bałka. Pierwszą z nich była retrospektywa Jadwigi Maziarskiej "Atlas wyobrażonego" (kurator: Barbara Piwowarska) w CSW Zamek Ujazdowski. Fenomenalny talent zapomnianej Maziarskiej okazał się wielkim odkryciem i inspirującym powiewem świeżości dla wielu znajomych artystów, z którymi później rozmawiałam. Lata ignorancji ze strony środowiska, z jakimi spotkała się za życia wywołują we mnie gwałtowny sprzeciw. Podobnie jak pozorne docenienie Tadeusza Rolke. Jego wystawa retrospektywna "Wszystko jest fotografią" w tymże CSW (kurator: Marek Grygiel) uświadomiła mi jak niewielka część dorobku Rolke jest nam znana. To doprawdy skandal, że ten wybitny fotografik nie jest reprezentowany przez dobrą galerię komercyjną. Oto kolejny dowód na niedojrzałość polskiego rynku sztuki, na którym kupuje się dwudziestoparoletnich studentów ASP, a ignoruje się prawdziwych nestorów (miejsce teoretycznie powinno być dla jednych i drugich, ale jeśli jest za mało przestrzeni, to w pierwszej kolejności dla tych ostatnich, czy nie?). W obiegu galeryjnym nie funkcjonuje wielu innych klasyków polskiej sztuki, których oeuvre nie powinno podlegać tymczasowym modom. Dlaczego prężne, młode galerie nie proponują na międzynarodowych targach sztuki twórców, którzy poświęcili jej całe życie, a dziś wegetują? Na szczęście to powoli się zmienia, a najlepszym przykładem może być włączenie do kanonu niezwykłego duetu artystycznego Zofii Kulik i Przemysława Kwieka "KwieKulik". Otwarta w połowie grudnia we wrocławskim BWA pierwsza przekrojowa prezentacja ich działań "KwieKulik. Forma jest faktem społecznym" to dla mnie kolejne wydarzenie roku, a drukowanej obecnie monografii duetu (pod red. kuratorów wystawy Georga Schoellhammera i Łukasza Rondudy) już nie mogę się doczekać. Mam także nadzieję, że jedną z konsekwencji będzie trwałe docenienie samego Przemysława Kwieka, którego ostatnimi laty spowijał cień kariery Kulik.
Na koniec szczere wyrazy uznania dla odchodzących z dyrektorskich stanowisk Wojciecha Krukowskiego i Marii Anny Potockiej. W 2009 najbardziej drażnił mnie sposób, w jaki "dziękuje się" im za wieloletnią pracę. Zawiłości proceduralno-towarzyskie wymagają wnikliwej analizy, aby obiektywnie je ocenić. Ale niewdzięczność, wrogość i gniew, ilekroć wspomina się te dwie osoby w kuluarach i prywatnych rozmowach zadziwia. Podstawowa zasada przyzwoitości nakazywałaby minimalny szacunek i wyrazy uznania, bo Krukowski i Potocka naprawdę (a nie w teorii) czynnie i wytrwale współtworzyli polską scenę artystyczną po 89 roku. W tym miejscu obok równie szczerego uznania dla pracy dyrektor warszawskiego MSN Joanny Mytkowskiej pragnę wyrazić nadzieję, że gdy kiedyś będzie ona opuszczała swoje stanowisko, nie spotkają jej podobne, kąśliwe komentarze i inne, przykre okoliczności.
Gdzieś na początku lat 80. zeszłego wieku Fredric Jameson zagubił się w wielkim holu hotelu Westin-Bonaventure, a swoją przygodę potraktował jako symptomatyczną dla sytuacji podmiotu w społecznej, ekonomicznej i kulturowej przestrzeni późnego kapitalizmu: żeby wiedzieć kim jesteś, musisz mieć świadomość gdzie jesteś. Wzrastająca dezorientacja stawia pytanie o możliwość stworzenia poznawczej mapy systemu, według której podmiot mógłby określić swoje położenie i jak wytyczyć trajektorię swojego ruchu.
Od tego czasu kapitalizm z późnego przepoczwarzył się już kilkakrotnie, by w 2009 znaleźć się w stadium kapitalizmu kognitywnego, a kwestia dezorientacji nie tylko pozostała, ale nawet nasiliła się wraz z rozrostem systemu. Jeśli świat sztuki stanowi zarówno część jak i odbicie systemu, to nigdzie nie jest to wyraźniejsze niż na Biennale w Wenecji. Impreza, której celem jest reprezentowanie świata sztuki już od kilku lat kwestionuje, choćby samą swą wielkością, możliwość stworzenia mapy całości. Jedyne możliwe poznanie staje się zatem rozpoznaniem półświatka.
Przygotowując kuratorską wystawę na Biennale w Wenecji, Daniel Birnbaum usiłował przeskoczyć tę kwestię, przetwarzając fragmentaryczność w wielość, a niemożność w utopię. Fare Mondi / Tworzyć światy prezentując sztukę jako produkcję nieskończonej ilości alternatywnych rzeczywistości, w istocie oferowało raczej nieskończoną liczbę reprodukcji tej samej rzeczywistości. Skoro nie można jej poznać do końca, to jak miałoby udać wytworzenie jakiejś alternatywy wobec niej.
Mimo zatem iż kwestia postawiona została z pewnym wyczuciem i zapałem, żeby nie powiedzieć imperatywem, to jednak jej realizacja musiała mieć ograniczony charakter. Sztuka najlepiej zadziałała tam, gdzie przetwarzała swój własny świat, a ściślej półświatek swoich instytucji, swojego życia, swoich warunków itd. (żeby wspomnieć: Loop Romana Ondaka, Giardini Steve'a McQueena, The Collectors Michaela Elmgreena i Ingara Dragseta).
Jeśli by jednak przyjąć wezwanie Birnbauma za dobrą monetę i pozytywne określenie działania artystycznego, to na pewno trzy światy stworzone przez sztukę w 2009 zasługują na odnotowanie:
Anabasis. Rytuały powrotu do domu (kurator Adam Budak , Festiwal Dialogu Czterech Kultur w Łodzi). Wykorzystanie porzuconej i zapuszczonej dziewiętnastowiecznej architektury już od jakiegoś czasu określa specyfikę ambitniejszych projektów realizowanych w Łodzi. Tym razem jednak działanie nie ograniczało się do eksploatacji lokalnej malowniczości, stała się ona raczej pretekstem do pytania możliwość zadomowienia we współczesnym świecie, o tryby zamieszkiwania w nim czy wreszcie o sposoby odnajdowania siebie.
Zbigniew Libera. Prace 1982-2008 (kuratorka Dorota Monkiewicz, Zachęta Narodowa Galerii Sztuki w Warszawie). Poważny tytuł trochę odstrasza, ale retrospektywa Libery pokazuje to, co może jest kluczowe dla wszelkich projektów, poważnie traktujących wezwanie do tworzenia alternatywnej rzeczywistości. Libera rozwinął szereg technik i narzędzi w swoim torturowaniu społecznego ciała i duszy, aby przez rozdrapywanie ran czy wyłamywanie członków wydobywać to, co najistotniejsze. Jeśli sztuka Libery sprawia ból, to rodzi to pytanie o przemoc i przymus w każdym projekcie transformacji.
Angelika Markul Nów (kuratorka Joanna Zielińska, Centrum Sztuki Współczesnej Znaki Czasu w Toruniu). Materializacja doświadczenia wewnętrznego jeszcze nigdy chyba nie zyskała tak monumentalnej, architektonicznej skali jak w tytułowej instalacji Angeliki Markul, stanowiącej kulminację jej toruńskiej wystawy. Proste materiały stały się tu materią zmysłowości jeszcze przed jej pełnym uformowaniem. Skrzepy doznań jeszcze nieuformowane w myśli czy obrazy mieszały się ze strzępami wspomnień czy wyobrażeń tworząc wewnętrzny pejzaż - księżycowy krajobraz po ciemnej stronie. Markul pokazała, że najbardziej inny świat znajduje się w najgłębszym wnętrzu podmiotu.
Artystyczny rok 2009 rozpoczął się dla mnie dość osobliwie w Berlinie a skończył w Nowym Jorku. To doświadczenie pęknięte na pół; każda z tych połówek niejednorodna. W podsumowaniu tym znajdą się zatem wystawy i inne zjawiska z różnych porządków geograficznych, ale i czasowych oraz gatunkowych; wydarzenia przeżyte, te z konieczności przegapione, i przeżyte niejako per procura. Wrażenie, jakie ten rok pozostawia, być może dlatego, że z perspektywy końca burzliwej politycznie, kulturalnie ale i osobiście dekady, jest wyjątkowo rozbite w sensie dosłownym i metaforycznym.
Początek roku, Berlin: doskonała wystawa Tacity Dean w Villa Openheim zatytułowana In My Manor: spotkanie z problematyczną przeszłością, Josephem Beuysem, Michaelem Hamburgerem i wyjątkową Sebaldowską wrażliwością i uwagą wobec naszej zrujnowanej historyczności. Wystawie tej nie poświęciłam wystarczająco dużo czasu ani myśli, na które teraz (oczywiście) nie ma miejsca. Żałuję. Dean pozostaje dla mnie jedną z najbardziej intrygujących artystek i wciąż czekam na spotkanie. Z innego klucza: intrygująca grupowa wystawa Political Minimal Klausa Biesenbacha w Kunstwerke, którą można było oglądać (i bardzo dobrze) w Muzeum Sztuki w Łodzi. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie (nieco niewczesne przyznaję) odkrycie Sashy Waltz, niemieckiej choreografki, tancerki, performerki, a przede wszystkim chyba odkrycie, że taniec, medium, które zawsze wydawało mi się bardzo odległe, może stać się tak bliskie. W styczniu 2009 roku, w Sophiensaele, miejscu założonym przez Waltz i jej partnera Jochena Sandiga, w Berlińskim Mitte pokazano powstałą na początku lat 90. Allee der Kosmonauten. Szczególnie polecam Cluster: Sasha Waltz (2007) piękny katalog z krótkimi tekstami Judith Butler, Dority Hannah i Carolin Emcke, a także film dokumentalny Garten der Lüste (2008) Brigitte Kramer i Jörga Jeshela. Rok 2009 wydaje się szczególnie dramatyczny dla tańca współczesnego: umierają Pina Bausch z jednej strony Atlantyku i Merce Cunningham z drugiej.
Za wydarzenia szczególnie istotne w pierwszej połowie roku, którą spędzałam w Polsce uważam zorganizowaną przez Agatę Jakubowską i Joannę Mytkowską wystawę Kruche przedmioty Aliny Szapocznikow w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie (wymienioną przez Sabine Breitwieser na 3 miejscu pośród najważniejszych wydarzeń artystycznych 2009 w podsumowaniu roku w magazynie "Artforum") wraz z towarzyszącą jej międzynarodową konferencją. To podziwu godne i niemal wzorcowe przedsięwzięcie kuratorskie i artystyczno-historyczne. Wdzięczna jestem temu muzeum również za wystawę Ahlam Shibli autorstwa Any Janevski. Te źródła kuratorskich poszukiwań wydają mi się szczególnie inspirujące i twórcze. Często powracam myślami (i zmysłami) do Western Union: small boats Isaaca Juliena w Zamku Ujazdowskim (kuratorka: Milada Ślizińska).
W połowie roku, ponownie w Berlinie spotkanie z dwiema interesującymi kobietami nominowanymi do fotograficznej nagrody Deutsche Börse: Emily Jacir za Material For A Film poświęconą problematycznej historii palestyńskich intelektualistów i artystów na przełomie 1972/73, w następstwie masakry izraelskich sportowców podczas Olimpiady w Monachium. Co zadziwiające nowojorski Time Out uznał przyznanie Jacir Hugo Boss Prize za klapę roku! (jako powód podano opowiadanie się artystki po stronie terrorystów i mityzowanie przemocy); Taryn Simon za An American Index of the Hidden and Unfamiliar ciekawym kulturowym studium tego, co w Stanach Zjednoczonych politycznie ob-sceniczne lub niewidoczne.
Druga połowa roku, która upłynęła za Oceanem to przede wszystkim tęsknota za przegapionymi w Polsce: do dziś intrygującym mnie projektem Yael Bartany Mur i wieża, wystawą Sanji Ivekovič, (kuratorka: Magdalena Ziółkowska) w Muzeum Sztuki w Łodzi; zbiorową wystawą Anabaza (kurator: Adam Budak) w ramach Festiwalu Dialogu 4 Kultur w Łodzi, o której nic nie mogę powiedzieć, choć bardzo bym chciała, pozostaje mi liczyć na wrażenie z lektury towarzyszącej wystawie publikacji o imponującym doborze autorów i tekstów; (zbyt) długo wyczekiwaną wystawą Zbigniewa Libery (kuratorka: Dorota Monkiewicz) w Zachęcie i wystawą Alana Sekuli w tej samej galerii (kuratorka: Karolina Lewandowska). Obejrzawszy Polonia and Other Fables w chicagowskim Renaissance Society tym bardziej żałuję, że nie mogłam zobaczyć tego projektu w towarzystwie wcześniejszych realizacji tego nietuzinkowego artysty i krytyka. Z radością czekam na katalog i antologię tekstów w polskim przekładzie. Ogromnie żałuję niebycia na świetnie zapowiadającej się konferencji poświęconej archiwum: problemowi gorącemu i wielorodnemu, skupiającemu jak w soczewce to, co polityczne, artystyczne, historyczne, literackie i filozoficzne. Dobór tematów, autorów prezentacji i moderatorów gwarantował rzecz świetną. W tym wypadku również pozostaje mi liczyć na publikację. I przegapionym na świecie: Biennale w Stambule zorganizowanym przez kuratorski kolektyw WHW.
A za Oceanem? Rozbita między akademickim odludziem na północnym krańcu stanu Nowy Jork a samym Wielkim Jabłkiem ze światem sztuki kontaktowałam się zupełnie niecodziennie, choć niebezowocnie. Chcę wspomnieć tu o kilku wystawach i kilku innych odkryciach (niekoniecznie made in 2009): wystawie Intersections Intersected południowoafrykańskiego fotografa, Davida Goldblatta (kurator: Ulrich Loock/Richard Flood) w New Museum w Nowym Jorku; (z akcentem patriotycznym, choć nieszczególnie) prezentacji filmu Sculpture Plein-air. Swiecie 2009 Artura Żmijewskiego w MoMA, dwóch świetnych wystawach w PS1: 1969 (kuratorzy: Neville Wakefield, Michelle Elligott i Eva Respini), przewrotnie zestawiającej prace powstałe w tym roku: obok bezpośrednio politycznych, minimalistycznie refleksyjne z Five Recent Acquisitions zorganizowaną w '69 przez Kynastona McShine wystawą zakupionych do kolekcji MoMA dzieła na temat "percepcji" - świetny gest autokrytyczny instytucji; a także monumentalnej wystawie 100 Years (version #2, ps1, nov 2009) współorganizowanej z biennale performance'u Performa 09, poświęconej performance'owi.
Uniwersytet Cornella dość niespodziewanie okazał się miejscem ciekawych odkryć artystycznych w kontekście pozaeuropejskim. Dzięki Reem Fadda, współkuratorce (wraz z Leezą Ahmady i Iftikharem Dadi) wystawy Tarjama/Translation w Queens Museum of Art, a mojej akademickiej koleżance trafiłam nie tylko na trop powstającego w Abu Dhabi muzeum Guggenheima, biennale Riwaq w Ramallah, (kuratorzy: Reem Fadda i Charles Esche) z imponującą trzytomową publikacją, ale także na twórczość wielu artystów środkowowschodnich i intrygującą propozycję ujęcia "postkolonialnego" jakim jest katalog Unpacking Europe (red. Salah Hassan i Iftikhar Dadi, obaj profesorowie Uniwersytetu Cornella) - towarzyszący zorganizowanej na początku mijającej dekady wystawy w Museum Boijmans Van Beuningen w Rotterdamie. Unpacking to świetny zestaw artystów, autorów, tekstów, spośród których na szczególną uwagę zasługuję Hegel Haiti Susan Buck-Morss, który mam nadzieję, już niedługo ukaże się w polskim przekładzie, bodziec do ponownego przemyślenia relacji między Zachodem i nie-Zachodem.
Skoro mowa o książkach koniecznie należy wspomnieć wydanie po angielsku Sweet Sweat Justine Frank, pseudo-pornograficzmej powieści izraelskiego artysty Roee Rosena, jednego z najbardziej błyskotliwych twórców naszych czasów, którego dużą prezentację już wkrótce będziemy mogli oglądać w Warszawie.
A na zakończenie, coś z zupełnie innej beczki: monstrualna (w każdym sensie tego słowa) wystawa Tima Burtona z towarzyszącym jej świetnie skomponowanym programem filmowym (przy tej okazji raz jeszcze Edward Nożycoręki i Ed Wood). Można tylko żałować, że organizatorzy nie zdecydowali się wydać dobrej książki z tekstami, które nie tylko pozwalałyby na historyczną ale i krytyczną perspektywę tej niezwykłej wyobraźni i wrażliwości, z gruntu amerykańskiej właśnie.
p.s. Aha, ten rok (podobnie zresztą, jak inne) należał moim okiem do kobiet: kolejne filmy Claire Denis: 35 Rhums i White Material.
Może w końcu nadszedł czas na oddanie swoistej, historycznej sprawiedliwości sztuce Aliny Szapocznikow. Taką próbą była wystawa "Niezgrabne przedmioty" w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej, przygotowana przez Joannę Mytkowską i Agatę Jakubowską, chyba najważniejsze wydarzenie wystawowe 2009. Zadanie miały już nieco ułatwione dzięki pracy Joli Goli, autorki "Katalogu rzeźb" Aliny Szapocznikow. Kuratorki spotkały sztukę rówieśniczek Szapocznikow ze świata, ukazując podobieństwa i różnice, zbieżności i rozbieżności w ich artystycznych postawach i poszukiwaniach. Osobność Polki, jej wiele nowatorskich gestów zostało przywołanych i podkreślonych, wskazano równocześnie na jakieś wspólny nurt w poszukiwaniach tych, skąd inąd bardzo różnych artystek. Najbliższa Szapocznikow jest cielesność, w zatopieniu w cielesności i w poszukiwaniu w niej formy. Ale równocześnie w ciele tkwi bezformie, bo tym przecież są tumory Szapocznikow, czyli raki, rakowe guzy naturalne, acz chorobliwe wytwory sporządzane przez nasze własne organizmy, na naszą własną śmierć, na nasze z życiem rozstanie, pożegnanie, pararzeźbiarski ostatni śpiew naszych ciał, które tworzą sobie ostateczną formę dla umierania. Scaliła odlewy, odciski z gotowymi przedmiotami, obiektami przypadkowymi, znalezionymi. Scalając je, tworzyła nowe artystyczne organizmy, nowe przestrzenie dla wyobraźni, dla cielesności, nowoczesnej i przetrąconej. Powojennej i rakowej. Rakowaciejącej. Nowy był "gest" wyżucia gumy i pokazania jej jako rzeźby mógł pod koniec lat 60-tych zaskakiwać, dziś budzi podziw swym nowatorstwem, innowacyjnością, zbliżeniem rzeźbienia i ciała na dystans już niedostrzegalny, zjednoczony, scalony, pełny cielesnej siły i mocy zamknięcia we wspólnym "przedmiociku" o tak niepodważalnie osobistym charakterze.
*
Wystawy indywidualne były bardzo ważne w mijającym roku. Wymienię trzy w moim pojęciu najważniejsze: Tadeusz Rolke w CSW, Jadwiga Maziarska w CSW, Zbigniew Libera w Zachęcie. Dwie znakomite wystawy zbiorowe zorganizowano w Łodzi: "Anabasis" w ramach Festiwalu Czterech Kultur kurator Adam Budak i "Polak, Żyd, Artysta" kurator Jarosław Suchan w ms2.
*
Przybyło też nowe wydawnictwo, które w całości zajmuje się sztukami plastycznymi, założył je Jakub Bnasiak i nazywa "40 000 Malarzy". Wszystkie dotąd opublikowane pozycje zasługują na uwagę. Uwagę zwraca konsekwentna i prosta szata graficzna. Pogratulować.
*
Wydarzeniem innego rodzaju, ale, jak mam nadzieję bardzo brzemiennym w konsekwencje było rozstrzygnięcie konkursu architektonicznego na budynek Muzeum Historii Polski. Zwyciężyło luksemburskie Atelier Paczowski et Fritch z projektem nadzwyczaj powściągliwym i respektującym miejsce w którym stanie. Jego siłą będzie stworzenie nowej miejskiej przestrzeni, która ma wielką i niejako naturalną szansę na to wystać się żywym i żywotnym miejskim centrum, przyciągającym ludzi młodych i to o różnych politycznych opcjach. Miastu ma szansę przybyć budynek znakomicie pomyślany i projektujący przyszłe przestrzenie miejskie, którego funkcjonalność i architektoniczna uroda idą w zawody.
O święta matko, matko matematyko, Wiele nas a jakoby nikogo nie było, jedną maluczką duszą tak wiele ubyło - jak trwoga to do Boga, i teraz wysłuchaj me modlitwy, bo nad twym grobem zasiewam lilie, zasiewając tak śpiewam: rośnij kulturo wysoko, jak matematyka leży głęboko, jak matematyka leży głęboko, tak ty rośnij wysoko!... Potem cała skrwawiona męża posła, zdrajczyni żona, biegnie przez parytety, przez knieje, do chatki Prezydenta puk puk.
2+0+0+9 = 11=1+1=2, sumując wychodzi dwója, to niezbyt wysoka ocena. Za moich czasów za dwóje powtarzało się klasę. Na szczęście niektórzy przewidzieli i reformę wprowadzili, że akurat w tym roku nie będzie się stawiać ocen w klasach podstawowych, a jedynie będzie się stosować oceny opisowe, uff, dzięki ci Boże, bo inaczej była by konieczność powtórki.
Wyobraźmy to sobie: 44. prezydent Barack Obama po raz kolejny dostałby za dobre intencje Nobla Pokojowego, wojna hula dalej, ale intencje się liczą, a nie dokonania. Dzięki reformie szkolnictwa Barack Obama ma teraz szanse dostać Nobla za dokonania, np. za Białe Zęby - to jest fakt i to można łatwo udowodnić. Natomiast na to, że struś skrzyżuje się z bocianem nie ma dowodu (w 2010 roku naukowcy z Instytutu Chemii Bioorganicznej z Poznania obiecali zająć się tym problemem. Wiedza daje człowiekowi możliwość wyboru - podkreśla Prof. Tomasz Twardowski.
Kolejną niebezpieczną powtórką byłoby wylądowanie kosmitów wśród plemion Mali czy na terenie plemion brukselskich. Jest szansa, że kosmici z trybu koczowniczego przemienią się w plemię osadnicze i zintegrują się na stałe z plemieniem Polan osiadłym na terenach byłej IV RP. Dowodem na to park na Bródnie.
Jak już zahaczamy o tematy integracji społecznych (dzięki jedynie kosmitom, bo o innych społecznościach do dzisiaj jeszcze cienko w naszym kraju), przejdźmy jeszcze dalej, w stronę sposobu odżywiania zintegrowanych ludów i zwróćmy uwagę na wyjątkowy w roku minionym szeroki zakres dyskusji wokół żywności, jaką my ludzie i kosmici (w momencie połączenia ras "człokosmosi") mamy odżywiać nasze wyjątkowe, wrażliwe i osłabione przez ciągłe ataki świńskich lub Ah1B1 bakterii organizmy.
Okazuje się, że niestety, nawet intencje nie wygrają z naturą. Zakładając pole z uprawą ekologiczną musielibyśmy odciąć możliwość dostępu do naszych pól na przykład takim osobnikom, jak pszczoły, gdyż pyłki tych subtelnych zwierzaczków mogą nam pokrzyżować zupełnie plany, a nie tylko plany, co przekrzyżować plony i zamiast zbiorów ekologicznych, mielibyśmy transgeniczne, transseksualne, transowe lub biogeniczne, a w najgorszym razie bioseksualne, nie mówiąc już o gejach czy lesbijkach. Przecie żaden człokosmoś z plemienia Polan nie odważyłby się zjeść chleba z takich ziaren! A wychować dziecko w takim związku, to w ogóle lepiej by je w sierocińcach przechowywać, z dala od tych "odszczepieńców", bo tam mają lepiej, bo tam tylko ewentualnie jakiś mały gwałt, ale przynajmniej heteroseksualny, tzn. zdrowy!, lub jaki tylko biedny zabłąkany wychowawca pedofil.
Czyli z naturą nie wygrasz, a globalizacja sama wybiera zasięg swojego panowania. Granice to już zupełnie zbyteczny gadżet. Żaden mur, żadna linijka narysowana na mapie Cię nie uchroni. Subtelnie i sprytnie prowadzona wojna firm farmaceutycznych, polityki, pieniądza, kryzysu, braku edukacji z naturą jest tylko igraszką małych chłopców, w której wygraną są ich zaspokajane ambicje (wiadomo jakie), a ofiary w Afganistanie i przed telewizorami.
Rozważając wątki żywności, nagle zgłodniałam.
Cóż innego, jak nie zupę, zupę ekologiczną chcę zjeść!
Zatem spróbujmy ugotować sobie dobrą zupę kulturalną. Produktów z roku 2009 mamy dosyć wiele, choć nie wszystkie można do jednego gara wrzucić. Pokuśmy się zatem na zupę smaczną i wykwintną, taką, która by nasze podniebienie wprawiła w stan pełni upojenia i ogólnej na ciele błogości.
Wiadomo, każdy ma inne smaki. Mój przepis nie jest z jakiś starych ksiąg kuchni staropolskiej. Ani nie jest w ogóle z żadnych ksiąg. Jest to przepis dla osób, które lubią improwizować i w gotowaniu kierować się zapachem, smakiem, kolorem, treścią, a mniej formą.
Garnek to Polska, woda to pomieszane źródła naszych województw.
Produkty: Kongres Kultury Polskiej, Antykongres Kultury Polskiej - o jaka pychota, OFSW - bardzo dobry produkt BIO, pełen witamin i minerałów, KOPPKK - małopolski bardzo pikantny sos pomidorowy, który może pomieszać w głowie, zwłaszcza starych wyjadaczy w zaciszu urzędowych pokoi, Rok Polski na wyspach Bergamutach, gdzie Bałka chodzi w butach, Althamer i Kuśmirowski jako specyficzne mocno zapachowe przyprawy, Libera to śmietana na sam koniec dodana, zabielająca i łagodząca smak naszej wykwintności. Jeszcze kilku artystów i kuratorów do wyostrzenia smaku i zupa gotowa. Podgotować na ostrym ogniu, ale nie za długo, by nie stracić wartości, dodać nieco alkoholu i źdźbło zielonej trawy.
A na koniec parytet, bo kobiety według niektórych sondaży mają większe wyczucie różnorodności smaków - zupa nigdy nie będzie za słona, jak nasze społeczeństwo jeszcze trochę wypluje z siebie kwasów i zacznie się lepiej alkalizować.
Po takiej zupie, z radością i z dobrym samopoczuciem możemy podejść do spędzenia kolejnego roku wyciągając pieniądze z budżetu państwa na projekty Chopinowskie, bo kto nie gra, ten nie je, a kogo nie inspiruje Chopin, ten nie Polak.
Natomiast nikt nie przewidział na deser takiego zakończenia roku, że na ekrany wejdzie Avatar (najdroższa produkcja wszechczasów Hollywoodu), który wyostrzy zmysły i odmieni rozumy wschodzącego, młodego pokolenia. I już ani nie technika, ani nie forma, ani kolor, ani dobre rzemiosło nie poruszy widza. Co może teraz zrobić dobry artysta? Czym zaskoczyć? Czym zadziwić naszego Ministra?
Z szopenowskim pozdrowieniem
Marta Deskur
Jedno jest pewne - dawno nie było tak dobrze. Właściwie trudno wskazać to "naj": książkę, wystawę, wydarzenie, artystę. Artystyczną klęskę urodzaju dobrze ilustruje ranking Piotra Bazylko i Krzysztofa Masiewicza, który tradycyjnie opublikowali na swoim blogu (http://artbazaar.blogspot.com/2009/12/how-it-is-mirosawa-baki-wygrao-wasz.html.). No bo jak ważyć How it is Mirosława Bałki w Tate Modern, retrospektywę Zbigniewa Libery, Younger Than Jesus, Niezgrabne przedmioty Aliny Szapocznikow w MSN, dobry sezon MS2 i jeszcze lepszy Zachęty, Park Rzeźby na Bródnie, a także szereg innych, mniej lub bardziej, ale udanych wydarzeń i inicjatyw? Otóż chyba ważyć w ogóle nie warto, wystarczy wymienić.
Poza typami autorów bloga Art Bazaar wskazałbym więc jeszcze: niezwykle ciekawe (i zupełnie niezauważone) wystawy Pawła Sysiaka na warszawskiej ASP i w galerii A (dyplomowy dyptyk), ewolucję Tymka Borowskiego, który szybko zostawił za sobą etykietę "zmęczonego rzeczywistością" nie uciekając jednocześnie od wypracowanej wcześniej stylistyki (udane dyplom i wystawa indywidualna Nowe dobre czasy), funkcjonowanie poznańskiej galerii Stereo i generalnie fakt dynamicznego rozwoju tamtejszej "młodej" sceny, twórczość karierę i Wojciecha Bąkowskiego zwieńczoną zasłużonym zwycięstwem w "Spojrzeniach" i od razu same "Spojrzenia", bodaj najbardziej udane w historii, następnie realizacje Kasi Przezwańskiej (również niemal przemilczane) - jej dyplom zrealizowany w prywatnym mieszkaniu oraz prace w ramach wystaw Warszawa w budowie (MSN), Początek egzotycznej podróży (Instytut Awangardy) i Sławek Pawszak feat. Kasia Przezwańska (galeria A) - a także wystawy KwieKulik w Atlasie Sztuki (początek roku) i BWA Wrocław (koniec), wysyp mniej lub bardziej rozsądnych manifestów, premierę "Formatu P", pojawienie się (?) czegoś takiego jak nooawangarda i związane z tym faktem (?) dyskusje, wspólną książkę Łukasza Rondudy i Piotra Uklańskiego Sztuka polska lat 70. Awangarda, wystawy w Londynie tego ostatniego (Tate Modern i Gagosian), zarys kolekcji MSN w dwóch odsłonach (pierwszy na przełomie lat 2008/2009), objęcie funkcji dyrektora MNW przez Piotra Piotrowskiego i zapowiedź odejścia Wojciecha Krukowskiego, wyraźny, konsekwentnie prowadzony rys programowy wrocławskich WRO Art Center i BWA Design, ale także CSW w Toruniu, pojawienie się Delikatesów w Krakowie, publikacje: Przeciąg Andy Rottenberg, Konceptualizm w PRL Luizy Nader, Wrzątkun Macieja Sieńczyka, nadto desant Polaków na Anglię, pokaz Artura Żmijewskiego w MoMA i jego Demokracje, wystawa nowych prac Piotra Janasa w FGF, aktywność Fundacji Bęc Zmiana, powołanie Obywatelskiego Forum Sztuki Współczesnej...
Wybór to chaotyczny, przyznaję, ale cały czas coś wpada do głowy, internetowe archiwa wypluwają zeszłoroczne recenzje, a na półkach co chwila zauważam nową, godną odnotowania pozycję lub katalog. Zapewne więc o czymś i o kimś zapomniałem.
Z kolei z osobistych satysfakcji, wydarzeniem roku 2009 był dla mnie fakt rozpoczęcia działalności wydawniczej i związane z tym obowiązki i wyzwania.
A minusy? Przy takim urodzaju chyba nie ma sensu pastwić się nad słabszymi galeriami czy nieudanymi wystawami, ale zapewne w wielu podsumowaniach będzie mowa o sytuacji instytucjonalnej w Krakowie (wybór szefa/szefowej MSW) i w Warszawie (wielka niewiadoma co do reguł wyboru nowego dyrektora CSW ZUJ po zapowiedzi odejścia ze stanowiska Wojciecha Krukowskiego). I słusznie.
Rok 2009 w polskiej sztuce zapamiętam jako wielką czkawkę przeszłości. Różnego rodzaju podsumowania, pokazy nowo powstałych bądź już znanych kolekcji, analizy archiwów, retrospektywy poszczególnych twórców, wystawy pośmiertne, wystawy jubileuszowe z okazji 20 rocznicy upadku komunizmu zdominowały programy większości instytucji, były szeroko komentowane i analizowane. Nie ma wręcz sensu wymienianie kolejnych tytułów takich przedsięwzięć, bo i nużące to i niepotrzebne, a przeczytać, przynajmniej o niektórych można w archiwum Obiegu (szkoda, że nie znalazło się miejsca bądź chęci napisania o lubelskiej "Kolekcji alternatywnej" stworzonej przez Białą na przykład...). Warto jedynie wspomnieć, że każda szanująca się galeria czy muzeum choć jedną retrospektywę, czy wybór z kolekcji, które miały coś sumować - "zaliczyła". Ile z tego zaliczenia dobra? Czy zmieniło to cokolwiek i na ile w optyce krótkiej perspektywy historii i jej metodologii to już inna bajka. Mogę mieć jedynie nadzieję, że wyciąganie z szaf starych sprawunków i pokazywanie je publice przysłuży się oczyszczeniu atmosfery i stworzeniu miejsca na Nowe, niczym zamiatanie sceny przed kolejnym aktem.
Chciałbym przypomnieć o dwóch przedsięwzięciach, które moim zdaniem były szczególnie ciekawe i ważne w 2009 roku, a które mam nadzieję, zapiszą się w pamięci i wskażą nowe kierunki działań i upowszechniania sztuki.
"Poszliśmy do Croatan" - wystawą rozwijającą się w czasie, stwarzaną właściwie poza galerią w której de facto niczym w lustrze mogliśmy jedynie oglądać rozbłyski poszczególnych prac i pomysłów. Inicjatywa, powstała z ręki Daniela Muzyczuka i Roberta Rumasa była zdolna przeciwstawić się myśleniu o sztuce jako o produkcie, wstawianym do gabloty czy wieszanym na ścianie, smętnie oczekującym na swego nabywcę - zbawcę. W jakiś sposób stała się wręcz autowykluczeniem z tak żywo dyskutowanych w ostatnich latach w Polsce ram funkcjonowania sztuki i artysty w kontekście urynkowienia i kolekcji. Jako taka wniosła ożywczego ducha do dyskusji i wskazała na eksperyment jako punkt wyjścia dla myślenia o sztuce.
Innego rodzaju wykluczeniem galerii jako miejsca dystrybującego władzę stał się projekt zaaranżowany przez Joannę Warszę - "Stadion X". Kuratorka, deklarująca swoją niezależność od instytucji wystawienniczych zaproponowała szereg spotkań i zdarzeń, które zaangażowały wielokulturową mikrospołeczność stadionu - targowiska w refleksję nad historią i znaczeniem ciążącym na tym miejscu. Taki sposób myślenia o funkcjonowaniu sztuki wydaje mi się specjalnie cenny.
Miejscem, które kilkakrotnie przyciągnęło moją uwagę w zeszłym roku była warszawska galeria Heppen Transfer. Ciekawy dobór artystów w programie, wychodzący poza miejscowy "układ sił" i eksplorujący różne rodzaje doświadczeń sztuki łączył się z ciekawym myśleniem o ekspozycji i wpisywaniem jej w kontekst kamienicy, w której znajduje się lokal. Szczególnie interesujące wydały mi się wystawy Jehwena Samborskiego i Ilony Nemeth, wybitnej słowackiej artystki w programie galerii.
Z istotnych problemów, które ponownie objawiły się w zeszłym roku była kwestia cenzury sztuki. Z jednej strony uniewinniający wyrok w procesie Doroty Nieznalskiej odczytany został jako zwycięstwo społeczeństwa demokratycznego i odzyskania wolności wypowiedzi twórczej. Niestety, ten precedens nie zamknął jednoznacznie skomplikowanej kwesti różnego rodzaju cenzury bądź autocenzury, która ma miejsce w wielu instytucjach sztuki. Co gorsza, problem ten przybiera na trudności i wieloznaczności, zależnej od różnego rodzaju spojrzenia na bardziej lub mniej niekonwencjonalne działania twórców, wymykające się poza ustalone reguły gry. Myślę tu konkretnie o trudności związanej z jednoznaczną odpowiedzią na pytanie o akt cenzorski dokonany w trzech przypadkach mających miejsce w zeszłym roku: dyplomowej pracy Aliny Żamojdzin "aLine", której ekspozycja została zamknięta jeszcze przed otwarciem w trójmiejskiej Łaźni; zasłoniętej decyzją kuratorki pracy Romana Dziadkiewicza na ekspozycji "Lucim żyje" w CSW w Toruniu oraz kwestii reakcji na nieustaloną z managmentem interwencję artystyczną Przemysława Saneckiego w trakcie "Laboratorium" we wrocławskiej Awangardzie. Każdy z tych trzech wypadków ma inną genezę, inną rangę artystyczną, w końcu inne znaczenie. Znamienne jednak jest, że główną siłą sprawczą odwołania bądź zakwestionowania zasadności tych prac nie był ktoś "z zewnątrz" - prawicowy polityk czy populistyczny pieniacz, ale właśnie - instytucja sztuki, która w wyobraźni wielu artystów ma stanowić coś na kształt firmy ochroniarskiej pracującej dla ich poczucia wolności i swobody działań. Aktom tym towarzyszyła szeroka debata zarówno wśród uczestników zdarzeń jak i forumowiczów w Internecie, nie będę więc ich tu przywoływał. Zastanawiam się jedynie, jak te przypadki wpłyną na dalsze losy współpracy między instytucjami i artystami. Czy znajdzie się w nich jeszcze miejsce na działalność eksperymentalną, postulowaną zresztą w "Manifeście komitetu na rzecz radykalnych zmian w kulturze"? Czy eksperyment nie będzie postrzegany jako ewentualne niebezpieczeństwo dla funkcjonowania całej machiny popularyzatorsko - wystawienniczej? Trudno to dziś przewidzieć, choć konsekwencje tych wypadków prawdopodobnie dadzą o sobie jeszcze nie raz znać, budując barierę wzajemnego braku zaufania i oskarżeń.
Mógłbym wspomnieć w tym tekście o kilku jeszcze sprawach, które interesowały mnie na równi z innymi odbiorcami sztuki w zeszłym roku. O krakowskim Kongresie Kultury, o potrzebie integracji środowiska postulowanej przez Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej. O tym, czy wątek Holocaustu i trajektoria queer/gender/feminizm w sztuce jest jeszcze w stanie wnieść coś nowego do namysłu nad tymi tematami. Myślę jednak, że kwestie te poruszą inne osoby piszące "Podsumowania" i z chęcią przeczytam ich opinie.
Z mojej strony pozostaje mi życzyć wszystkim w 2010 roku wielu wyzwań, inspiracji i sił do realizacji wszystkich, zaplanowanych bądź nie wydarzeń. I dużo zdrowia, zwłaszcza dla tych, którzy bardzo go teraz potrzebują, a o których często serdecznie myślę.
Do wypowiedzi Piotra Stasiowskiego o sprawie zasłonięcia pracy na wystawie w CSW Toruń.
"Zasłoniętej decyzją kuratorki pracy Romana Dziadkiewicza na ekspozycji "Lucim żyje" w CSW w Toruniu."
TO NIE BYŁA MOJA DECYZJA.
Było dość dużo manipulacji wokól tej historii. Zbyt dużo.
Ale takie postawienie sprawy jest dla mnie krzywdzące. Dziwi mnie to stwierdzenie z Twoich ust, bo zdaje się po raz pierwszy, Piotrze, właśnie w Twojej obecności, wypowiedziałam się na ten temat publicznie.
Monika Weychert Waluszko
Link do wydarzenia: Grupa Działania, Monika Weychert-Waluszko, Magdalena Furmanik, Roman Dziadkiewicz, Krzysztof Gutfański, Lucim Zyje!
Sukcesy:
objęcie przez Piotra Piotrowskiego posady dyrektora w warszawskim Muzeum Narodowym (ważny krok do przodu w polskim muzealnictwie); wystawa Sanji Iveković w Muzeum Sztuki w Łodzi, wystawa Zbigniewa Libery w warszawskiej Zachęcie; poznański festiwal "Urban Legends"; ciekawe wystawy na temat męskości; powstanie obywatelskich inicjatyw na rzecz sztuki współczesnej i przejrzystości polityki dotyczącej jej zarządzania (czyżby wreszcie początek szerszego obywatelskiego ruchu na rzecz zmian we współczesnej kulturze?).
Porażki:
wystawa Łodzi Kaliskiej w CSW Zamek Ujazdowskim w Warszawie; smutne klimaty i cenzura pracy Romana Dziadkiewicza w CSW w Toruniu; ocenzurowanie pracy Aliny Żemojdzin przez CSW Łaźnia w Gdańsku; cenzura wystawy Rafała Jakubowicza w Galerii Wejście CSW Zamek Ujazdowski (według mnie, przypadek najbardziej paskudny); zwolnienie Ryszarda Ziarkiewicza z posady dyrektora w Muzeum w Koszalinie; pozorne zakończenie procesu Doroty Nieznalskiej (sprawa znowu trafiła do sądu apelacyjnego); żenujące komentarze Jakuba Banasiaka dotyczące cenzury, przypadków Żemojdzin i Nieznalskiej; rozczarowanie związane z wystawami odnoszącymi się do dwudziestolecia okrągłego stołu - brakuje dobrych konceptualizacji dotyczących polskiej sztuki i demokracji; brak teorii i metodologii odnoszących się do badania sztuki ostatnich lat; Kongres Kultury, na którym zabrakło pytań o alternatywę a w zamian pojawiły się dążenia do większego skomercjalizowania kultury (oceniam to zaocznie, gdyż świadomie zbojkotowałam Kongres ze względu m.in. na wpisanie w jego program obrzędów religijnych oraz brak, w moim mniemaniu, merytorycznego - eksperckiego przygotowania).
Prognozy na 2010 - zapowiada się rok zmian personalnych i głośnych wystaw (ekspozycja sztuki homoerotycznej w Muzeum Narodowym w Warszawie już spowodowała wrzawę; liczę też na pozytywny odbiór wystawy "Gender Check", która prezentowana będzie w warszawskiej Zachęcie). Oby ten rok przyniósł więcej prowolnościowych i prodemokratycznych działań.
Podsumowanie roku sprawia mi nie lada trudności. Nie dość, że towarzyszy mi poczucie niezadowolenia i niedosytu, to ubolewam nad tym, że nie mogłam uczestniczyć w wielu ważnych wydarzeniach i wystawach. Czytających tekst rozczaruję brakiem obiektywizmu, niezadowoleni także będą Ci, którzy spodziewają się rankingu. Nie mniej jednak pomimo tego, że ani w Tate ani na weneckim Biennale nie byłam, kołacze mi się kilka uwag wartych odnotowania, ograniczę się wyłącznie do Polski.
Z pewnością miniony rok należał do burzliwych. Jego jubileuszowy charakter wymusił postawienie kilku pytań o zmiany w polu sztuki. Ale to nie ten fakt zadecydował o jego burzliwości. Rocznica czerwca 1989 roku, a także wybuchu II wojny światowej przypieczętowała ten rok jako zamykający nie tylko dziesięciolecie, ale także pewien okres polityczny, gospodarczy i społeczny w Polsce. Dwadzieścia lat budowania z jednej strony demokracji z drugiej zaś kapitalizmu, które minęło w tym roku pozostaje czasem rozliczeń (uporczywie powracające poszukiwanie winnego za stan wojenny czy ipenowskie obalanie jednowymiarowo szlachetnej postaci Lecha Wałęsy w mediach) Nic więc dziwnego, że pytaniem, które cisnęło się przede wszystkim na usta było pytanie o to jaką drogę sztuka polska przeszła w ciągu tych dwóch dekad. Pojawiła się refleksja dotycząca istnienia sztuki lat '80 i konstytuowania się jej po przewrocie, uwidoczniając tym samym magiczną granicę pomiędzy sztuką "sprzed" i "po" przełomie. Stąd dwie duże wystawy. "Na okrągło. 1989-2009" Anety Szyłak w Hali Stulecia we Wrocławiu próbująca całościowo zebrać i zaprezentować nie tylko sztukę, ale także szersze zmiany w obliczu nowego systemu jak choćby kształtująca się kultura "nowobogacka". Założona nielinearność i niechronologiczna narracja okazały się być zgubne w sytuacji przeciążenia ilością prac. Były one absolutnie różne, od tych, które weszły w kanon, po te zupełnie nie znane . Swoisty kalejdoskop przyprawiał o zawrót głowy, a wszechogarniający bezwład zupełnie niedający się ujarzmić był w odbiorze po prostu męczący. Druga - "Schizma" Adama Mazura w CSW Zamku Ujazdowskim skoncentrowana wokół powstającego dyskursu sztuki w latach 90-tych, jego medialnego i społecznego odbioru, a także samego sposobu prezentacji "nowej" sztuki. Wydaje się, że właśnie to było największym oczekiwaniem wobec sztuki po transformacji, że będzie ona "nowa", że zaskoczy wszystkich i dokona rewolucji. Rozczarowaniem i odpowiedzią na te oczekiwania była sztuka krytyczna, znienawidzona przez prawicowych polityków. Można powiedzieć, że ta druga wystawa to poniekąd sygnalizowała.
Rozliczeniowy charakter 2009 roku odbił się także szeregiem indywidualnych prezentacji i wystaw monograficznych. Choć nie wszystkie z nich były wystawami dotyczącymi tylko jednego twórcy. Mieszanie prac różnych artystów i kontekstów, w celu uniknięcia wrażenia monolitu wydaje się być dominującą strategią. "Atlas Wyobrażonego Jadwigi Maziarskiej" Barbary Piwowarskiej w CSW Zamku Ujazdowskim, był wystawą o którą aż się prosiło. Ten długo oczekiwany ukłon w stronę zapomnianej malarki z Grupy Karkowskiej, to nareszcie odrobione zaległe zadanie z her-storii sztuki. Muszę także wspomnieć o katalogu do wstawy, ponieważ przywraca wiarę w poziom polskiej krytyki sztuki. Zebrane w nim teksty pokazują, że możliwym jest wychodzenie poza ciasny, historyczno sztuczny paradygmat, czerpanie z filozofii, nauk społecznych i korzystanie z narzędzi tych dziedzin do analizy sztuki w szerszym kontekscie. Do wystaw skoncentrowanych wokół osoby konkretnego artysty czy grupy było znacznie więcej: "Lucim Żyje" Moniki Waychret-Waluszko w CSW Znaki Czasu, dla której punktem wyjścia była trzydziesta rocznica powołania Grupy 111, "Performer" w warszawskiej Zachęcie Magdy Kuleszy, Jarosława Suchana i Hanny Wróblewskiej zorganizowany z okazji obchodów Roku Grotowskiego, czy retrospektywa "Zbigniewa Libery. Prace 1982-2008" Doroty Monkiewicz także w Zachęcie. "Najlepsze. Pawła Jarodzkiego" Hanny Wróblewskiej, koncepcyjnie nie była wyjątkowo zaskakującą wystawą, była to raczej zwykła prezentacja indywidualnych działań artystycznych luxusowaca w latach 90. A jednak to mocna i błyskotliwa konkluzja potransformacyjnego okresu w Polsce. Ironiczne, naśladujące reklamowe slogany, powielane odbitki szablonów, zabawa z ikonami kultury i polityki stanowią niezwykle trafny komentarz zjawiska głodu sukcesu w PRL-u, pędu konsumpcyjnego w pierwszych latach po przewrocie i w końcu absolutnego rozczarowania wobec niespełnionej obietnicy pędzącego kapitalizmu i cudu gospodarczego późnych lat '90.
"Kwiekulik. Forma jest faktem społecznym" Łukasza Rondudy i Georga Schölhammera w Galerii Awangarda we Wrocławiu, to wystawa monograficzna, której dokumentalny charakter zdaje się powielać koncept pieczołowitego zbierania i przechowywania własnych prac przez samych artystów. Stąd od razu zwiedzającemu nasuwa się pytanie na ile ekspozycja jest projektem samego kuratora, a na ile jest gestem przeniesienia domowego archiwum w instytucjonalne ramy dokonanym przez Zofie Kulik i Przemysława Kiweka. Bardzo dobrym zabiegiem w aranżacji ekspozycji było zaakcentowanie wpływu koncepcji Formy Otwartej Oskara Hansena na działalność twórczą duetu, której formuła wydaje się niewyczerpana i ciągle inspirująca. Wśród wystaw młodszych artystów na uwagę zasługuje "It's hurt me too. Laury Paweli" Anny Mituś także we wrocławskiej Awangardzie, która wypadła całkiem nieźle pokazując zupełnie inną Pawelę, niż znaną z komórek i "ubezpieczenia talentu", a także wystawa retrospektywna Artiego Grabowskiego Joanny Stembalskiej.
Pozostając w kręgu wrocławskich wydarzeń tegoroczny 9 konkurs im. Gepperta był dość znaczący. Jego wynik, tzn. główna nagroda przyznana Sławomirowi ZBK Czajkowskiemu dobrze akcentuje przesunięcie w polu sztuki. Galeria stara się wyjść ze swojego instytucjonalnego ciasnego miejsca aktywności, a artyści "zewnętrzni" wchodzą swoim działaniem w przestrzeń galeryjną nie zawsze mogąc się w niej sprawdzić. Ruch, który produkuje tą zmianę jest zjawiskiem destabilizującym i ożywczym. Oczywiście tego typu działania nie są niczym nowym, przykładem może być choćby wystawa Street Art w Tate Modern w 2008 roku. Jednak zmiany zachodzące w samej idei konkursu i wyłanianiu laureatów są wyrazem próby nadążenia nad zmieniającymi się mediami sztuki.
Do mniej udanych wystaw w 2009 roku zaliczyłabym "Inwazję Dźwięku. Muzyka i sztuki wizualne", Agnieszki Morawińskiej, Fracois'a Quintin'a, która mimo dość ciekawego pomysłu okazała się mało przejrzysta. Jak obiecywał tekst promocyjny - miała skupiać się na estetycznych relacjach pomiędzy sztukami wizualnymi, a muzyką. Jednakże mam wrażenie, że dobór prac ograniczył się do tego, aby filmy- bo głównie były to projekcje wideo - zawierały jakąś ścieżkę dźwiękową, samych kontekstów muzycznych krytycznych wobec norm, postmodernistycznej różnorodności, fuzji obrazów, gatunków muzycznych i rozmaitych dźwięków niekoniecznie zdefiniowanych poprzez rytm i melodię dostrzec mi się nie udało.
Poza działaniami wystawienniczymi, na dobrym poziomie był program edukacyjny w Galerii BWA Design we Wrocławiu. Wysoki poziom prowadzonych seminariów i wykładów , cykle: "Maszynizm" Jacka Schodowskiego, "Kino i psychoanaliza" Kuby Mikurdy i "Do rzeczy" prof. Fleischera wydały mi się szczególnie interesujące. Oczywiście frekwencja była momentami żenująca, i nie wiadomo, gdzie szukać przyczyny takiego stanu rzeczy- to materiał na osobny artykuł, jednak ciągle pozostaje dla mnie zagadką fakt, że nawet, gdy poda się jak na tacy świetnie merytorycznie przygotowane zajęcia umożliwiające nabycie różnych narzędzi do analizy sztuki czy to deleuzjańskich czy freudowsko-lacanowskichm, odbiorców jest jak na lekarstwo.
Poza wrocławskimi spostrzeżeniami oczywiście duży plus dla Muzeum Sztuki Nowoczesnej i ich dynamicznego programu, a doskonałych wykładów prof. Turowskiego chyba nie trzeba nikomu zachwalać. Bęc Zmiana ciągle bombarduje nowymi działaniami, a ich intensywność może przyprawić o zawrót głowy. Poziom merytoryczny wykładów, dyskusji i prowadzonych cyklów spotkań podwyższa poprzeczkę tego typu działań w Polsce. "Zniknij nad Wisłą" z kolei podejmowało polemikę z ministerialnym dyskursem władzy. Projekt pod hasłem wpisującym się w aktualną politykę promocyjną miasta Warszawy dotyczącą Wisły w przewrotny sposób wykorzystał przyznane środki na działanie zgoła inne niż spodziewali tego urzędnicy. Całkiem niezły był także katalog-przewodnik-słwonik poswatały przy okazji tego efemerycznego i zupełnie nie medialnego wydarzenia mającego charakter "dla nas przez nas".
Rok ten udowodnił z pewnością, że polski design zaczyna mieć się całkiem nieźle i nie chodzi mi tyle o festiwale i konkursy młodego designu, od których, aż się roiło( Łódź Design Festiwal, Nowy Folk Design). "Young Creative Poland" w ramach Polska Year! był chyba całkiem niezłym sukcesem. Nareszcie w polu designu znajdują się nazwiska, które stają się rozpoznawalne; Oskar Zięta, Tomek Rygalik, Puff Puff Design, DBWT, Baba Akcja, Bartek Mucha wydaje się, że przykładów można mnożyć i mnożyć.
W pędzie przez wspomnienie roku 2009 zapomniałabym o Ms i Ms2 .Wydaje mi się, że "Polak, Żyd, Artysta. Tożsamość a Awangarda" Joanny Ritt i Jarosława Suchana destabilizująca wyobrażeniowy, internacjonalny i spójny obraz awangardy to ważne wydarzenie podobnie jak "Sensja Ievković, Trening czyni mistrza" Magdaleny Ziółkowskiej. Do ciekawych natomiast zaliczyłabym " Laibach Kunst" Wiktora Skoka. A tak przy okazji tegorocznym rozczarowaniem nazwałabym wrocławski koncert Laibachu, który był monotonny i przewidywalny, a samo wydarzenie tez miało charakter okolicznościowy- 30 lat na scenie prowokatorów z Lubiany.
W dziale książek odrobionym zaległym zadaniem jest polska edycja wszystkich pozycji Susan Sontag. "Konceptualizm w PRL" Luizy Nader wydana w tym roku to pozycja obowiązkowa dla historyków sztuki, świetnie napisana praca doktorska, jedyna taka pozycja próbująca ująć konceptualizm polski w sposób analityczny, dogłębny, krytyczny. Także w tym roku ukazała się długo oczekiwana przez wszystkich studentów pozycja Mariusza Bryla "Suwerenność dziedziny. Polemiczna historia sztuki od 1970 roku", cieszy także polskie tłumaczenie Louisa Althussera "W Imię Marksa".
Zupełnie na koniec zostawiłam kwestię Kongresu Kultury Polskiej, którego organizatorzy zapewniali, że ma on na celu podsumowanie stanu polskiej kultury po 20 latach od transformacji. Dyskusja wokół tego jaką strategię działania wybrać wobec proponowanych na kongresie zmian przyćmił odbiór całego poprzedniego roku. Wydarzenie to wzbudziło wiele skrajnych opinii: od oburzenia, po utwierdzenie w przekonaniu, że intencja organizatorów była przewidywalna od początku. Nie był to kongres ani demokratyczny, ani otwarty na dyskusję, wręcz przeciwnie miał charakter wykluczający. I nie chodzi mi tylko o niewpuszczenie na obrady Romana Dziadkiewicza, ale także założony z góry scenariusz, który zakładał przyjęcie pewnej roli przez zaproszonych uczestników kongresu. Zaproponowany przez Hausnera plan "uzdrowienia" polskiej kultury i przysłowiowa już wypowiedź Balcerowicza o "mentalności radzieckiego działacza" jest chyba najlepszym na to dowodem. Urynkowienie i utowarownienie kultury w postaci słupków i wykresów i sprowadzenie jej wartości tylko do wartości ekonomicznej, dla której to wolny rynek ma być największą szansą uświadamia podstawowy problem tego sporu. Wynika on z niezrozumienia jak kultura "działa" jakie są jej mechanizmy i procesy. Te rozbieżności widać chociażby na poziomie języka. Proponowany system zmian pokazuje także jaki jest odbiór organizacji pozarządowych przez władzę, która ich istnienia wydaje się nie zauważać. Mobilizacja po kongresie była niemal natychmiastowa- Obywatelski Komitet na rzecz Przejrzystości w Polityce Kulturalnej Krakowa czy Komitet na Rzecz Radykalnych Zmian w Kulturze to inicjatywy dające możliwość kontroli finansowania instytucji związanych z kulturą. Czego można więc życzyć kulturze polskiej w 2010 roku? Mniej Hausenerów i Balcerowiczów, więcej obywatelskich oddolnie tworzonych komitetów.
Od razu zaznaczam. Na Biennale w Istambule nie pojechałem. Nie miałem czasu. Nie o tym chcę pisać - o przemijających modach w globalnym świecie sztuki. Uparcie staram się podążać ścieżkami wydeptanymi przez Waltera Benjamina. Ten nieomalże rówieśnik i kamrat Brechta polecał nam myśleć nie o tym, jak pisarz ma się WOBEC stosunków produkcji danej epoki, tylko jak ma się on WEWNĄTRZ nich. Sytuacja w Polsce w roku 2009 zdecydowanie sprzyjała tego typu refleksjom. Kryzys finansowy połączony z zapałem domorosłych reformatorów kultury strąciły rodzimy świat sztuki z karuzeli, na której radośnie kręcił się do tej pory. Większość z lokalnych producentów kultury podzielała bowiem parareligijne mniemanie o tym, że żyje w jakiejś odrębnej rzeczywistości. Gwiezdnej konstelacji geniuszy, która zawsze działać będzie według prawideł innych niż świat zwykłych śmiertelników. Jednak nagle (?) nastąpiła kolizja z równoległym, ekonomicznym wymiarem społeczeństwa polskiego i kształtującej go od lat ideologii. Śmietanka polskiej kultury zebrana na Kongresie Kultury Polskiej miała okazję wysłuchać kazania jednego z lokalnych pogromców socjalizmu - prof. Leszka Balcerowicza. Po 20 latach trwania polskiej transformacji okazało się bowiem, że to instytucje świata sztuki są jednym z ostatnich bastionów komuny. Niestety - poniekąd zbyt często jest to prawdą - w sensie mentalności biurokratów kultury i sztuki czy też (braku) instytucjonalnych standardów, co naszego reformatora przejmuje jednak nieco mniej. Bardziej za to interesują go, jak zwykle, ograniczenia dla prywatnej inicjatywy i akumulacji kapitału. Kultura okazała się być kolejnym polem, które mogłoby zostać poddane deregulacji. Artystom, krytykom, kuratorkom i dyrektorkom zaśpiewano tą samą pieśń, którą robotnicy i robotnice słyszeli już od dawna. Zamiast państwowego wsparcia, podtrzymującego stałą temperaturę w ciasnej, ale własnej, szklarni kultury, reformatorzy zapowiadają ożywczy przewiew zdrowego, kapitalistycznego powietrza. Na nic ostrzeżenia malkontentów, że niektóre, co bardziej wiotkie roślinki, mogą tego nie przetrwać. Reformować trzeba i już.
Ten sam refren powtarzany jest od 20 lat różnym grupom zawodowym. Zwykle napotyka on zrozumiały opór wśród tych, którym jest śpiewany. Nie inaczej było w tym przypadku. Nagle w publicznej debacie ludzi kultury okazało się, że istnieje coś takiego, jak polityka kulturalna; że sztuka nie jest tworzona w ekonomicznej próżni przez genialnego artystę; że producenci kultury potrzebują warunków do tego, żeby produkować; że istotne jest myślenie o dystrybucji zasobów i dywersyfikacji źródeł finansowania; że rynek sztuki nie może przetrwać bez silnych instytucji; że niektóre sposoby tworzenia kultury i style artystyczne nie przetrwają bez państwowego wsparcia; że w stosunku do świata sztuki też można odnosić tak podstawowe pojęcia, jak: obywatelskość, demokratyzacja, przejrzystość, samostanowienie, samoorganizacja, solidarność, dostępność. Sumując - że jednak istnieje kontekst społeczny i ekonomiczny w którym funkcjonuje sztuka i że może on drastycznie wpływać na kształt artystycznego eksperymentu i tworzy warunki możliwości działania artysty, pojawienia się dzieła sztuki. Teza jest to banalna. Wciąż jednak w naszej artystycznej debacie z uporem maniaka negowana. Czym innym jest jednak prowadzić abstrakcyjne spory, a czym innym - doświadczać skutków procesów w bezpośrednim działaniu.
Reakcją na opresję czasami bywa opór. Zamiast pokornie wysłuchać kazania ludzie sztuki postanowili się zorganizować. Czy to w proteście, czy kierując się wolą współpracy - łączyli się oni w różne branżowe fora i grupy nacisku, pisali manifesty, organizowali alterzjazdy i antykongresy. Nastąpiło na tym polu niejakie ożywienie, ruch w kierunku wyznaczania innych standardów, jak chociażby działania wokół wyborów nowego dyrektora CSW Zamek Ujazdowski czy obsady nowej instytucji sztuki w Krakowie. Sukcesem jest już samo żądanie spełnienia tak podstawowych demokratycznych standardów, jak jawność i przejrzystość procedur, odpolitycznienie konkursu, kadencyjność funkcji. W stosunku do bizantyjskich standardów zarządzania kulturą popularnych do tej pory - jest to skok cywilizacyjny. Już samo postawienie problemu jest krokiem naprzód.
Oczywiście istnieje duże prawdopodobieństwo, że miało być fajnie, a będzie jak zazwyczaj. Dobra wola i entuzjazm rozmyją się w wewnętrznych kłótniach, korytarzowych zagrywkach, politycznej bezsilności i braku społecznego zrozumienia dla tych wszystkich sporów, ze szczególnym naciskiem na dwa ostatnie czynniki.
W tym wszystkim sztuka nie różni się od innych sfer społecznego życia. Pytanie, które warto sobie przy tej okazji zadać brzmi: skoro ludzie kultury w najlepsze milczeli (albo - wręcz klaskali), kiedy pozostałym grupom społecznym rozmontowywano ich szklarnie, zakłady pracy i domy, czy mają prawo domagać się dla siebie odmiennego traktowania? A jeżeli tak to dlaczego i jak przekonać do tego naszych współobywateli? Obawiam się, że samo przywołanie oczywistości cechowo-klasowego przywileju już nie wystarczy...
Udanego myślenia i działania w 2010 roku życzy
Kuba Szreder
Postscriptum o społecznej kontroli
Przy okazji podsumowań roku 2009 nie mogę pominąć kwestii nie tylko dla mnie osobiście przykrej, ale też w pewnym sensie symptomatycznej. W wyniku eskalacji konfliktu pomiędzy Ewą Majewską a Adamem Mazurem i Kubą Banasiakiem, redaktorami Obiegu, w ogniu wzajemnych oskarżeń o cenzurę, pieniactwo i rozbijanie redakcji - została ona usunięta z kręgu współpracowników pisma. Jest to dla mnie podwójnie bolesne. Od wielu lat pracuję i przyjaźnię się z Ewą, a jednocześnie pozostaję jednym z autorów Obiegu, który ceniłem jako platformę wymiany różnych wizji sztuki, kultury i społeczeństwa. Nie czas to i miejsce na roztrząsanie, kto miał w tym konkretnym konflikcie rację. Ja osobiście biorę stronę osoby obiektywnie poszkodowanej, czyli mojej (byłej) redakcyjnej koleżanki, jednak niech każdy z Czytelników ma okazję do wyrobienia własnego zdania po prostu czytając publiczne wypowiedzi głównych aktorów tego dramatu:
Ewa Majewska, "Jak działa cenzura w Obiegu, po męsku i bez pardonu", http://www.indeks73.pl/pl_,aktualnosci,_,20,_,731.php
Adam Mazur, "W sprawie rzekomej "cenzury" w Obiegu", http://obieg.pl/felieton/14748
Ta sytuacja pokazuje dobitnie naszą (środowiskową? kulturową?) niezdolność do radzenia sobie z konfliktami, które rozgrywają się gdzieś na przecięciu tego, co prywatne, osobiste, skryte a tym, co jawne i publiczne. Mamy zupełnie nieprzepracowaną mikro / makro politykę sporu i różnicy. Efekt jest taki, że zamiast tworzenia agonu, na którym możemy przekonywać, wyjaśniać, bronić swoich tez i atakować tezy innych, non stop reprodukujemy sytuację sejmu pieniaczy. W nim zamiast argumentów liczą się szabelki i zasięg ramion, które mogą wyciągnąć znak zakazu, czy też donośność głosu krzyczącego swoją rację. Zbyt często owocuje to zwykłą cenzurą (vide forum www.indeks73.pl) oraz dalszą degeneracją publicznej rozmowy. Mam nadzieję, że obecne procesy w świecie sztuki zaowocują nową jakością. Musimy nauczyć się budować taką sferę publiczną, która oparta jest na różnicy i umiejętności prowadzenia sporów, a nie domniemanej, eklezjastycznej jedności pilnowanej przez różnej maści kapłanów. To i tak byłoby już dużo. Tego nam wszystkim życzę w nadchodzącej dekadzie, bo na pewno nie jest to zadanie do wykonania na następny rok. Wykorzystując ten moment możemy jednak powziąć pewne noworoczne postanowienie. Każdy z nas może sobie postawić nieco bliższy i bardziej realistyczny cel. Ot na przykład życzmy sobie przyjęcia nieco mniej wykluczających sposobów rozwiązywania sporów redakcyjnych.
Zdjęcia - jeśli nie podpisano inaczej - z archiwum Obiegu oraz www