Clash i pogarda. Komentarz do tekstu Pawła Leszkowicza

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Tekst Pawła Leszkowicza "Czy twój umysł jest pełen dobroci" podnosi niezwykle ważną kwestię, nie sądzę jednak, by w Polsce doszło do zerwania kontraktu społecznego, tego kontraktu nigdy tu nie było, co czyni sytuację jeszcze tragiczniejszą. W każdym razie Leszkowicz wyraźnym głosem mówi o czymś bardzo istotnym i być może istotniejsze od oceny etycznej wyborów artystycznych jest wypowiedzenie wprost jednego słowa: pogarda.

Ale. Otóż są, być może, dwa plany: plan indywidualny, na którym obowiązuje etyka, troska, ale też prawo do przekraczania barier. Kozyra czy Żmijewski poruszają się na tak wyznaczonym polu, zamkniętym z jednej strony przez kodeksy etyczne, z drugiej otwieranym, poszerzanym przez prawo do przekraczania.

To na planie indywidualnym, o ile da się wyabstrahować plan indywidualny. Na planie społecznym nie ma, obawiam się, zerwanego kontraktu, jest natomiast, po pierwsze, barbarzyństwo polityczne, po drugie, dławiące tak samo jak retoryka i praktyka władzy, tchórzostwo, konformizm, po trzecie, brak jakichkolwiek instrumentów nieposłuszeństwa obywatelskiego. W takiej sytuacji musi nastąpić koszmarny clash, bo albo zostaje się ofiarą barbarzyństwa, jak w przypadku Nieznalskiej (upraszczam, przypadek Nieznalskiej jest uproszczeniem) albo artystą barbarzyństwa, jak w przypadku Żmijewskiego. A barbarzyństwo wchłania/niszczy wypowiedź niemal z jednakową siłą w obu przypadkach. Z czego wniosek, że przyjęte strategie artystyczne po prostu zawodzą, są do niczego i zapomnijmy o kategorii "sztuki krytycznej", która w polskiej specyfice po prostu nie istnieje, co wcale nie oznacza, że Żmijewski jest nieetyczny, prędzej nie we wszystkim odpowiedzialny i nie do końca świadomy, jeśli nie widzi tego, co widzi Leszkowicz. Przesterowanie strategii, zmiana sposobu mówienia byłaby ogromną robotą do zaprojektowania. Warto o tym mówić, i ciekawa byłabym odpowiedzi Artura Żmijewskiego na tekst Leszkowicza. I jeszcze jedna myśl - że indywidualne wartości: etyczne postępowanie, uczciwość, poszanowanie Drugiego (by wymienić kilka), są tak samo niekompatybilne z systemem jak i mocno z nim splecione. Nie mówię w tej chwili o Polsce, bo tu sytuacja jest skrajna, katastrofalna. Oczywiście ciągle, od 18. wieku wpisuje się wartości obywatelskie, prawa obywatelskie i prawa jednostki w dyskursy państwowe, prawne, parlamentarne, w ostatnich dekadach choćby za sprawą radykalnej poprawności politycznej. Sporządza się klauzule, poprawki do konstytucji i rozziew jakoby się zmniejsza, ale i tak są to dwie zupełnie różne materie - etatyzowane prawa i odpowiedzialności podmiotu (albo całkowity brak tej etatyzacji, jak w Polsce) i ślepa dynamika na planie globalnym. Rzecz tak wyłożona brzmi jak straszny banał, ale przestaje być banałem, kiedy sobie uświadomić, że musimy żyć w obszarze nieciągłym, obszarze absolutnych niekompatybilnosci, z jednej strony dynamicznego, nielogicznego, gęstego i bezwzględnego systemu, z drugiej wartości, praw i powinności wpisywanych w indywidualny podmiot. Schizofrenia polega na tym, że owa niekompatybilność cały czas się splata wewnętrznie, wiążąc nierozerwalnie jednostkowe z globalnym (tu akurat to określenie zdaje się na miejscu).

Jest taki film Shekhara Kapura "Cztery pióra" (w Polsce zatytułowany "Cena honoru"). Wiktoriańska Anglia, młody oficer, generalski syn, zakochuje się w młodej pannie, zaręczyny i zaraz rozkaz wyjazdu do Sudanu, bo trzeba rozbić Mahdiego. On nie chce jechać, bo się właśnie zakochał, bo wojna "jest gópia", więc nie jedzie i staje się pariasem - trzej koledzy przysyłają mu trzy pióra, znak wyklęcia, absolutnej społecznej degradacji, panna przysyła czwarte - chłopak stracił honor, czyli to, co najważniejsze - z honorem stracił wszystko inne. Więc w końcu jedzie jednak do Sudanu, już samopas, idzie przez pustynię, dociera po wielu trudach do swoich oddziałów, przeżywa swego rodzaju "pilgrim's progress" (to taka figura etyczno moralna z tradycji aglikańskiej, 17 wieczna książka Johna Bunyana, która wyznaczała drogę moralnego doskonalenia). I co - wojna jest gópia, jest farsowa - cudowne sceny batalistyczne z żałosnymi garstkami kretynów ustawiających się w czworobok pośrodku piasków, wszystkie żołnierskie rytuały, które tu pokazują się jak farsa właśnie. No więc mamy maszynę militarną, maszynę imperialnych nakazów agresji, mordu i honoru i mamy uwikłanego w nią rycerzyka, który inaczej nie może. Nie ma żadnego wyboru, bo przecież honor jest honorem naprawdę, nie sposób go odrzucić, nie sposób zdekonstruować - honor jest indywidualny i jest wpleciony w system, nie wypruje go z tego systemu, a sprawę jeszcze komplikuje fakt, że mówimy (jak Virginia Woolf przywołana przez Sontag na początku eseju przywołanego przez Leszkowicza), że wojna "jest gópia", niepotrzebna, okrutna. Budujemy sobie takie polaryzacje i rycerzyk jest ofiarą podwójną - i takiej polaryzacji i tekstury, z której nic "wypruć" się nie da. Trzeba być samemu trochę pariasem, trzeba być Hindusem jak Kapur, żeby tak wyraźnie to zobaczyć i tak prosto w gruncie rzeczy pokazać tak zawikłaną rzecz. W tym sensie Leszkowicz też jest ofiarą myślenia, w którym się szamoczemy, wszyscy jesteśmy ofiarami, próbując ustalić płaszczyznę, na której plan globalny spotka się prawami jednostki.

W każdym razie dla mnie stokroć ważniejsze od wyborów dokonywanych przez Artura Żmijewskiego, jest to, że jego prace dają Leszkowiczowi możliwość mówienia o tym, co dzieje się w kraju. A realizacje Żmijewskiego są tutaj - niech mi artysta wybaczy, ale taką rolę odgrywają przecież dzieła - jedynie powodem do dyskusji, żywą materią sceny artystycznej, która kieruje uwagę poza nią samą, w przestrzeń społecznej i politycznej katastrofy.

Przywołanie "Czterech piór" dobrze uzmysławia różnicę między ściśle utkaną, nadznaczoną strukturą, a praktykami pogardy i wobec zapisów prawnych i wobec impulsów moralnych, które to praktyki w Polsce są struktury brakiem, jej negatywem, są brakiem kontraktu od dawien dawna, a nie jego zerwaniem. Bułat Okudżawa śpiewał, że stajemy po prawej, przechodzimy z lewej, metro było dla niego symbolem zniewolenia. W warszawskiej namiastce metra stajemy byle jak, bo pogarda jest byle jaka, nawet jeszcze zanim zacznie być pogardą. W innych metrach, gdzie nadorganizacja struktury splata się z troską, ludzie stają po prawej - po prostu dlatego, żeby dać drogę drugim.