Sugerując wprost

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Fiasko - pisze Adam Mazur w recenzji pokazanego na Biennale w Wenecji projektu Artura Żmijewskiego "Powtórzenie". "Fiasko" to mocne słowo, zwłaszcza kiedy pada wobec pracy artysty, którego wiele osób (w tym niżej podpisany) zalicza do najciekawszych i najważniejszych jacy działają obecnie w Polsce. Nie przypominam sobie, żeby Żmijewski zrobił pracę miałką, taką, o której nie warto byłoby rozmawiać; "Powtórzenie" nie jest wyjątkiem. Z drugiej strony nie przypominam sobie również projektu Artura Żmijewskiego, który budziłby tyle wątpliwości i był tak dyskusyjny jak właśnie "Powtórzenie". Dyskusja osiągnęła szczególnie wysoką temperaturę na łamach e-Obiegu. Trzej redaktorzy pisma, każdy z osobna, zwierzyli się, że praca ich rozczarowała. Adam Mazur i Marcin Krasny robią to dosadnie, Grzegorz Borkowski pisze tekst bardziej wyważony i zniuansowany, ale kciuk autora skierowany jest raczej w dół niż w górę. Krytykom odpowiadają autorzy projektu: sam Artur Żmijewski i kuratorka Joanna Mytkowska. Żmijewski ogranicza się do przedstawiania swojej interpretacji "Powtórzenia". Mytkowska ostro polemizuje z recenzentami zarzucając im pochopne oceny i niewczesne oczekiwania. Swoje trzy grosze (ale grosze ze złota; to relacja insidera) dorzuca jeden z uczestników projektu - człowiek, który za pieniądze wystąpił w filmie Żmijewskiego. Z boku sporu sytuuje się Łukasz Ronduda, pracowicie szukający tropów interpretacyjnych, które prowadziłyby do kojącej konkluzji, że projekt Żmijewskiego nie jest jednak rozczarowaniem.

http://portland.indymedia.org/en/2004/06/290097.shtml, The Stanford Prison Experiment
http://portland.indymedia.org/en/2004/06/290097.shtml, The Stanford Prison Experiment

Joanna Mytkowska tytułuje tekst "Zawód Mazura". Cóż, jest to także mój zawód. A jeżeli mówić już o rozczarowaniu, to przyniosły mi je również opublikowane w e-Obiegu głosy Żmijewskiego i Mytkowskiej; te teksty nie tylko nie rozwiały moich wątpliwości, lecz przeciwnie - jeszcze je wzmocniły.

Aby się rozczarować, trzeba wcześniej czegoś oczekiwać. Zgadzam się z Adamem Mazurem, że w wypadku wystawy Artura Żmijewskiego w Wenecji, poprzeczka postawiona była wyjątkowo wysoko. Nazwisko Żmijewskiego mówi samo za siebie. Podobnie jest z Joanną Mytkowską, która reprezentuje Fundację Galerii Foksal, instytucję, która (słusznie) uchodzi za wcielenie profesjonalizmu i wysokiego poziomu kuratorskiego rzemiosła. Dochodzi do tego kontekst Biennale w Wenecji; to oczywiste, że każdy uczestnik stara się tu pokazać możliwie najlepszy projekt. Żmijewski i Mytkowska pracują razem od dłuższego czasu (kiedyś w ramach Galerii Foksal, teraz w FGF.) Trudno więc nazwać przesadnym oczekiwanie, że współpraca wybitnego artysty z doświadczoną, profesjonalną i doskonale rozumiejącą go kuratorką zaowocuje wyjątkową propozycją - przy czym przez wyjątkową rozumiem pracę - tylko i aż - tak dobrą jak zwykle.

Mytkowska z niesmakiem odnotowuje, że krytycy redukują dyskusję o "Powtórzeniu" do dialektyki "udało się - nie udało". Ocenianie sztuki w kategoriach "sukces-porażka" rzeczywiście nie zawsze ma sens, ale projekty Artura Żmiejwskiego, a szczególnie "Powtórzenie", to specjalny przypadek. Przedsięwzięcia tego artysty mają często charakter eksperymentów, których wynik jest niepewny, a przebieg nie do końca kontrolowany. Eksperymenty mają to do siebie, że mogą się nie udać. Żmijewski podejmuje więc ryzyko - i za tę odwagę (między innymi) szanuję go jako artystę. Hazardem było również "Powtórzenie"; artysta znów zagrał o wysoką stawkę, zaryzykował, ale moim zdaniem tym razem eksperyment się powiódł.

W tekstach Żmijewskiego i Mytkowskiej pojawia się interpretacja "Powtórzenia", która ma zarazem charakter obrony projektu. W dużym skrócie autorskie odczytanie wydarzeń z "Powtórzenia" jest następujące: podobnie jak to było u Zimbardo, artysta podzielił przeciętnych mężczyzn na strażników i więźniów; dał jednym władzę nad innymi, aby sprawdzić w jaki sposób ową władzę potwierdzą, utrzymają i jak jej użyją (a może nawet nadużyją, jak u Zimbardo). Władza nie okazała się jednak tak smacznym kąskiem, jak można by się spodziewać. Przeciwnie, objawiła się jako gorący kartofel, brzemię, którego strażnicy postanowili szybko się pozbyć.

Mając w pamięci przebieg Stanford Prison Experiment, do którego odwołał się Żmijewski, trzeba było liczyć się z tym, że "strażnicy" mogą sięgnąć po klasyczne technologie rządzenia: spróbują uprzedmiotowić "więźniów", osłabić ich poczucie tożsamości upokorzeniami, rozbić solidarność, ustanowić dyscyplinę opartą na terrorze represji. Tymczasem sprawy w "Powtórzeniu" toczą się zupełnie inaczej. Strażnicy od początku grają swoją rolę bez przekonania. Nie rozsmakowują się we władzy, oszczędnie szafują represjami, i wreszcie sami rozmontowują represyjny układ, na straży którego mieli stać - siadają z więźniami do "okrągłego stołu", negocjują i przerywają projekt. Żmijewski i Mytkowska interpretują przebieg wydarzeń w "Powtórzeniu" jako przycznek do przypuszczeń, że płynące z eksperymentu Zimbardo pesymistyczne wnioski na temat tzw. "natury ludzkiej" i relacji władzy są błędne, a przynajmniej nie uniwersalne. "Z "Powtórzenia" wynika, że ludzie dążą przede wszystkim do ugody - pisze Żmijewski - Do znalezienia rozwiązania konfliktu, nie dręczą się nawzajem bez opamiętania. Usiłują odnaleźć bezpieczne status quo, negocjują, zachowują się oportunistycznie." Artyście wtóruje Joanna Mytkowska: "To co otrzymujemy to obraz relacji słabych, nierozwiniętych, dążących do kompromisu i łatwego konsensusu. Władza jest chwiejna i niechciana, choć ciągle może poniżać."

http://www.usi.edu, The Stanford Prison Experiment
http://www.usi.edu, The Stanford Prison Experiment

Ta interpretacja byłaby ciekawa, gdyby nie to, że odwraca uwagę od najważniejszego problemu z "Powtórzeniem". Problemem tym są założenia eksperymentu Żmijewskiego, konstrukcja sytuacji, którą artysta pokazuje w swoim filmie. Wyników eksperymentu nie można interpretować w oderwaniu od jego założeń. Tymczasem właśnie one wydają mi się piętą achillesową "Powtórzenia". Uważam, że Żmijewskiemu i Mytkowskiej nie udało się pokonać nieuniknionych trudności, paradoksów i sprzeczności związanych z próbą "powtarzania" eksperymentu Zimbardo. O tym autorzy milczą - nie dyskutują uwarunkowań sytuacji wyjściowej, przechodzą szybko do analizowania rezultatów. Budzi to w mnie podejrzenie, że usiłują przenieść debatę na wygodny dla siebie grunt dyskusji o relacjach władzy, wyciszając mniej wygodną dyskusję na temat tego, co mnie w tym wypadku wydaje się istotą rzeczy: na ile artyście udało się zmanipulować uczestników projektu i sprowokować ich do zachowań interesujących z punktu widzenia wiedzy o władzy i człowieku.

Trudno wysnuwać wnioski na temat władzy w kontekście sytuacji, w której nikt władzy nie ma. W "Powtórzeniu" wszyscy są bezsilni. Jeżeli jak pisze Mytkowska w filmie Żmijewskiego obserwujemy "obraz relacji słabych, nierozwiniętych, dążących do kompromisu i łatwego konsensusu" to przecież nie dlatego, że taka jest współcześnie natura władzy, lecz dlatego, że urządzona przez artystę sytuacja nie pozwala na rozwinięcie się niczego więcej. Żmijewski zmienił więzienie w Dom Big Brothera, w którym każdy ruch mieszkańców śledzony jest przez ukryte za weneckimi lustrami kamery. W rezultacie istotą rzeczy przestały być relacje między rządzonymi i rządzącymi (więźniami i strażnikami) - punkt ciężkości przemieścił się na relacje wszystkich uczestników projektu z kamerami czyli potencjalnymi widzami. Strażnicy koncentrowali się więc na tym, aby "dobrze wypaść", co, jak wiadomo, niekoniecznie idzie w parze ze skutecznym sprawowaniem władzy. Zimbardo na podstawie przebiegu swojego eksperymentu twierdził, że w ludziach wyposażonych we władzę budzi się chęć utrzymania jej za wszelką cenę, a nawet skłonności sadystyczne, wiążące się z przyjemnością płynącą z dominowania nad innymi. Z tymi tezami można dyskutować, ale raczej nie na podstawie przedsięwzięcia Żmijewskiego. Władza istnieje tylko wtedy jeżeli stoi za nią siła, możliwość egzekwowania poprzez represje - co ostatecznie sprowadza się do wolności do użycia jakiegoś rodzaju przemocy. Żmijewski miał w tym zakresie możliwości mocno ograniczone już w punkcie wyjścia. Przede wszystkim przez prawo, którego artysta nie mógł przecież złamać, tym bardziej, że realizował swój projekt po to aby go upublicznić. Władza potrafi posługiwać się bardzo subtelnymi środkami przymusu, ale Żmijewski pokusił się akurat o symulację więzienia, systemu, w którym rządzenie opiera się na przymusie fizycznym. Tymczasem używanie przemocy i represji oraz ograniczanie wolności jest w nowoczesnym społeczeństwie dopuszczalne, ale ściśle reglamentowane i monopolizowane przez autoryzowane i niemal bez wyjątku państwowe instytucje (policja, wojsko, formacje paramilitarne, urzędy itp.). Mówiąc prościej strażnicy Żmijewskiego nie mogli legalnie zrobić "więźniom" nic, na co ci więźniowie by się dobrowolnie nie zgodzili. Takie ustawienie sprawy w praktyce neutralizuje działanie represji - jeżeli dochodzi do nich za obopólną zgodą represjonowanych i represjonujących, w granicach zaakceptowanych przez obie strony, to mamy do czynienia nie z relacjami władzy lecz jedynie z odgrywaniem tych relacji, udawaniem, zabawą w policjantów i złodziei. Teatralny charakter zachowań wzmacnia oczywiście permanentny monitoring, który pozbawia władzę jej niezbędnego warunku - bezkarności.

Trzeba tu podkreślić istotne różnice między tym, co zrobił Żmijewski, a eksperymentem Zimbardo, do którego odwołuje się polski artysta. Żmijewski pisze, że " "Powtórzenie" nie służyło odtworzeniu sytuacji u Zimbardo, ale jej sprawdzeniu.". Niestety nie da się sprawdzić czegoś, robiąc coś zupełnie innego. Zimbardo pozwolił sobie na manipulacje uczestnikami swojego projektu na skalę dla Żmijewskiego niedostępną; jak wiadomo amerykański uczony zachował się nieodpowiedzialnie i pozwolił wymknąć się wydarzeniom poza bezpieczne granice oraz ramy prawne; gdyby Żmijewski dokładnie powtórzył Stanford Prison Experiment mógłby sam trafić do więzienia - i to prawdziwego, a nie MDFowej atrapy zaprojektowanej przez Marcina Kwietowicza.

http://encyclopedia.thefreedictionary.com, The Stanford Prison Experiment
http://encyclopedia.thefreedictionary.com, The Stanford Prison Experiment

Żmijewski dołożył starań, aby nie pogwałcić wolności ludzi, których postawił w rolach więźniów - i nic dziwnego bo artysta nie może przecież legalnie pozbawić nikogo wolności. Każdy z uczestników "Powtórzenia" wiedział, że bierze udział w grze, którą można w każdej chwili przerwać - aby opuścić więzienie wystarczyło wypowiedzieć specjalną formułę (z czego zresztą niektórzy skwapliwie skorzystali po pierwszych konfliktach ze strażnikami) Zimbardo tymczasem zrobił wiele, by uczestnicy jego eksperymentu nie mieli pewności co do umownego charakteru sytuacji, w której się znaleźli. Amerykański naukowiec zwerbował ochotników, ale potem dobrowolność udziału w eksperymencie nie była już tak oczywista. Do zainscenizowanego przez Zimbardo więzienia "osadzonych" przywiozła współpracująca z psychologiem policja; stróże prawa "odstawiali" całą ceremonię aresztowania, z zakuwaniem w kajdanki i czytaniem praw włącznie. Brali studentów z zaskoczenia, aresztując ich w miejscu zamieszkania i informując, że są podejrzani o udział w napadzie rabunkowym i zatrzymani do wyjaśnienia. Warto przypomnieć, że działo się to wszystko w roku 1971, kiedy na kalifornijskich uniwersytetach wciąż słuchać było echo gwałtownych zamieszek studenckich ostatnich lat - dla wielu studentów aresztowania i represje ze strony policji były doświadczeniami, które poznali na własnej skórze.

Uczestnicy eksperymentu Zimbardo mogli teoretycznie opuścić przedsięwzięcie przed jego zakończeniem, ale w praktyce nie tak łatwo było to prawo wyegzekwować. Więzień, który ubiegał się o "przedterminowe zwolnienie" musiał stanąć przed zainscenizowaną przed Zimbardo komisją (w jej skład wchodziły dość przypadkowe osoby, rozmaici pracownicy uniwersytetu, doktoranci, ale również były więzień, który służył uczonemu jako konsultant). W wypadku "więźnia" numer 8612, który zdradzał objawy załamania nerwowego, Zimbardo początkowo odrzucił wniosek o zwolnienie, ponieważ arbitralnie (i mylnie jak się później okazało) uznał, że mężczyzna symuluje. To wydarzenie i podobne manipulacje ze strony organizatorów (m.in. wizyta kapelana więziennego, który doradzał "więźniom" wynajęcie adwokatów, choć w rzeczywistości jako osoby o nic w świetle prawa nie oskarżone, nie potrzebowali obrońców) podsyciły w uczestnikach przekonanie, że eksperymentu nie można tak po prostu opuścić i więzienne relacje należy traktować serio.

Najważniejsze było jednak to, że u Zimbardo znakomita większość represyjnych akcji w rodzaju zmuszania więźniów do czyszczenia toalet gołymi rękami, czy wykonywania pompek podczas gdy strażnik przyciskał butem plecy ćwiczącego, miała miejsce w nocy. Strażnicy byli wówczas przekonani, że nikt nie kontroluje ich poczynań - i w dużym stopniu się nie mylili ponieważ w nocy nadzór nad przebiegiem eksperymentu był rzeczywiście słaby. Nie wiedzieli także, że kamera przemysłowa, której Zimbardo używał do monitorowania wydarzeń w swoim "więzieniu" jest w stanie pracować skutecznie w ciemności. W porównaniu do wszędobylskich, ukrytych za weneckimi lustrami kamer Żmijewskiego, system monitoringu Zimbardo był więcej niż skromny. Podczas Stanford Prison Experiment można było zrobić wiele rzeczy, których nikt nie widział. Strażnicy korzystali z okazji, której podglądani na każdym kroku "klawisze" Żmijewskiego nie mieli.

http://encyclopedia.thefreedictionary.com, The Stanford Prison Experiment
http://encyclopedia.thefreedictionary.com, The Stanford Prison Experiment

Nie chcę nikogo przekonywać, że strażnicy z filmu Żmijewskiego w sprzyjających okolicznościach zachowywali by się tak samo jak ci od Zimbardo. Tego się nie dowiemy, ponieważ "powtórzenie" zostało tak zorganizowane, że nawet jeżeli chcieliby się tak zachować, to i tak nie mogli. Ich władza jawi się w filmie jako bezsilna, ponieważ Żmijewski nie wyposażył ich w siłę. Nie mógł tego zrobić, ponieważ sam nie posiadał władzy, którą mógłby komukolwiek przekazać. Przeciwnie, artysta występujący w roli naczelnika więzienia był jednocześnie swego rodzaju zakładnikiem uczestników; musiał przecież ukończyć swój projekt do Wenecji, co bez współpracy ze strony strażników, ale i więźniów było niemożliwe. W ostatecznym rozrachunku jedyną siłą, którą artysta zdołał wprowadzić do systemu, który skonstruował okazał się nacisk ekonomiczny - czyli 120 złotych dziennie dla każdego uczestnika. Mężczyźni, którzy zgłosili się do uczestnictwa w "Powtórzeniu" w większości potrzebowali pieniędzy, bo byli, na przykład, bezrobotni. 120 złotych to nienajgorsza dniówka, ale nie majątek. Okazało się, że kwota ta wystarczy by ludzie zgodzili się dogrywać więźniów i strażników, była jednak za mała aby się nimi naprawdę stali. W rezultacie oglądamy w "Powtórzeniu" kuriozalną sytuację. Próbujący wyegzekwować dyscyplinę strażnicy co chwila dochodzą do ściany - nie mają jakichkolwiek środków by zmusić więźniów do posłuszeństwa. Co i raz dochodzi do pata, który grozi rozpadem projektu, jego przemianą w farsę. Więźniowie mają świadomość, że będzie to oznaczało koniec zarabiania pieniędzy, wychodzą więc naprzeciw bezsilnym strażnikom, ratują ich z kłopotliwego położenia i represjonują się sami - odgrywają role ofiar by spektakl mógł trwać. Pozorów nie da się jednak utrzymywać długo; pozbawieni scenariusza i suflerów strażnicy i więźniowie nie są w stanie zrobić przekonywującego teatru - nie wiedzą jak grać. Żmijewski i Mytkowska sugerują, że strażnicy dobrowolnie zrezygnowali z represyjnej władzy i wybierali negocjacje, konsensus. W filmie oglądamy jednak co innego; strażnicy nie mogą zrezygnować z czegoś, czego nigdy nie mieli. Nie ma nic bardziej żałosnego niż bezsilna władza. Strażnicy z "Powtórzenia" widzą, że ich rola w spektaklu Żmijewskiego staje się coraz bardziej groteskowa. "Sytuacja była otwarta, jej wynik zależał od uczestników - sami wybrali jej rozwiązanie" - pisze Żmijewski. To prawda, ale nie wydaje mi się, żeby rezygnacja z władzy wynikała tu, jak twierdzi artysta, z "dążenia do ugody" czy chęci "znalezienia rozwiązania konfliktu" - to raczej ostatnia deska ratunku, sposób na uniknięcie śmieszności.

Optymistyczna interpretacja Żmijewskiego i Mytkowskiej jest nośna, szczególnie w kontekście wydarzeń w Abu Ghraib, a nawet - jak chce cytowany przez Mytkowską autor tekstu do katalogu Żmijewskiego Charles Esche - w kontekście krytyki amerykańskiego neokonserwatyzmu. Krytykowanie neokonserwatystów i Ameryki jest politycznie poprawne, bo przecież w sztuce wszyscy mamy serce po lewej stronie. Nic nie poradzę jednak na to że optymistyczne interpretacje Żmijewskiego i Mytkowskiej w rodzaju: "Władza jest chwiejna i niechciana, choć ciągle może poniżać" (Mytkowska) czy "ludzie dążą przede wszystkim do ugody. Do znalezienia rozwiązania konfliktu, nie dręczą się nawzajem bez opamiętania." (Żmijewski) brzmią mi bałamutną nutą. Na świecie trudno dziś zliczyć miejsca, w których ludzie "dręczą się nawzajem bez opamiętania". Nie widać też aby władza za którą stoi realna siła (niezależnie czy będzie to siła pieniądza, propagandy czy, tym bardziej, karabinu) była gdziekolwiek, jak chce Mytkowska "chwiejna i niechciana". Taką może wydawać się oficjalna reprezentacja polityczna w niektórych demokracjach (być może do pewnego stopnia również w Polsce), ale nie miejmy złudzeń - tam gdzie rządy i parlamenty skupiają w swych rękach coraz mniej realnej siły, brzemię władzy, niekoniecznie w świetle kamer, podejmuje zawsze ktoś inny (niektórzy twierdzą, że są to wielkie korporacje i instytucje finansowe).

Skąd więc bierze się optymizm Żmijewskiego i Mytkowskiej? Chyba nie z przebiegu wydarzeń w "Powtórzeniu", które jest doskonałą ilustracją porzekadła "jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz". Innymi słowy, jeżeli skonstruuje się tak chwiejną sytuację jak w "Powtórzeniu", to zaistnieją w niej równie chwiejne relacje. Niestety w ten sposób nie dowiemy się niczego, jak chciałaby Mytkowska "o naszym życiu społecznym" ani "o przesądach na temat Ameryki". Nie zdołamy także "wyjaśnić np. dlaczego wojnę jesteśmy skłonni nazywać misją pokojową". Mytkowska przypomina nam, że "jednym z licznych kontekstów dla pracy Żmijewskiego jest fakt, że profesor Zimbardo był ekspertem obrony w procesach amerykańskich żołnierzy, którzy dopuścili się okrucieństw na irackich więźniach". Cóż, gdyby wydarzenia w każdym więzieniu, włącznie z Abu Ghraib, były skrupulatnie monitorowane i nagrywane, a następnie pokazywane na Biennale w Wenecji, to w rozmaitych kazamatach na świecie zapanowałby prawdopodobnie duch kompromisu i ugody, który oglądamy w "Powtórzeniu". Niestety tak się składa, że władza zazwyczaj dba, by nie patrzono jej na ręce i nie pokazywano jej technologii na wystawach sztuki. Przeciek materiałów z Abu Ghraib jest wyjątkiem potwierdzającym regułę - ile jest na świecie lochów, z których nigdy nie wydostały się żadne pamiątkowe fotki robione przez oprawców na cyfrówkach? Dlatego właśnie więzienie Żmijewskiego niewiele mówi nam o innych więzieniach; w tych prawdziwych dzieje co innego, ponieważ są inaczej skonstruowane.

http://encyclopedia.thefreedictionary.com, The Stanford Prison Experiment
http://encyclopedia.thefreedictionary.com, The Stanford Prison Experiment

"Powtórzenie" jest projektem, w którym podstawowym uwarunkowaniem nie było ustanowienie relacji więzień- strażnik, lecz permanentne podglądanie zachowań wszystkich uczestników. "Powtórzenie" mija się więc z eksperymentem Zimbardo, które miało powtarzać i zbliża się do fenomenu "Big Brothera". Ten oczywisty, zadawałby się, wątek nie został jednak podjęty ani w interpretacji Mytkowskiej ani w komentarzu Żmijewskiego. Tymczasem big brotherowskie podglądanie zmieniło się w projekcie Żmijewskiego z narzędzia w treść. To niefortunne przesunięcie akcentów jest przez autorów dyskretnie przemilczane. Właściwie się temu nie dziwię, bo rozpatrywane w kategorii reality show "Powtórzenie" niewiele dodaje do wiedzy jaką uzyskaliśmy oglądając "Big Brothera".

Trudno przy okazji nie odnieść wrażenia, że Joanna Mytkowska usiłuje rozsnuć w swoim tekście zasłonę dymną, za którą znikną budzące wątpliwości aspekty "Powtórzenia". Jednym ze składników owego "dymu" jest próba zdyskredytowania polemistów, która pojawia się w miejsce dyskutowania z ich argumentami. "Czego więc brakuje w Pawilonie? Czyżby spektaklu?" - komentuje ironicznie kuratorka rozczarowanie krytyków Obiegu pracą Żmijewskiego. W innym miejscu rozwija tę myśl: "Być może problem tkwi więc w przesłaniu, jakie niesie ta praca. Nie jest to wyraźne potwierdzenie eksperymentu prof. Philipa Zimbardo: człowiek jest zły i wystarczy postawić go w określonej sytuacji, by dał tego świadectwo; nie dostajemy w związku z tym oczekiwanego spektaklu przemocy". Najbardziej złakniony ekscesów ma być według Mytkowskiej Marcin Krasny, który "sugeruje wprost, że za mało było krwi i przemocy.". Nie wiem gdzie kuratorka polskiego pawilonu wyczytała narzekania Krasnego na zbyt małą ilość krwi i przemocy. Nie wiem też na jakiej podstawie (bo nie podstawie przeczytanych w e-Obiegu tekstów) domniemywa, że krytycy są tak bardzo głodni spektakli i atrakcji. Wiem natomiast, że Mytkowska w ten sposób "sugeruje wprost", że oczekiwania owych krytyków są dostosowane raczej do hollywoodzkich filmów niż do dzieł sztuki z weneckiego biennale. To zręczny taktyczny manewr; tacy krytycy powinni pewnie obejrzeć sobie w miejsce "Powtórzenia", niefortunną, osnutą wokół eksperymentu Zimbardo sensacyjną fabułę Olivera Hirschbiegla z 2001. Argumenty wymagających hollywoodzkich atrakcji krytyków są przecież mało ważkie, nawet jeżeli dają do myślenia.

Joanna Mytkowska w ogóle dużo miejsca poświęca spekulacjom na temat domniemanych oczekiwań autorów z którymi polemizuje. "Oczekiwano prawdopodobnie potwierdzenia naszej siły i energii narodowej (...).Kiedy wobec takich oczekiwań pojawia się przekaz złożony, nie oferujący natychmiastowej satysfakcji niektórzy się nudzą." - pisze kuratorka. Odkładam na bok dyskusję na temat "prawdopodobieństwa" oczekiwania "potwierdzania naszej siły i energii narodowej" ze strony Grzegorza Borkowskiego, Adama Mazura czy Marcina Krasnego, choć nie przypominam sobie tego rodzaju nacjonalistycznych ambicji w żadnym z tekstów wymienionych autorów. Tymczasem odbijając piłeczkę zastanawiam się czy pokusie zademonstrowania "siły i energii" nie uległa sama kuratorka przygotowując wystawę do Wenecji. Tak się składa, że wystawy w Polskim Pawilonie na Biennale prowokują ostatnio powstawanie dzieł totalnych. Jeżeli pokazać obraz, to gigantyczny, zajmujący całą podłogę pawilonu, jeżeli kostki do gry, to w oszołamiającej liczbie ćwierć miliona sztuk; projekt to za mało, skala musi być monumentalna. Podobny rys można dostrzec w "Powtórzeniu". Filmy Źmijewskiego były do tej pory stosunkowo proste z realizacyjnego punktu widzenia; wiele z nich to kameralne para-dokumenty eksplorujące i manipulujące zastanymi sytuacjami. Tymczasem w wypadku "Powtórzenia" mamy do czynienia z przedsięwzięciem, które w skali projektów współczesnych polskich artystów można śmiało nazwać superprodukcją. Kilkanaście kamer, mikrofony, kostiumy, dekoracje (więzienie), castingi, grupa opłaconych "aktorów", niezliczona ilość godzin nakręconego materiału, bezprecedensowy stopień komplikacji - to nie jest jeszcze jedna realizacja Żmijewskiego; to Żmijewski do kwadratu.

http://encyclopedia.thefreedictionary.com, The Stanford Prison Experiment. Zimbardo (standing, center) at the orientation meetin
http://encyclopedia.thefreedictionary.com, The Stanford Prison Experiment. Zimbardo (standing, center) at the orientation meeting

Czasami lepsze bywa jednak wrogiem dobrego. Nie trudno się przy tym domyśleć, że biorąc pod uwagę komplikację projektu, związane z nim koszty oraz stosunkowo krótki czas na realizację, "Powtórzenie" było drogą bez odwrotu i bez szans na poprawki czy rewizję założeń. Jeżeli z powodu tych ostatnich wyniki eksperymentu są wątpliwe, to i tak organizatorom nie pozostawało nic innego, jak brnąć w sprawę do końca i bronić rezultatów - jakie by one nie były. Teksty Żmijewskiego i Mytkowskiej postrzegam jako pójście w zaparte, kuratorka stara się przy tym czyścić pole interpretacyjne wokół pracy, usiłując neutralizować polemistów, "sugerując wprost", że zamiast sztuki oczekiwali rozrywki i uprawiają "karykaturę krytyki" rodem z Newsweeka (to przytyk do Adama Mazura i Marcina Krasnego, którym zdarza się w tym tygodniku publikować. W Newsweeku publikuje od czasu do czasu także niżej podpisany, który w związku z tym również poczuwa się uprawiania "karykatury krytyki")

Co do samego "Powtórzenia", to myślę, że tym razem Artur Żmijewski przeliczył się co do możliwości manipulowania ludźmi przez artystę. Żmijewski wielokrotnie manipulował bohaterami swoich projektów i czynił to z dobrym skutkiem - z jego prowokacji wynikały trudne do przecenienia wartości poznawcze. Różnica między "Powtórzeniem", a innymi projektami Żmijewski polega na skali manipulacji. W większości poprzednich projektów artysta ingerował w realne sytuacje, a jego bohaterowie grali samych siebie. W wypadku "Powtórzenia" zdecydował się budować sytuację od zera, stworzyć sztuczne warunki, w których uczestnicy mieli odegrać wyznaczone im role. Te demiurgiczne ambicje napotkały granice możliwości, jakie ma do dyspozycji artysta; sztucznie skonstruowany laboratoryjny system pozostał niedomknięty i pełen wewnętrznych sprzeczności, maszyna do testowania ludzi nie zdziałała, a króliki doświadczalne rozbiegły się do domów. "Powtórzenie" jest przedsięwzięciem ambitnym i godnym uwagi; skala i charakter tego projektu, a także związane z nim ryzyko nie mają w polskiej sztuce precedensu - warto o tym pamiętać zabierając się za krytykowanie Żmiejwskiego. W pracy można odnaleźć elementy psychologicznego eksperymentu, "reality show", improwizowanego teatru telewizji, filmu dokumentalnego. Niestety wszystkie te elementy nie składają się w spójną całość. Wręcz przeciwnie, formuła reality show zabuża psychologiczny eksperyment, teatralność podważa dokumentalną wartość projektu, fikcja nie równoważy się z rzeczywistością, a manipulacja z otwartością na nie przewidziany rozwój wydarzeń. "Powtórzenie" jest ciekawym filmem, ale jego wartość poznawcza ogranicza się przede wszystkim do sztuki: to lekcja na temat granic kreowania rzeczywistości przez artystę. Jak pisze Mytkowska "Nie jest to wyraźne potwierdzenie eksperymentu prof. Philipa Zimbardo: człowiek jest zły i wystarczy postawić go w określonej sytuacji, by dał tego świadectwo". Trudno się z tym nie zgodzić - tym razem człowiek okazał się sprytniejszy od artysty i nie zatańczył jak mu artysta zagrał. Ten się jednak śmieje, kto się śmieje ostatni; sztuka nie powiedziała przecież jeszcze ostatniego słowa.