Litość zamiast współczucia. „Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Ten film ma zapach nadpsutego pokarmu, a w ustach pozostawia posmak popiołu - pisano kiedyś o „Gabinecie doktora Caligari". Dziś tymi słowami można opisać „Hubę" Anki i Wilhelma Sasnalów. Wtedy jednak film Roberta Wiene'a został niezrozumiany i odrzucony jako dzieło makabryczne i ponure, a w „Hubie" taki efekt został stworzony umyślnie. Wykorzystuje bowiem afabularność sztuki wideo, zarazem pozostaje jednak niejasno, enigmatycznie zaangażowany - jakby był interwencyjnym reportażem. „Huba" wywołuje absmak, będący specjalnością menu wielu filmowych festiwali. Żeby go osiągnąć, należy unikać klasycznie pojętej narracji, zbudować opowieść wokół zabiegów formalnych, korzystając z metafory w obrazie i z abstrakcji. Nie zaszkodzi też dodać odrobiny obserwacji społecznej, oczywiście pochyliwszy się uprzednio nad ludzką marnością. Skoro takie danie jest jeszcze firmowane przez znanego artystę, musi być skazane na sukces. Lecz o ile podobną postawę można zrozumieć w wypadku filmu (nieudanego zresztą) „Atlas" (2013) Antoine'a D'Agaty, legendarnego fotografa z Magnum Photos, tłumaczącego w swoistym dokumencie swój tryb życia i bardzo uwarunkowany sposób postrzegania, to w wypadku odnoszącego sukces malarza, który kino traktuje jak rodzaj pasji, będącej od początku jego drogi silną inspiracją, raczej nie. Bo po co „Huba" Sasnalowi?

Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów
Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów

Trudno zapomnieć rozdziawioną paszczę chłopca z entuzjazmem jedzącego płatki na zdjęciu umieszczonym na opakowaniu pierwszych polskich kornflejków. Publiczność w kinie śmieje się z tej anegdoty, powtórzonej przez Sasnalów. Dwadzieścia pięć lat temu, siedząc przed telewizorem, chrupaliśmy kukurydzianą paszę na sucho jak przekąskę. Jeszcze niedawno byliśmy bardzo wygłodzeni - jako społeczeństwo z dużym apetytem wchodzące w czas transformacji. Trudno dziś w to uwierzyć, ale pierwszy McDonald - otwarty na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej 17 czerwca 1992 - był szturmowany przez około 45 tys. osób, a polski oddział sieci podaje, że tego dnia padł światowy rekord otwarcia: 13 304 transakcje. Sasnalowie nie używają jednak w swoim filmie tego rodzaju wyobraźni. Owszem, mogliby pokazać kogoś podobnego do siebie pielgrzymującego do mekki fast-foodu w zamierzchłej epoce picia swojej pierwszej coli. Zamiast tego wolą jednak obrać za protagonistów przedstawicieli klasy robotniczej (w poprzednim filmie sportretowali odstręczających mieszkańców wsi), którzy w konsumpcji upatrują drogi do pozbycia się trosk. Przyjmują (po raz kolejny!) perspektywę entomologów, obserwujących osobniki ludzkie pod mikroskopem. Podobnie jak w poprzednim obrazie - „Z daleka widok jest piękny" - wychodzą od badawczej ciekawości, ale tak, jakby ich bohaterowie byli przedstawicielami innego gatunku. Gatunku, który nie komunikuje się werbalnie i wegetuje, pogrążony w ogromnej apatii. Nie ma marzeń, pojawiają mu się tylko jakieś sny, niejasne tęsknoty. Gatunek ludzki służy za egzemplifikację z góry przyjętej tezy. Badanie przeprowadzane jest na trzech osobnikach w różnym wieku. Stary ojciec (Jerzy Gajlikowski), wychudzony, zdeformowany przez chorobę, ruchem patyczaka wierci się w rozgrzebanej pościeli. Nie może spać, chce mu się pić, żeruje nocą jak owad. Gdy w jego mieszkaniu, podczas posiłku zresztą, zjawia się młoda kobieta (Joanna Drozda) z noworodkiem, pokazana zostaje jako rozpłodowa samica. Ojciec gaśnie, ona niepowstrzymanie się rozmnaża. Przeżuwa coś cały czas, niczym krowa. Na niej zaś pasożytuje niemowlę, które położna środowiskowa radzi „przystawiać na żądanie". W jednej ze scen leży ono nagie z matką, brzuch na brzuchu, żeby odbiło mu się po jedzeniu. Pełne brzuchy to zadowolenie, czyli jedyny cel w świecie trawionym przez pustkę, samotność, niezporozumienie. Scena ucierania ziemniaków na placki, rytmicznie połączona z kołysaniem dziecka na tle wzorzystego dywanu, oddaje przenikającą cały film niecierpliwość zaspokajania głodu - co w wypadku ojca oznacza się pożywić, a w wypadku córki i wnuka nasycić. Ukoić. Niemal cały czas w tle słychać płacz dziecka, który przy braku dialogów staje się jedynym wydawanym przez postaci odgłosem. Matka usypia niemowlę, chodząc po pokoju i wkładając sobie do ust zwoje spaghetti: zatyka sobie nimi usta jak smoczkiem. Tematem staje się także czynność odkurzania. To wtedy ma miejsce jedyna próba kontaktu córki z ojcem: zirytowana kobieta wali otwartą dłonią w ścianę. Bez odzewu. Poza tym nie padnie między nimi ani jedno słowo. Postaci w „Hubie" też pochłaniają wszystko jak odkurzacz. Ujęcie ukazujące wlot ssącej rury na zbliżeniu mogłoby służyć za tytułowy motyw filmu. Tytuł brzmi jednak „Huba" (w angielskiej wersji „Parasite", czyli pasożyt). Kto na kim tu pasożytuje? Trudno odpowiedzieć. Na pewno Sasnalowie nie budują między bohaterami nic ponad to, że są sobie nawzajem potrzebni, a ich relacje służą przeżyciu. Czy w ten sposób odbierają im dusze, łącząc łańcuchem pokarmowym zamiast więzami bliskości? Kto byłby na końcu tego łańcucha? Niemowlę?

Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów
Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów

Trwający niewiele ponad godzinę film Sasnalów zaczyna się w fabrycznej scenerii, w której łatwo rozpoznać ich rodzime Mościce, symbol wymarłego przemysłu, w którym wciąż toczy się szczątkowa produkcja. To tu, niczym do opuszczonego przed laty domu, powraca milczący, schorowany mężczyzna, jedyny aktor w fabrycznej scenografii. Świszczy mu w płucach, wraz z nim ciężko oddycha kamera - prócz scen, gdy starzec podróżuje we śnie. Sekwencje oniryczne w „Hubie" są piękne - choćby cofka, czyli odjazd kamery w zwolnionym tempie, kiedy dymy fabryczne wlatują z powrotem do kominów. Mocny rytm wyznaczają węzły w rodzaju wspomnianego już tarcia ziemniaków albo „Madonny zniechęconej", ujętej na placu zabaw, gdzie kamera obraca się za skrzypiącym dźwiękiem łańcucha huśtawki (brzmi to jak, nie przymierzając, Steve Reich). Ale czy fotogeniczne kręcenie się w kółko nie jest zabiegiem zbyt dosłownym, rysując zamknięty krąg codziennych działań jakby zarys więzienia, którym na pewnym etapie staje się wysiłek związany z posiadaniem małego dziecka?

Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów
Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów

Na pewno obserwacja niemowlęcia stanowi ważny temat „Huby". Scena, gdy na spokojnej twarzy rodzi się napięcie i zbiera na płacz jest jedną z lepszych: buzię widzimy do góry nogami, a rosnący grymas przypomina niebo zasnuwane burzową chmurą. Zdarzają się też w „Hubie" ułamki świetnie uchwyconego nastroju, jak w sekwencji wyścigów żużlowych, gdzie niemal czuć swąd i emanujące gorąco. Jest zresztą więcej zalet: dużo tu znakomicie zakomponowanych kadrów - płaskich, z niewielką głębią ostrości. W tym stylu ukazano geometryczne bryły na taśmie fabrycznej, bulgoczącą w garnku owsiankę, codziennie w trochę innej fazie jak księżyc. Najczęściej w zdjęciach widać kadrowanie pasowe - postaci często widzimy bez nóg, głów, jako same korpusy. Ale te krótkie ruchome obrazy, przypominające najlepsze przykłady malarstwa Sasnala, nijak się mają do całości filmu. Zamiast popychać go do przodu, odbierają mu impet w zapatrzeniu na powidoki rzeczywistości.

Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów
Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów

Największy problem „Huby" to to, że jest filmem z tezą, filmem o tym, jak bardzo byliśmy kiedyś żarłoczni. Byliśmy czy też może jesteśmy, bo w scenie wyścigów żużlowych na widowni wyłania się kobieta, która siedzi tuż przed naszą bohaterką, i będąc wciąż wizualnie utopioną w sosie początku lat 90., epoki pierwszych marketów i pierwszego McDonalda, jest zarazem posiadaczką nie walkie-talkie czy pierwszego telefonu komórkowego o rozmiarze cegłówki, lecz podniszczonego smartfonu, którym robi zdjęcie. Wypada uznać ten moment za punkt szczytowy filmu i dowód na to, że akcja „Huby" nie toczy się dwie dekady temu, lecz bardzo współcześnie. Czy jednak ta sugestia, że proces transformacji wciąż trwa, ponieważ apetyt wciąż nie został zaspokojony, jest naprawdę warta tego, by realizować jednowymiarowy film? Film w jakimś sensie propagandowy? By tezę o „nienażarciu" streszczać łopatologicznie? Filmując ciemną sylwetkę dziewczyny na tle podświetlonego plakatu z żywnością - na wypadek gdybyśmy inaczej nie zrozumieli, że oglądamy studium głodu wyrosłego na schedzie PRL, studium, z którego wynika, że żądza konsumpcji (córka) i przeżycia (ojciec) przesłaniają inne potrzeby, z których bohaterowie nie zdają sobie sprawy.

Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów
Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów

Sasnalowie przygotowali ironiczny happy end. W finale filmu widać podłogę w skali makro. Spadają tu ogromne, sprężynujące liny - nitki makaronu, leją się wielkie strugi mleka, a wszystko to przykryte płatkami i marmoladą wygląda prawie jak tropikalna wyspa. Spełnia się więc marzenie o lepszym życiu, gdzie zaspokojenie głodu wygląda na miraż szczęścia.

Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów
Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów

Na szczęście jest jeden moment w „Hubie", gdy na krótko stajemy się świadkami prawdziwej bliskości: kobieta wyszła z domu, a dziadek, leżąc w pustej wannie, śpi z dzieckiem na piersi. Nagle patrzymy innymi oczyma. Może spojrzeniem kogoś, kto zerkał przez firankę za każdym razem, gdy wychodzili z domu? Kto wciąż jest obok? Kogoś, kim kieruje nie tylko ciekawość, wstręt czy współczucie, lecz także przekonanie o wspólnocie losu? Przyznam, że po raz kolejny, oglądając pełnometrażowy obraz Sasnalów, czułam zakłopotanie, że film mi się nie podoba, choć bardzo chciałabym, żeby się podobał. Znowu też zastanawiam się, dlaczego twórcy zadają sobie zaangażowany społecznie temat, sprawiając wrażenie, jakby chcieli spłacić niewidzialny dług swoim odbiorcom. Przecież w obrazach filmowych czy malarskich, gdzie Wilhelm Sasnal ukazywał samego siebie, swoich bliskich, zrozumienia dla ludzkiej kondycji było wiele więcej. Portret Anki w ciąży był pełen czułości, zdumienia ciałem, ale bez rysu entomologii. Krótki film „Mojave" odsyłał do kina lat 50., poszukiwał tajemnicy w martwym otoczeniu. Przykłady można by mnożyć. Chodzi po prostu o to, że „Huba" zrobiona jest z poczuciem litości zamiast współczucia. Sasnalowie nie odkrywają nowych kart, tylko przeprowadzają dowód na postawioną na początku tezę: wciąż jesteśmy głodni. I nic z tego nie wynika.

 

Film „Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów zostanie pokazany premierowo na 14. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty.

Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów
Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów

Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów
Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów

Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów
Kadr z filmu "Huba" Anki i Wilhelma Sasnalów