Kochana Babciu, chcemy zmienić Twoją tożsamość!

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Praca Jacka Markiewicza eksplodowała niczym niewypał z czasów poprzedniej wojny kulturowej. Przez 20 lat „Adoracja..." leżała pod gruzami sztuki krytycznej, ale okazało się, że miała przedłużony okres przydatności. Zawarty w niej ładunek sam się nie rozbroił. Wystarczyło lekko ją ruszyć, by wybuchła. I nawet dobrze się stało, bo huk eksplozji zagłuszył na chwilę usypiające mruczenie maszyn wytwarzających produkty kultury. Można było sobie nawet wyobrazić, że owe maszyny zatrzymują się, a ich operatorzy wykorzystują przerwę w swej uporczywej robocie na zadanie pytania: czy instytucjonalne ciało sztuki ma jakiś ideologiczny kręgosłup? A jeżeli go ma, czy jest on na tyle mocny, by umożliwić owemu ciału przybranie jakiejkolwiek postawy w obliczu konfrontacji?

*

„Daję Ci (...) uroczyste słowo honoru, że nikt tu nie chciał obrazić Boga, katolików ani nikogo innego. Muszę Ci wyznać, że niestety ludzie zajmujący się sztuką współczesną rzadko są zainteresowani objaśnianiem jej tym, którzy nie mają z nią nic wspólnego" - napisał Marcin Krasny w felietonie ubranym w kostium listu (otwartego). Krytyk adresuje list do swojej babci i pars pro toto do wszystkich babć, które, jak to babcie, oglądają telewizję Trwam i są zaniepokojone doniesieniami o bluźnierstwach w CSW Zamek Ujazdowski. Marcin stara się wyjaśnić, że to nieporozumienie. Kreśli list w prostych i ciepłych słowach. „Chciałem go napisać językiem prostym, wyczyszczonym z akademicko-historycznosztucznego żargonu. Językiem zrozumiałym dla wszystkich, a nie tylko dla tej garstki, która określa się dumnie jako «środowisko artystyczne»".

Co do mnie, to historycznosztuczny język znam właściwie tylko ze słyszenia. Sam nim nie mówię, ale mam wrażenie, że czasem jednak się przydaje, na przykład do mówienia o... historii sztuki. Podobnie akademickie pojęcia. Zaryzykowałbym tezę, że są one nie tylko środkami językowej przemocy, za pomocą których mądrale wykluczają z debaty osoby bez akademickiego przygotowania. Zdarza się czasem, że pojęcia te pozwalają coś precyzyjnie nazwać. Zdarza się też, że hermetyczny język działa jak zderzak, który chroni przysłowiową babcię Marcina przed zderzeniem z pewnymi treściami. Treściami, które zapewne spodobałyby się jej jeszcze mniej, gdyby były wywalone prosto z mostu, zamiast wyrażone mętną frazą akademickiego żargonu. Boję się bowiem, że Marcin Krasny naraża na szwank swój honor, dając słowo, że nikt tu nie chciał obrazić Boga, katolików ani nikogo innego.

*

Miesiąc temu TV Trwam i grupa parlamentarzystów z PiS zorganizowała oblężenie Zamku Ujazdowskiego. Razem z Marcinem Krasnym wmieszaliśmy się w tłum. Trawiliśmy lekcję pokory. Marcin pracuje w CSW dziesięć lat, ja jeszcze dłużej, ale nie widzieliśmy nigdy na żadnym wernisażu takiego tłumu, jaki przyszedł, aby zaprotestować przeciw bluźnierczej pracy Markiewicza. Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy. Łatwiej jest namówić na przyjście do Zamku Ujazdowskiego ludzi, którzy nie godzą się nawet nazywać tego, co pokazujemy, sztuką, niż tych, których uważamy za swoją publiczność.

Idąc na prawicowy wiec pod Zamkiem, pielęgnowałem pewną naiwną fantazję. Otóż wyobrażałem sobie, że spotkam kilkadziesiąt starszych osób, zaniepokojonych, ale przecież poczciwych. Sądziłem, że może udałoby mi się zabrać głos, a nawet zaprosić protestujących na wystawę, obejrzeć wspólnie pracę Markiewicza i o niej podyskutować. Krótko mówiąc, szykowałem swój własny list do babci.

Już na miejscu zdałem sobie sprawę, że byłem śmieszny ze swoim listem. O zabieraniu głosu na wiecu nie było mowy. Po pierwsze dlatego, że nie starczyłoby mi jaj, aby wystąpić przed wzburzonym kilkusetosobowym tłumem, nawet jeżeli w połowie składał się on z babć. Po drugie dlatego, że w programie imprezy i tak nie przewidziano miejsca na „głosy z sali", bo cały czas (antenowy) transmitowanej manifestacji był precyzyjnie zaplanowany i podzielony na krótkie, ostre wystąpienia prawicowych polityczek i polityków. Ci mieli swoją robotę. W jednym zdaniu straszyli zebranych, że Centrum Sztuki Współczesnej odbierze im tożsamość. W drugim obiecywali, że wszystkich przed Centrum Sztuki Współczesnej obronią - muszą tylko wygrać następne wybory.

Przede wszystkim jednak zadałem sobie pytanie, co mógłbym powiedzieć zgromadzonym - zakładając nawet, że zakonnik prowadzący program dałby mi mikrofon, a ja nie bałbym się go wziąć. I z niejakim zakłopotaniem musiałem sobie odpowiedzieć, że właściwie zgadzam się ze zgromadzonymi przed Zamkiem. Tak, w rzeczy samej, pragnąłbym wielce uczynić jakiś wyłom w monolicie narodowokatolickiej tożsamości osób, które przyszły pod Zamek na wezwanie telewizji Trwam. Tylko po co to mówić, skoro zgromadzeni sami zwęszyli pismo nosem.

Tkwiliśmy więc z Marcinem w tłumie, zastanawiając się, czy emeryci wyczuli już w nas obcych i zauważyli, że nie krzyczymy ze wszystkimi „hańba, hańba". Tkwiliśmy i, nie mając odwagi mówić, milczeliśmy, a milcząc, słuchaliśmy rozwijającego się dyskursu. Marcin może i ma rację, że zgromadzone pod Zamkiem babcie nie są specjalnie biegłe w historycznosztucznym żargonie. Ja za to znam ich język dobrze. Znam go z Sienkiewicza, którego fraza jak żadna inna nadaje się do opisania narodowej tożsamości w jej jeszcze XIX-wiecznym, szowinistycznym kształcie szczelnie zamkniętej oblężonej twierdzy. Znam go z Radia Maryja, którego z perwersyjnych powodów regularnie słucham - i w którym słyszę, jak manipuluje się starszymi, w większości niezamożnymi i nie najlepiej wykształconymi ludźmi. Jak straszy się ich tajemnymi globalnymi spiskami, w które zaangażowane są feministki i bolszewicy, masoni i szatan, inwertyci i oczywiście Żydzi, których nie nazywa się po imieniu, ale zawsze są obecni między wierszami. Jak opowiada się słuchaczom, że ta koalicja Obcych chce odebrać Polakom Polskę, dzieci oddać na wychowanie pedofilom, a seniorów poddać masowej eutanazji. Znam ten język z obskuranckich komentarzy na forach internetowych i z marszów niepodległości, na których demagodzy rozsnuwają obraz integrystycznych iluzji, z TV Republika, z Krakowskiego Przedmieścia, ze Żwirowiska. Sarmackie relikty, endeckie uprzedzenia, romantyczna mistyka, mitologia, która uchodzi za historię, groby, krzyże, samoloty, szable, chochoły, kult przodków, plemienna wiara, szlachecka nieufność wobec inteligencji, ludowa nieufność wobec elit - wszystko to wymieszane w koktajl, który buzuje jak wstrząśnięta kola. Ten musujący napój potrafi udrzeć do głowy...

*

„Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem Polska będzie Polską, a Polak Polakiem" - niosło się echem pod murami Zamku. Tymczasem za murami Jacek Markiewicz... Cóż, Markiewicz nie pod krzyżem, nie POD tym znakiem, lecz NA tym znaku, nago pieścił na wideo rzeźbę Jezusa, usiłując zbliżyć się, ogarnąć go i zdominować, przeciwstawić jego totemicznej mocy swoją moc - siłę słabości jednostki, która odsłania się, obnaża swoje ciało i swoje intymne fantazje, posuwa się o krok za daleko i publicznie się do tego przyznaje. To nie jest żadne nieporozumienie. Nagie leżenie Markiewicza na krzyżu, jego podejrzane, groteskowe, ni to erotyczne, ni to dewocyjne manipulacje na drewnianym ciele rzeźby - to wszystko jest z Gombrowicza. Tego leżenia nie da się uzgodnić ze staniem „tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem". To leżenie jest przeciwko tautologicznej wizji, w której Polska jest Polską, a Polak Polakiem.

Marcin Krasny proponuje, aby leżenie Markiewicza jakoś oswoić, załagodzić, aby nagiego leżącego artystę choć trochę postawić do pionu, może nieco przyodziać, aby wyglądał w miarę porządnie - tak, aby można go było, na przykład, przedstawić babci. Oswajanie, popularyzacja, przybliżanie wpisują się w logikę instytucji sztuki. Instytucje chcą być przecież dla wszystkich. Bycie dla wszystkich nie oznacza jednak bycia jednocześnie za wszystkim i za niczym. W pewnym momencie trzeba zdecydować, czy jest się za wolnością leżenia na krucyfiksie, czy za dyscypliną stania „pod tym znakiem". Dlatego nie podoba mi się pomysł oswajania Markiewicza. Nie podoba mi się tym bardziej, że takich nieoswojonych, dzikich i groteskowych manifestacji wolności od magicznej władzy totemów, symboli i duchów przodków nie ma w polskiej sztuce dużo. Nie przypadkiem konserwatywni politycy, szukając godnego przeciwnika na froncie wojny kulturowej, musieli sięgnąć po pracę sprzed 20 lat. Markiewicz nie jest wychowawcą ani nauczycielem, nie przekona żadnej babci do swojej postawy, raczej przestraszy i obrazi. Gest Markiewicza wyznacza jednak horyzont swobody, którego nie powinniśmy tracić z oczu - ani nie powinniśmy próbować zamglić tego horyzontu oparami nieporozumienia.

 

Wiec pod CSW Zamek Ujazdowski, 6.11.2013. Fot. Marcin Krasny
Wiec pod CSW Zamek Ujazdowski, 6.11.2013. Fot. Marcin Krasny