Porno, obcy i kreskówki – diagnoza kultury współczesnej

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Dwa wypchane wilki, gigantyczna rzeźba potwora z „Obcego”, pseudodagerotypowe portrety wampirów i obraz z daleka wyglądający na Piera della Francescę, który okazuje się jednak tylko wzorowanym na stylu tego artysty pornotryptykiem z zakonnikami w rolach głównych. Tak wygląda przekrój tematyczny wystawy „HEY!”, której już drugą odsłonę można oglądać w paryskiej Halle Saint Pierre.

O co właściwie chodzi? To pytanie zada sobie chyba każdy, kto tam trafi lub choćby zobaczy plakat reklamowy: łeb antylopy z ludzką twarzą czy też może głowę człowieka ze zwierzęcymi uszami i rogami (Kate Clark „Femal bust”). Nietrudno jednak wpaść na właściwą odpowiedź: jeśli nie wiadomo, o co chodzi, a jednocześnie jest nam to jakoś znajome, to chodzi o popkulturę. Wszystko, co z różnych względów zyskuje popularność wśród podłączonej do sieci publiczności, wszystko, co intryguje, choć jednocześnie widać od razu, że nie należy do sztuki wysokiej, znajduje swoje miejsce w bezbrzeżnej przestrzeni kultury popularnej. Kuratorzy „HEY!” postanowili po raz kolejny oddać cześć sztuce masowej, przenosząc ją do chłodnych sal paryskiego muzeum.

Kate Clark, „Female bust 1-2” © roughdreams
Kate Clark, „Female bust 1-2” © roughdreams

Skąd jednak taki pomysł i dlaczego taka sztuka? Przede wszystkim należy podkreślić, że „HEY!” to nie tylko wystawa – a właściwie dwie – ale przede wszystkim niszowy magazyn artystyczny założony w 2010 roku przez tandem oficjalnie występujący jako Anne & Julien. To para dziennikarzy, galerzystów, performerów i DJ-ów zafascynowanych surrealizmem, kulturą alternatywną i popularną, graffiti, komiksem – wszystkim, co wykracza poza bezpieczny nurt sztuki oficjalnej, sprzedającej się na aukcjach za okrągłe sumy. Kiedy więc muzeum zaproponowało im współpracę, lawina ruszyła i sale wielkiej hali zalała fala dziwacznych eksponatów: od figurek amerykańskich superbohaterów po afrykańskie truchła z papieru i odpadów. Jak mówi Anne: „Sprowokowaliśmy piękny kataklizm z ekspozycją pełną świeżości, pozytywnej energii i kolorów”. Wypowiedź dziwna i pokrętna jak sama wystawa, niewiele bowiem z eksponatów budzi pozytywne emocje, a i sama scenografia nie przywodzi na myśl radosnych obrazów. Czarnościenna dolna sala została zaaranżowana w mroczny gabinet rozmaitości, gdzie jedynie punktowe światło wydobywa poszczególne dzieła z mroku. Wyżej jasność scenografii „rekompensują” makabryczna tematyka oraz forma prezentowanych instalacji.

Francuscy kuratorzy zdają się zachwyceni swoim dziełem, a ich fascynacja wszystkim, co dziwaczne i odrzucane z pola sztuki wydaje się nieco przyćmiewać refleksję nad tym, jaki obraz kultury popularnej starali się przekazać. Jakkolwiek bowiem wystawie nie można zarzucić braku oryginalności czy zgrania tematu (czego dowodem druga odsłona i pojawiające się głosy o możliwości zorganizowania kolejnych), to jednak nie wydaje się, żeby płynął z niej jakiś wniosek na temat współczesności. Być może twórcy celowo powstrzymują się od komentarza. Poza ogólnym zarysem tematyki oraz kilkuzdaniowymi podpisami przy niektórych dziełach pozostawiają widzowi możliwość dowolnej interpretacji. Niewykluczone jednak, że w tej układance, w której absolutnie żaden puzzel nie wydaje się pasować do drugiego, taka interpretacja jest zbyt karkołomna lub wręcz niemożliwa.

Mariel Clayton, „Dolls”, 2010 © Halle Saint-Pierre
Mariel Clayton, „Dolls”, 2010 © Halle Saint-Pierre

Warto jednak spróbować przyjrzeć się bliżej głównym trendom. Jaka jest zatem kultura popularna oglądana przez pryzmat tego, co znalazło się na paryskiej wystawie? Trochę śmieszna, trochę mroczna, silnie rozerotyzowana, by nie powiedzieć: spornografizowana, niezwykle różnorodna, a jednocześnie odwołująca się wciąż do tych samych stereotypów i bohaterów masowej wyobraźni. W ten sposób obok wspomnianych bio-mechanicznych potworów Hansa Rudolfa Gigera, znanych chyba każdemu fanowi filmów science-fiction, pojawiają się zdjęcia stanowiące część jednego z projektów fotograficznych kanadyjskiej artystki Mariel Clayton, cieszącego się od pewnego czasu ogromną sławą w sieci, w którym przedstawia ona ikonę XX-wieku, lalkę Barbie, znęcającą się nad Kenem, ćwiartującą jego ciało lub napastującą go seksualnie („Dolls”, 2010). Następnie monumentalne pornograficzne obrazy Masamiego Teraoki („The Cloisters/The Pilgrim”, 2010), zestawione z fotograficznymi wariacjami Joela-Petera Witkina na temat wszelkich anomalii, gdzie ukazuje m.in. kopulujące szkielety Kupidyna i Centaura („Cupid and Centaur in the museum of love”, 1965). I na koniec parada niebieskich królików-nazistów, wytatuowanych starców i pin-up girls z magazynów kryminalnych z lat pięćdziesiątych.

Masami Teraoka, „The Cloisters - The Pilgrim”, 2010
Masami Teraoka, „The Cloisters - The Pilgrim”, 2010

Ostatecznie wystawa, jak cała współczesna kultura popularna, sprawia wrażenie wielkiego śmietnika czy lumpeksu, w którym czasem można wygrzebać perełki, jak np. intrygującą pracę Gilberta Peyre’a „J’ai froid” – mechaniczna postać człowieka-rogacza wydaje z siebie przeraźliwe jęki, stukając do tego metalowymi kopytami – która absolutnie nie pozwala przejść obok siebie obojętnie, mrozi widza dziwnym uczuciem, jakby rzeczywiście miał do czynienia z żywym tworem, a nie instalacją artystyczną. W większości jednak obraz, który wyłania się z wystawy, jest przygnębiający i odpychający, choć nie nowy – tym, co najłatwiej przemawia do wyobraźni odbiorcy sztuki masowej są seks, przemoc i tandeta, a im więcej tych rzeczy razem, tym dzieło popularniejsze, bo „uniwersalne”. Stąd internetowa popularność sadystycznej Barbie, która zachowując cały swój plastikowy urok, morduje zniewieściałego Kena i ćwiartuje go na kawałki. Niestety, trudno pozbyć się wrażenia, że umieszczenie np. prac tej artystki w tym kontekście (który paradoksalnie, będąc tak szerokim, jednoznacznie szufladkuje twórców i ich dzieła) odbiera im siłę i znaczenie, jakie mają chociażby dla sztuki feministycznej i politycznie zaangażowanej. Słodka Barbie-kanibal staje się tak samo zabawnym i niegroźnym tworem, jak dwugłowy kot w kapeluszu (Elizabeth McGrath, „Two-Headed Cat”, 2009) i dołącza do grona eksponatów z etykietką „kultura popularna”.

Joel-Peter Witkin, Cupid and Centaur in the museum of love © Halle Saint-Pierre
Joel-Peter Witkin, Cupid and Centaur in the museum of love © Halle Saint-Pierre

Wystawa pokazuje też, że mimo przekonania o płynności granic sztuki i o tym, że kicz może dziś podbić salony równie łatwo, jak dzieła Marka Rothki, jednak istnieje niewidzialna bariera, której sztuka popularna nigdy nie przeskoczy (przynajmniej bez dobrego marketingu i dużych pieniędzy), by dostać się do pierwszej ligi. Nie ulega wątpliwości, że tego typu twórczość zawsze znajdzie amatorów, tak jak ciągle powodzeniem cieszą się roznegliżowane kobiety z monstrualnym biustem, bez względu na to, czy w kalendarzu, czy na pseudorenesansowym tryptyku japońskiego artysty. Jednak jest dużo mniej prawdopodobne, że wyjdzie ona kiedykolwiek poza prywatną kolekcję fana czy gabinet rozmaitości, który francuscy kuratorzy stworzyli w Halle Saint Pierre.

„HEY! II, Modern art & pop culture”, La Halle Saint Pierre, Paryż, 25.01-28.08.2013

HEY!, widok wystawy © HEY Magazin - Halle Saint-Pierre
HEY!, widok wystawy © HEY Magazin - Halle Saint-Pierre

HEY!, widok wystawy © roguhdreams
HEY!, widok wystawy © roguhdreams