Cały szereg życiorysów (w Mieszkaniu Gepperta)

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Mieszkanie Gepperta podczas sezonu wiosennego wypełniły biografie: notatniki lub pamiętniki, nostalgiczne wycieczki i surrealistyczne przeobrażenia codziennych motywów. Nastąpił odwrót w stronę obsesji, lęków, fetyszów i - za jednym zamachem - czystej radości przeżywania chwil intymnych. Tak w uogólnieniu można opisać trzy wystawy zrealizowane we wrocławskiej galerii w okresie od marca do czerwca 2012: "Historię w obrazkach" Grzegorza Łoznikowa, "Ćwiczenia z ukrycia" Beaty Wilczek oraz "Hairy Candies" Magdy Franczak.

Grzegorz Łoznikow, z cyklu AKADEMIZM, kolaże, fot.Magdalena Szady
Grzegorz Łoznikow, z cyklu AKADEMIZM, kolaże, fot.Magdalena Szady

Wystawa prac Grzegorza Łoznikowa, studenta ostatniego roku rzeźby wrocławskiej ASP, to jakby zbiór rzeczy znalezionych. Zabawki, wycinki z gazet i czasopism, wyblakłe zdjęcia wykonane polaroidem i odnalezione przypadkiem na pchlim targu, wreszcie tandetne plastikowe błyskotki, a nawet dziecięcy kardiogram artysty. To prawdziwy gabinet osobliwości błyskotliwe przetworzonych i zakomponowanych, przeobrażonych w kolaże i płaskorzeźby, z których najbardziej charakterystyczne to plastikowe "dziuple" inkrustowane misterną mozaiką złożoną z fragmentów taniej biżuterii lub elementów własnoręcznie wykonanych z modeliny. Prototypy tych obiektów Łoznikow zaprezentował podczas zeszłorocznej, dziewiątej edycji Przeglądu Sztuki SURVIVAL w parku im. S. Tołpy we Wrocławiu. Tak, jak wtedy, również podczas pokazu w Mieszkaniu Gepperta owe "dziuple" (przywodzące na myśl charakterystyczne dla polskiego krajobrazu ludyczne ołtarzyki poświęcone Matce Boskiej, umieszczane na pniach drzew i ścianach budynków) stanowiły ramę dla przeniesionych z innych miejsc i kontekstów portretów dzikich, egzotycznych zwierząt.

Grzegorz Łoznikow, z cyklu AKADEMIZM, kolaże, fot.Magdalena Szady
Grzegorz Łoznikow, z cyklu AKADEMIZM, kolaże, fot.Magdalena Szady

Szczególną uwagę wśród prac Łoznikowa zwracały zdjęcia modelek, precyzyjnie wycięte z modowych czasopism i umieszczone bezpośrednio na ścianie galerii. Niezwykłe było w nich to, że zostały jakby "prześwietlone" - wywrócone na nice. Ponownie, łącząc kolaż i płaskorzeźbę, artysta "otworzył" przed widzem nowy wymiar czegoś - wydawałoby się - oczywistego. Ciała modelek zyskały "wnętrze" w sensie anatomicznym: wykonana przez Łoznikowa inkrustacja z plasteliny dała efekt zbliżający tę pracę do trójwymiarowych, "rozbieralnych" modeli anatomicznych używanych na lekcjach biologii. Towarzyszący temu zabiegowi efekt przypomina mieszkankę farsy z autentycznym namysłem nad przemijaniem i śmiercią, jaką zawarł Damien Hirst w prezentowanej właśnie w ramach retrospektywnej wystawy w londyńskiej Tate Modern pracy "Anatomy of an Angel".

Grzegorz Łoznikow, z cyklu AKADEMIZM, kolaże, fot.Magdalena Szady
Grzegorz Łoznikow, z cyklu AKADEMIZM, kolaże, fot.Magdalena Szady

Kardiogram artysty posłużył mu z kolei jako tło do szeregu stylizowanych szkiców wykonanych podczas ubiegłorocznego pobytu w Chinach. Efekt tego przypomina zapis nutowy lub rozwijany pas jedwabiu, na którym rozpościera się abstrakcyjny, akwarelowy, niby azjatycki pejzaż. Praca ta chyba najlepiej łączy osobiste doświadczenia młodego twórcy z eksperymentami, które podejmuje w sferze języka wizualnej wypowiedzi. Podobnie jak pozostałe realizacje zdaje się też stanowić preludium do przyszłych, większych założeń.

Beata Wilczek i Michalina Glura, Ćwiczenia z ukrycia, obiekt, fot.Magdalena Szady
Beata Wilczek i Michalina Glura, Ćwiczenia z ukrycia, obiekt, fot.Magdalena Szady

Propozycję Beaty Wilczek łączy z projektem Łoznikowa przede wszystkim aspekt pamiętnikarski, a także poetyzująca szkicowość prac i zastosowane do ich wykonania materiały. Również tutaj mnóstwo jest wycinków z czasopism i obiektów znalezionych. W realizacjach Wilczek czuć jednak więcej "elegancji" niż u Łoznikowa. W jej pracy bardziej niż możliwość zanotowania faktu, emocji lub wymykającego się doznania liczy się ostateczny wizualny efekt. Tworzone przez nią obiekty są perfekcyjne i przez to niemal niedostępne; dopiero po dłuższej chwili pozwalają wniknąć pod powierzchnię i uchylają rąbka tajemnicy dotyczącej przeżyć artystki, jej fascynacji i inspiracji.

Beata Wilczek i Michalina Glura, Ćwiczenia z ukrycia, obiekt, fot.Magdalena Szady
Beata Wilczek i Michalina Glura, Ćwiczenia z ukrycia, obiekt, fot.Magdalena Szady

Najciekawsze z pokazanych prac były niewątpliwie kolaże - interesujące również poprzez ich biograficzny i emocjonalny wymiar. Artystka przyznaje, że część z nich wykonała podczas studiów w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej, nudząc się lub odreagowując proces edukacji. Kontynuowała zresztą w ten sposób rodzaj "edukacyjnej terapii", którą rozpoczęła już jako dziecko, zbierając magazynowe wycinki, obrazki z książek i zdjęcia. W chwilach wolnych od zajęć układała je w zupełnie nowe kompozycje.

Część kolaży Wilczek - jak choćby cykl, w którego skład wchodzi "La Métamorphose des Dieux, L'Irréel" - ma wyraźnie erotyzujący, choć przy tym niezwykle subtelny charakter. Ich konstrukcja jest prosta: składają się z tła, którym jest czarno-białe zdjęcie przedstawiające w dużym zbliżeniu twarz klasycznej rzeźby (np. "Mojżesza" lub "Dawida" Michała Anioła) oraz warstwy wierzchniej - wąskiego paska papieru wydartego z modowego magazynu, z którego spoglądają na widza oczy męskiego modela lub znanego aktora (np. Gaela Garcii Bernala). Wszystko to daje efekt przypominający kadr ze snu o księciu z bajki. Snu ubranego w inną niż dziecięcia naiwność - to marzenie o marmurowym splendorze renesansowej Florencji i modowym blichtrze Vogue'a.

Beata Wilczek i Michalina Glura, Ćwiczenia z ukrycia, obiekt, fot.Magdalena Szady
Beata Wilczek i Michalina Glura, Ćwiczenia z ukrycia, obiekt, fot.Magdalena Szady

Inne kolaże Wilczek mają jeszcze bardziej surrealny charakter. Do moich ulubionych należy "I Wanna Be Your Dog", w którym pozbawiony twarzy, elegancko ubrany mężczyzna wyprowadza na spacer fantazyjnie wygięty korzeń drzewa. Przy zdjęciu przedstawiającym korzeń widnieje podpis "Oto słoń". Warto przy tej okazji zauważyć, że większość prac wrocławskiej artystki powstaje w jakimś sensie na zgliszczach. Jej twórczy gest jest totalny - artystka nie cofa się przez niszczeniem magazynów, książek i albumów. Wynika to ze swoistej pewności, a nawet twórczej pychy. Wilczek jawi się jako arbiter elegantiarium. Jeśli Grzegorz Łoznikow jest błyskotliwym elegantem - amatorem, który nawet najbardziej nieprawdopodobne elementy potrafi zestawić w nową, zaskakującą i spójną całość, to Beata Wilczek ubiera się u Prady.

Do tego duetu dołączyła w maju Magda Franczak, wnosząc nieco inny wymiar do tej opowieści w odcinkach. Jej propozycja oparła się bowiem na obsesjach i lękach - na tym, co wyparte i odrzucone, a jednocześnie kuszące. Franczak mówi o tym, co przyjęło się określać jako abject. Jej włochate cukierki, zamknięte w laboratoryjnych ampułkach, oddają rację Freudowi, obiecując rozkosz i odpychając zarazem. Potwierdzają też manichejski porządek rzeczy, oparty na binarnym systemie "anielskie - diabelskie", który doktor Hogarth, bohater powieści Stanisława Lema "Głos Pana" i wróg psychoanalizy, sarkastycznie wywodził z fizycznej bliskości narządów służących erotycznej rozkoszy i wydalaniu.

Magdalena Franczak, Hairy Candies, fot.Tomek Świeściak
Magdalena Franczak, Hairy Candies, fot.Tomek Świeściak

Interesujące są związki włosów z seksualnością, pożądaniem i śmiercią. Ten wymiar wystawy nie ogranicza się do prostego, i w gruncie rzeczy nie wnoszącego wiele, skojarzenia z owłosieniem łonowym, ale czerpie z bogatej symboliki kobiecych włosów. Warto w tym miejscu wspomnieć, że punktem wyjścia to całego projektu "Hairy Candies" był wizerunek kobiety z brodą, a więc cyrkowego, odstręczającego dziwoląga, który przeczy "naturze". Figura freak'a (odszczepieńca) patronuje pracom Franczak nie bez powodu: artystka słusznie zdaje się zauważać, że wszelka norma jest niemożliwa bez jej zaprzeczenia.

Magdalena Franczak, Hairy Candies, fot.Tomek Świeściak
Magdalena Franczak, Hairy Candies, fot.Tomek Świeściak

"Hairy Candies" łączy też kobiecość ze śmiercią. Włosy rosnące nieustająco, nawet po śmierci, to motyw wykorzystany przez Gabriela Garcię Marqueza w noweli "O miłości i innych demonach". Te włosy, nadal piękne, jakby nieśmiertelne, są jak wyrzut sumienia i nieustające oskarżenie. Swoistą kontynuację owej historii możemy odnaleźć po drugiej stronie globu - w japońskich kaidankai, opowieściach grozy. W tym gatunku z powodzeniem podjętym pod koniec XIX wieku przez osiadłego w Japonii Irlandczyka, Lafcadio Hearna, odnajdziemy motyw kobiecych włosów, które pozostają przy "życiu" po śmierci właścicielki i sprowadzają śmierć na niewiernego kochanka1. Wystawa Magdy Franczak wydaje się tylko szkicem, lecz jest to szkic z niepamięci do odczuć i stanów, które rzadko można wyrazić słowami.

Magdalena Franczak, Hairy Candies, fot.Tomek Świeściak
Magdalena Franczak, Hairy Candies, fot.Tomek Świeściak
  1. 1.   "Kwaidan" Lafcadio Hearna został przeniesiony na ekran w 1964 roku przez japońskiego reżysera Masaki Kobayashi'ego