Włodzimierz Borowski - ironia jako metoda i forma

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
 Włodzimierz Borowski, Uczulanie na kolor, VIII Pokaz Synkretyczny, galeria odNOWA, Poznań, 1968; reprodukcja za: Włodzimierz Borowski, Ślady / Traces 1956 - 1992, CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa, 1997, s.64.
Włodzimierz Borowski, Uczulanie na kolor, VIII Pokaz Synkretyczny, galeria odNOWA, Poznań, 1968; reprodukcja za: Włodzimierz Borowski, Ślady / Traces 1956 - 1992, CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa, 1997, s.64.

Włodzimierz Borowski miał duże poczucie humoru. I w jego podejściu do sztuki, na różne sposoby obecne elementy zgrywy i żartu odgrywały ważną rolę. Inna sprawa, że niejednokrotnie ich nie rozumiano. Działał przecież w latach serioznoj walki o idee a subtelności, które proponował, bywały ignorowane bądź spotykały się lekceważeniem zadufanego środowiska. I chociaż docierał do niektórych osób (od Jerzego Ludwińskiego i Jarosława Kozłowskiego po Pawła Polita czy Luizę Nader), u innych wywoływał opory i budził chęć zmarginalizowania. Ponieważ jeszcze do tego uczulał się na różne uzurpacje, a w swych replikach był bezpardonowy, to jego współpraca z galeriami przerywała się. Czasem potakiwano Włodziowi. Gdy jednak "kpił z samego siebie", wykazując nawet sens autodestrukcji, miewał niewielu sojuszników a to z tego względu, że nasza neoawangarda działała z zaciśniętymi zębami (nawet przy pozorach prześmiewczości). Akcje "przeciwko" sztuce bywały zrozumiałe, ponieważ w tej dziedzinie narosło wiele nieznośnych schematów. Z chwilą jednak, gdy artysta, rozwalając artystyczne pewniki, podważał nawet sensowność destrukcji jako takiej (śmiał się i z niej), sprawę zaczęto uważać za podejrzaną. Borowski kontynuował jednak swe demontaże i "pomyłki".

Aby obraz był bardziej skomplikowany, zarówno na płaszczyźnie teorii, jak też w akcjach (pokazach, happeningach, antyhappeningach, performansach itd.), Borowski niejednokrotnie osiągał obiektywnie i jakby wbrew sobie rezultaty pozwalające mówić o panowaniu nad tworzywami, zaskakiwaniu pomysłami czy odkryciami. Jak więc możliwe są interpretacje jego wysiłków, skoro dyskredytują się same, "osiągnięcia" wynikają wbrew założeniom a artysta cieszy się w końcu z ich zaistnienia? Próbując mimo wszystko choć w części dokonać jakiejś interpretacji, szukamy dla niej klucza w tych sprzecznościach. Termin IRONIA szczególnie przystaje do sytuacji. Hasła tego nie należałoby tu jednak traktować psychologistycznie i nie do końca tak jak w życiu codziennym, gdzie wiąże się ono ze zwykłą dezaprobatą czy programowym dystansowaniem się. Ironia Włodzimierza Borowskiego jest dowodem na jego poczucie humoru, ale też stanowi przejaw jego polityki osobistej jako artysty. I w tym sensie może być uznana za jego m e t o d ę działań.

Bo jak oceniać akcje zmierzające w 1957 roku do podważenia sensu obrazów informel? Borowski maluje je niepoważnie i z nonszalancją, czym programowo odróżnia się od rzesz abstrakcjonistów, wmawiających, że są w nich Bóg wie jakie pokłady znaczeń. Lekceważy jakieś spirytualne czy poetyckie zawartości np. poprzez przymocowywanie do malowideł trywialnych przedmiotów. Albo jak zinterpretować jego Mocznik, mocznik - żenującą pieśń, wykonywaną w napuszonej scenerii monstrualnego kombinatu w 1966. Czy też równie "nijakie" i poza oczekiwaniami plenerowych celebrytów Zdjęcie kapelusza z Osiek z 1967? Pytanie dotyczyć też może zniszczenia własnego, nawet dość znaczącego, dzieła podczas mocno zrytualizowanego, patetycznego performansu w 1994 roku.

Ironia Borowskiego jest w pierwszej fazie perlistym i demistyfikującym śmiechem, skoro słusznie uderza w zbyt jawnie instytucjonalizujące się lub natrętnie przedmiotowe formuły twórcze. Zaraz potem ujawnia swą warstwę destrukcyjną (kwestionowaną przez niektórych, lecz z nabożeństwem przyjmowaną przez innych). Na tym etapie rozwija się ewentualna mitologizacja pewnych działań, które dostatecznie obnażone, wiązać się muszą siłą rzeczy z tym, co po nich pozostaje, tj. z widzialnymi obiektami i dokumentami. Jest to oczywiście mitologizacja sterowana ironicznie, podważająca samą siebie, skoro fetyszyzuje absurdalne twory nie służące do "niczego", tępe nośniki rejestracji, czy też podkreśla awizualną literaturę (teksty i nazwy dzieł lub pokazów: Artony, Manilusy, Niciowce, Zbiory trzepakowe, stojakowe i roślinne, Zdjęcie kapelusza, Katarakta, Fubki Tarb, Poemat pedagogiczny stołowy itd.). W tym punkcie filozoficznego realizmu ironia, zamieszkując w śmietnikowych przedmiotach (rzeczy-dzieła sztuki jako widome znaki absurdu i kpiny) czy trywialnych lub absurdalnych nazwach, zaczyna nie tylko służyć czemuś (podważaniu schematów), ale sama w sobie stabilizuje się, przekraczając granice metody i wkraczając w dziedzinę f o r m y. Chodzi wówczas o takie konkretyzacje materialne (rzeczy, pokazy synkretyczne i dokumentacje), które, ironiczne z zasady, są: zaskakujące, niezapomniane i nawet piękne w sensie działania. W takim znaczeniu można mówić o Artonach, będących materializacjami wykonanymi w tworzywach tanich i zdyskredytowanych, a łączących często przedmioty codziennego użytku i nadających im nowy, początkowo ironiczny sens, zaraz potem jednak (po "wciągnięciu się" i "zapomnieniu" widzów) przemieniających się w coś niepowtarzalnego. Któż bowiem nie pamięta absolutnie oryginalnego Artonu A z 1958 roku z wężem gumowym i migającymi światełkami lub pięknego i czystego kolorystycznie arcydzieła (też z kołami, choć już bez światełek) No to co? z 1992?

Borowski jako czujny artysta podważał każdą zbyt natrętną formalizację, ale nie mógł odmówić sobie zachwytu nad jakimiś swoimi niespodziewanymi odkryciami. Taka iluminacja, naprowadzająca go na dziwne i nowe ścieżki, niosła raz po raz walor mitologizacji. Publikowane przez niego manifesty, a także same akcje nadawania nazw, pobudzają ów sens. I chociaż następne działania artysty, zaniepokojonego jakimkolwiek przejawem stabilizacji, atakowały dotychczasowe założenia, było już za późno: osiągnięcia zostały. W ten sposób Włodzimierz Borowski w najlepszym witkiewiczowskim czy duchampowskim sensie nie chcąc konstruować - budował, niszcząc - badał, kpiąc - walczył, ironizując - przywracał porządek. Czy robił to naprawdę "wbrew sobie"?

Jego Pokazy Synkretyczne (1966-1968) były dostatecznie wymowne dla tezy pozwalającej rozszerzyć płaszczyznę ironii na teren autoironii. Główny gest autora w Pokazie z marca 1968, masochistycznie wywiercającego otwory w miejscach zaznaczonych jako oczy w jego fotograficznych portretach i towarzyszące temu wybuchy światła oraz jazgot, podniecały publiczność. Jeden z jej reprezentantów, jako medium akcji, napisał później artykuł Protestuję, czym zapewne ucieszył Włodzia. A w kilka dni później przejrzeliśmy i my na oczy w jazgocie ZOMO na ulicach. Z destrukcji uformowany został wielki, proroczy pokaz. W Fubkach tarb (1969) widzowie mieli przyjemność pooglądać własne zdjęcia zamiast tzw. dzieł. W wystawie tej artysta humorystycznie demolował samą możliwość urządzenia w prestiżowej galerii pokazu, o którym wielu by marzyło. W performansie Rozbiór etyczny w 1994 już dosłownie rozbijał to, co przedtem konstruował. Aby dyskredytować kolejne swe działania, Borowski co i rusz uruchamiał różne piętra ironii i autoironii. A konstrukcje i instalacje tworzone po drodze i mimochodem "zatrzymywały" elementy takich ironii jako składniki form.

 

Tekst przygotowany na spotkanie 20.01.2011 poświęcone Włodzimierzowi Borowskiemu w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.

podpis do ilustracji: Włodzimierz Borowski, Uczulanie na kolor, VIII Pokaz Synkretyczny, galeria odNOWA, Poznań, 1968; reprodukcja za: Włodzimierz Borowski, Ślady / Traces 1956 - 1992, CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa, 1997, s.64.