Niezamknięta przeszłość, nieotwarta przyszłość. Przyszła ekspozycja Muzeum Historii Żydów Polskich

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

W Muzeum Diaspory (Beth Hatefutsoth) na kampusie uniwersytetu w Tel Awiwie prezentowana jest wystawa głównej ekspozycji budowanego w Warszawie Muzeum Historii Żydów Polskich. Wystawa ma nowoczesny dizajn: charakterystyczna gwiazda w jaką układa się projekt Centrali stanowi szczególnego rodzaju miejsce projekcji, gdzie na kolejnych ekranach opowiedziana jest tysiącletnia historia polskich Żydów. Nie tylko projekt zaangażowanej w sztukę współczesną Centrali sprawia, że warto zastanowić się nad tym, co właściwie znaczy ta ekspozycja. Muzeum Żydów Polskich jest częścią swego rodzaju narodowego boomu na instytucje muzealnicze, w tym muzea sztuki. Wszystkie nowe instytucje muszą znaleźć swoje miejsce na mapie kultury polskiej i - szerzej - europejskiej, skonstruować program i wypracować strategie jego przekazania szerokiej publiczności. Z racji podejmowanego tematu Muzeum Historii Żydów Polskich staje się instytucją, przedmiotem zainteresowania nie tylko historyków, badaczy, kulturoznawców, ale także artystów, podejmujących tematy z pogranicza pamięci, Zagłady, wykluczenia, wielokulturowości. Spróbuję o wystawie przyszłej stałej ekspozycji napisać z perspektywy sztuki współczesnej i charakterystycznego dla sztuki dyskursu krytycznego.

FOT. MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH
FOT. MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH

Już na pierwszy rzut oka ostry, gwiaździsty układ ekspozycji wydaje się pozostawać w opozycji do bezpiecznej i „poprawnie" ułożonej narracji historycznej. Bezpiecznej nie tyle przez dążenie muzealnej narracji do „obiektywności" - ta kategoria dziś wydaje się szczególnie podejrzana i słusznie kwestionowana - co raczej do swoistej „neutralności". Neutralność bowiem wyklucza patos, emocje, sentymenty i resentymenty. Redukuje napięcie związane z problematycznością relacji polsko-żydowskich. Jednocześnie neutralność sama staje się problemem zasadniczym ekspozycji. Widać to zwłaszcza w Izraelu, zwłaszcza w wypadku polskich Żydów, których były miliony, a została ledwie garstka i właśnie im to muzeum ma być dedykowane. No właśnie, czy na pewno im? A może nie im? Jeśli nie im, to komu? Jak to właściwie było z tymi naszymi, polskimi Żydami?

Historia zaczyna się od przybycia Żydów na ziemie słowiańskie, jeszcze nie polskie, ale już „nasze" lechickie. Żydzi byli tu „od zawsze", ale też zawsze pozostali „gośćmi", wydaje się mówić narrator. Nie ma tu Żyda tułacza, ale jest kupiec, co przyjeżdża i pozostaje, osiedla się bo go wyrzucają z innych krain, raczej niż krajów. Tu pierwsza wątpliwość: Żyd gościem w „naszym" słowiańskim domu? Dlaczego taki status i dlaczego taka perspektywa? Czy ludzie mieszkający od tysiąca lat w tysiącletniej historii Polski nie są kimś więcej niż gośćmi i przybyszami? Czy muzeum nie prezentuje od początku „obcości" jako kategorii organizującej i wyróżniającej temat zasadniczy ekspozycji i instytucji? To prawda, że Żydzi do „naszych" prasłowiańskich pradziadów przybyli, że przed powstaniem państwa Polan tułali się bez państwa tysiąc lat, a wcześniej kolejne tysiące lat mieli już swoją wyrazistą tożsamość. Ale też przybycie Żydów to nie to samo co przybycie takich Germanów, Rusów czy Tatarów, którzy wpadali także - a jakże - w gościnę, na długo, ale jednak po to, by za jakiś czas się stąd zawinąć. Żydzi byli „tutejsi" i trudno nazywać przyjezdnym gościem kogoś, kto z nami Polakami (choć przecież Polacy też się nie od razu tu wzięli) od zarania współuczestniczył w budowaniu państwa, tu był, żył i umierał. Nie mordował, nie palił i nie gwałcił, tylko w niezbyt komfortowych warunkach miejsca sobie szukał, swoją kulturę polonizował i „naszą" - dominującą - kulturę judeizował tak, że staliśmy się sobie przeznaczeni, staliśmy się jednym społecznym ciałem. Dlaczego nie akcentować „naszości", „tutejszości", „swojskości" naszych przecież polskich Żydów? Żydów, którzy po - jak to się ładnie mówi - wspólnym tysiącletnim pożyciu zostali nam zabrani, zamordowani, a ci co się ostali w większości przez nas ze swojego domu zostali wygnani (świadczy o tym eksponowane również w tym samym czasie w Tel Awiwie, niejako równolegle, wideo Krystyny Piotrowskiej „Opuściłem Polskę bo...", Artist House, marzec-kwiecień 2008). Czy zatem polscy Żydzi czy też może trafniej „obywatele polscy" żydowskiego pochodzenia? To z kolei brzmi trochę „marcowo", bardziej niż „amerykańsko" (jak Amerykanie polskiego pochodzenia), więc może po prostu Polacy?

FOT. MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH
FOT. MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH

Tymczasem narracja rozwija się dalej. Od osadnictwa pierwszych Żydów wśród ostatnich Słowian przechodzimy do części „Paradis Judeorum", raj żydowski w Polsce zbudowany, zburzony został w wieku XVII - uwaga! - przez Ukraińców, a konkretnie przez rezunów Chmielnickiego, którzy nam naszych polskich magnatów i przebywających w gościnie Żydów wybili po raz pierwszy tak okrutnie (potem przyszli Niemcy i robotę Ukraińców dokończyli, ale to domysł, bo w narracji nie jest to wprost wypowiedziane). W Polsce takich rzezi nie było wiele, to prawda, ale czy to nie przesada tak Ukraińców mieszać w historię polsko-żydowską? Zwłaszcza jeśli w kolejnych sekwencjach historycznych polski antysemityzm wspominany jest zdawkowo, oszczędnie, tak jakby nie było już powrotu do raju zburzonego przez Ukraińców w rzeziach kresowych w XVII wieku. Dla mnie to porażka, nie tylko dlatego jak to, co z „żydowskim rajem" działo się później. Jestem w Tel Awiwie i stawiam się w roli Ukraińca, który widzi tę wystawę i jest mi wstyd. Ale w taki sposób w jaki wstyd jest Polakowi w jednym z muzeów żydowskich na przykład w Nowym Jorku, gdzie ogrywany jest stereotyp polskiego antysemity, nie ma Niemców, za to są „naziści", którzy specjalizowali się w mordowaniu Żydów w „polskich obozach zagłady". Innymi słowy, Ukraińcy i ich rzezie to raz, Niemcy i ich planowy mord to dwa, a nasze polskie muzeum naszych polskich Żydów to jeszcze co innego. I warto pamiętać, że z pewnością Polacy to nie tylko „Paradis Judeorum" swoim Żydom na ziemiach polskich sprawili, a jak ktoś ten raj demolował to nie tylko Ukraińcy od hetmana Chmielnickiego. Nie może być tak, że raj się kończy, potem mija „zaledwie" dwieście pięćdziesiąt, trzysta lat i nagle, nie wiadomo dlaczego w tym byłym raju pojawia się getto ławkowe i jest to największy problem Żydów w Polsce przed drugą wojną światową. Fakty historyczne niby się zgadzają - mordowanie Żydów i Polaków miało miejsce - ale płomienie, które na projekcji pochłaniają raj nie mogą być tak jednoznacznie ukraińskie, bo ten raj się skończył zanim się na dobre zaczął, i nasi pradziadowie również do tego się przyczynili. I to nie tylko wąsaci Lachowie, ale także - między innymi - liberalna XIX-wieczna inteligencja polska, o czym pisała w swoim czasie Helena Datner.

Kolejne stulecia to Żydzi na wsi i Żydzi w mieście. Historia antropologiczna, obyczajowa, ciekawa, ale też niepogłębiona. Projekcje są krótkie - to zapewne ulegnie zmianie, historie zostaną rozwinięte i poszerzone. Liczę na to, bo nie satysfakcjonują mnie fragmenty Ziemi obiecanej ze słynną sceną z przymuszaniem do seksu w pociągu biednego Olbrychskiego, polskiego szlachcica w desperacji gwałconego przez - uwaga! - żydowską żonę żydowskiego milionera. I to ma być o emancypacji kobiet żydowskich emancypujących i modernizujących polskie żydostwo w XIX wieku? Czy historii o modernizacji i uprzemysłowieniu, tworzeniu się nowego społeczeństwa żydowskiego, klasowego, już nie stanowego nie można opowiedzieć bez sięgania do tak wytartych klisz i tak ewidentnych podejrzliwie traktujących Żydów opowieści? A że żydowskie kobiety reformowały swoich mężczyzn to inna sprawa, że to one czytały i były otwarte na świat, i one chciały czegoś więcej od życia niż konserwatywne religijne życie mogło im zaoferować, to ładne, ale marginalne. Tymczasem jeśli spojrzeć na wiek XIX jako epokę zniesienia stanowego społeczeństwa i przekraczania dawnych podziałów w kontekście rozwoju kultury polskiej w ścisłej relacji z rosyjską, niemiecką i żydowską - co istotne, tylko z żydowską bez presji zaborczej - to wtedy możemy zrozumieć jak bardzo nasza nowoczesność, współczesny język polski jest połączony z tym czasem i z tym szczególnym tyglem. To wtedy polscy Żydzi stają się Polakami, chociaż Polski na mapie przecież nie ma. Emancypacja, ale także asymilacja, także przenikanie niezwykłe kultur, języków, obyczajów. To wszystko zaowocuje w dwudziestoleciu. Tymczasem tysiącletnia historia płynie, przecieka dalej, a ja zastanawiam się i się pytam, i nie znajduję w narracji historycznej odpowiedzi na pytanie dlaczego Żydów aż tylu w Polsce było? I właściwie ilu? I co to znaczy „polski Żyd"? A co litewski? Co niemiecki, rosyjski, a co czeski Żyd? Czy jest jakaś różnica? Dlaczego muzeum w niedalekim Berlinie nie nazywa się „Muzeum Żydów Niemieckich"? Albo trochę dalej w Nowym Jorku, „Muzeum Żydów Amerykańskich"? Czym jest ta polskość przy polskim żydostwie? Dlaczego polscy Żydzi nasz kraj tak sobie umiłowali i w gościnie tyle siedzieli i w gościnie przez naszego sąsiada i naszych sąsiadów zostali tu w „spektaklu śmierci" umieszczeni? Muzeum większy nacisk musi kłaść na kulturę i obyczaje, ale nie te odrębne, typowo żydowskie, ortodoksyjne i „obce" (obce dziś dla ludzi wychowanych w powojennej monokulturze polskiej), lecz na to co wspólne i co Żydom zawdzięczamy. Musi pokazywać jak kultura polska jest przeniknięta, przesiąknięta i bogata przez wielowiekowe związki z kulturą Żydów polskich. Jak można tropić Brzechwy, Tuwima i kogo tam jeszcze pochodzenie a nie można pokazać, co zrobili dla polskiego języka, którego przecież do dziś używamy.

Dwudziestolecie, po prostu sielanka. Byłby kolejny raj, gdyby tylko nie getto ławkowe.

FOT. MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH
FOT. MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH

Kolejna projekcja: druga wojna światowa. Nacisk położony zostaje na Getto Warszawskie. Słusznie, jeśli trzeba wybrać do kilkuminutowej narracji historycznej w warszawskim muzeum temat, gdzie kulminowałaby się tragedia i bohaterstwo, to na pewno getto. Getto pojawia się przez pryzmat życia codziennego mieszkańców. Dlaczego nie powstania w Getcie? Czy może powstanie w Warszawie było już tylko jedno powstanie w czasie wojny? Ale też trzeba pamiętąć, że to nie pierwszy zryw bojowy Żydów od czasu Masady, że w 1939 i 1920 i 1863, 1848, i wcześniej, jak Berek Joselewicz do walki ramię w ramię z Polakami stawali. Bo Polakami się czuli i Polakami byli. Dziwne jest to rozpuszczanie historii w życiu codziennym. W takim banale nawet tragicznej egzystencji znika gdzieś z pola widzenia szerszy kontekst wydarzeń tzw. historycznych. Czym było Powstanie Polskich Żydów w stolicy Polski? Nawet jeśli narrator chce tu rozegrać mniej neutralną, emocjonalną i patetyczną nutę tragedii głodzonych i słanych na śmierć dzieci. Ale powstanie w getcie ma sens istotniejszy od tragedii dziecięcych ofiar. Trudno pogodzić się z wizją zamiany gettowego zrywu - z pewnością niepięknego, raczej ekstremalnego - w coś na kształt drugiego małego powstańca. Powstanie w getcie to już nie powstanie styczniowe i nie listopadowe. To powstanie Żydów i dla Żydów. Choć odezwa ŻOB brzmiała ekumenicznie: „Za wolność waszą i naszą!" Tak czy inaczej, Żydzi nie są już bierną, mniejszościową grupą skazaną na łaskę i niełaskę władz zaborczych, ukraińskich rezunów i polskich magnatów i króla. Musi być tu zatem Żegota i Ringelblum, Edelman i bojownicy. Tu „nasi Żydzi" walczą o „naszą" godność. Identyfikacja przez narrację, a komunikat powinien brzmieć jasno: „nasi Żydzi pierwsi podnieśli broń i jestem z tego dumny". To bojowcy, a nie tylko ofiary, nie martyrologia, choć ta musi w opisie tego okresu dominować. Powstanie to znak widomy i wielki. W tym sensie Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie, zbudowane na ruinach getta musi być Muzeum Powstania Żydów Polskich w Gettcie Warszawskim.

A Polacy patrzący na getto? Biedni Polacy? Co robili Polacy, gdzie są sprawiedliwi? A gdzie są szmalcownicy? Gdzie donosiciele? Neutralnie tego tematu podać nie sposób, ale nie można go przemilczeć. Trzeba próbować mówić - moim zdaniem najlepiej językiem naukowym, neutralnym: fakty, fakty, fakty, podane w przystępnej formie - a los dzieci, zawsze dramatyczny, nie może tego wstydu setek gett jak Polska długa i szeroka przykryć. Jeśli chodzi o język, to z tej neutralności wybija się historyk gwiazdor. Jak Jacek Leociak mówi o getcie pokazując kostki autentycznego bruku, jak mówi o „spektaklu śmierci" w miejscu tak zapuszczonym jak dzisiejsza ulica Chłodna, jak pokazuje na dom Korczaka, od którego widoku bolą oczy, to myślę, żeby jednak spuścić z tonu i jednak w bardziej historyczny sposób o tym opowiedzieć, bardziej jak Yad Vashem niż jak spektakl Leociaka. Uwielbiam Jacka Leociaka, ale tu trochę odpłynął, a może to kontekst wyważonych wypowiedzi innych historyków tak podkreśla jego zaangażowanie przechodzące w egzaltację? Coś w tym jest rażącego, fascynacja gettem przechodząca w jakiś rozhisteryzowany turpizm: trupy zawsze przyciągają, ale co na to muzeum? Dzieci idące na śmierć to nie spektakl, tylko coś strasznego, co zdarzyło się u nas, tu, zaraz obok Dzikiej, Krochmalnej, na Ogrodowej, Chłodnej i Miłej. Do dziś tego nie ogarniamy i nie rozumiemy do końca. Nie widzimy już tego bruku i tej krwi. Każdy dzień o tym świadczy i każdy mniej lub bardziej przytomny antysemicki gest, czy też wybryk, jak niektórzy lubią o tym mówić.

Szare tło dla ekstaz Leociaka każe się zastanowić, czy aby obowiązkiem Muzeum nie jest także troska o to, co zostało. O materialną kulturę, obiekty i miejsca, które dziś są nieprzypadkowo w rozproszeniu i zniszczeniu, rujnowane i wymazywane, tak by ślad nie pozostał, nie raził i nie przypominał. Muzeum musi być właśnie wielką instytucją odpowiedzialną za każdy najdrobniejszy nawet widzialny ślad. Ma być widocznym znakiem i agentem zmiany w nastawieniu społeczeństwa. Ale czy da się to zrobić - jak mówi Barbara Kirshenblatt-Gimblett - bez kolekcji? Bez przedmiotów? Bez świadectw materialnych? W rozmowie przeprowadzonej przez Tomasza Łysaka dla „Obiegu" Kirschenblatt-Gimblett mówi o projekcjach, nie obiektach (http://www.obieg.pl/rozmowy/6956). Być może to ruch taktyczny, by nie odbierać Żydowskiemu Instytutowi Historycznemu chleba, by trwał przechowując tak cenne materialne świadectwa jak archiwum Ringelbluma. Ale nie tędy droga. Im więcej instytucji będzie o to dbało, im więcej będzie badań i walki o zachowanie pamięci i obiektów, tym lepiej. Przed nami rozciąga się ogrom zaniedbań. To jest zasadnicza powinność Muzeum. Jeśli muzea żydowskie na całym świecie kolekcjonują, to dlaczego polskie miałoby eliminować obiekty ze swojej kolekcji? Czy projekcje to nie jest jakaś ucieczka w wirtualny świat przeszłości, której nie ma? Świat cieni, projekcji i technologii, podczas gdy dom Korczaka popada w ruinę, gdy bruk, nad którym pochyla się Leociak przy następnym remoncie może być po prostu wywieziony na śmietnik? Czy chodzi może o niestosowność organizacji akcji takich jak te założycielskie np. dla Muzeum Powstania Warszawskiego - „przynoście swoje pamiątki", nawołuje dyrekcja MPW, „potrzebujemy eksponatów, zdjęć, świadectw, wszystkiego" - a Muzeum Żydów? Jakie to mogłyby być „pamiątki"? Czy to nie byłoby rewolucyjne? Tymczasem widzę, że Muzeum Żydów zaczyna zbierać zdjęcia... z manifestacji patriotycznych pod pomnikiem Powstańców Getta. Muzeum powinno prowadzić swoją Latouriańską „Dingpolitik" i przeciwstawić ją „Realpolitik", która to rządziła historią do tej pory. Inaczej rzecz ujmując, Polska jak kraj długi i szeroki to jedno wielkie Muzeum Historii Żydów Polskich.

FOT. MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH
FOT. MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH

Muzeum powinno działać jak Muzeum Powstania Warszawskiego (MPW) - akcje zbierania przedmiotów w Polsce mogą budzić obawy, ale czy da się zbudować to muzeum bez obaw? Bez ekspiacji? Bez oddawania tej kołdry Ryfki, pod którą śpi stara kobieta (pamiętacie początek „Marów koszmarów" Yael Bartany?). Co ciekawe, Muzeum Powstania dla cudzoziemców wciąż Muzeum Powstania oznacza powstanie w getcie. Warto porównywać Muzeum Żydów i Muzeum Powstania, zwłaszcza, że to drugie stało się bezprecedensowym symbolem muzealniczego - ale też politycznego, patriotycznego, czy wręcz nacjonalistycznego - sukcesu. Muzeum Żydów powinno być anty-Muzeum Powstania. Czy na przykład w takiej wystawie skierowanej nie tylko do wycieczek żydowskich, lecz także do polskiej młodzieży i do polskich katolików nie powinny pojawić się - jak w Muzeum Powstania - ekrany z Janem Pawłem II tłumaczącym na czym polega grzech antysemityzmu? A może to nie wystarczająco neutralne, zbyt szokujące w państwie tak zdominowanym przez dyskurs religijny jak Polska dziś? O tym, że taka projekcja by się przydała świadczą nie tylko książki wydawane przez Frondę, czy komentarze pielgrzymów wracających El-Alem z ziemi świętej do ojczyzny. Jan Paweł, święty człowiek, ale z tymi Żydami, z tym pojednaniem i przepraszaniem Panie to przesadził... A może to była taka prowokacja Jana Pawła z tą modlitwą w synagodze? Może w takim razie tę „prowokację" pokazać w Muzeum jak puszczane w nieskończoność dwa zdania o ofierze powstania warszawskiego w muzeum tegoż powstania. To byłaby prawdziwa multi-narracja.

Porównanie z Muzeum Powstania jest kluczowe także ze względu na skuteczność otwarcia debaty o historii oraz przekazania konkretnych treści i wiedzy. Tu nie może być uników, bo inaczej to Muzeum przegra. Przegra nie tylko z Muzeum Powstania, Muzeum Historii Polski czy Muzeum Jana Pawła II (któremu doradzają eksperci z Muzeum Powstania....), lecz przegra z oczekiwaniami jakie wobec tej instytucji mamy wszyscy. Innymi słowy, ostrożności i zaufania nigdy za wiele, ale musi być też walka i zaczepność, instytucjonalna niepokorność (a nie niepozorność). Muzeum powinno być doświadczeniem skrajnym, traumatycznym, coś jak Yad Vashem, czy Muzeum Holokaustu, po których odwiedzinach pewnych rzeczy już nie można powiedzieć, pomyśleć. Oczekuję instytucji jeśli nie demolującej to poważnie kwestionującej budowaną na antysemityzmie polską podmiotowość, oddziaływującą zwrotnie na żydowską świadomość. To ma być doświadczenie katartyczne, nie bezpieczne, nie neutralne.

Wracając do narracji historycznej, bo ta wciąż trwa, choć myśli kotłują się w głowie już po pierwszych filmach historycznych. Różne rzeczy można dyskutować i spierać się o nie do woli, ale jedno wydaje mi się absolutnie w tej opowieści niedopuszczalne. Mianowicie brak rozdziału pomiędzy PRL i III RP. Za skandaliczne uznaję pomieszczenie na jednym ekranie, w ramach jednego filmu opowiadającego jeden epizod z tysiącletniej historii pogromu Kieleckiego, gomułkowskich nagonek antysemickich i przełomu 1989 roku, relacji z debaty o Jedwabnem i opowieści o współczesnych polskich Żydach. Nieuprawnione, mylne i niestosowne jest zbicie w jedno czasów, gdy władza dla doraźnych korzyści cynicznie posługiwała się językiem nienawiści i wprost lansowała postawy antysemickie z epoką - jakbyśmy jej nie oceniali, to zawsze jednak - wolności i swobody, gdzie wreszcie można przemyśleć czym jest polski antysemityzm, czym jest Zagłada, co się właściwie stało w Jedwabnem, w Polsce. Nie ma czegoś takiego jak jedno „Po 1945". Abstrahując od tego, że Muzeum Żydów Polskich jest w jakiejś mierze projektem właśnie III RP: czasu, gdy w ogóle możliwe było pomyślenie takiej instytucji; instytucji powołanej do przemyślenia naszej historii. Jeśli można było wyróżnić dwadzieścia lat II RP, to nie można oddzielić 45 lat PRL i kolejnych dwudziestu III RP? Nie ma i nie może być ciągłości w tym temacie.

Powoli czas na podsumowanie, ogólniejsze refleksje. Po obejrzeniu szkicu do wystawy głównej Muzeum Żydów Polskich wiele rzeczy pozostaje jeszcze niejasnych, w sferze domysłów raczej niż faktycznej wiedzy podanej za pomocą kilku projekcji. Wszystkiego nie da się od razu zrobić, ale... wychodzę z Beth Hatefutsoth i nie wiem, gdzie się podziała multinarracja, o której w wywiadzie dla „Obiegu" mówiła Barbara Kirshenbltt-Gimblett. Gdzie jest wielość? To mogłoby nawet być ciekawe - pewne historie przedstawić z punktu widzenia Polaków i Żydów, Niemców, Ukraińców. Albo ortodoksów i Żydów zasymilowanych, albo filosemitów i antysemitów, albo katolików i ortodoksów. Muzeum jako przestrzeń otwarta na dyskusję, negocjację znaczeń i wielość interpretacji. Z drugiej strony, „multi" zawsze brzmi dobrze, ale czy byśmy chcieli w muzeum wysłuchać niektórych aż nazbyt często powtarzanych „prawd", co z tym zrobić?

FOT. MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH
FOT. MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH

Wychodzę z wystawy i nie wiem czym to Muzeum ma się zajmować, dlaczego nie będzie kolekcji i programu badań? Kim są polscy Żydzi, czym się różnią od ukraińskich, rosyjskich, litewskich, niemieckich, o francuskich czy amerykańskich, argentyńskich i chińskich nie wspominając? Czy Żydzi Polscy mają osobną tożsamość, czy też to muzeum ma im tę tożsamość dopiero nadać? Czy nie jest to moment odcinania przeszłości? Jej muzealizacji? A może właśnie pomyśleć o Muzeum radykalnie - wbrew projekcjom i wirtualnym wizualizacjom - jak o Muzeum dawnych kultur prasłowiańskich? W jednej z wypowiedzi historyków, bodajże z dwudziestolecia pojawia się sformułowanie o „końcu cywilizacji żydowskiej w Polsce". Jedno zdanie, ale znaczące. Może tak właśnie to muzeum ma działać? Gabloty, eksponaty, rekonstrukcje, martwota? Koniec i kropka? Tysiąc lat historii Żydów w Polsce i tytuł na folderze promocyjnym „Niezamknięta przeszłość" może jest zmyłką, a przeszłość jest właśnie zamykana, tylko sobie to musimy uświadomić i przemyśleć dobrze, bo zostaliśmy w naszym prasłowiańskim domu całkiem sami. Historia zamknięta, za to dyskusja otwarta. Albo i nieotwarta.

Opuszczając gmach Muzeum Diaspory, gdzie eksponowana jest wystawa myślę, że to dobre miejsce na ekspozycję. Bezpieczne. Mało tego, wystawa w jakiś perwersyjny sposób potwierdza skonstruowaną przed dekadami narrację Beth Hatefutsoth. Komunikat jest następujący: Żydzi wygnani w czasach antycznych trwali rozproszeni, ale w dobrej wierze poza Izraelem. Co prawda, byli niechciani, byli przeszkodą, byli dyskryminowani, wykluczani, ale diaspora to krew i łzy, prześladowania i pogromy, wreszcie Zagłada. Po zapoznaniu się z opowieścią historyczną widzimy ostrzej sens wizji Theodora Herzla, sens Eretz Israel. W wypowiedziach przedstawicieli garstki polskich Żydów pozostałych w Polsce pobrzmiewa ton nadziei, ale widzimy też desperację. Jakiś nieludzki wysiłek by tam - w Warszawie, Poznaniu, Łodzi, Krakowie - trwać i być. Historia toczy się dalej, ale bezpieczeństwa i pełnego udziału w życiu społecznym chyba wciąż nie ma. Wciąż jest coś z klimatu węszenia, tropienia, denuncjacji, nieznośna, duszna i lepka atmosfera.

FOT. MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH
FOT. MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH

Muzealna narracja pokazana w Tel Awiwie nie odpowiada na pytania najprostsze, czyli najtrudniejsze: dlaczego były możliwe pogromy w tym polskim kraju, żydowskim raju? Dlaczego było możliwe Jedwabne? Dlaczego Polacy w Kielcach dokonali pogromu? Dlaczego tak łatwo było Gomułce wdrożyć marcową mowę nienawiści i wyrzucić żydowskich Polaków z Polski? Dlaczego antysemickie klisze wciąż są w Polsce tak silne? Dlaczego korzenie antysemityzmu sięgają tak głęboko? Innymi słowy, skąd w Polsce antysemityzm? Nie ma go może? Może to polakożercza fikcja? Posłuchajcie ulicy, posłuchajcie publicystów, poczytajcie internetowe fora, poczytajcie prasę. I to wcale nie niszową, o czym świadczy choćby niesławna rozmowa Michalskiego z Cichym, felietony Ziemkiewicza, czy publicystyka katolicka. Czy Muzeum może ten temat zneutralizować? Wątpię. Z tematem trzeba się zmierzyć frontalnie. Muzeum musi być instytucją realizującą projekt oświeceniowy, modernizacyjny i chyba konfrontacyjny, tu nie ma półśrodków. To ma być Muzeum Anty-Antysemityzmu. I rok po otwarciu tego muzeum nie chcę więcej słyszeć w warszawskim metrze i tramwaju, że „Hitler jedną rzecz zrobił dobrze...", znacie to? Dlatego tak łatwo „to" poszło, a skąd „to" się wzięło? Jeśli muzeum i szkicowa narracja wystawy głównej udziela odpowiedzi na tak postawione pytanie to czyni to a rebours. Podkreślanie odrębności polskich Żydów to oczywiście nacisk na ortodoksję religijną, na osobność obyczajów, świąt, religii. W muzeum diaspory, która prezentuje przyszłą ekspozycję Muzeum Żydów obejrzeć można kopie słynnych figur: triumfującej Eklezji i ślepej Synagogi. Patrząc na zaślepioną Synagogę widać lepiej religijną różnicę prowadzącą do uprzedzeń. Nie trzeba czytać Anny Powęskiej-Wolff, Joanny Tokarskiej-Bakir, ani Marii Janion. Tak właśnie, przez potężne obrazy powinna być opowiedziana historia przesądów, nienawiści, zaślepienia i ich konsekwencji. Zagłada wydarzyła się na ziemiach polskich i to jest nasze brzemię, a więc także brzemię tego muzeum.

Jeśli Muzeum Żydów chce prowadzić narrację historyczną neutralną, bezpieczną i budzącą zaufanie, to dobrze. Ale może warto przemyśleć w kontekście Muzeum także rolę sztuki współczesnej, która od lat podejmuje temat, zanim jeszcze publicyści i historycy uświadomili sobie wagę przemyślenia Zagłady, pamięci Zagłady, korzeni totalitaryzmu i antysemityzmu. Od Mirosława Bałki, Piotra Uklańskiego, Krystyny Piotrowskiej, przez Zbigniewa Liberę, Artura Żmijewskiego, Grzegorza Sztwiertnię, po Elżbietę Janicką, Tomasza Kozaka, Wojciecha Wilczyka, Wilhelma Sasnala, Annę Baumgart... Wymieniam tylko najbardziej znanych artystów, których realizacje odbiły się szerokim echem na świecie, nie tylko w Polsce. To nie jest sztuka łatwa i bezpieczna, nie budzi zaufania, raczej dyskusję, emocje, pokazuje z jak istotnym i nieprzepracowanym tematem, czy też raczej problemem mamy - my jako społeczeństwo - do czynienia. Co z tym artystycznym wezwaniem, szczególnym dziedzictwem zamierza zrobić Muzeum? Wystawa prezentowana w ramach roku polskiego w Izraelu, który zaangażował dziesiątki, setki twórców do przemyślenia wspólnej przeszłości na to pytanie nie odpowiada. Tymczasem muzea na całym świecie - nawet te historyczne - właśnie sztuką współczesną niezwykle świadomie posługują się do stymulowania debaty, podkreślania wagi i aktualności podejmowanych problemów. W wypadku działań artystycznych dotyczących historii polsko-żydowsko-niemieckiej jest to niezwykle autentyczny nurt we współczesnej sztuce polskiej; nurt, który został dostrzeżony przez krytykę, historyków, czy zostanie zauważony przez Muzeum? Czy artyści będą chcieli współpracować i legitymizować takie „muzeum-plaster" na skołataną polską tożsamość? Czy z kolei zbieranie sztuki związanej z tematem Zagłady nie będzie oznaczało wyprowadzenia problematycznego tematu z obiegu sztuki współczesnej i zamknięcia nakręcanej muzealną podażą produkcji w „specjalistycznej" galerii?

FOT. MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH
FOT. MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH

Część moich Żydowskich przyjaciół nie chce tego muzeum. Mówią, że jest wciąż za wcześnie; inni mówią, że za późno. Emigranci wciąż zbyt dobrze pamiętają co to znaczy polski antysemityzm. Też bym zapamiętał. Krystyna Piotrowska to pokazała. Dawno nie czułem takiego wstydu jak w Tel Awiwie, wstydu z tego powodu, że Polaków wyrzucili z ich domu inni Polacy. Wszyscy chcieli tu być, tu był ich dom od wieków i nie było to żadne „nieudane małżeństwo", ani żadna kohabitacja, to trzeba wreszcie zrozumieć. Żydzi o swojej inności dowiadywali się od prawdziwych Polaków. Teraz ich już nie ma w kraju. Teraz może być już co najwyżej poczucie straty i żal. Trudno tego nie skojarzyć z freudowską melancholią, z raną, która się nie goi. To musi być muzeum melancholii.

Większość moich Żydowskich przyjaciół chce tego muzeum. Mówi niczym rabin z jednej z projekcji tworzących wystawę: „better later than never", lepiej późno niż wcale. Nie chodzi tu w gruncie rzeczy o muzeum, lecz o zrozumienie, czym są dla nas nasi Żydzi, Żydzi w nas. Jak bardzo nasza dzisiejsza tożsamość jest słaba ich brakiem, nieświadomością ich braku. Przypomina - by użyć natrętnej metafory - osobę kaleką, po amputacji, która czuje, że macha oboma rękoma, wydaje się jej, że może chodzić prosto jak przed wypadkiem, a tymczasem nie ma ani ręki, ani nogi, i żadna poprawiająca samopoczucie proteza jej nie zastąpi. Żadne Muzeum utraconych części społecznego ciała nie zastąpi.

Wszyscy są Muzeum zainteresowani - Polacy i Żydzi, ale też Niemcy i Ukraińcy, Litwini i Rosjanie - i zadają sobie pytanie, czym właściwie to muzeum będzie?

Dziękuję Elżbiecie Janickiej za wnikliwą lekturę tekstu oraz inspirujące rozmowy.

FOT. MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH
FOT. MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH