Nadwrażliwość na czytanie znaków

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Z Agnieszką Brzeżańską rozmawia Paulina Reiter

Agnieszka Brzeżańska, Nadwrażliwość na czytanie znaków

Pojechałaś do Zurychu z powodu plam na słońcu?
Tak. To był niezwykły zbieg okoliczności. Zbierałam materiały dotyczące plam na słońcu i końca świata, gdy dostałam grant na współpracę z naukowcami z ETH w Zurychu. Na tej ogromnej uczelni jest mały instytut, Collegium Helveticum, który zajmuje się punktem, gdzie krzyżują się badania naukowe i humanistyka. I mają tam jedno miejsce w roku dla artysty. A to jest obserwatorium astronomiczne z XIX w. znanego astronoma Rudolfa Wolfa, który zajmował się badaniem plam na słońcu (do dziś obowiązuje tzw. kategoria zurychska w klasyfikacji plam na słońcu). Taka masońska świątynia wiedzy.

Jak wygląda współpraca ze szwajcarskimi naukowcami?
Przez pierwsze dwa miesiące zrobiłam sobie pranie mózgu, information overload - seans czytania bez przerwy i szukania informacji w Internecie. I chodziłam na spotkania i wykłady z profesorami z instytutu, robiłam z nimi wywiady, pytałam, jak może się skończyć świat.

Mieli jakieś wspólne stanowisko?
Nie. Z rozmów wynikało, że mamy za mało danych. Bardzo wiele rzeczy może się zdarzyć i nie umiemy ich ani przewidzieć, ani kontrolować. Rozmawiałam między innymi z astronomem, geologiem, fizykiem, matematykiem od kalkulacji ryzyka, ekologiem - wszyscy byli bardzo ostrożni. Bycie naukowcem w takiej instytucji jak ETH to bardzo fajny zawód - ma się wysoką pozycję społeczną, zagwarantowaną stabilną przyszłość, więc raczej nie snuje się czarnych rozważań.

Nie interesuje ich koniec świata
Niezupełnie. Naukowcy są także zainteresowani apokaliptycznymi problemami, ponieważ jeśli stwierdzają jakieś zagrożenie, łatwiej dostają pieniądze na badania.

Agnieszka Brzeżańska, Nadwrażliwość na czytanie znaków
Agnieszka Brzeżańska, Nadwrażliwość na czytanie znaków

A dlaczego młodą polską artystkę pociąga koniec świata?
Między innymi dlatego, że Polacy, a precyzyjnie oddziały wojska polskiego, stacjonowały w historycznym Babilonie. To miasto jest symbolicznym i historycznym źródłem naszej cywilizacji - nauki, organizacji państwa, podziału społeczeństwa, organizacji czasu, systemu przepływu dóbr, podatków. Tam jest źródło negatywnego kodu babilońskiego 12/60, który rządzi naszą cywilizacją. Umożliwiło nam rozwój technologiczny, ale również spowodowało rozsynchronizowanie z naturalnym rytmem ziemi i kosmosu (13/20).

Odkąd pamiętam, gdy wracam do domu, nie wiem, czy go zastanę na miejscu, czy nie zniknie. Pochodzę z kraju, który wielokrotnie był rujnowany i unicestwiany, więc jest to dziedzictwo po moich przodkach. Żyję ze świadomością bezwzględnej tymczasowości wszystkiego.

Gdy byłam na stypendium w Tokio, obawa przed zagładą była bardzo realna i namacalna. Tokio leży na uskoku i gdy przyjdzie duże trzęsienie ziemi, zawali się. A duże trzęsienia pojawiają się tam co 70 lat. Ostatnie było w 1923 r. Wszyscy żyją ze świadomością, że to może nastąpić zaraz.

Jestem przekonana, że stoimy u progu transformacji na skalę, którą trudno sobie wyobrazić. Nie wierzę w koniec świata w linearnym sensie, choć z całą pewnością ludzkość ma narzędzia pozwalające na eksterminację życia i zniszczenie planety. Wierzę, że przemiana dotycząca całej ludzkości, i to bardzo drastyczna - w sferze świadomości, wartości, sposobu życia, relacji do świata i ziemi - jest konieczna i nieunikniona. A będzie to koniec tego świata, jaki znamy.

To, co uznajemy za pewnik, jest często tylko tymczasowym stanem naszej wiedzy i bardzo łatwo może się zdezaktualizować. Co do tego kapłani wiedzy są zgodni.

Czy wiesz , że jakieś trzy lata temu naukowcy odkryli, że do tej pory nie dostrzegali jednej trzeciej biomasy ziemi, która znajduje się na dnie oceanu - są to olbrzymie ilości bakterii, szara masa, która produkuje i zatrzymuje metan i wystarczy podniesienie temperatury oceanu lub zmiana kwasowości, żeby ten metan wybuchł. Może też wybuchnąć, jeśli zderzy się z nami asteroida. Jest to przy okazji jedna z najbardziej prawdopodobnych hipotez dotyczących kataklizmu sprzed 60 milionów lat, który swoją drogą doprowadził do dominacji ssaków na Ziemi.

Samo wyobrażenie tej masy bakterii żyjącej gdzieś tam, głęboko, mnoży się i dzieli, jest dla mnie inspirujące. Istnienie czegoś, co było niezauważalne, niezauważone przez tyle lat. Nagle pojawił się nowy, bardzo ważny czynnik, który trzeba brać pod uwagę. Takich przykładów znam wiele.

Istnieje też sporo przepowiedni dotyczących apokalipsy - wiele z nich mówi o roku 2012, między innymi kalendarz Majów.

Ja z rozkoszą zajmuję się wszelkimi spekulacjami - nieważne, czy są naukowe, spiskowe, czy są tylko mistycznymi przepowiedniami, bo nie jestem naukowcem i nie obowiązują mnie żadne z ich ograniczeń. Do moich potrzeb wszystko się równie dobrze nadaje.

Agnieszka Brzeżańska, Nadwrażliwość na czytanie znaków

Na przykład pasożyty? Jak na twoim obrazie Hookworm?
Pasożyty to jedna z potęg rządzących światem. Jest sporo prac naukowych, które ukazały się w "Nature", "Discovery" czy "American Scientist" na ich temat. Naukowcy twierdzą, że pasożyty to większość stworzeń na Ziemi. W dodatku część z nich posiada zupełnie czarcie moce, pozwalające nie tylko pasożytować na dawcy, ale też wpływać na niego, zmieniać jego zachowanie. Pasożyty mogą wydzielać substancje chemiczne, które wywołują zmiany w ciele, u zwierząt mogą wpłynąć na przykład na zmianę odżywiania tak, by im bardziej odpowiadało. U człowieka mogą wywołać stany psychotyczne, depresje, korygować upodobania żywieniowe... Człowiek, poza tym, choć jest bardzo opasożytowany, jest też pasożytem na Ziemi. Być może najgroźniejszym...(odsyłam do tekstów Susane Sontag).

Czy sztuka jest pasożytnicza?
Nie. Jest bardziej podobna grzybom, które działają w synergii z jakimś układem. Poza tym nie wydaje mi się, żeby sztuka była obcym organizmem w kulturze - jest jej zasadniczą częścią. Natomiast jeśli chodzi o pasożyty, to jest cała masa takich potworów mentalnych - ich obserwacją z upodobaniem się zajmowałam i cały czas się zajmuję - to sfera polityki i władzy. Te grupy zdecydowanie wykorzystują inne.

Ale jeśli rozmawiamy o Free Doom, to wolałabym mówić o potworach, bo obserwowanie potworów jest dobrym zajęciem i doskonałym tematem.

Polityków?
Polityka już nie ma takiego wpływu na świat, jaki miała w poprzednich wiekach. Ale są inne twory, np. korporacje, społeczeństwa. Albo małe: wirusy, ekstremiści. Jeśli coś jest duże - lub małe i niezwykle ruchliwe, i umiejscowione w sieci - to nie jest rządzone przez czyjeś racjonalne decyzje, tylko ma jakąś ciemną dynamikę. Można rozpatrywać różne spiskowe teorie i bardzo to lubię, ale myślę, że większa część tych rzeczy to pola nieświadome. Grupy społeczne, ludzie związani konkretnymi interesami lub związani kulturowo tworzą bardzo silne pola i te pola często są monstrami.

Na przykład?
Z całą pewnością Rosja. I Stany. Dwa wielkie potwory. I to głównie ze względu na rozmiar, nie ideologie...W świecie, który jest tak połączony ze sobą jak teraz, działają prawa siły. To pojęcie niezwykle istotne przy analizowaniu sieci, a gospodarka, społeczność to sieć. To powoduje, że bogaty staje się coraz bogatszy...

A czy w świecie sztuki są takie potwory?
Na pewno. Mam dużo wątpliwości związanych z rynkiem sztuki, ale to jest coś innego niż sztuka jako taka.

Jeśli chodzi o wybory, to zdecydowanie trzeba dokonywać wyborów w oparciu o swój światopogląd, trzeba wybierać rzeczy, które mają sens: np. nie kupować rzeczy, pod którymi podpisują się ci, których działanie nie służy nikomu. Uczymy się tego powoli, jako społeczeństwo wskoczyliśmy do bardzo głębokiej wody kulturowej, te procesy zajmowały innym społeczeństwom bardzo wiele lat. Proste rzeczy: selekcjonowanie śmieci, kupowanie ekologicznej żywności, niekupowanie w supermarketach i sensowne ludzkie zachowania, kulturalne i z szacunkiem wobec tego, czego się dotyka, z czym się spotyka, co się je, co się wyrzuca i w co się angażuje. I tu są granice odpowiedzialności. To dużo rzeczy, ale do sztuki to nie nawiązuje. Wydaje mi się, że w ogóle to, co artysta robi osobiście, nie ma większego znaczenia, mnie nie interesuje zależność między prywatnym życiem a pracą. A zwłaszcza psychologia.

Poza tym, że w twoim wypadku to się łączy. Odbyłaś wiele podróży w poszukiwaniu końca świata i to też się składa na twój projekt.
Czym innym jest moje uwarunkowanie psychologiczne, prywatne, a czym innym bycie w konkretnym miejscu, w konkretnym momencie, podjęcie pewnych działań, procedur czy też angażowanie się na poziomie społecznym. To akurat jest istotne.

Żeby zrobić zdjęcia do książki Free Doom zaplanowałam sobie trochę podróży. Odwiedziłam kilka instytutów naukowych, m.in. CERN w Genewie, zajmujący się badaniem cząsteczek elementarnych, a także instytut energii atomowej PSI. Odbyłam podróż na koniec świata, ten, który w naszej części świata aż do odkrycia Kolumba był naprawdę końcem świata, czyli Finisterre w Hiszpanii, położone na La Costa de la Muerte, wybrzeżu śmierci, które też się zbiega z końcem drogi pielgrzymki do Santiago. Tam zrobiłam ostatnie zdjęcie do książki. Po drodze pojechałam do Nevers, znanego z tego, że zmarła tam święta Bernadeta z Lourdes. Jest tam kaplica jej poświęcona, wybudowana przez Paula Virilio bodajże w 1958 roku. A Paul Virilio jest bardzo ważnym teoretykiem Apokalipsy i końca świata, zła, rozpadu. Dwa lata temu zrobił w Centrum Pompidou świetną wystawę, która się nazywała GROUND ZERO i była poświęcona wielkim katastrofom. Jest też teoretykiem architektury, filozofem, wiele lat zajmował się bunkrami. Więc w Nevers zbudował kaplicę, której wszyscy nienawidzą, bo jest betonowa i wygląda jak bunkier. Dla mnie jest przepiękna, to jeden z piękniejszych budynków, jakie widziałam. Absolutnie apokaliptyczna.

Później pojechałam do Hendaye, miejscowości na granicy francusko-hiszpańskiej, gdzie jest krzyż z bodajże XVI w. opatrzony ezoterycznymi symbolami, zwany monumentem na koniec czasu. To krzyż, który przez wielu badaczy (począwszy od Fulcanelliego, to lata 20. XX w.) wiązany jest z zapowiedzią końca świata. Co prawda w książkach znalazłam, że koniec świata przewidywany był na rok 1977 i to się trochę zdezaktualizowało, ale dokładny termin nie ma wielkiego znaczenia.

Podróż na koniec świata planowałam już od kilku lat. Jest zresztą wiele takich miejsc na świecie, które tak się nazywają. Zebrałam na ich temat trochę danych i myślałam kiedyś, że je wszystkie odwiedzę. To utopijne i romantyczne - podróż na koniec świata.

Interesuje nas koniec świata, bo sami umieramy?
Znajduję w sobie romantyczną potrzebę uczestniczenia w czymś wielkim - wolałabym, żeby moja śmierć miała coś wspólnego z końcem świata, niż tylko z moją śmiercią. Chciałabym doznać przemienienia w czystą energię, w światło. Od lat gromadzę książki, informacje i doświadczenia na ten temat, właściwie się głównie tym zajmuję. Koniec wydaje mi się możliwy tylko jako przemiana. A w mniejszej skali - cały czas widzę, że wszystko się zmienia, że szybko zanikają sensy, więc cały czas muszę starać się je budować. I robię to na mój sposób. Przepuszczam przez siebie duże ilości informacji. Jednak samo przepuszczanie do niczego nie prowadzi, trzeba coś z tym robić. Gdybym nie próbowała doprowadzić tego do zamknięcia w swojej pracy, byłoby to bez sensu.

Malując?
Nie umiem się wypowiadać na temat malowania... Malarstwo właściwie w ogóle mnie nie interesuje, większość obrazów pozostawia mnie obojętną. Malowanie to mierzenie się z jakąś pustką, którą trzeba wypełnić i to w sposób, o którym trudno dyskutować. Można rozmawiać o technice, o materiałach, o różnych zabiegach, natomiast to, czy coś zadziała czy nie, wynika z koncentracji, z klarowności. Doprowadzenie do takiego momentu skoncentrowania zajmuje dużo czasu. Fizycznie namalowanie czegoś jest dosyć szybkie, natomiast zwykle pojawia się u mnie po bardzo długim przymierzaniu się i bardzo wielu próbach. Powstaje na ruinach masy różnych koncepcji.

A zdjęcia?
Tu proces jest inny, to są zdjęcia tego, co spotykam lub co mnie spotyka po drodze. Nie aranżuję ich, wystarczająco dużo znaczenia jest w wyborze obiektu i kadru. Nie interesuje mnie fotografia jako taka, nie jestem fotografem i zagadnienia fotograficzne mnie naprawdę nie zajmują. Zresztą posługuję się cyfrą i nie lubię wydruków, nie lubię zdjęć fizycznych, najlepiej to jednak funkcjonuje w projekcjach albo książkach. Dlatego, że przy projekcji lub w książce się układa z tego narracje, a ja układam te narracje z relacji między rzeczami, które dzieją się na zdjęciach.

To nie są narracje linearne.
Nie, raczej internetowe, linkowe. Dużo równoległych narracji z dużą ilością odsyłaczy, między którymi można się poruszać tak, że z takiej narracji wyłania się równocześnie kilka różnych historii. W tym cyklu są obrazy momentu tuż przed rozpadem, kiedy jest tylko przeczucie, niekonkretne ślady, znaki wskazujące na obecność tajemniczych sił.

Myślę, że moje prace można odbierać na prostym poziomie - bez odsyłania - ale też można szukać dalej. Wiedza jest bardzo ważna. W książce Free Doom zamieściłam trochę cytatów i indeks książek na tematy związane z moimi pracami, i dużo adresów stron internetowych, z których wiele pewnie już wygasło. Lista lektur to naprawdę ważna część tej pracy.

I jest jeszcze płyta Maćka Sienkiewicza, która jest przetworzeniem hitu Celine Dion z Titanica, na której słychać lucyferyczne szumy i trzaski.
Nazywa się My Heart Will Go..., absolutnie doskonała muzyka. Słucham jej ciągle od nowa. Do tego jest slideshow na żywo. Do książki jest dołączona płyta CD, ta muzyka pojawi się też podczas pokazu.

Z twoimi zdjęciami?
Nie. Z rzeczami, które ściągnęłam z Internetu. Taka hardcorowa mieszanka: przemoc, seks, klęska, zagłada.

Skąd tytuł Free Doom?
Zastanawiałam się nad pojęciem wolności. I doszłam do wniosku, że słowo FREE ma dziś z wolnością mało wspólnego. Kiedy pojawia się w Internecie, od razu prowadzi cię do strony płatnej. Jest to pojęcie niezwykle nadużywane i wypaczone. Czai się za tym oszustwo.

Mnie Free Doom kojarzy się z grą komputerową.
Oczywiście. Wielu moich przyjaciół było uzależnionych od Dooma.

Wydaje mi się, że masz nadwrażliwość na czytanie znaków. Już we wcześniejszych pracach z cyklu Double Happiness odnajdowałaś epifanie i objawienia w reklamach perfum, pismach kobiecych itp.
Bo mam prawo wykorzystywać rzeczywistość do kompletowania mojej historii. Jeśli jestem bombardowana ogromną ilością komunikatów, to w zdrowym odruchu używam ich po mojej myśli, a nie przeciwko sobie. Chcę budować moje historie z tego, co jest najłatwiej dostępne, już oswojone, przynajmniej w sferze wizualnej, fizycznej. Bo jeśli chodzi o treść, to jednak oczekuję dużej świadomości i wiedzy od moich odbiorców.

We wszystkim, co robię, posługuję się rzeczami, które znajduję, które mi się pojawiają. Taka jest właściwość umysłu - jeśli zaczynasz o czymś myśleć, na te rzeczy natrafiasz. To kwestia skoncentrowania się - i zostajesz zalana informacjami na dany temat, pojawiają się zbiegi okoliczności, nowi ludzie, znaki...

Właściwością ludzkiego umysłu jest też postrzeganie życia jako historii - z początkiem, środkiem i końcem, który nadaje sens temu, co wydarzyło się wcześniej. Czy koniec w takim sensie też cię interesuje?
Mało. Nie. To strasznie akademickie, męskie, zachodnie podejście. Niech analizowaniem tego, co już się zdarzyło, zajmują się ludzie, którzy mają do tego lepsze predyspozycje niż ja. U mnie dominuje raczej nastawienie: Kurde, teraz wszystko się rozwala! I jednocześnie: Nie ucieknę, więc muszę to przerobić, teraz i intensywnie... Interesuje mnie estetyka rozpadu, jest w tym coś pięknego. Karheinza Stockhausena prawie zlinczowano, kiedy powiedział, że atak terrorystyczny na WTC to było dzieło sztuki. Jest nieprawdopodobna ilość przeżyć estetycznych i piękna w czymś, co się rozwala. To jest ekstatyczne.

No to powiedz na koniec, dlaczego koniec jest taki ważny?
W taki sposób oczywisty. Czemu miłość, życie, początek są ważne?

Zdjęcia i obrazy Agnieszki Brzeżańskiej można oglądać na wystawie Free Doom w CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa w dniach 14.03 - 10.04.2005.