Spojrzenie na siebie samą jako dyrektora. Z Marią Anną Potocką o Bunkrze Sztuki rozmawia Beata Seweryn

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Beata Seweryn: Podczas półrocznej nieobecności na stanowisku dyrektora Bunkra Sztuki miała Pani okazję przyjrzeć się instytucji niejako z zewnątrz. Czy była to okazja do popatrzenia na Bunkier Sztuki krytycznym okiem?
Maria Anna Potocka: Właściwie nie. Tego dystansu nie było, bo w czasie półrocznej przerwy realizowano program, ustalony za moich czasów. Byłam również kuratorem dwóch wystaw w okresie wakacji. A poza tym siedziałam głównie przy komputerze i pisałam doktorat.

W krótkim wywiadzie dla krakowskiego wydania Gazety Wyborczej przyznała Pani, że spojrzenie z innej perspektywy było pozytywnym doświadczeniem.
Przede wszystkim chodzi o spojrzenie na siebie samą jako dyrektora. Wcześniej szefowałam instytucjom, które stworzyłam od początku do końca. W pewnym sensie były częścią mnie, rodzajem prywatnego opakowania. Tak działały wszystkie poprzednie galerie. A tu weszłam w instytucję gotową, której nie można było zamienić we własną manifestację. Tu obowiązuje trochę inna odpowiedzialność w stosunku do obrazu sztuki, do relacji z innymi instytucjami. To była dla mnie ważna lekcja. Po czym świetnie było zrobić sobie przerwę i przemyśleć ten system, zobaczyć gdzie jest mną, a gdzie jest moim zaprzeczeniem. A na końcu rozważyć, czy wynikający z tego kompromis jest dopuszczalny. Poza tym ta przerwa pozwoliła mi odpocząć od napięcia, jakie towarzyszy bawieniu się w dyrektorstwo i jest niestety pewną intelektualną degradacją. Takie funkcje, mimo licznych honorów pozycyjnych, nie dają satysfakcji intelektualnej, głównie sprowadzają się do myślenia o pieniądzach, o logistyce kontaktów, o tym jak stworzyć wokół sztuki nowoczesnej argumenty, przemawiające za jej wybitną atrakcyjnością. Do tego dochodzą papiery, przetargi i lęk o to, czego się do końca nie rozumie. Dlatego zawsze kochałam kontrole, bo one (na szczęście zawsze ze skutkiem pozytywnym) penetrowały te rejony, których nie byłam w stanie w pełni sama zobaczyć.

Chciałam zapytać o program Bunkra, w planie są wystawy Jerzego Beresia, Edwarda Krasińskiego, Władysława Hasiora czyli klasyków, czy ten wybór oznacza określenie nowego profilu galerii? Czy Bunkier odejdzie od udziału w dyskursie na temat sztuki współczesnej? Rozumiem, że nie możemy się spodziewać np. przeglądu młodej sceny artystycznej?
Przegląd młodej sceny jest i będzie kontynuowany na bieżąco. A klasycy byli również w poprzednim programie. Był Edward Dwurnik, Tomasz Ciecierski, Andrzej Pawłowski. Aktualna propozycja, a raczej szkic do niej, jest kontynuacją poprzedniego modelu programowego.

A co z wystawami "problemowymi"?
To zawsze pytanie, czy realizować wystawy monograficzne czy problemowe? Wystawy problemowe są zdecydowanie bardziej atrakcyjne dla widza, mają jakieś przesłania społeczne czy filozoficzne. Jest sporo tematów, które gwarantują sukces, a nawet skandal. Ale użycie sztuki do ilustracji problemu jest zawsze trochę sztuczne. Ponieważ to, co w sztuce najważniejsze - niesamowitość prywatnego wyznania - zostaje najczęściej sprowadzone do ilustracji problemu. Mamy więc do czynienia z manipulacją sztuką, która w przypadku dobrego kuratora może sztuce nie szkodzić. Niemniej artysta i tak trochę ginie pod "problemem", do którego został "zaangażowany". Tylko wystawy monograficzne dają pełną adekwatność obsługi sztuki. Wystawy problemowe to zabawa dla kuratorów. Wystawy monograficzne to dla artystów część procesu twórczego, a dla widza zaglądnięcie w historię sztuki. Czym innym jeszcze są wystawy porównawcze, bardziej przyjazne sztuce niż problemowe, ale to nie miejsce na takie detaliczne rozważania.

Na stronie internetowej Bunkra znajduje się ankieta, przygotowana na potrzeby dyskusji w Klubie Bunkra Sztuki. Pierwsze pytanie to: czego spodziewasz się po instytucji sztuki?
Instytucja jest formą najprostszego, ale nie do końca zdefiniowanego autorytetu. Instytucje tworzą rodzaj zintegrowanego środowiska. To znana koncepcja estetyczna, mówiąca, że to instytucje decydują o tym, co w danym momencie jest sztuką wartościową. Robią to wsłuchując się w sztukę. Tworzą zbiorowy autorytet sztuki. I do tego między innymi służą. W latach 70., kiedy zaczynałam swoją działalność galeryjną, autorytet przynależał również osobowościom. Dzisiaj przede wszystkim "zawiadują" nim instytucje. A drugie pytanie?

Czy instytucje mają szansę na niezależność?
Czy człowiek ma szanse na niezależność w małżeństwie? Niezależność tak naprawdę nie istnieje. Etos wolności romantycznej, idealistycznej i całkowitej, zarówno w stosunku do artystów, jak i do instytucji, jest absurdem. Jednak należy umieć rozróżniać pomiędzy zależnościami. Są takie, które nie naruszają światopoglądu i takie, które go burzą. W momencie, kiedy mamy do czynienia z zależnością, która narusza światopogląd instytucji należy albo popełnić samobójstwo, albo zrezygnować ze światopoglądu czyli własnego profilu, albo zabić tego, kto nam tę niezależność "obowiązkową" próbuje zabrać. Natomiast wszyscy jesteśmy skazani na zależności mniej istotne, chociażby z powodów finansowych. A wiadomo, że za pieniędzmi stoją czasami próby wywierania presji. Niemniej w Polsce istnieje możliwość funkcjonowania w obrębie instytucji bez ryzyka w odniesieniu do własnego światopoglądu. Dlatego uważam, że instytucje mają szansę na "światopoglądową" niezależność. Czasem tylko trzeba się wykazać pewną odwagą albo zniecierpliwioną determinacją.

Atmosfera panująca obecnie w kraju prowokuje tezę, iż nie można prowadzić dobrej galerii sztuki współczesnej bez ryzykowania własnym stanowiskiem.
Oczywiście. Jesteśmy krajem, który ma obecnie napad histerii ideologicznej, sprowadzającej się do patetycznej postawy wobec wymyślonego wroga. Wszystko, co jest związane z religią, historią czy nagością natychmiast wyzwala podejrzliwość i często bezmyślną agresję. Przy tym istnieje bezprawne, społeczne przyzwolenie na atakowanie sztuki. Trudno oczekiwać, że w najbliższym czasie będzie lepiej.

Na koniec chciałam zapytać o prężnie niegdyś działający Klub Bunkra Sztuki. Ostatnio spotkania dotyczące sztuki należą do mniejszości, przeważa literatura i teatr, rozumiem założenie, iż sztukę współczesną należy pokazywać w szerszym ujęciu, ale może warto byłoby zmienić proporcje, na rzecz sztuki oczywiście. Mam tu na myśli także funkcję edukacyjną.
Klub nie jest sensu stricto edukacyjny. Ale niezależnie od tego każda realizowana wystawa ma prezentację w Klubie. Można spotkać artystę, kuratora, krytyka i dowiedzieć się czegoś ekstra. Klub powinien w miarę proporcjonalnie obejmować wszelkie zjawiska kulturowe, które mają związek inspiracyjny z problemami pojawiającymi się w sztuce nowoczesnej. Możliwe, że mogłoby być trochę więcej spotkań o sztuce. Główny problem Klubu nie tkwi w tym, czego jest więcej, a czego mniej. Dzisiaj człowiek musi umieć się znaleźć pomiędzy różnymi twarzami kultury. Problemem Klubu jest uruchomienie zainteresowania. Przede wszystkim wśród studentów Akademii. W ostatnich latach miałam raz w roku na ASP oficjalne spotkania ze studentami. Pytali głównie o możliwość zrobienia wystawy, w Bunkrze lub gdzie indziej. Patrzyłam na nich ze zdziwieniem: "pytacie Państwo o wystawę, a nie przychodzicie do Galerii?". A przecież w Bunkrze są spotkania z galeriami i ważnymi instytucjami artystycznymi, gdzie istnieje możliwość spotkania (trudno dla studenta osiągalnego) kuratora czy dyrektora, zadania pytania, zobaczenia jak te instytucje funkcjonują, jak szukają artystów, jak to wygląda w świecie, do którego oni w pewnym sensie aspirują. Okazuje się, że wymyślają sobie jakieś utopijne kariery, a równocześnie nie próbują tego świata przeniknąć. Tu nie chodzi o edukację na poziomie podstawowym. To jest edukacja dla ludzi, którzy już wzbudzili w sobie głód sztuki, a przynajmniej głód istnienia w pobliżu tego terminu.

Może Bunkier Sztuki powinien wejść w dyskusję z Akademią?
Jak mawiał Marian Eile, mój wielki przyjaciel i nauczyciel: "Nie można dyskutować z kimś, kto ma inne poglądy". Filozoficzna różnica poglądów na to, czym jest sztuka jest chyba za duża. Stąd brak "komunii dusz" między mną a Akademią. Nad czym niezwykle ubolewam.

Kraków, październik-listopad 2006

Tytuł od redakcji