Większa konkurencja, normalne zasady. Z Moniką Branicką rozmawia Jakub Banasiak.

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
Dom przy Lindenstrasse 34 i 35. Fot. Galeria Magazin
Dom przy Lindenstrasse 34 i 35. Fot. Galeria Magazin

Jak się zakłada galerię w Berlinie?
Monika Branicka: Normalnie: pakuje się dwie walizki i wyjeżdża.

A po co się to robi? Pod względem ekonomicznym jest to przecież bardziej ryzykowane, niż zakładanie galerii u nas.
MB: Po co? Oczywiście mogłabym otworzyć galerię w Krakowie, tylko pytanie czy artyści wolą pokazać się w Krakowie - czy w Berlinie? Moim zdaniem, i to był ważny argument, w Berlinie. Więc jeśli mam w coś wkładać wiele wysiłku, to wolę robić to tam, gdzie jest to bardziej atrakcyjne dla tych, którzy będą ze mną współpracować.

Jednak w Polsce zrobiło się właśnie wolne pole dla ambitnych galerii komercyjnych. Nie było to kuszące?
MB: Zgadzam się. Te miejsca powstają i będą powstawać. Najbliższe lata wiele zmienią. Znowu jest czas dla młodych.

Właśnie. A tutaj nie trzeba propagować sztuki najnowszej - w Berlinie należałoby chyba do sztuki zniechęcać. Nie odczuwasz tego przesytu, zgnuśnienia? Wszak Twój Magazin znajduje się w budynku, w którym jest dziewięć galerii...
MB: To nie takie proste. Faktycznie, w Berlinie jest teraz 400 bądź 500 galerii, nikt tego nie wie. Pół żartem pół serio mówi się nawet, że codziennie otwiera się nowa galeria (choć nie mówi się, ile dziennie się zamyka). Na pewno nikt nie da rady obejrzeć wszystkich wystaw, być na wszystkich wernisażach. Jednak zaletą takiego nadmiaru jest to, że ludzie z całego świata przyjeżdżają tu w weekendy specjalnie po to, by oglądać sztukę. Pierwszego dnia zobaczą jeden rejon, kilka ulic (jak Auguststr i Linienstr, Brunnenstr), na których znajduje się co najmniej 50 galerii, a drugiego dnia ten, to jest Lindenstr, Kochstr i Zimmerstr. Potem pójdą do kolejnych "fabryk" - w tym roku ma się otworzyć taki miejsce niedaleko Hamburger Bahnhof. To oznacza dla nich również oszczędność czasu, kolekcjonerzy wolą zobaczyć wszystko - hurtem, jak na targach. Podobnie jest w Londynie, tyle że Londyn ma około 12 milionów mieszkańców, a Berlin 4. Czyli proporcjonalnie wygrywa Berlin. Poza tym to niesłychanie tanie miasto, jeśli chodzi o koszty. Wynajem lokalu kosztuje tu tyle, co porównywalnego w Warszawie. Znam galerie warszawskie, które płacą za lokal o wiele więcej niż ja. I to też był dla mnie argument. Jednak jest coś jeszcze: w Berlinie mieszka mnóstwo artystów. I oni też muszą bardziej się starać i ryzykować, walczyć, to samo dotyczy oczywiście handlu sztuką. Zatem duża konkurencja ma zarówno wady, jak i zalety.

Wadą jest z pewnością dużo chałtury.
MB: Bywa, sklepy z wyrobami artystycznopochodnymi też są.

Ale także precyzyjnie ukierunkowana oferta.
MB: Owszem, ci, którzy naprawdę się tym interesują, wiedzą gdzie chodzić, a resztę miejsc po prostu omijają.

Zawęźmy zatem te 500 sztuk do galerii godnych uwagi. Ile zostanie?
MB: Około 100, nie wiem dokładnie. Cały kalejdoskop: mniej offowe, bardziej, komercyjne, mniej komercyjne. To się odbywa na takim poziomie, że my sobie tego nie wyobrażamy. Zobacz ten nowy budynek gdzie teraz jest Contemporary Fine Arts, prywatna galeria. To się po prostu w głowie nie mieści! To pokazuje różnicę i skalę: od takiego CFA do galerii w starych sklepach. Każdy znajdzie to, co go interesuje.

Nie robią zatem na Tobie wrażenia opowieści, że do Polski kolekcjonerzy przyjeżdżają autokarami, bo łakną naszej egzotyki?
MB: Jasne że robią, bardzo się z tego cieszę. I żałuję, że miejsca, które odwiedzą można policzyć na palcach jednej ręki.

I Ty nie chciałaś być jednym z tych palców?
MB: To ułuda, że w Polsce ciągle jest wyjątkowo. Na pierwszym wernisażu mieliśmy ok. 2000 osób, bynajmniej nie przypadkowych. Uzbierałoby się tych kilka autokarów. Więc byłoby cudownie gdybym była jednym z tych palców, ale też nie przeszkadza mi, że będę pięćset pierwsza tutaj.

Czyli marketingowo lepszy jest Berlin.
MB: Czy marketingowo? Zależy dla kogo, dla tych którzy mają już dużo pieniędzy i renomę - tak. Na pewno jest lepszy środowiskowo. Poza tym ja chcę się też czegoś nauczyć. Berlin wydaje mi się lepszy zarówno dla artystów, jak i publiczności. Polska sztuka spotyka się tu z zainteresowaniem, ale to zainteresowanie nadal oscyluje wokół plus minus 10 - 15 nazwisk. A w Polsce jest o wiele więcej dobrych artystów. Kto powiedział, że za granicą musi być pokazywana tylko ta piętnastka? To znaczy - bardzo dobrze, że tak jest, ale to nie wszystko, co mamy do zaproponowania.

Zaś ta piętnastka związana jest z dwoma galeriami, czyli FGF i Raster.
MB: Ty to powiedziałeś.

No ja. A tak nie jest?
MB: Jest. To wynik wielkiej pracy.

Zgadza się.
MB: Zauważ, że to właśnie osoby z tych galerii zrobiły ostatnio najwięcej dla polskiej sztuki. Dzięki temu Polacy nie są osobliwością z egzotycznego kraju gdzie paradują niedźwiedzie polarne, ale pełnoprawnymi partnerami. To już jest normalne, że np. jak wchodzisz do Hamburger Bahnhof, to tam jest cała sala z obrazami np. Rogalskiego. To bardzo cieszy. I to jest praca tych ludzi.

Czyli koniec egzotyki.
MB: Tak, te czasy są już definitywnie za nami. Przy wartościowaniu sztuki nie ma już znaczenia, czy to jest szuka z Polski, czy nie, tylko to, czy to jest sztuka dobra, czy nie. Widzowie są świadomi, nie wpadają do galerii przypadkiem, bo deszcz padał. I to też jest różnica w stosunku do Polski, gdzie na wernisaż się przychodzi w celach towarzyskich, na winko, a mało kto przychodzi obejrzeć wystawę. Tu impuls pojawia się od razu, właśnie na wernisażu - a to podjedzie kurator z bardzo konkretnym pytaniem, a to ktoś przypadkowy. Zupełnie inny poziom rozmowy... Zresztą galernicy też się zorientowali, że polska sztuka jest dobra, bo jest dobra, a nie dobra, bo jest z Polski. Niemniej jeszcze cały czas sztuka z Polski jest tańsza, nie funkcjonuje na równorzędnym poziomie finansowym (z wyjątkami). Jak już ktoś kupuje polską sztukę, to dlatego, że ma też inną. Nie zaczyna od polskiej. Kolekcjonerzy szanują ją, ale tyle co za niemiecką by nie zapłacili.

Galeria w fazie budowy. Fot. Galeria Magazin.
Galeria w fazie budowy. Fot. Galeria Magazin.

A sam budynek, w którym mieści się Twoja galeria - skoro już weszliśmy do środka?
MB: To są dwa numery: Lindenstr. 34 i 35. Przed wojną w jednym była siedziba Lufthansy, a w drugim dom towarowy. Po wojnie skład zapasów żywnościowych dla Berlina Zachodniego, taki gigantyczny magazyn z konserwami i jakąś inną żywnością na wypadek gdyby Berlin został odcięty od reszty świata. Po upadku muru budynek był pustostanem. Niedawno kupili go galerzysta Claes Nordenhake i kolekcjoner Gerard De Geer. To jest w Berlinie nowość, bo nawet tam, gdzie są skupiska galerii, jest to wynikiem procesu naturalnego, takiego "pączkowania": najpierw wprowadzała się jedna galeria, potem druga - i trzecia... Natomiast tu wszystko z góry zaplanowano, remont odbywał się pod kątem galerii. Te dwa budynki zajmują galerie z całego świata. To już samo w sobie buduje bardzo ciekawy kontekst. Założycielem jest wspomniany Nordenhake, Szwed, współpracujący z artystami z całego świata (teraz u niego jest np. Spencer Finch), między innymi z Leonem Tarasewiczem i Mirosławem Bałką. Obok niego jest kopenhasko-berlińska galeria Niels Borch Jensen zajmująca się grafiką. W naszym budynku na parterze są galerie Gebrüder Lehmann z Drezna, która ma dużo niemieckiego malarstwa (ale jest też u nich Sławomir Elsner) i Konrad Fischer, galeria z Düsseldorfu ze wspaniałą historią i wielką renomą. Czterdzieści lat temu otwierali Carlem Andre i teraz zrobili to samo, to był pokaz iście muzealny (zresztą u nich w ogóle jest jak na spisie treści leksykonów sztuki: Lewitt, Buren, Nauman, Kawara, Cragg i inni). Wyżej Gregor Podnar z Lubljany, który otworzył tu filię zachowując oczywiście macierzystą galerię, Arve Opdahl z Norwegii i Volker Diehl, który przeprowadził się tu z Zimmerstr, podobnie jak Nordenhake.

I Ty.
MB: Na dokładkę, jako zupełnie nowa, nieznana galeria wśród znanych marek. Tak więc jeśli spojrzysz na mapę, to układa się to w północnowschodnie obrzeża Europy, a więc rejon gdzie jeśli chodzi o sztukę - jest bardzo interesująco. To nie ta "stara Europa", ale coś nowego, to tu pisze się obecnie historię sztuki współczesnej. Brakowałoby jeszcze tylko Rumunii i Węgier. I Czech. Zresztą do niedawna Jiri Svestka z Pragi twierdził, że nie ma potrzeby otwierać filii w Berlinie. No i teraz ma podobno otworzyć, w miejscu gdzie wcześniej był Claes Nordenhake, na Zimmerstr. W związku z tym tworzy się fantastyczny kontekst.

Czyli poza Tobą to są niemal same filie, prawda?
MB: Tak, właśnie dlatego, że Berlin przyciąga sztukę i widzów. Tym samym nawet niemieckie galerie otwierają tu filie. Tak było z Gebrüder Lehmann i Konrad Fischer. Niedawno moja znajoma dziennikarka opowiadała mi, jak to rok temu rozmawiała z braćmi Lehmannami i oni się odżegnywali od tego, że mieliby się przenieść do Berlina. No i teraz tu są i są zadowoleni. Galeria Jablonka (Rafał Jablonka, Kolonia i Berlin - przy Kochstrasse) rok temu też otworzyła filię. Co ciekawe, podobno to sami artyści go do tego namówili. Czyli zależy na tym artystom, a przecież to dla nich ostatecznie robi się galerie. To oni są głównymi beneficjentami i to im służy galerzysta.

Nie przeszkadza Ci, że wnętrze Magazin to do bólu klasyczny white cube?
MB: A czemu white cube miałby przeszkadzać i to do bólu!? To coś złego? Tu jest inne budownictwo, ten budynek ma zresztą charakter loftu, fabryki, czy czegoś takiego. Ja wiem, że u nas obowiązuje styl piwniczny, że sztuka na zagrzybionej ścianie z odłupanym tynkiem wygląda bardziej "autentycznie" (czyli wygląda na tańszą, na "okazję"), ale ja dostałam do dyspozycji taką powierzchnię i przecież nie będę odrapywać ścian, żeby poczuć się jak w domu. Oto daje znać o sobie polska tradycja siermięgi. To wszystko jest też kwestią możliwości: w Polsce są stare odrapane kamienice i w nich najtaniej można wynająć powierzchnię. Tu stare kamienice są wyremontowane, a tanio wynajmuje się budynki poprzemysłowe w byłym Berlinie wschodnim. Poza tym tu jest 100 tysięcy pustych lokali do wynajęcia - od piwnic do loftów i kamienic. Jak ci nie pasuje white cube, to szukasz piwnicy z grzybem na ścianie albo byłego sklepu spożywczego w Ost. Tylko tak się składa, że sztukę współczesną najwygodniej pokazuje się w dużych białych wnętrzach.

Po drugie tu jest fajny kontekst: z okna widzę główny budynek Axela Springera, obok ulicę, na której był mur i punkt graniczny między Berlinem wschodnim a zachodnim - czyli Checkpoint Charlie. 200 metrów w lewo jest Muzeum Żydowskie Libeskinda. I taki potencjał miejsca można też wykorzystać przy wystawach, albo w ogóle można zrobić wystawę zupełnie gdzie indziej. Już poinformowałam właściciela budynku, że chcę zrobić jeden pokaz w piwnicy, bo tak chciałaby artystka, która chce wejść w mniej oficjalne wnętrza. On się dziwi, ale nie ma nic przeciwko. Piwnice też mamy fajne: duże i białe (śmiech). Tylko totalny bałagan, bo wszystko jest jeszcze w remoncie.

Checkpoint Charlie w dniach świetności.
Checkpoint Charlie w dniach świetności.

Ano właśnie, u nas panuje chyba przekonanie - nie wiem z czego to wynika - że czysty kubik to coś elitarnego, na pewno komercyjnego i ogólnie obciach.
MB: No bo wyrośliśmy w filozofii biedy. Tylko kilka galerii w Polsce ma klasyczne wnętrze: FGF, Starmach, Atlas Sztuki... może ktoś jeszcze. Ale zauważ, że są też instytucje państwowe, które mają proste wnętrza, jak np. Bunkier Sztuki. I tu następuje paradoks: w galeriach prywatnych "nie lubimy" white cube, bo to status, bogactwo i obciach, ale w galeriach państwowych też nie lubimy - bo oddech komuny, kiepski strop, fatalne oświetlenie, szpitalno-biurowy klimat, i tak dalej. Tu źle i tam niedobrze. Wiesz, to może w ogóle nie lubimy sztuki? Jak ktoś ma taki problem, że wnętrze przeszkadza mu oglądać sztukę, to niech rzeczywiście przestanie chodzić na wystawy albo wertuje katalogi.

Ale w to wchodzi również ta nieznośna po pewnym czasie "krytyka": instytucji, rynku i tak dalej - krytyka odbywająca się w galeriach komercyjnych i często zastępująca jakikolwiek program, nie mówiąc o oryginalności.
MB: Ja podchodzę do tego tak: skoro mam taką przestrzeń, to dlaczego jej wykorzystać? Jest lepsza. White cube jest koniec końców wygodny.

W Polsce panuje chyba "strach przed komercją", to słowo strasznie stygmatyzuje. Lepsza jest iluzja, czyli udawany etos undergroundu. Bo przecież początkująca galeria świadomie sobie tę otoczkę wybiera.
MB: To jest po prostu wizerunek, jaki budujesz sobie wnętrzem, jak ciuchami. Obieranie sobie wizerunku offowego też ma swoje uzasadnienie: underground jest bardziej pożądany. W związku z tym mamy udawany entourage biedy, który nie zawsze zgadza się z faktami. A z drugiej strony - jak już z mówiłam - nie ma tradycji white cube. I skutek jest taki, że o komercyjność "oskarża" się jak o coś złego, a nie przyjmuje się jej jako zdrowego odruchu.

To jest ciekawe na wielu płaszczyznach. Czasami taka dekoracja gryzie się ze sztuką, a czasami, przynajmniej ja mam takie wrażenie, sprawia wrażenie tymczasowości - że to jest tak naprawdę błahe, na chwilę i że nie przywiązujemy do tego wagi. Co jest przecież nieprawdą... Na blogu Art Bazaar była rozmowa z amerykańskimi kolekcjonerami, Susan i Michaelem Hortami. Michael Hort pół żartem pół serio powiedział, iż "sytuację Polski obrazuje, gdzie umieszczone są najlepsze galerie - na razie są one na wysokich piętrach w kamienicach: trzecim, czwartym piętrze. To dobrze. Gdy zejdą na parter i będą miały wielkie okna wystawowe, to będzie niedobry sygnał" (http://artbazaar.blogspot.com/). I biorąc poprawkę na to, że Hort powiedział to z przymrużeniem oka, to wydało mi się to zdumiewające. Mamy tu nie tylko fetysz "twórczego nieładu" i niższego czynszu, ale także wysiłku fizycznego, bo po tych schodach trzeba wejść (śmiech)!
MB: Ja też jestem na trzecim piętrze, ale jednocześnie mam też duże okna. To już nie wiem - to dobrze czy źle (śmiech)?

I masz windę.
MB: No, można wjechać, to znaczy, że niby obciach. Na szczęście winda jest tak mała, że już lepiej wchodzić. A tak poważnie, to wypowiedz Michaela Horta, to jest właśnie efekt offu, który jest bardziej atrakcyjny. Nie dość, że kolekcjoner pofatygował się hen na Wschód, to jeszcze wszedł do miejsca nieprzypominającego galerii, choć w istocie wszedł przecież do renomowanej galerii- o czym doskonale wiedział! A jednak to dla niego dodatkowa atrakcja, przygoda, dreszczyk emocji - i w końcu ulega... Ostatecznie do wnętrza można też nie przywiązywać specjalnej uwagi. Można nie chcieć inwestować w ściany nawet złotówki, a pracować ze sztuką na innej płaszczyźnie (targi, instytucje zewnętrzne), co jest przecież skuteczniejsze niż piękne ściany i designerskie meble. Domyślam się, że te galerie, o których mówił Hort wychodzą z założenia skupienia uwagi na czymś innym niż ściany - i już! Wnętrze - wprawdzie buduje wizerunek - ale nie jest sztuką. Ja bym do tego nie przykładała aż takiej uwagi. Nie przesadzajmy, nie dzielmy włosa na czworo. Ale rzeczywiście, generalnie wstyd przed komercją jest.

Checkpoint Charlie dzisiaj.
Checkpoint Charlie dzisiaj.

A z drugiej strony istnieje paradoksalnie pewne rozbestwienie wśród młodych artystów.
MB: No jasne, bo mają wyobraźnię. Jeśli obraz Sasnala kosztuje tyle i tyle, no to oni sobie myślą tak: "okej, niech stracę, niech mój będzie połowę tańszy!" (śmiech). Wyobrażenia absolwentów akademii są niesamowite. Na trzecim roku za rysunek ołówkiem formatu A5 chcieliby kilkaset euro. Zero wystaw, żadnych kolekcji i duże oczekiwania. Za tyle samo kupisz na aukcji obrazek jakiegoś polskiego klasyka.

I tu dotykamy problemu edukacji.
MB: Nieznajomość mechanizmów rynku sztuki, funkcjonowania galerii, brak wiedzy o tym, ile kosztuje zrobienie wystawy. Ilu studentów było na aukcji sztuki współczesnej? I w konsekwencji mamy kosmiczne oczekiwania. Polska jest krajem niedoborów. Kiedy w końcu kilka osób zrobiło karierę w sztuce, to reszcie wydaje się to regułą. Podobnie jest w społeczeństwie: niedobór ekonomiczny spowodował, że po kilkudziesięciu latach komunizmu wyznacznikiem luksusu są rzeczy zwykłe, gdzie indziej zupełnie normalne - telewizor czy auto. I artyści mają trochę tak samo - z rzeczywistości biedy, totalnego offu i braku kasy na farby nastąpił przeskok, który rozbudził żądania i który wielu może osobom z zewnątrz wydawać się podejrzany.

Jednak zawsze niewielu zarabia wiele, bo niewielu jest najlepszych.
MB: Tak, i w Berlinie powoli się to powoli prostuje. Tutaj jest wielu biednych artystów. I wcale nie są to tacy źli artyści. Widziałam ostatnio takie statystyki, z których wynika, że przeciętny berliński artysta zarabia średnio 11 000 euro rocznie, czyli około 900 euro miesięcznie. To jest niezwykle mało - średnia krajowa to mniej więcej 1500 euro (chociaż w Berlinie mniej, jakieś 1300). 900 euro wystarcza na tyle by przeżyć.

Co z kolei wynika z tego, że każdy może zostać artystą - i zostaje. Za dużo artystów.
MB: Za dużo, tylko tutaj mieszka ich przeszło 100 000! U nas jest rzeczywistość niedoboru, a tu nadpodaży.

Nic, tylko sztuka, wszędzie sztuka.
MB: Czy raczej pseudosztuka, zjawiska, które ze sztuką nie mają nic wspólnego. Nie ma złej sztuki - jest tylko sztuka i niesztuka.

Każdy może się na temat sztuki wypowiadać i każdy może ją robić, co już dawno stało się karykaturalne.
MB: A oprócz tego jest niezwykłe parcie na nowość, co pcha to wszystko do przodu, ale ma też konsekwencje negatywne: dobry artysta równa się artysta młody. Artystów zaczyna się szukać na drugim, trzecim roku akademii, czyli wówczas, kiedy nie są jeszcze wykształceni osobowościowo - a już słyszymy o "odkryciach". Niedługo będziemy szukać artystów w przedszkolach. Kiedy artysta ma 23-25 lat, to nie wiadomo, co będzie za rok. Może udało mu się zrobić cztery dobre prace na dyplomie, ale nie wiadomo, czy za chwilę nie nastąpi zjazd z tego poziomu. Oczywiście może być też wprost odwrotnie. I teraz, gdyby w Polsce był normalny rynek galeryjny, to można by było zaryzykować - podczas gdy inni by nie ryzykowali i pokazywali tylko bezpieczną klasykę. W Berlinie jest więc większa konkurencja, ale też bardziej normalne zasady.

Axel Springer Building.
Axel Springer Building.

Zamierzasz pokazywać tylko artystów z Polski?
MB: Twoje pytanie wynika z faktu, że wyprowadziłam się do Berlina. Jakbym otworzyła galerię w Krakowie to by ci takie pytanie do głowy nie przyszło. Wynika to z zauważenia różnicy: pytasz o narodowość (artystów), jeśli się zmienia kraj. Ja na przykład nigdy nie czułam się specjalnie Polką, nie jestem patriotką itd. I dopiero tam dowiedziałam się, że jestem Polką, wszyscy mnie z tego "rozliczają": "polska galeria", "polscy artyści"... Trochę to meczące, bo mi raczej wszystko jedno, z jakiego jestem kraju. To kwestia postrzegania z zewnątrz i zdaję sobie z tego sprawę. I sama tak postrzegam innych: w tym budynku są galerie z Niemiec, Szwecji, Norwegii, Słowenii - no i ja. W związku z tym od razu jestem postrzegana jako "polska galeria". Choćbym pokazywała wyłącznie sztukę chińską, to i tak w tamtejszej optyce prowadzę "polską galerię", bo jestem Polką. Ale ich rozumiem, bo oni są stamtąd. A jak pytają o to Polacy to czuję na plecach narzucanie jakiegoś obowiązku, że niby moja narodowość mnie do czegoś obliguje. Co do artystów, nie chcę będę im patrzeć w paszport i nie to dla mnie jest kryterium, ale tak się składa, że najlepiej znam się na tej sztuce i jeśli mam komuś polecać coś, za co dam sobie odciąć rękę, to oczywiście będzie to sztuka polska (albo z Polski - jak kto woli). Słowem, nie mam potrzeby zaprzeczania sytuacji, która jest oczywista - raczej chciałabym wykorzystać ten potencjał.

To też jest w pewnym sensie nowe, bo kiedyś bycie Polakiem było wstydem, a coś takiego jak polska sztuka - nie istniało jako kategoria, a jeśli już, to w okolicach cepelii i wycinanek łowickich. Dwadzieścia lat temu, kiedy Polacy za granicą zakładali galerie (a byli tacy!) w ogóle nie pracowali z polskimi artystami i raczej nie afiszowali się ze swoim pochodzeniem. Udawali, że nie mówią po polsku. Bo jak ktoś chciał mieć "dobrą galerię" to nie mógł mieć "polskiej galerii". Stereotyp polskiej galerii kojarzył się z jakimiś Domami Polskimi, z polonią i husarią i Bogurodzicą. Dziś Niemcy wiedzą kto to jest Wilhelm "Zaznal" (oni tak fajnie to wymawiają) i to im się dobrze kojarzy. Są tego ciekawi, cenią to. Zobacz ile niemieckich galerii pracuje z Polakami! I oni ciągle szukają nowych nazwisk. Jeden galerzysta z naszego "Lindenhaus" przyszedł do mnie i zapytał czy bym się z nim do Polski nie przejechała, bo on chętnie poszuka jakiegoś artysty czy artystki do galerii, chciałby zobaczyć atelier. Jestem tym zachwycona. Dałam mu różne portfolia, wszystko co akurat miałam pod ręką, książki, niech ogląda, szuka, potem go chętnie umówię, pomogę, pojadę. Nie wyznaję filozofii psa ogrodnika. Wręcz przeciwnie: chciałabym, żeby tu były jeszcze ze 3, 4 takie galerie, w których można oglądać polską sztukę, design - wszystko. Żeby to było marką samą w sobie.

No, a opowiadając na twoje pytanie: głównie, ale nie tylko.

OLE MARTIN LUND BO , (deceptive outward appearance). Fot. Galerie Opdahl.
OLE MARTIN LUND BO , (deceptive outward appearance). Fot. Galerie Opdahl. Fot. Galerie Opdahl.

Jednak z natury rzeczy wcielasz się w rolę ambasadorki polskiej sztuki za granicą.
MB: Nie przesadzaj (śmiech)! A jak ktoś pracuje w Londynie w knajpie to jest ambasadorem polskich kucharzy? Od ambasadorowania są ku temu powołane i utrzymywane przez państwo instytucje. Ja nie mam zamiaru "ambasadorować", tylko robić swoje, a nie odbębniać pracę placówek publicznych. Poza tym - jak mówię - nie do końca zgadzam się z dzieleniem sztuki pod kątem narodowości. Używam tego w praktyce, ale jako wygodnego skrótu myślowego.

Nie jest to chyba aż tak niezasadne? Wszak w Wenecji są pawilony narodowe... Poza tym sztuka wypływa przecież z konkretnego doświadczania, także zdeterminowanego przez określone granice i historię. Istnieje wszak coś takiego, jak szkoły narodowe - na przykład kino czeskie jest specyficzne z innego powodu, niż francuskie.
MB: Koncepcja Biennale w Wenecji powstała sto lat temu, więc pawilony są wynikiem tradycji, teraz używa się raczej innych kluczy...

Mówiłem to trochę ironicznie...
Jednak z tym podziałem na kraje to też trochę gra na stereotypach. Prawda: kino czeskie jest inne od francuskiego. Jeśli się już upierasz, że mam generalizować to powiem, że polska sztuka jest lepsza od np. francuskiej. Zatem, gdybym już miała uzasadniać "polskość" sztuki w mojej galerii, to uzasadnię ją jakością. Często jest po prostu ciekawsza. Ale istnieje też taka możliwość, że ona jest ciekawsza tylko dla mnie - bo ja jestem wychowana w tym samym konkretnym doświadczeniu co artyści ją tworzący i dlatego lepiej tę sztukę rozumiem. Często odnoszę takie wrażenie, bo Niemcy zawsze mówią, że my mamy depresję (śmiech).

Masz już tak zwaną "stajnię"?
MB: Stajni nie mam, mam magazyn (śmiech). Galeria istnieje dwa miesiące, więc wszystko będzie następowało z czasem. Kolejną wystawą będzie "Millennium School" Krzysztofa Zielińskiego. Pierwszy pokaz video jaki zrobiłam, to były prace Józefa Robakowskiego. Są też Zorka Wollny i Laura Pawela, co do dalszych nazwisk nie chcę uprzedzać faktów. Nie oznacza to jednak, że nie będę pokazywać artystów spoza mojej galerii. Tak jest przecież z Robertem Kuśmirowskim, którego w Berlinie reprezentuje Johnen Galerie. Co więcej, zamierzam właśnie współpracować z innymi galeriami, instytucjami i artystami. W lutym z Sebastianem Cichockim z Kroniki i Bogną Świątkowską z Fundacji Bęc Zmiana zrobimy wystawę jako książkę pt. Warszawa nie istnieje. Z Sebastianem zrobimy tu też wystawę Hristiny Ivanovskiej i Jane Calovskiego. Potem będę działać z Aśką Żak z Żak Gallery, zakładamy razem fundację. Nawiasem mówiąc - tu będzie anegdota - kiedy wyjeżdżałam z zamiarem otwarcia galerii, znajomi dziwili się: "ale przecież w Berlinie jest już polska galeria!". Mówili to też Aśce Żak - "będziesz miała konkurencję". My się z Aśką śmiałyśmy po uszy, bo niby dlaczego mamy ze sobą konkurować? Przeciwnie - mamy wspólne plany.

Tu wrócę do owej konkurencyjności. U nas w domu jest dziewięć, a będzie chyba dziesięć galerii, i staramy się jakoś razem współpracować: od spraw technicznych, pożyczania sobie różnych rzeczy, a skończywszy na tym, że w miarę możliwości wernisaże kolejnych wystaw postanowiliśmy robić równolegle. Tym samym goście jednej galerii odwiedzą pozostałe - i to jest kooperacja. Nikt nie będzie mówił: "nie idźcie do konkurencji". Przeciwnie: powie - "idźcie". I to jest skala mikro. Natomiast skala makro jest taka, że mimo iż tych galerii są tu setki, to każdemu zależy żeby było więcej, bo kolekcjonerzy z całego świata mają powód, by przyjechać do Berlina. U nas pokutuje przekonanie, że jak jest jedna galeria, to ona k o n k u r u j e z drugą - i z tego chyba wynikało Twoje wcześniejsze pytanie?

Spencer Finch, In Praise of Shadow. Fot Galerie Nordenahke.
Spencer Finch, In Praise of Shadow. Fot Galerie Nordenahke.

Nie, chodziło mi raczej oto, że jest duża konkurencyjność w sensie Ty kontra te pięćset. Chodziło mi o trudność. Niemniej być może, że u nas jest tak jak mówisz - nie wiem.
MB: Oczywiście tu też zdarza się walka o pieniądze. Co więcej, bywają zagrywki wręcz świńskie, jak podkupywanie artystów jednej galerii przez drugą - duża roczna pensja, pracownia... Jedziesz z nami czy nie? Oczywiście, że jedziesz.

To jednak zależy od artysty - od jego lojalności.
MB: Przy dużych pieniądzach mało jest ludzi lojalnych. Ale to dotyczy oczywiście sum typu setki tysięcy euro, czyli na szczęście nie mnie...

Rozumiem, że targi po bożemu, bez kontestacji targów na targach?
MB: Po bożemu, daj Boże. O co zresztą chodzi z tą kontestacją? Czemu miałabym chcieć kontestować najlepsze narzędzie promocji artystów przez galerie prywatne? Ale poczekaj, po kolei, nie od razu Kraków zbudowano.

A skąd nazwa - Magazyn?
MB: Mam jakąś prywatną teorię, choć nie jest taka istotna i nie ma większego znaczenia. Słowo brzmi w wielu językach podobnie. Poza tym, każda galeria jest magazynem dla sztuki, a po drugie wiąże się to z moją wcześniejszą pracą jako krytyczki i dziennikarki - pisałam dla różnych magazynów i tak to się dopełniło. A ostatnio się dowiedziałam, że ten budynek był kiedyś magazynem. Ale może powinnam zmienić na Galerie Branicka, to nikt się wreszcie nie będzie pytał. Zresztą jest mi w tej kwestii wszystko jedno.

Zamierzasz jeszcze uprawiać krytykę?
MB: Jeśli nie będzie to rodziło konfliktu interesów, to tak. To zresztą chyba naturalna droga, że krytyk czy historyk sztuki zakłada galerię. A kto ma to robić? Piekarz? Poza tym czułam też frustrację, że w Polsce nie ceni się pisania o sztuce. No i co ja mogę zrobić siedząc w Krakowie? Brak perspektyw. Zawsze narzekałam na Kraków i zawsze wszyscy mnie za to krytykowali, ale ja po prostu widzę jakie tam są możliwości. Do czasu, kiedy nie powstanie Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Krakowie, jest mało miejsca na cokolwiek.

Aż tak źle? Otworzył się na nowo F.A.I.T., od pół roku działa artpol, co spotyka się z dość dużym oddźwiękiem.
MB: I bardzo dobrze, wkrótce zapewne otworzą się następne miejsca. Pytanie tylko - co dalej, co oni zrobią po np. trzech latach? Kwestia skali. Kraków jest tak konserwatywny, że sztuka współczesna zawsze będzie miała w nim trudniej. To miasto ma opinię kulturalnego, a jest chyba najmniej kulturalne w Polsce. Urodziłam się w Krakowie i go kocham, ale oceniając na trzeźwo trzeba zauważyć, że ten specyficzny rodzaj konserwy nie zniknie prędko. Oczywiście trzeba by było obmyślić jak to wszystko zmienić. Jest dużo do zrobienia: zrobić wreszcie użytek np. z miejsca, o którym już wszyscy zapomnieli, że istnieje, czyli z Pałacu Sztuki. Zreorganizować ZPAP. Doczekać się Muzeum Sztuki Współczesnej. I Muzeum Kantora (to na szczęście jest w toku). Uruchomić minimum 20 - 30 nowych galerii prywatnych. Przestać z budżetu miasta finansować "wianki" nad Wisłą jako imprezę kulturalną. Pomóc takim ludziom jak F.A.I.T. czy artpol, dopóki nie stracą zapału. A to wszystko nastąpi najwcześniej za 10 - 15 lat. Z drugiej strony coś się ruszyło. Po pierwsze - studia kuratorskie - to wiadomo. Ale teraz Rafał Jablonka przekaże w depozyt do MNK swoją kolekcję, będzie też współpracował z tutejszą akademią i wysyłał tu artystów na wykłady. To uważam za BARDZO ważne. Tylko coś tu stoi na głowie: żeby coś zmienić w mieście muszą się do tego brać osoby prywatne. Dobrowolnie i pewnie z miłości do miasta muszą przejmować obowiązki takich instytucji jak akademia, która rozkłada ręce, i obowiązki miasta, któremu wszystko wisi i które woli robić sylwestra na rynku, stawiać kolejne nagrobki, pomniki oraz trąbić o nowych pomysłach Wajdy. Oczywiście trzeba by obmyślić jak to wszystko zmienić. A rozszerzając problem na całą Polskę, zobacz: mamy martwy system BWA, a więc strukturę i budynki. Teraz wystarczyłoby "tylko" całkowicie zmodernizować te instytucje, zwolnić urzędników sztuki, zostawić nielicznych, którzy wiedzą o co chodzi i wpuścić w to młodych ludzi, na przykład tych po studiach kuratorskich. Oni z konieczności robią teraz "offowe" imprezy po różnych fabrykach, bo stołki w BWA od czterdziestu lat okupują ci sami urzędnicy. To wszystko się da zrobić, trzeba dobrej woli urzędników, a nie zabawy w wianki. Zobacz, co Sebastian Cichocki zrobił z Kroniką w ciągu niespełna 2 lat!!! Wiedziałeś wcześniej gdzie w ogóle leży Bytom?

Musisz głosić się z tym BWA do nowego ministra kultury, to plan genialny w swojej prostocie...
MB: Ja nie wiem czy jakiegokolwiek ministra kultury to interesuje. Konieczna jest po prostu zmiana mentalności, a więc zmiana pokoleniowa. Bo jak na razie my wiemy, że mamy cudownych artystów, tylko oni nie mają gdzie się pokazywać. A jak ktoś ma tu przyjechać ze świata, to też nie bardzo wiadomo gdzie go pokazać.

Pokaz filmów Józefa Robakowskiego, Galerie Magaizn, fot. Monika Branicka.
Pokaz filmów Józefa Robakowskiego, Galerie Magaizn, fot. Monika Branicka.

Ostatnio była w "Faktach" relacja, że warto zrobić w Krakowie metro, są nawet szczegółowe plany, polityczna wola i tak dalej. Jednak sonda uliczna pokazała, że mieszkańcy chcą dorożek - bo klimat się zburzy, bo Wawel i w ogóle metro to jest dobre dla Warszawy...
MB: No więc co się dziwisz? A miasto buduje centrum informacyjne na Grodzkiej, gdzie rekonstruuje witraże Wyspiańskiego. No i to jest "polityka kulturalna" miasta (taka piosenka Maleńczuka była). Ja nic przeciwko Wyspiańskiemu nie mam, to był wielki artysta, ale chciałabym żyć RÓWNIEŻ w swoich czasach, a nie w cudzych, zwłaszcza we wspomnieniach z dzieciństwa emerytowanych reżyserów. Ale tutaj nawet ekspedientka w obuwniczym mi powiedziała, że nie sprowadzają do Krakowa bardziej odważnych fasonów butów, bo się nie sprzedają, że tu tylko "klasyka" się podoba, że mogę sobie te buty z katalogu w Warszawie albo w Sopocie kupić. Natomiast wracając jeszcze do galerii, to innym problemem Krakowa jest po prostu brak odbiorców na sztukę współczesną. Jest te 100 osób - i co dalej? A kolekcjonerzy? Znasz jakiegoś poważnego kolekcjonera z Krakowa?

Tu ciekawy jest przykład wystawy Ziółkowskiego w F.A.I.T., która przeszła praktycznie bez echa. Powstaje pytanie - dlaczego?
MB: To jest niesamowite. Magda i Gaweł zrobili świetną nową przestrzeń (zobacz jaki przeskok jakościowy w porównaniu z dworcem), zainwestowali w nią pewnie dużo czasu, pracy i pieniędzy. Zrobili super wystawę. Pokazali nowe prace niezwykle ciekawego młodego artysty, który wystawia w bardzo dobrych zachodnich galeriach, jest obecny na targach, a do tego pochodzi z Krakowa, od którego wszystko się zaczęło - to jest naprawdę niesłychany sukces. A jak to się skończy? Pewnie tak samo jak w przypadku Sasnala. Zanim się ktokolwiek zorientuje, już nie będzie tu nikogo stać na jego prace, zresztą już tak jest. Wszystko co było do sprzedania jest już sprzedane: za granicę. I bardzo dobrze! A ten brak reakcji na Ziółkowskiego jest odpowiedzią na twoje pytanie: dlaczego Berlin, a nie Kraków? Jak już się mam wyprowadzać z mojego ukochanego domu ,to mi wszystko jedno dokąd, czy do Warszawy, Berlina czy Honolulu. Tam, gdzie się coś da, mimo, że przecież nie ma żadnej gwarancji, że się uda. W Polsce to jest poświęcanie się, a ja już nie chcę się poświęcać. Rzucanie grochem o ścianę ma swoje granice. I jeszcze jeden mankament polskiego środowiska: nieumiejętność odróżnienia płaszczyzny prywatnej od zawodowej.

Czyli był i taki powód Twojego wyjazdu - zmęczenie rzucaniem grochem o ścianę, zmęczenie polską rzeczywistością artystyczną.
MB: Częściowo, krakowską. W Warszawie jest trochę inna sytuacja. Jednak to się zmieni, tylko, że ja nie będę czekać. Ale głównym powodem było to, że ja się chce czegoś nauczyć, nawet jeśli to brzmi naiwnie.

I to jest dobre zakończenie. Dzięki.
MB: Dzięki.

Berlin, grudzień 2007.

Dyskutuj na http://www.krytykant.pl Carl Andre, 25 cedar Solid - 25 Cedar Scatter, 1992. Fot. Galerie Konrad Fischer.
Carl Andre, 25 cedar Solid - 25 Cedar Scatter, 1992. Fot. Galerie Konrad Fischer.