Wolę przerób masowy jak deser truflowy. Z Robertem Kuśmirowskim rozmawia Jakub Banasiak

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
Robert Kuśmirowski za dekadę. Materiały artysty.
Robert Kuśmirowski za dekadę. Materiały artysty.

Co dokładnie zbudowałeś w Galerie Magazin?
RK: Założeniem pierwotnym było zbudowanie przestrzeni o roboczej nazwie "P.A.P.O.P." (Pokój Analizy Postępu Odbioru Pracy). Chodziło o pomieszczenie zamknięte dla widza, ale z możliwością śledzenia tego, co widać za oknami... Tak ustawione "kierunki" i możliwość podglądania zacisznych analiz, badań czy kontroli wprowadzają widza w projekt i on sam staje się on elementem wystawy... Dochodzące głosy, przesterowane dialogi czy dźwięk maszyn pracujących mają tylko dodać autentyczności i czegoś w rodzaju "scalaka" obrazu, treści i fonii w jeden "atmosferyzm", klimat.

Wszystkie elementy prawdziwe (czasem sprawne i działające) zbierałem kilka miesięcy przed fizycznym montażem... Montaż eteryczny odbywał się każdego dnia i wchodził w różne fazy rysując ostateczny wygląd...To, że udało mi się uzbierać tego tak wiele, przygnało kolejne problemy, problemy podjęcia odpowiednich i trafnych decyzji. Jakie monitory, jakie zegary i sprzęt będzie najodpowiedniejszy do tego, co też muszę określić niebawem - pomyślałem...

Najlepsze zaczęło się, gdy produkowałem urządzenia własne - zmutowane, pohybrydkowane, 3 in 1 albo 1 in 3. Do jednych szukałem komponentów całe wieki, a do drugich znajdywałem od razu za plecami. Do podstawy pod monitor zakupiłem różowy kosz na bieliznę (bo miał ładne wcięcia), a po zamalowaniu ukazał się niezłym oryginałem z trafioną morfologią do wspomnianego wcześniej elementu. To ujmujące móc wytworzyć rzeczy niewiadomego pochodzenia, ale z rozpoznawaną funkcją (do czego może służyć taki zespół urządzeń). Czasem tego nie kontroluję, to wypływa samo... Szpule i szafy, w których dokonywano nagrań zrobione są z jakością do jednego kichnięcia (tyle potrzeba by zdemontować te szafy). Zbudowane są szybko, oszczędnie, bez dbałości o kondycję konstrukcji, tylko tak, by finalna odsłona miała przełożenie do moich potrzeb wizualnych w tym projekcie. Same szpule są z kartonu po pewnym transporcie. Obsadziłem je na jednym gwoździu, żeby ładnie kręciły się z taśmą magnetyczną i urojoną architekturą wewnątrz boksu oraz by udawały poziom układu maszyny i głowic rejestrujących... Do tego wszystkiego wszystko było luzem, bez podklejanek i przykręceń.
Na całość położona została tania, przydymiona folia, by zmiksować różnice walorowe. Na szybę nie było nas stać i czas na krojenie pod wymiar też gdzieś wyparował...

Kolejnym hybroidalnym upojeniem jest sposób konstruowania "wozika", czyli wózka z przenośnym rejestratorem tonów, obsadzonego na konstrukcji pod projektor do slajdów w boksie o kształcie a la film "Kosmos 1999". Ma wbudowane wejście/ gniazdo/ kontakt, do którego wchodzi ten kabel, który (tak na logikę) powinien z tego urządzenia wychodzić. Całość zbudowana jest z myślą o sąsiednich eksponatach, by nadać podstawy myślowe, że obserwowany sprzęt jest z lat sześćdziesiątych. Nie zastanawiałem się mocno nad kształtem - jak ciąć i ile... Decyzje nadchodziły same (jak przy obsadzaniu pracy w passe-partout, trochę wyżej, trochę niżej - i już). Teraz nie widzę innej formy dla tego urządzenia, zastępczego wyglądu... Jak bym zgłupiał na inne propozycje. Dowodzi to, że decyzje musiałem podejmować w jakimś transiku, pewnie upojenia, zmęczenia i fascynacji tematem.

Z kolei taki pierwotny zamysł wystawy, tej wyszlifowanej idei, jest na stronie Galerii Magazin i na blogu Moniki Branickiej. Jednak jest on na tyle plastyczny, że nakłania mnie do ciągłego wyszukiwania, zmieniania i ustawiania na nowo (nawet tego, co jest aktualnie pokazem). Istotne jest to, że nigdy wcześniej nie pobudzałem tak wyczyszczonych estetyk . Okazuje się, że mimo obsadzonej nowości i polerki to z jakichś powodów wszystko wydaje się stare - a przecież nie zabrudziłem pleksi i nie polewałem kawą sprzętu... Jak na dziś takie zjawisko intryguje mnie najbardziej - czy jest to jakiś rodzaj mocy emanujących z wnętrza starych rupów, trupów minionej machinacji?

A moment jak byliśmy z Moniką na "Utylizarce Elektroniki" to nie wiedziałem czy mam płakać, czy bryczesy spuszczać z radochy... Tyle tego wszystkiego było. Chyba płakać - bo nieużywane (jeszcze w folii) laptopy, kamery i cudeńka szły prosto pod młot, a cieszyć, bo mogliśmy nabrać tego w samochód ile fabryka dała...

I jak to wyglądało dalej?
RK: Po zagraceniu galerii tymi cudo-androidami okazało się, że starsze komputery nie czytają nowych formatów, ale to chyba norma. Po takiej lekcji przystąpiłem do pracy nad wgrywaniem i ustawianiem parametrów, by wprowadzone pliki nadawały się do pokazu. Znów radości nie było końca jak z trzech przerabianych komputerów powstawał jeden i to sprawny. Tłusty obraz na ubogiej karcie graficznej permutował w nowa propozycję (dość atrakcyjną), ale w finale nie doszło do ich ukazania.

Robert Kuśmirowski, DATAmatic 880, fotografia, Lambda print, ca 21x30, © 2007 Robert Kuśmirowski i galerie magazin, Berlin
Robert Kuśmirowski, DATAmatic 880, fotografia, Lambda print, ca 21x30, © 2007 Robert Kuśmirowski i galerie magazin, Berlin

No właśnie - komputery. Mówisz o "wyczyszczonych estetykach" i oczywiście ta "nowoczesność" to pierwsze, co rzuca się w oczy. Rozumiem, że tego wymagał projekt - i odwrotnie - ale czy to coś więcej? Na przykład zmęczenie stylistykami, o których powiedzielibyśmy, że nie należą już do naszych czasów?
RK: Jeśli faktycznie zarzuca się mojej osobie złomofilię i kolekcjonum gratus, to pewnie dlatego, że tyle czasu zajęło mi poznawanie podstaw zapisanych już wiele wcześniej (jak moja egzystencja), by z tym bagażem informacji móc świadomie konfrontować się z tym, co przez lata nagromadziłem i z tym, co zostało mi genetycznie przekazane. To był etap doskonalenia, ogarnięcia zasobów tematycznych (intuicyjnie wybieranych) oraz obsadzenia sie w złotym punkcie wiedzy i niewiedzy. Nie zamykam się na propozycje usłyszane z mojego wnętrza, to najlepsza biblioteka i to w dodatku z lektorem. Jeśli dopada mnie głód fonii, zaczynam ją generować, zapisywać i przetwarzać, a gdy na oczy zachodzi zaćma z napisem "oglądać" wertuję wtedy rzeczy, które w moim pojęciu mają jakąś bogatą estetykę... Tak jest ze wszystkim. Najgorzej, że nie mam czasu na malowanie, takie najprostsze i najszczersze... Bo zdaję sobie sprawę, że to zwierzę jest z gatunku wciągaczy pospolitych i pewnie nie wyszedłbym do ludzi czy na powietrze, tylko pozostał przy stanowisku do końca swego żywota.
Wracając do postarzania i obecnej wygładzonej nowości. W moim mniemaniu to pewnie kolejne teściki, niezbędne by móc aranżować coś np. z przyszłości, ale z zaznaczonymi śladami użycia. Wyobrazić sobie, w jaki sposób zniszczeje dziś wyprodukowane tworzywo sztuczne lub inny materiał... Dzięki takim zagraniom można przewidzieć wizualnie czas, który dopiero nadejdzie. W wystawie berlińskiej takie zagrania też miały miejsce. Przecież konstruktorzy musieli przewidzieć zużycie wszystkich materiałów, ich możliwości i późniejszą modernizację. Taka zdolność w tym zawodzie jest wymagana i wówczas poszukiwana.

Poza wszystkim, projekt ten można odczytywać jako chęć zreflektowania własnej strategii - przemyślenia jej, zatrzymania się na chwilę.
RK: Taką kombinację norweską zastosowałem w pieszej przechadzce z Łodzi do Paryżewa. To było moim zadaniem, by odciąć się od zadań wykonawczych, a ruszyć z teorią. Zastanowić się czy warto, a jeśli tak, to w którą stronę podążać w dość mocno już obsadzonym przeze mnie temacie. Zmęczenie fizyczne miało się stać rutyną i pozwolić mi na zadumki, a zebrane myśli wyłonić "szpik" gotowy do wyssania, w chwili powrotu do zadań własnych. W przypadku wystawy "DATAmatic 880" takie możliwości zdechły już u samych podstaw realizacji. Wiedziałem, że mam tylko 10 dni na montaż wszystkiego w galerii, dwie ręce i chęć. Co nie oznacza, że i tak po godzinie "0" nie siadałem przy winku i nie zastanawiałem się nad szerszą całością, co raz wydobywając ją na różne przestrzenie, raz zapadłej historii, raz daleko wprzód. Zawsze "rajtuzawały" mnie kontrasty i to te najodleglejsze. Przejście fizyczne z chłodnego w zimne jest banałem do kupienia na Allegro. Próba zorganizowania pieca martenowskiego i wylania z niego surówki na wieczną zmarzlinę, mogłaby wyrzeźbić nowe wytyczne, nie tylko w sztuce. Bywa, że zatrzymuję się dokładnie pośrodku, powiedzmy by zmierzyć odległość miedzy odpowiedzią "A" i problemem "B" lub dowiedzieć się, czy to na pewno środek i czy występuje on tylko w teorii. Dlatego też często dotykam problemu samego oryginału i pojawiającej się pokusie wykonania kopii, wirusa, wielkiego zaburzyciela odbioru. Wykonać szereg zawiłych prac tylko po to, by znów pojawić się w tym samym czasie, w miejscu, z którego wyszliśmy, hmm... Okazuje się, ze nie nadszarpnęliśmy czasu. Jeśli coś już istniało, wykonana praca i zużyty czas nie naruszył porządku Świata, a jedynie utworzył duplikat, który częściej jest w obiegu jak przechowywany w sejfach oryginał - to duplikat jest w użyciu, regularnie badany przechodzi z rąk do rąk. Dzięki temu mogę obsadzać swoje kłamstewka i propagować ukryte idee. Oryginał zwietrzeje w czyjejś snobistycznej komodzie nie ujrzawszy nocy ni dnia. Wolę przerób masowy jak deser truflowy.

Robert Kuśmirowski, DATAmatic 880, fotografia, Lambda print, ca 21x30, © 2007 Robert Kuśmirowski i galerie magazin, Berlin
Robert Kuśmirowski, DATAmatic 880, fotografia, Lambda print, ca 21x30, © 2007 Robert Kuśmirowski i galerie magazin, Berlin

I zdaje się, że tu też będzie produkcja masowa, bo projekt z Magazin to dopiero pierwszy etap. Uchyl rąbka tajemnicy - po co laboranci badali Cię na tym łożu?
RK: W wystawie o komputerze, który nigdy nie powstał (model D-880) spróbowałem przewidzieć co nastąpi, jeśli grupa projektowa pracująca nad wdrażaniem nowych podzespołów do przyszłych komputerów, zatwierdziłaby do realizacji mój podstawiony prototyp D-880, a nie model D-1000, jak uczynili to w 1958 roku. Komputer miał za zadanie przeliczyć, zebrać wszystkie moje badania i stwierdzić, czy uda mi się (a jak tak to o ile) odmłodzić w maszynie, która jak na tamte czasy dopiero kiełkowała w możliwości. Cykl zabiegów odbywał się w Umspannwerk w Berlinie, skąd przeprowadzano transmisje do pomieszczenia analitycznego, oglądanego na wystawie. Materiał (dane) był rejestrowany na taśmach magnetycznych, zamieniany później na język komputerowy. Wszystko po to, by otrzymać wynik, nad którym człowiek musiałby pracować znacznie dłużej i to nie sam. Następnym etapem rozwalania mojej fizyczności na bity będzie przekazanie otrzymanego wyniku do kolejnych pomieszczeń tym razem w Museum Dhondt-Dhaenens w Belgii (http://www.museumdd.be/). Tam odbędzie się finalny projekt rozbijania ciała w stan molekularny, dzięki czemu wprowadzony program zastąpi starą siatkę nową, wyczyszczoną z zapisów pamięci po 25 roku życia (nazwa projektu to wspomniany "P.A.P.O.P."). Kolejnym, ostatnim etapem będzie performance fizycznego wejścia do maszyny i wyjścia z niej jako osoba 25 letnia. Po upływie okresu kwarantanny wykonam pierwszą autorską wystawę druków i dokumentów kopiując siebie, nie zdając sobie z tego sprawy.

Plakat do wystawy w Museum Dhondt-Dhaenens w Belgii. Materiały artysty.
Plakat do wystawy w Museum Dhondt-Dhaenens w Belgii. Materiały artysty.

To będzie Twój dyplom, wykonasz kopie kopii?
RK: Tak, w dość pokomplikowany sposób powrócę do początku swoich działań artystycznych, do chwili kiedy powstawały moje pierwsze realizacje, rysując tym samym spektrum moich dawnych możliwości, bo wytypowałem obecnie tylko jedną gałąź. To stanowczo za mało z moimi zapędami do innych tematów, czysto naukowych i jeszcze ten syndrom niezaspokojonego wynalazcy... Na początku planuję dobrnąć do wieku 45 lat, czyli o dziesięć lat więcej jak mam. Zapuszczę się na schorowanego, zaniedbanego człowieka, wszystko po to, by ukazać istotną różnice jak już dotrę do wieku 25 lat. To ten wiek, w którym rozpoczęła się moja wypowiedź wizualna. Wejdę do wybudowanej wcześniej maszyny - urządzenia odmładzającego. Tam dokonam przerobu mojej fizyczności łącznie z utratą pamięci zapisywaną po 25 roku mojego życia. W chwili wyjścia z machinlandu nie będę świadomy swoich poczynań na tle artystycznym i wykonam pierwszą wystawę tak, jak to zrobiłem 10 lat temu - co odbędzie się też w Lublinie, na UMCS. Dopiero ktoś uświadomi mi, że dokładnie taką wystawę już kiedyś przyszykowałem. Moje zdziwienie pewnie będzie jeszcze większe jak się dowiem, że to nie jedyna taka wystawa i było ich znacznie więcej. Ta informacja i przegląd tego, co faktycznie wytworzyłem (jak i to, co przez ten "zjedzony" czas powstało na światowym rynku) skieruje mnie na inną drogę postępowania ze sztuką, wtrącając w nią te czynniki, jakich jeszcze nie wykorzystywałem, a są odzwierciedleniem moich, prywatnych potrzeb.

Czyli jednak nowe tory... No właśnie, zastanawiasz się, po co kolejna atrapa? Jaki masz powód dla wykonania kolejnej realizacji?
RK: Chyba chęć ujrzenia snu ponownie. Od dawna zastanawiałem się jak to zarejestrować. Okazuje sie, że można to uczynić idąc ślepo w tą ideę nie bacząc na nic. Jest to metoda "ZWWiR", do której potrzebujemy trochę poezji :

Zwykły pokoik,
Wiadro fazy i myślowe zmazy.
Warsztat manualny...
i stosunek do problemów analny.
Reszta przyjdzie, jak się z pokoiku wyjdzie!

Tak jest w przypadku projektu odmładzania.

To wróćmy do tej teorii, która miała być osadem pozostałym po wyprawie do Paryża. Czy gest cofania się, który właśnie wykonujesz, łącznie z wplecionym w to autoplagiatem, ma dla Ciebie znaczenie, nazwijmy je, symboliczne? To odwrotność "pięcia się"?
RK: No tak, można się piąć, można siąść, siedmiąć i ośmiąć... ale to decyzje własne. W moim przypadku zamysł cofnięcia się do lat początku jest symboliczny i tyczny wszystkiego. Jest rozpisany pod skrzydłami Adama i Ewy, scenariusz autorstwa Abaddona, a muzykę wybatutkuje Rubik. Na wszystko wyraził zgodę premier Tusk, a krytykę wygłosi osoba urodzona 13 Lutego 2008 roku. To przykład jak wiele sytuacji sprawia, że coś jest symboliczne, kiedy tak naprawdę chodziło mi o biologiczny mit osoby płci męskiej, która dochodząc do wieku 33 - 35 lat jest już u szczytu możliwości fizycznej i umysłowej (tak głoszą księgi recyclingu medycznego). Późniejsze lata to już powolny proces destrukcji. Czy tak będzie w moim przypadku... zobaczymy. Mało kiedy zaangażowanie fizyczne idzie w parze z dopracowaniem duchowym. Tu czuję wiele prywatnych pobudek, potrzeb i testów, na ile podołam, czy jest to realne? Wygodny fotel i życie z papilotem na rozumie to istny katauschwitz dla moich hemoroidów, wolę wyścig naładowanych paleciaków na górę Everest. Rest bitte...

Plakat do wystawy w Museum Dhondt-Dhaenens w Belgii. Materiały artysty.
Plakat do wystawy w Museum Dhondt-Dhaenens w Belgii. Materiały artysty.

Czyli jednak rozdźwięk (mojego) odbioru i zmierzeń... Co przywodzi mi na myśl pewien fakt. Zauważyłem, że krytycy zza Odry i dalej chcą okiełznać Twoje rzeczy jakąś zgrabną teorią z zakresu współczesnej humanistyki, przygwoździć i dopasować do jakiegoś "namacalnego" kontekstu. Natomiast "nasi" raczej nie - tu już jest mowa o wschodnim mistycyzmie, wyobraźni, nawet romantyzmie, w każdym razie - o naszych słowiańskich niejednoznacznościach. Jak się na to zapatrujesz?
RK: Myślę, że w jednej i drugiej opisentencji jest dobrze powęszyć, jedni i drudzy mają prawo własnych ocen i nutę w tym racji. Wystawa jest dobrym pretekstem do rozmów i mordów nienaszych idei. Osobiście podchodząc do sprawy, to przecież mój ulubiony kontrast "west-east-owski". Podgrzany dłonią koniak w konkurach z oszronionym bimbrem... W rezultacie oba trunki mnie rozgrzeją i podkuszą do szaleństwa. Zdrowie!

To jeszcze pytanie przyziemne. Traktujesz to, co robisz jako rzeźbę? Zaciekawiło mnie, że Leon Tarasewicz bez żadnego wahania tak właśnie określił Twoje prace - oczywiście rzeźbę pojmując jak najszerzej…
RK: Materiał produkcyjny jaki wypada mi z kielni rysuje moją osobę raczej jako robotnika budowlanego z butelką w kieszeni, zadumanego na PRL-owskim rusztowaniu. Jednak skala i technika jaką się posługuję dowodzi, że określenie jest trafne. Monumentalizm większości pomysłów sprawia, że odrzucam wszystko mniej ważne i zajmuję się tylko tym dużym przedsięwzięciem. Gdy zaangażuję w to wiele czynników, układów, metod, czasu i siebie samego, to czuję, że powstaje coś masywnego, a cała treść i to zamieszanie zginie w jakiejś jednej formie... Takimi wytycznymi buduje się np. pomniki. Sam osobiście nie lubię określać czy jestem Malarzem, Grafikiem czy wspomnianym Rzeźbiarzem. To pewien rodzaj zamykania się i udobruchania tytułem. Lepiej występować jako "N.N.", wówczas przy nielegalnym przekraczaniu "granic" nikt nas o to nie posądzi.

Dzięki za rozmowę.
RK: Dzięki.