Dojrzewanie "Survivalu" O tym co by było gdyby

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
Monika Konieczna i Ewelina Ciszewska, Ani żadnej rzeczy, która jego jest..., fot. Justyna Fedec
Monika Konieczna i Ewelina Ciszewska, Ani żadnej rzeczy, która jego jest..., fot. Justyna Fedec

Życzeniowa rozmowa Magdy Ujmy, Kai Pawełek, Ady Prodeus i Piotrka Stasiowskiego o tegorocznym Survivalu (W poranek po wernisażu). 

Piotr Stasiowski: Co prawda podjąłem się moderowania naszej dyskusji, ale po trzech dniach montażu i wszystkich wydarzeniach związanych z otwarciem w ogóle nie mam dystansu do całego przedsięwzięcia. Niektórych prac nie miałem nawet możliwości zobaczyć... Dlatego mam nadzieję, że nasza rozmowa będzie miała charakter luźnych skojarzeń związanych z otwarciem Survivalu. Natomiast na początku chciałbym poruszyć kwestię, o której wspomniała wczoraj Ania Kołodziejczyk kiedy rozmawialiśmy z Agatą Saraczyńską z "Gazety Wyborczej"… Stwierdziła, że praca Huberta Czerepoka została potraktowana przez Gminę Żydowską jako taki szczeniacki wybryk, którego odbiór miał poważne skutki. Wydaje mi się, że takie myślenie o Survivalu, o wszystkich jego działaniach, pokutuje wśród wrocławskiej publiczności. Widzowie, którzy tutaj przychodzą mają stosunek do całej wystawy jak do jakiejś dziecinady, młodzieńczych wybryków. Nie odniosłyście takiego wrażenia? 

Kaja Pawełek: Wiesz, właśnie o tym rozmawiałyśmy przed chwilą z Magdą. Mam wrażenie, że Survival - jako festiwal czy formuła prezentacji - znajduje się obecnie w momencie transformacji. To przejście od prezentacji lokalnej, studenckiej, w ramach której pokazują się ludzie, którzy dopiero zaczynają coś robić i których traktuje się dość pobłażliwie; od festiwalu, gdzie prace traktowane są raczej w konwencji żartu, zabawy z przestrzenią, do festiwalu, na którym prezentowane są prace artystów posiadających już jakiś artystyczny dorobek, podejmujących ważne tematy. Fakt, że zostaliśmy zaproszeni przez organizatorów do zaproponowania kilku projektów także świadczy o potrzebie czy chęci zmiany formuły pokazu. Byłam zresztą bardzo ciekawa, jak ci bardziej doświadczeni artyści się w tym kontekście odnajdą. Część z nich to twórcy, którzy brali już udział w wielu znaczących wystawach czy projektach, współpracują z galeriami, są przyzwyczajeni do innych standardów pracy. W przypadku Huberta Czerepoka, poza oczywistą kwestią cenzury, wpływ miało też to, jak Survival jest postrzegany we Wrocławiu.  

PS: Obserwując poszczególne odsłony Survivalu z pozycji wrocławskiej (to już szósta edycja!), mogę powiedzieć, że ten festiwal trochę wychowuje sobie artystów. Na przykład w trakcie pierwszych edycji, organizowanych w koszarach poradzieckich, wystawiali się głównie studenci. Natomiast teraz, mimo że poszczególne powtarzają się nazwiska z poprzednich odsłon, widać, że prace mają już lepszy poziom. To już nie są prace debiutantów, to są prace konkretnych artystów. Mam nadzieję, że Survival ma szansę przekształcić się z imprezy lokalnej, wrocławskiej, w wydarzenie w skali ogólnopolskiej. Zresztą organizatorzy do tego dążą.  

Magdalena Ujma: Zgadzam się z wami. Mam wrażenie, że problem polega również na tym, czy Survival ma jakąś przewodnią myśl. Rzeczywiście, obecnie festiwal jest wewnętrznie rozdarty. Z jednej strony pojawiają się poważniejsze projekty, które zresztą zostały narzucone przez miejsce. Myślę tu chociażby o wątku Holocaustu, który wyniknął z lokalizacji. Ale pojawiły się też inne wątki, chociażby dziecięcej zabawy na podwórku. Jako kuratorzy z zewnątrz chcieliśmy nakreślić kilka wątków tematycznych. Jednak gdy rozmawiałam z artystami, których zaprosiłam do wzięcia udziału w tym wydarzeniu, to bardziej niż moimi propozycjami tematów inspirowali się oni nazwą festiwalu - czyli survivalem, sztuką przetrwania w mieście. Myślę więc, że gdyby nazwę potraktować nie jako określenie perypetii organizatorów, tylko jako określenie preferowanych działań artystycznych, to zaczęłaby się budować konkretna marka tego festiwalu.  

Adriana Prodeus: Ja również miałam takie oczekiwania, że w formule Survivalu zaistnieje coś bardzo ryzykownego. Wydaje mi się, że praca Huberta była właśnie czymś takim. Taką esencją tego Survivalu. I to co się z nią stało, świadczy o tym, w jaką stronę powinien iść Survival. Tak, aby prezentował prace w jakimś sensie ryzykowne czy wręcz nielegalne. Jeśli mówimy o przetrwaniu w mieście, nawet jeśli zakładamy że artyści ryzykują ponieważ mają niewiele do stracenia i chcą iść w takie nierozpoznane ścieżki, to wydaje mi się, że to jest dobry kierunek, ale też że trzeba włożyć więcej energii, żeby się to mogło udać. Praca Czerepoka najlepiej udowadnia, że nie tędy droga, że najchętniej oczekuje się projektów grzecznych, takich które nic nie burzą ani nikogo nie dotykają. 

MU: Tak, właśnie, wracamy do tego, co mówił Piotr. Ten festiwal traktuje się na zasadzie rozrywki; takiej, na którą może przyjść w niedzielne popołudnie rodzina z dzieckiem i zrobić ładne zdjęcia.  

Grupa Łuhuu!, Gigantki, fot. Łukasz Paluch
Grupa Łuhuu!, Gigantki, fot. Łukasz Paluch

KP: A może tak naprawdę cały czas chodzi o status tego festiwalu? Czy jest on potrzebny jako ważna impreza artystyczna, z poważnymi artystami, czy pozostanie przy formule imprezy studenckiej, przy której, nie ukrywajmy, o wiele mniej można zrobić. Może trzeba zmienić nastawienie do Survivalu

AP: To też być może kwestia miasta, w którym się odbywa festiwal. We Wrocławiu nie ma na porządku dziennym takich sytuacji, które wywoływałyby kontrowersje poprzez sztukę. 

PS: Jeśli chodzi o tą edycję, to myślę, że świetnie też zagrał projekt Moniki Koniecznej, oczywiście w kontekście zagrożeń miejskich. Monika zorganizowała uroczysty bankiet dla Romów, mieszkających w tej dzielnicy. W zamierzeniu to miała być bardzo grzeczna, czy wręcz estetyczna praca. Dziewczyny, ubrane w mundurki XIX-wiecznych pokojówek miały usługiwać romskim gościom. Jednak Romowie, którzy przyszli na ucztę w pewnym momencie byli bardzo poirytowani tym, że widzowie chodzą dookoła nich i fotografują ich przy stole. Zaczęli zapraszać do stołu publiczność, prosili, żeby nie robić zdjęć. Monika bardzo bała się takiej sytuacji, nie chciała, by jej goście poczuli się urażeni, natomiast wydaje mi się, że bardzo dobrze się stało, że ona wynikła. W pewien sposób to bardzo symptomatyczne, w jaki sposób odbiera się tutaj sztukę. Na zasadzie pamiątki, przy której można zrobić sobie zdjęcie i włożyć do albumu. Zderzenie żądnej rozrywki publiczności z gościnnością i normalnością Romów na bankiecie wyzyskało całą opresję sytuacji, w której ci ludzie zamieszkują zniszczone kamienice w tej dzielnicy i nie mają pewności swojego jutra.  

AP: Oczywiście. Ta praca tak naprawdę nie była o Romach, tylko o tym, jak my postrzegamy Romów. 

MU: Podczas tej edycji Survivalu możemy zaobserwować jak sztuka może działać, wchodzić w tkankę społeczną, wywoływać interakcje pomiędzy ludźmi, ale jednocześnie taka sztuka zderza się ze sztuką rozumianą jako rozrywka i coś błahego. Zastanawiam się czy poprzednim edycjom festiwalu towarzyszyła tak duża ilość problemów, jak temu.

PS: Poprzednim razem Survival odbywał się w miejscu bardzo reprezentacyjnym dla miasta, vis a vis Opery, w okolicach Teatru Lalek, w pomieszczeniach zabytkowych Zakładów Kąpielowych na Teatralnej. Tamten Survival był całkowicie oderwany od otaczającej go rzeczywistości, poza kilkoma wyjątkami. Tutaj natomiast istnieją realni mieszkańcy, poszczególne budynki dzielone są przez różnego rodzaju organizacje, stowarzyszenia, firmy, od których trzeba było uzyskać pozwolenie na pokaz prac. Artyści byli niejako zmuszeni do dodania swego komentarza do charakteru tego miejsca.  

Przemysław Paliwoda, Niszczeje, fot. Agata Makowska
Przemysław Paliwoda, Niszczeje, fot. Agata Makowska

KP: Dziś rano, idąc na spotkanie z wami, rozmawiałam o tej sytuacji z Kasią Krakowiak, która słusznie zauważyła, że gwałtowna reakcja mieszkańców ujawniła tak naprawdę ich lęki, oraz fakt, że paradoksalnie to nie sztuka jest tutaj w pozycji zagrożenia, ale to ludzie, tutejsi mieszkańcy czują narastające coraz bardziej zagrożenie. Czekają, aż ktoś pewnego dnia zapuka do ich drzwi i po prostu ich stąd wyrzuci. 

MU: Właśnie, trzeba pamiętać, że Dzielnica Czterech Świątyń jest na etapie gwałtownych przekształceń.  

KP: Gdy ci ludzie naraz widzą pod swoimi oknami tłumy zwiedzających, zaczyna się materializować to, czego się tak naprawdę boją. Groźba nadchodzącej szybko zmiany jest tu bardzo realna. Kamienice zaczynają się same zawalać [na parę dni przed festiwalem w jednej z kamienic spadł strop - PS] i nikomu to właściwie nie przeszkadza. Dzielnica przechodzi fazę literalnej autodestrukcji, która może przyspieszyć zmianę jej charakteru.  

MU: Podczas montażu prac mieliśmy ciekawe spotkania z mieszkańcami. Wychodzili z domów, przyglądali się pracom, chcieli nas oprowadzać po kamienicy. Jeden mężczyzna podał nam adres swojego bloga, w którym umieszcza zdjęcia hotelu, do którego przemieszczane są rodziny stąd - koszmarne miejsce (http://schwalk.org/wieckowskiego ). Uważam to przedsięwzięcie za bardzo fajne i pionierskie w Polsce. Survival jest zupełnie inny niż głośna wystawa Miasto idealne - miasta niewidzialne w Zamościu, gdzie odbył jednorazowy nalot sztuki na miasto, Survival naprawdę wyrasta stąd, z Wrocławia.  

PS: Przez to, że byłem cały czas we Wrocławiu w trakcie wcześniejszych przygotowań miałem może większą styczność z tym, co poprzedzało Survival. Między innymi w maju była przygotowana konferencja dotycząca sztuki w przestrzeni miejskiej. Wyszło na to, że Wrocław w ogóle ma problem z taką sztuką. Nazywa się to miasto miastem chybionych pomników; co rusz powstaje kolejny koszmarny pomnik czy fontanna, a na protesty mieszkańców w różnych mediach tak naprawdę nikt nie odpowiada. Na tle tej sytuacji Survival jest pewną rewolucją. Natomiast nie jestem pewien, czy na tym etapie może być rewolucją w Polsce. Być może kolejna odsłona taka będzie.

MU: Impreza jako całość jest bardzo fajna i fakt, że została stworzona przez ludzi stąd, że ma szansę podjąć problemy związane z miastem, które przechodzi gwałtowną restrukturyzację, jest bardzo wartościowe. Warto jednak odświeżyć formułę. Tak, by robić mniej rzeczy i takich, które bardziej dotykają realnych problemów danej dzielnicy. 

PS: No ja też bym poszedł w stronę otwarcia się na artystów z kraju; to właściwie ludzie z zewnątrz konkretniej podeszli do tematu tego miejsca, niż artyści stąd. 

Pawilon Stabilnej Formy, fot. Sebastian Stypczyński
Pawilon Stabilnej Formy, fot. Sebastian Stypczyński

KP: Dla mnie punktem wyjścia dla myślenia o artystach i projektach było to, o czym wcześniej już dziś rozmawialiśmy. Miałam świadomość wyjątkowości tego miejsca, jednocześnie starałam się nie ulec całkowicie jego działaniu, nastrojowi nostalgicznej ruiny. Nie chciałam też popaść w kicz czy banał związany z pamięcią miejsca. Z drugiej strony chciałam pokazać prace, które będą konkretnie ulokowane i jednocześnie nie będą pewnego rodzaju zrzutem spadochroniarskim na tę dzielnicę. Miałam świadomość ograniczeń, które np. nie pozwalały przebywać tutaj przez dwa tygodnie, żeby chociażby rozwinąć współpracę z mieszkańcami - to było niewykonalne. Dlatego zaprosiłam dwójkę ludzi, taki interdyscyplinarny team: Kasię Krakowiak, artystkę i Grzegorza Moskałę, jeszcze studenta architektury, którzy w podobny sposób myśleli i wspólnie pracowali. Wybrali technologię Bluetooth, która jest niewidzialna i niematerialna, jest aktywowana przez ludzi. Ma w sobie element prywatności, osobistego komunikatu, który każdy może sam odczytać oraz konkretnie odnosi się do miejsca, tak jak w przypadku projektu Grzegorza - alternatywnej rewitalizacji podwórka przy klubie Kamfora i podwórka od strony ulicy Św. Antoniego. To rodzaj fantazji na temat tego, co może się zdarzyć w tym miejscu, jaki kryje się w tej przestrzeni potencjał jakie przeobrażenia tkanki, nie tylko architektonicznej, są do pomyślenia. Bardzo ważnym dla nas pojęciem była właśnie rewitalizacja. Praca Grzegorza jest formą gry, która ewoluuje przez 72 godziny trwania przeglądu, transformuje budynek, zżera go. Kasia natomiast skupiła się na języku jako dźwięku. Miksowała na żywo dzwonki do telefonów wykorzystując język niemiecki, chodziło konkretnie o skojarzenia piłkarskie, co też miało swoje znaczenie, w chwili meczu Niemcy - Hiszpania. Stąd chociażby hymn polski śpiewany przez niemieckich kibiców. To też się odnosi oczywiście do Wrocławia, specyficznego kontekstu dla brzmienia języka niemieckiego. Ważną dla nas kwestią było rozróżnienie pomiędzy tym, co widzialne i niewidzialne, różnymi warstwami miasta. Zaprosiłam też Alicję Karską i Olę Went, które przygotowały instalację na chodniku w wąskim przejściu między podwórkami i pokazały film Obieg zamknięty jako projekcję na ścianie kamienicy, w podwórku-studni, co zresztą doskonale wyglądało. Wszystkie te prace nie tworzyły jednego spójnego wątku, ale wynikały raczej z indywidualnych rozmów i przemyśleń artystów dotyczących tego konkretnego miejsca.  

MU: Trudno mi znaleźć tylko jedną ideę, która by mi przyświecała. Zastanawiając się nad moim udziałem w Survivalu, starałam się myśleć o charakterze miejsca i o tym, jak je odbieram. Dlatego zdecydowałam się w końcu na zaproszenie artystów, którzy w jakiś sposób odniosą się w swoich pracach do konkretnych lokalizacji, a jednocześnie nie zaproponują rzeczy zbyt oczywistych. Zaprosiłam więc Karolinę Kowalską. Jej praca - wielka, "rozpikselowana" fotografia dziewczynki - doskonale zagrała w podwórku z placem zabaw. Kamil Kuskowski namalował płótna, które odnoszą się i do Łodzi i do Wrocławia, ale byłyby w stanie wtopić się w ikonosferę wielu polskich miast. To są antysemickie hasła zamalowane kilkoma warstwami białej farby, tak, że prawie ich nie widać. Pojawiają się one jako niepokojące powidoki i widz nie jest pewien czy teksty w ogóle widział. Przy tych obrazach zabrakło jednak opisu. Teresa Czepiec-Chwedeczko zaproponowała z kolei instalację wideo, która bazując na obrazie architektury, tworzyła poczucie zagrożenia. Odnosząc się do odczłowieczonej, opresyjnej formy korytarzy domu opieki społecznej w Krakowie, uzyskała efekt wtopienia się w kompletnie inną architekturę - wrocławskiego mieszkania, w którym wystawiała.  

AP: Myślę, że częściowo tą lukę zapełnili wolontariusze, którzy oprowadzali w wyznaczonych godzinach gości. Natomiast jeśli chodzi o moje wybory... Myślę, że wspólną płaszczyzną, która łączy to o czym wy myślałyście i ja, to właśnie ten motyw widzialne - niewidzialne. Czuję się bardzo ugruntowana w tej przestrzeni, ze względu na to, że się tu wychowywałam. Kiedy przyszło mi w tym miejscu pracować z artystami, odleciałam w taką przestrzeń wyobrażoną. Byłam ciekawa, co z tego wyniknie. Kontekst nierealnej przestrzeni, która się otwiera w czymś co znam bardzo prywatnie powoduje mój osobisty jej odbiór. Przykro mi, że poprzez fakt, że nie udało się zrealizować pracy Macieja Kuraka [wypchane gołębie poruszające się nad jednym z podwórek na specjalnej konstrukcji elektromechanicznej - PS], nie zaistniał tutaj wątek własności, wątek zagubienia, nieokreśloności tego czym jest własność, gdzie się zaczyna, gdzie kończy, w którym momencie się do niej poczuwamy.  

MU: Pozwól, że ci przerwę, bo przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Projekty niezrealizowane na Survivalu mogłyby stworzyć świetną wystawę. To bardzo dobry materiał. Można by zrobić poświęconą im specjalną część katalogu. Niektóre projekty zostały zrealizowane, ale nie zaistniały w świadomości widzów. Niektóre pozostały w sferze projektów. Wydaje mi się, że to najlepsze rzeczy. Są to projekty albo najbardziej skomplikowane wykonawczo, jak w przypadku Kuraka, albo ocenzurowane i zdjęte, jak w przypadku Huberta Czerepoka.  

AP: Mi w sumie żal takiego niezrealizowanego pomysłu wystawy w wystawie. To mogłoby dać odpowiedź, czym w ogóle jest wchodzenie ze sztuką w taką przestrzeń. Może napiszemy o tym w katalogu… Ja rozumiem, że Survival co roku ma inna przestrzeń. Ale może ciekawie by było, gdyby przez dwa - trzy lata tworzyć ten Przegląd w jednym miejscu. Obserwować przez ten czas zmiany danego miejsca. 

PS: Też dość długo zastanawiałem się nad swoimi propozycjami na Survival. W końcu skupiłem się na wątku być może nie nowym w naszej sztuce, częściowo już przepracowanym, jakim jest problem w myśleniu o Holocauście. Powstało wcześniej sporo prac dotykających tego tematu. Były wręcz całe wystawy mu poświęcone. Natomiast poprzez fakt, że mieszkam we Wrocławiu, obserwując to miasto z pozycji mieszkańca jestem w stanie stwierdzić, że to wciąż problem tutaj niewygrany. Nie powstała dotąd we Wrocławiu wystawa, która podejmowałaby w tak jawny sposób kwestię opresji. Jeśli powstają tu ekspozycje dotykające tego tematu, mają najczęściej charakter wspominkowy, martyrologiczny, opierają się na dokumentacji. Dlatego zaprosiłem artystów, którzy podjęli wątek Shoah, wątek wypędzeń, opresji. Okazało się, że jako jeden z niewielu skusiłem się na umieszczenie prac w Synagodze pod Białym Bocianem, która sama w sobie obciążona jest dość skomplikowaną historią. Ivo Nikić pokazał tam nakręcony w Izraelu film, na którym gra w wojnę z trzema izraelskimi żołnierzami - ta praca odnosi się bezpośrednio do obecnych problemów narodu żydowskiego, do jego tożsamości, która została zbudowana na fundamencie poczucia doświadczonej krzywdy związanej z Holocaustem. W Synagodze, w centralnym miejscu artyści z Pawilonu Stabilnej Formy ustawili wspólną instalację, na którą złożył się film Tomka Kozaka O wzniosłości, granitowe krzesło przypominające kształtem monumentalną architekturę Speera, oraz rozlegający się w całej przestrzeni śpiew szczygła. Według apokryfów szczygieł wyjął cierń z korony Chrystusa wiszącego na krzyżu, jego motyw jest łączony z Pasją. Najlepszym dowodem na to, że kwestia opresji religijnej, opresji władzy jest we Wrocławiu żywa świadczy wydarzenie związane ze zdjęciem z bramy przed Synagogą pracy Huberta Czerepoka. [Napis "Nie tylko dobro przychodzi z góry" wykonany jako metalowa wstęga, powtarzająca układ bramy w Auschwitz, została zdjęta na żądanie rabina na dwa dni przed otwarciem Survivalu - PS]. Niestety z powodów technicznych nie została zamontowana praca Kanał Janka Simona... 

I w tym momencie ogólne rozprężenie i czekające nas tego dnia jeszcze obowiązki spowodowały zakończenie dyskusji...

Mleczarnia, 30.06.2008, Dzielnica Czterech Świątyń, Wrocław

Marek Grzyb, Pamięć, fot. Łukasz Paluch
Marek Grzyb, Pamięć, fot. Łukasz Paluch