Procesy hodowania motyli i tworzenia dzieł sztuki są analogiczne. Rozmowa z Bogną Burską.

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Agata Cukierska: Jak długo żyją rusałki?

Bogna Burska: Niektóre odmiany motyli żyją parę dni, tyle żyją w naturze. Mamy tu jeden gatunek, który jako motyl, czyli imago, w ogóle się nie odżywia. Je tylko póki jest gąsienicą, potem się przepoczwarza i wykluwa już bez układu pokarmowego. Ma tylko jeden cel: polecieć i się rozmnożyć. Żyje kilka dni, póki się nie spali. W sensie metabolicznym.

Profesjonalna entomologiczna odpowiedź.

O ptasznikach też się dużo dowiedziałam, jak robiłam „Arachne”. Kupiłam sobie wtedy taki podręcznik „Ptasznik moje hobby”.

rusałka pawik fot. M. Wysocki
rusałka pawik fot. M. Wysocki

Skąd pomysł na połączenie wylęgarni motyli ze sztuką współczesną?

Myślałam o hodowaniu motyli jako dzieł sztuki w galerii. Wydawało mi się, że procesy hodowania motyli i tworzenia dzieł sztuki są analogiczne. W obu wypadkach na końcu ma powstać coś zaskakującego, coś, co jest na swój sposób piękne. Dzieło sztuki nie musi być piękne i atrakcyjne estetycznie, ale wciąż myśli się o sztuce w taki sposób. A nawet jeśli nie, to zgrzebne w formie dzieło konceptualne ma nam dawać przyjemność intelektualnego kontemplowania podobną obcowaniu z pięknem. Wydawało mi się, że taki wieloetapowy proces hodowania motyla, który jest delikatny, efemeryczny, bardzo przypomina pracę twórczą. Oba procesy są równie niepewne i narażone na niepowodzenie. Tu i tu efekty bywają różne. Ale ten projekt jest też o wystawiennictwie. Wystawiamy hodowanie i jego efekty.

Podobno idea motylarni wykluła się z pomysłu z ćmami.

Miałam pomysł na zrobienie instalacji filmowej, której częścią byłyby ćmy. I wymyśliłam, żeby projektor wyświetlający film był osłonięty szybą w taki sposób, żeby owady do niego ciągnęły, ale się nie paliły. Żeby dążąc do światła i rzucając cień, stały się częścią projektowanego obrazu. Niestety, okazało się, że jest to może nie niemożliwe, ale niesłychanie trudne do wykonania i wymagałoby bardzo wielu prób. Pomyślałam wtedy, że samo hodowanie motyli w galerii ma sens. Przecież geneza muzeów, galerii jest wspólna. Wszystkie, łącznie z ogrodami zoologicznymi, gdzie hoduje się i trzyma żywe zwierzęta, muzeami przyrody czy galeriami sztuki współczesnej, mają wspólną historię. Wszystko w tej analogii się zgadza.

Poczwarki zmierzchnicy trupiej główki fot. M. Wysocki
Poczwarki zmierzchnicy trupiej główki fot. M. Wysocki

Wracasz do historii muzealnictwa, do muzeum historii naturalnej, czasów, kiedy nie było podziału, specjalizacji, gdy naturalia i curiosa tworzyły gabinety osobliwości w sąsiedztwie dzieł sztuki we współczesnym rozumieniu. Czy to, co obecnie dzieje się z instytucją muzeum powoduje, że nie spełnia ono swojej roli? Coraz częściej słyszymy o kryzysie muzeów, mówi się o turystyce kulturowej, globalizacji instytucji kultury.

Nie wiem, czy to jest wokół kryzysu muzeum, ale na pewno wokół jego idei. Mam poczucie, że wyczerpała się formuła wystawy. Robiąc taką w klasycznej formie czy oglądając, mam poczucie absurdu. Ale z drugiej strony często trudno jest znaleźć inną. Czasami może dlatego, że nie ma na to środków. Czasami po prostu trudno jest o pomysł. To nie jest takie proste, zaproponować coś alternatywnego, co miałoby sens.

Dla mnie to też bardziej osobista praca. Jest w niej coś z przełamywania osobistego kryzysu, przywracania wiary w sztukę, w to, że warto to robić.

Ten projekt wydawał mi się bardzo ryzykowny, kiedyś nie poszłabym na takie ryzyko. Coś się może nie wykluć albo motyle mogą bardzo szybko poumierać. Może zaatakować je jakaś choroba albo my coś źle zrobimy, bo choć są pod opieką entomologa, nie mam gwarancji, że na pewno nic złego im się nie stanie. Oczywiście staramy się, ale jak to w życiu, nic nie jest pewne. Kiedyś nie odważyłabym się na takie działanie, bo miałabym poczucie, że zawracam widzowi głowę nie znając końcowego efektu.

motylarnia fot. M. Wysocki
motylarnia fot. M. Wysocki

Hodowanie motyli w galerii jest dyskusyjne, o czym przekonał się niedawno Damien Hirst. Jego instalacja „In and out of Love” w londyńskiej Tate spotkała się z ostrą krytyką zarówno ze strony środowisk twórczych, jak i ekologów.

Afera z Hirstem wybuchła w momencie, kiedy planowaliśmy tę wystawę, doszliśmy jednak do wniosku, że koincydencja, choć oczywista, jest bardzo powierzchowna. Oczywiście i tu, i tu są motyle w galerii, ale Hirst wykorzystał gatunki tropikalne, bardzo spektakularne w formie. Były one specjalnie przywożone do galerii i w niej wypuszczane. Motyle były traktowane bardzo przedmiotowo, nikt się nimi nie przejmował. Nie skupiano się na procesie przepoczwarzania, zmianach form, hodowaniu. W Kronice nie wystawiamy samych motyli, tylko proces ich powstawania. Ta moja motylarnia jest dla mnie metaforą pracowni artysty. Interesuje mnie analogia w podchodzeniu do dzieła sztuki, przechodzenie przez pewne stadia. Do tego dochodzi ten element niepewności: czy się uda? Nie wiem, czy motyle przypominają dzieła sztuki, czy nie. Ale jak z motylami, tak też z dziełami: trudno do końca zrozumieć, jak powstają. Wiadomo, że dzieło sztuki jest efektem wielu procesów, także analitycznych, ale nie da się tego precyzyjnie zdefiniować. Tak jak patrząc na motyla, trudno sobie wyobrazić, że przed chwilą był gąsienicą.

gąsienica niedźwiedziówka kaja fot. Bogna Burska
gąsienica niedźwiedziówka kaja fot. Bogna Burska

Sam Hirst twierdził, że praca ta była jedną z najbardziej skomplikowanych znaczeniowo ze wszystkich, jakie dotychczas stworzył. W jej interpretacji posługuje się takimi pojęciami jak miłość, sen, życie, śmierć. Faktycznie motyl w kulturze ma niezwykle bogatą historię i symbolikę...

Ta moja praca też jest o wielu rzeczach, między innymi o decyzji rezygnacji z kontroli nad tym, co się robi. Myślę, że sztuka, którą uprawiamy, w wielu wypadkach niewiele sobie robi z widza; szczerze tego nie lubię. A teraz sama, trochę przewrotnie, ryzykuję, że pokażę tylko porażkę. Zawsze bardzo się tego wystrzegałam, a teraz sobie na to pozwalam z ciekawości, jak to będzie zdać się na proces. Do tej pory zawsze musiałam mieć pełną kontrolę i miałam przekonanie, że muszę zrobić coś naprawdę ciekawego i skończonego, dopracowanego, żeby w ogóle zawracać komuś głowę. Że to taki mój obowiązek czy zawód.

co jedzą rusałki fot. M. Wysocki
co jedzą rusałki fot. M. Wysocki

Instalacja Hirsta była kontynuacją jego wcześniejszych działań, zresztą na tej wystawie była praca, do której artysta wykorzystał muchy. W twoim wypadku wydaje mi się, że „Rusałki” są nową, odmienną drogą poszukiwań.

Jak mówiłam, zupełnie nowe jest dla mnie zdanie się na niekontrolowany w zasadzie proces. Ale też robiłam wcześniej tę pracę z pająkiem, chyba jedną z moich najbardziej znanych, bo jest pokazywana od 2003 roku do dzisiaj. Ptasznik miał mieszkać przez cały czas w przestrzeni galeryjnej, która wyglądała jak normalny pokój, ale była przygotowana jak terrarium. Zamknięte pomieszczenie z odpowiednią wilgotnością, temperaturą, ze wszystkim pod kontrolą. Specjalnie skonstruowane tak, aby widz mógł je obserwować, a pająk nie mógł wyjść. Wszystko było przygotowane i parę dni przed otwarciem wystawy okazało się, że właściciel budynku się nie zgadza, żeby pająk tam mieszkał, bo to groźny gatunek. Choć tak naprawdę nie jest tak groźny, jak się sądzi.

W ostatniej chwili musieliśmy zrobić film i to film był pokazywany na wystawie. Ale i tak nikt do końca nie wiedział, czy ten pająk tam jest, czy go nie ma, bo pomieszczenie przygotowane dla żywego pająka i zamknięte jak terrarium sugerowało, że jedynie się schował.

Robiłam też taką drobną pracę ze świerszczami, w Gdańsku, w galerii Gablotka na terenie Stoczni Gdańskiej. Tę gablotkę zamieniłam w terrarium. Świerszcze dostały mikrofon, na zewnątrz były głośniki. Świerszcze cykały, głośniki grały w dużej przestrzeni i zadziałał mechanizm zwrotny: świerszcze, jak słyszą głośne dźwięki, zaczynają do tego cykać. W ogóle fajne jest nagłaśnianie zwierzęcej muzyki, taki samograj.

Mam w planach jeszcze kilka takich projektów, może je kiedyś zrealizuję.

Praca ze zwierzętami jest upierdliwa, mało komu chce się w to angażować. Praca nad taką wystawą nie kończy się z jej otwarciem, tak naprawdę dopiero się zaczyna, bo o zwierzęta trzeba dbać. Są nieprzewidywalne, strasznie mnie stresuje odpowiedzialność za nie. Ale z drugiej strony, jest tak, że jak się przez jakiś czas robi na przykład filmy found footage'owe, to wszyscy cię z tym kojarzą i zapraszają tylko do takich przedsięwzięć. Raz już wykonałam taką woltę i wiem, że musi być parę lat update'u, zanim się ludzie połapią, że teraz jest inaczej. Przyporządkowujemy artystów tematom albo mediom, co w sumie jest dość naturalne.

Ale nie chcę pracować tylko ze zwierzętami; ostatnio sama się dziwię, jak różnymi, pod każdym względem, rzeczami zajmuję się w tym samym czasie.

Co Jedza Rusalki_fot. M. Wysocki
Co Jedza Rusalki_fot. M. Wysocki

Powiedziałaś, że praca ze zwierzętami jest upierdliwa, a co z kontrowersjami?

No tak, pytanie o etyczność takiego działania. Mnie się wydaje, że żyjemy w świecie, w którym trudno dyskutować na przykład o etyczności produkcji mięsa. Czy taka ilość i taki sposób jego wytwarzania są konieczne? To chyba mogłoby się odbywać inaczej. To raz. A dwa: nie ma potrzeby jedzenia tego mięsa codziennie, jeśli się jest zdrowym, dorosłym organizmem. Chyba w ogóle jako ludzkość przeżeramy się mięsem, ze szkodą dla własnych ciał. Myślę, że część osób uznaje używanie zwierząt w ramach sztuki za nieetyczne, wychodząc z założenia, że sztuka nie jest tak naprawdę potrzebna czy konieczna, można więc w jej obrębie zabronić wszystkiego, co niesie ze sobą jakiekolwiek kontrowersje czy ryzyko.

Istnieją ogrody zoologiczne, jemy mięso, używamy zwierząt do eksperymentów medycznych i żyjemy w kulturze, która się na to zgadza i uznaje te działania za konieczne. Czy sztuka jest konieczna?

Jestem całkowicie przeciwna zadawaniu cierpienia zwierzętom w ramach sztuki. Ale myślę, że można z nimi pracować, jeśli się o nie dba.

Twoje motyle zostaną wypuszczone na zewnątrz...

Tak. Również dlatego wybraliśmy do projektu tylko lokalne gatunki. W wypadku motyli tropikalnych, gdy się je wypuszcza na zewnątrz tutaj, po prostu przyspiesza się ich śmierć. To też nielegalne, nie wolno wypuszczać żadnych gatunków w miejscu, w którym one nie występują. Ale przede wszystkim nie chodzi nam o tę spektakularność efektu, jak u Hirsta. To proces jest ważny, nie chcemy odciągać od niego uwagi.

A gatunki są polskie czy raczej środkowo-europejskie, mogą żyć wszędzie, nie tylko na Śląsku.

W takim razie dlaczego motyle właśnie na Śląsku?

Projekt Metropolis umożliwił nam tę realizację, pomaga nam pani Katarzyna Klois ze Śląskiego Towarzystwa Entomologicznego, korzystamy z jej wiedzy. W fazie przygotowań odbyliśmy spotkanie z tym Towarzystwem, ono mieści się w Bytomiu, nieopodal Kroniki. No i jak się okazało, na Śląsku jeszcze parę lat temu istniała taka motylarnia, prowadził ją Bolesław Szczepański, entomolog amator. Mieściła się na terenie ogródków działkowych, przychodziły tam wycieczki ze szkół, więc pojawił się też aspekt edukacyjny. Tamta motylarnia była bardzo amatorsko klecona ze starych firanek, jakichś siatek, z tego, co było. Czyli jest nawet jakaś tradycja, o czym dowiedzieliśmy się później. Ale dla mnie to jest przede wszystkim projekt o sztuce.

I pewnie mógłby on powstać gdzie indziej, ale myślę, że to dobrze, że akurat tu. Motyle na Śląsku – nie kopalnie, nie smog. Czemu nie? Można inaczej afirmować rzeczywistość, nie zawsze musi być taka skażona i obciążona.

Bogna Burska, „Co jedzą rusałki”, CSW Kronika w Bytomiu, kwiecień - wrzesień 2013
Projekt powstał w ramach organizowanego wspólnie przez Fundację Imago Mundi, CSW Kronika w Bytomiu i Muzeum Śląskie w Katowicach programu Projekt Metropolis.

Bogna Burska w motylarni fot. A.Cukierska
Bogna Burska w motylarni fot. A.Cukierska