Myśl jak Google

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Na YouTube co minutę wgrywane jest około stu lat materiału filmowego. Zdrowy rozsądek podpowiada, że nie jesteśmy w stanie ani przejrzeć, ani nawet wyselekcjonować najlepszego spośród tych materiałów. Ta astronomiczna liczba świadczy niezbicie o prymacie internetu jako najpowszechniejszego źródła informacji. Coraz rzadziej sięgamy do encyklopedii, bo i po co. Otwieramy nową kartę, klikamy w zakładkę Wikipedia i nie czytamy nawet tekstu do końca, bo porywa nas internet.

„Nie potrzeba nam znać całych książek, wystarczy, że wiemy, gdzie ich szukać” – to słowa Jeana Baudrillarda, który kilka lat temu opisywał schemat współczesnego przyswajania wiedzy. Myślimy linkami, nie zapamiętujemy wersetów z Owidiusza, ale z łatwością odnajdujemy szufladkę, z której całość możemy odczytać. Takie myślenie „tagami”, popularnymi słowami-kluczami, które pozwalają wyszukiwarce Google efektywnie przeczesywać internet, było tematem jednej z ostatnich malarskich prac Tymka Borowskiego w galerii Kolonie w 2010 roku. Borowski zawiesił tam obraz-półkę, na której poustawiał cytaty, „wizualne tagi” z wokabularza swoich i cudzych prac. Potem jednak, na nieszczęście galerników, zarzucił malarstwo i otworzył galerię internetową Billy Gallery. Ostatnio wbrew często podkreślanej niechęci do napuszonego polskiego artworldu przygotował wystawę w Project Roomie CSW Zamek Ujazdowski, która ten internetowy sznyt ciągnie dalej. Jednak przez ostatnie trzy lata sporo się w sztuce zmieniło, a w internecie jeszcze więcej.

wystawa Tymka Borowskiego w CSW Project Room, fot. Zuza Rutkowska
wystawa Tymka Borowskiego w CSW Project Room, fot. Zuza Rutkowska

W komputerze sztuka pojawiła się, gdy tylko stał się on czymś więcej niż maszyną do pisania. Wektorowe realizacje pisane na pierwszych programach graficznych rozwinęły skrzydła na początku lat 90. Dziś jednak bardziej interesujące wydają się działania internetowe, których próbką była praca Borowskiego w galerii Kolonie. Ich aspekty graficzne oparte na umiejętności posługiwania się softwarem odstawiam na bok, z ciekawych tego typu zjawisk przywołać powinienem jedynie grupę Glitrchr. Graficy, bazujący na wzorcach ASCII-Artu, prezentują na swoim Facebooku rozsypane znaki graficzne przełamujące schemat popularnej ściany, drażniąc użytkowników, siejąc na uporządkowanym portalu wirtualnego wirusa.


Jednak dużo ciekawsze od wizualnych aspektów nowej sztuki jest analizowanie działań młodych artystów podążających tropami Google, myślących linkami z Wikipedii. Wyciąganie tej wirtualnej metodologii w świat fizyczny jest znakiem rozpoznawczym nowej internetowej twórczości. Tego rodzaju samplowanie szeroko opisał David Berry w (dostępnej oczywiście w formacie PDF) książce „New Aesthetic, New Anxieties”. Wirtualne kolaże masowo zalewają portal Tumblr. Prace te mają w sobie coś charakterystycznego – nad wyraz często cytują szczególny znak, jakim jest logo, znak towarowy, treści i grafiki przypisane konkretnym markom. Takiego, dosyć zresztą zabawnego, ataku na logotypy dokonała piosenkarka M.I.A., promująca swoje dwa ostatnie albumy obrazkami wykorzystującymi znany z Youtube pasek buforowania, a później logo m.in. BMW. Jeszcze dalej posunął się zespół Die Antwoord, który na okładkę wkleił swojego sponsora, firmę odzieżową Puma, czym paradoksalnie mógł mu zaszkodzić.

źródło - cxzy.tumblr.com
źródło - cxzy.tumblr.com

Tumblr od takich zapożyczeń kipi. Tym portalem młodzi artyści coraz częściej zastępują galerie, być może z tego samego powodu, dla którego krytycy kiedyś zaczęli prowadzić blogi, a być może dlatego, że „latające” obiekty, gify po prostu trudno zawiesić na ścianie. Nie straszny jest im też przesąd, że to, co zawisło w internecie, może zniknąć na amen. Na Facebooku wciąż istnieje bowiem około trzydzieści milionów profili ludzi, którzy swój fizyczny żywot już zakończyli. Tu internet uśmiecha się złośliwie. Tumblr CXZY prowadzony przez Kaję Anders to kuźnia komentarzy krytycznych wobec samego internetu. Pełno na nim prześmiewczych cytatów, jak choćby romantyczny tekst w polu przypominającym strony wyskakujące podczas przeglądania portali dla dorosłych. Do ulubionych zaliczam obrazek z datą 2012 i zmianą „osobowości” na Facebooku „Become Beyonce”, bo przecież w internecie możemy wykreować się od nowa. O tym opowiada też Rafał Czajka, który pod jedną ze swoich prac nawołuje: kradnijcie, bo i ja kradnę. Słowo „złodziej” ma się zresztą nijak do realiów internetowych, skoro nawet Facebook i Google przymykają oko na proceder kopiowania cudzych obrazków. Jeden z kolaży Czajki zrównuje twarz świętej Teresy ze znanej rzeźby Berniniego z logiem firmy Nike – oba znaki są interferentne, oba przenikają przez siebie czystą popularnością. Wiarę w siłę internetu podkreśla w pracy „HD feelings” (co można by przetłumaczyć: „wyostrzone uczucia”), wbrew narzekaniom na wyżymanie człowieka z emocji przez „nowe media”. Ta wiara nie jest jednak ślepa i bezwarunkowa. Znacznie zimniejsza jest bowiem praca „Babel 2.0”, która miała być w pierwotnym zamierzeniu elementem większego projektu. Tu kolejny cytat, tym razem z Pietera Breughla i jego opus magnum, „Wieży Babel”, opatrzony logiem Wi-Fi. Tak jak z goryczą człowiek podnosił się po rozbiciu murowanej Wieży Babel, tak my możemy się wreszcie przejechać na ufności w nowy, wspaniały, internetowy świat.

źródło - rafalczajka.tumblr.com
źródło - rafalczajka.tumblr.com

Równie krytyczny wobec świata, zarówno tego na zewnątrz, jak i wewnątrz przeglądarki internetowej jest Piotr Grabowski. Prace, które zaprezentował pół roku temu w CSW pozornie wydają się zupełnie odmienne, namacalne i ciężkie, jednak do ich zrozumienia konieczna jest biegła znajomość wirtualnego języka. Instalacja w ramach wystawy „Retorsje” udanie łączyła dwie symultaniczne rzeczywistości, wirtualną i fizyczną, pokazując podwójną opresję: płotu pod napięciem i filmu z gry komputerowej, w której wilki zjadają gości zoo. Gorzką wymowę wystawy (bo od wirtualnego pożarcia przez wilki dzielił nas tylko więzienny płot) wzmacniały rozrzucone po sali elementy szkła, betonu i patyków, układające się w wojskowy wzór maskujący. Ta fragmentacja całości, rozbicie jej tak, jak rozbija się zdanie, by stworzyć tagi i hiperłącza, jest efektem myślenia, które – jak przyznaje sam Grabowski – zaczyna się od wyszukiwarki Google.

wystawa Piotra Grabowskiego w CSW Project Room, fot. Bartosz Górka
wystawa Piotra Grabowskiego w CSW Project Room, fot. Bartosz Górka

Do motywu samplowania analitycznego, posługując się ograną nomenklaturą artystowską, odwoływała się Shana Moulton, której wystawę o ezoterycznym zabarwieniu „Siła woli” zobaczyć można było zeszłego lata w białostockim Arsenale. Przedmioty w lekko psychodelicznym anturażu fruwały zupełnie bezładnie, separując się od siebie, uciekając od swojego, wydawałoby się naturalnego, towarzystwa. Chociaż nosiło to znamiona mistycznego snu, to wizualnie nie odbiegało daleko od narkotycznych kolaży z Tumblra. Instalacja towarzysząca performansowi „I lost something in the hills” przenosi wirtualne obiekty z nowych mediów do rzeczywistości fizycznej, a artystka nie ukrywa, że tworząc galaktykę przedmiotów, zaczyna od szukania ciekawych obrazków w czeluściach internetu.

Shana Moulton, I lost something in the hills, performance, 2011, fot. galeria Arsenał, Białystok
Shana Moulton, I lost something in the hills, performance, 2011, fot. galeria Arsenał, Białystok

Jak w tym świetle wypada ostatnia wystawa Borowskiego? Słabo, bo internetu tam brakowało. Więcej wspólnego miały z nim obrazy w galerii Kolonie. Zamiast tego artysta dał upust specyficznemu humorowi, zwanemu wśród internautów trollowaniem (anonimowym prowokowaniem do riposty). Sugeruje to już pierwszy żart z łatki „Zmęczonego rzeczywistością”, jaką przyczepił artyście Jakub Banasiak, poprawiony markerem na przybitej do ściany książce na „Zajarany rzyciem”[sic!]. Podskórnie czuć też tu gorzką nutę towarzyszącą zawiedzionej wierze w oddziaływanie sztuki. Wystawa Borowskiego, poza internetowymi memami, które na wzór portali Demotywatory.pl czy Kwejk wyśmiewają próżność świata sztuki, miała raczej charakter planszy mobilizacyjnej stosowanej w dużych korporacjach do efektywniejszej pracy ludzi „zajaranych życiem” i pracą. Od wątków, które rozpoczął jeszcze w galerii Kolonie, Borowski odszedł, skazując się na trudną rolę pioniera wirtualnych dowcipów w śmiertelnie poważnej przestrzeni galerii.

wystawa Piotra Grabowskiego w CSW Project Room
wystawa Piotra Grabowskiego w CSW Project Room

Zjawisko, o które otarł się Borowski, prze jednak do przodu. Oczywiście ciężko jest je ugryźć od strony instytucji sztuki, bo prace te nie nadają się raczej do przeniesienia z internetu. Jedno jest pewne. Myślenie internetem nas nie ominie, nawet gdybyśmy zablokowali sobie Wikipedię. Jeśli jednak takie myślenie, a zarazem nowa internetowa sztuka Państwa przekonują, to za organizatorami wypada mi zaprosić Was na berlińskie Transmediale, w całości poświęcone sztuce internetowej. Jeśli nie, to pozwolę sobie zauważyć, że przeczytaliście Państwo ten tekst w internecie.

wystawa Tymka Borowskiego w CSW Project Room, fot. Zuza Rutkowska
wystawa Tymka Borowskiego w CSW Project Room, fot. Zuza Rutkowska