Dosyć specyficzna sytuacja. Rozmowa z Hanną Rechowicz

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

EDWARD KRASIŃSKI, LATA 50. (AUTOR FOTOGRAFII NIEZNANY)
EDWARD KRASIŃSKI, LATA 50. (AUTOR FOTOGRAFII NIEZNANY)

JAKUB BANASIAK: Jak to się stało, że na przełomie lat 50. i 60. przez kilka lat mieszkał u pani i pani męża [Gabriela „Gabra" Rechowicza] Edward Krasiński?

HANNA RECHOWICZ: Poznaliśmy się w Krakowie - Edek oprowadzał nas całą noc, fascynująco opowiadając o tym mieście. Już nigdy nie zobaczę takiego Krakowa, jak to jego opowiadanie. Niebywały był w tym, niebywały. Byliśmy więc szalenie zafascynowani taką osobowością, ale to była jedna noc.

JAKUB BANASIAK: To były wczesne lata 50.?

HANNA RECHOWICZ: Początek.

JAKUB BANASIAK: Czyli ponuro...

HANNA RECHOWICZ: W ogóle nie było ponuro! Dla nas w ogóle nie było ponuro. Jak się jest młodym, to jest się młodym, do tego polityka nie ma absolutnie nic.

JAKUB BANASIAK: Znali go państwo wcześniej?

HANNA RECHOWICZ: Nie, poznaliśmy się wtedy, przez przypadek.

GABRIEL RECHOWICZ, PATCHINKO, OLEJ NA PŁÓTNIE, 1973
GABRIEL RECHOWICZ, PATCHINKO, OLEJ NA PŁÓTNIE, 1973

JAKUB BANASIAK: I co dalej?

HANNA RECHOWICZ: Nic, ta noc i do widzenia, wyjechaliśmy. I dwa lata, może półtora roku później dzwonek do drzwi - i Edek staje. „A bo ja przyjechałem, bo mam się tutaj spotkać z waszą przyjaciółką Zulą, bo my się pobieramy". No więc my mu mówimy - „No to zostań". No i został, siedem lat.
JAKUB BANASIAK: A co ze ślubem?

HANNA RECHOWICZ: Nic, ona tu w ogóle nie przyjechała [śmiech]!

JAKUB BANASIAK: Co państwo wtedy robili?

HANNA RECHOWICZ: Sztukę, dekoracyjną, albo inną. Czy myśmy mieli pieniądze, czy nie mieli, zawsze było właściwie tylko to.

JAKUB BANASIAK: Kiedy Krasiński wyjeżdżał z Krakowa, był pod dużym wpływem sztuki Kazimierza Mikulskiego. Czyli przyjechał z tym Mikulskim w głowie i zderzył się z państwa estetyką, bardzo specyficzną, również zanurzoną w nadrealizmie?

HANNA RECHOWICZ: I widocznie ten świat mu się spodobał, bo wytrzymał z nami siedem lat, a nie było to łatwe, bo wtedy ten dom był pełen mojej rodziny. Wszyscy go zresztą szalenie cenili jako artystę, moja matka zawsze była zachwycona, ale czasami, jak to w takiej sytuacji, dochodziło do napięć. Nie były to konflikty, ale jednak było to normalne życie, wiele lat. I on potrafił wspaniale się wtopić w tę trudną przecież sytuację, wyczuwał jej specyfikę. My żeśmy spali wówczas w suterenie, to były malusieńkie pokoiki - wie pan, trzy osoby w tak małej przestrzeni, to trzeba się kochać, żeby móc ze sobą wytrzymać.

JAKUB BANASIAK: Mieliście tam jakąś zaimprowizowaną pracownię?

HANNA RECHOWICZ: Cały dom był sprzedany przez mojego dziadka zupełnie obcym ludziom, tylko część była zajęta przez naszą rodzinę i przyjaciół. Więc malowaliśmy i rysowaliśmy gdzie się dało. Nie była to wydzielona pracownia, święte miejsce, jak u Stażewskiego. To było normalne życie i w tym życiu trzy osoby zajmowały się sztuką - dosyć specyficzna sytuacja. Trudna, ale jakoś to działało i ja to szalenie miło wspominam.

JAKUB BANASIAK: Potrafi pani zrekonstruować przepływ wzajemnych inspiracji?

HANNA RECHOWICZ: Zastanawiam się nad tym od paru dni i nie wiem. To jest chyba niemożliwe do rozdzielenia, wpływ działa w obie strony. Myślmy lubili nawet te same przedmioty. Mój mąż był zachwycony Edkiem, kochaliśmy go, rozumieliśmy się niesamowicie, więc musiał być jakiś wpływ. Chociaż wydaje mi się, że w wypadku Gabra najmniejszy, to raczej Edek brał od niego.

JAKUB BANASIAK: Ciekawe, że Krasiński raczej deprecjonował okres surrealistyczny, zbywał go.

HANNA RECHOWICZ: Tak, on to wykreślił, wstydził się tego. Tak samo po Krakowie, kiedy do nas przyjechał, wymazał Kraków. A przecież oni z Gabrem rysowali tysiące rysunków, do czasopism, i nie tylko. Edek potem pisał, że to był okres kiedy robił chałturę, ale to nie było robione doraźnie, na zamówienie. Myśmy nigdy nie godzili się ze słowem „chałtura", bo albo coś się robi, albo się czegoś nie robi!

JAKUB BANASIAK: No właśnie, może Krasiński był wobec siebie niesprawiedliwy? Może zamiast deprecjonować ten moment, warto dostrzec w nim źródło jego późniejszego języka?

HANNA RECHOWICZ: Na pewno. Na jego osobowość składał się i Kraków, i my, i Stażewski.

JAKUB BANASIAK: Mówi pani o tysiącach rysunków, a obrazy? Dużo z nich się zachowało?

HANNA RECHOWICZ: To nie szło nawet w dziesiątki. Edek o wiele więcej rysował, cały czas, każdego dnia. I pisał.

JAKUB BANASIAK: Kiedy oglądałem te prace, do głowy przychodził mi nie tylko Mikulski, ale również ten mroczny, freudowski surrealizm, którego w Polsce prawie w ogóle nie było. Czy można powiedzieć, że Krasiński traktował tamte obrazy jak fetysze?

HANNA RECHOWICZ: Ile razy spotkał kobietę, to ją namalował - nie pamiętam innych tematów. Malował - i zapominał, ona mu nie była już więcej potrzebna. To było tak: Edek poznawał któregoś wieczoru jakąś osobę, fascynował się nią, malował ją - i już miał to z głowy. To był u niego okres poszukiwania kobiety, bo jednak największy przyjaciel to nie jest to samo co kobieta. Bywało, że z niektórymi się spotykał, ale raczej to był jednorazowy... Zachwyt? Chęć uwiedzenia? Wszystko razem.

EDWARD KRASIŃSKI, BEZ TYTUŁU, 130 X 30 CM, AKRYL I OLEJ NA PŁYCIE PILŚNIOWEJ, WŁOSY, METALOWY ELEMENT, LATA 50.
EDWARD KRASIŃSKI, BEZ TYTUŁU, 130 X 30 CM, AKRYL I OLEJ NA PŁYCIE PILŚNIOWEJ, WŁOSY, METALOWY ELEMENT, LATA 50.

JAKUB BANASIAK: Doklejał nawet do płócien prawdziwe włosy...

HANNA RECHOWICZ: Moje.

JAKUB BANASIAK: Naprawdę?

HANNA RECHOWICZ: Tak. I jego lalki mają moje włosy.

JAKUB BANASIAK: Lalki?

HANNA RECHOWICZ: Były dzieci, moje córki, więc były i lalki. Edek chciał zrobić im przyjemność, więc zrobił im lalki - przepiękne! Cienkie w talii, potem grube uda... Ale to nie były takie miłe lalki ze sklepu, może on je znajdował na jakiś ciuchach, a potem przerabiał, przemalowywał? Jedna miała bardzo wypukłe oko, była w sumie przerażająca. Pamiętam, że moje córki się potem nimi nie bawiły.

JAKUB BANASIAK: Znów fetysze.

HANNA RECHOWICZ: Raczej tak.

JAKUB BANASIAK: Jego rysunki też były utrzymane w surrealistycznej poetyce?

HANNA RECHOWICZ: Tak, tak. Tylko nie mogę sobie przypomnieć jaka to była technika... Na pewno mieliśmy ołówki.

JAKUB BANASIAK: Jakaś stalówka?

HANNA RECHOWICZ: Nie. Chyba musiała to być jakaś farba - chyba akwarela, takie guziczki. Zresztą ta przewaga rysunku wynikała też z tego, że po prostu łatwiej było się zorganizować z rysowaniem, niż z malowaniem - na przykład gdzieś na brzegu stołu. Sztalug nie uznawaliśmy - bo to takie określenie, taki „malarz". W ogóle uważaliśmy, Edek też, że malarstwo to jakaś taka nieudacza...

JAKUB BANASIAK: Pokazywali państwo wówczas gdzieś swoje prace?

HANNA RECHOWICZ: Nie, to nam się wydawało śmieszne: robić jakieś wystawy, pokazywać się, konfrontować swoją sztukę z inną sztuką... Ale kiedy Edek zaprzyjaźnił się, a potem ożenił z Anusią [Ptaszkowską]1, to odwrotnie - właśnie chciał konfrontować się z innymi, być z innymi! Ogromny przewrót.

JAKUB BANASIAK: A czy wcześniej, jeszcze na przełomie lat 50. i 60., uczestniczyli państwo w życiu artystycznym Warszawy?

HANNA RECHOWICZ: Nie, absolutnie. Ten dom to była całkowicie zamknięta strefa. Mój mąż to samotnik: szalenie lubi ludzi, okropnie lubi przebywać z ludźmi, ale jednak cały czas jest schowany, wycofany i dopiero potem sobie wszystko układa. A Edek odwrotnie. Więc wieczorem wychodziłam ja i Edek - do Bristolu czy do Kameralnej. Natomiast rano Krasiński z moim mężem w szlafrokach lecieli na Halę Koszyki do takiej knajpy, którą nazywali „Szafa", tam wypijali po kielichu, wracali i kładli się spać. A potem wstawali i rysowali.

JAKUB BANASIAK: I ta znajomość z Krasińskim stopniowo się wypłukiwała?

HANNA RECHOWICZ: Nie, skończyła się nagle, kiedy Edek „przeskoczył" do Stażewskiego, a wcześniej do Mewy Łunkiewicz, która była bardzo delikatną, łagodną osobą. To się zupełnie ucięło - poza telefonami typu: „Jak się czujecie?". Zresztą wydaje mi się, że Edkowi sztuka Stażewskiego, konstruktywizm, była obca. Zupełnie inny świat.

JAKUB BANASIAK: W tym kontekście warto przypomnieć, że na słynny bal w Zalesiu w1968 roku Krasiński przygotował trójwymiarową rekonstrukcję obrazu W krainie pieczonych gołąbków Bruegela2. I w tym samym miejscu dokonał pierwszej interwencji z blue scotch. Dla mnie to wymowne spotkanie dwóch porządków: rygoru i hecy...

HANNA RECHOWICZ: Tak, ale myśmy nie byli na tym balu. Broń Boże [śmiech]! To już nie był nasz bal... Ja byłam dość dotknięta, że on tak to uciął - może Gaber też...

JAKUB BANASIAK: Kiedy to było?

HANNA RECHOWICZ: W połowie lat 60.

JAKUB BANASIAK: W tym czasie otrzymują państwo coraz więcej zleceń na mozaiki i malowidła ścienne, pani mąż także na ilustracje książek dla dzieci. Wszystko utrzymane w poetyce nadrealizmu.

HANNA RECHOWICZ: Owszem, było sporo realizacji, trzydzieści siedem ścian, nie tylko w Polsce.

JAKUB BANASIAK: Od jakiego zamówienia się zaczęło?

GABRIEL I HANNA RECHOWICZ, DEKORACJA ŚCIENNA, HOTEL GROMADA, WARSZAWA, 1965–1966
GABRIEL I HANNA RECHOWICZ, DEKORACJA ŚCIENNA, HOTEL GROMADA, WARSZAWA, 1965–1966

HANNA RECHOWICZ: Od Bristolu: wielka ściana, szalenie kolorowa, malowana olejno. Zamalowana niedawno, w latach 90., kiedy hotel kupili Anglicy. Potem był Dom Chłopa, czyli Hotel Gromada. Malowidło, wymyślona struktura.

JAKUB BANASIAK: I kamienie.

HANNA RECHOWICZ: Trochę. To taka „romantyczna faktura".

JAKUB BANASIAK: Ale wcześniej był jeszcze Supersam.

HANNA RECHOWICZ: Myśmy po prostu przyjaźnili się z [Jerzym] Hryniewieckim. To były dwie ściany - jedną zrobił Edek, bardzo ładnie.

JAKUB BANASIAK: Co namalował?

HANNA RECHOWICZ: To była czerwona, dosyć gładko malowana płaszczyzna. Bardzo dekoracyjna, dawała tam masę nastroju. Czerwień przechodziła od ciemnego do jasnego, nie było tam żadnej plamki, żadnego znaku, nic.

JAKUB BANASIAK: Krasiński traktował to jako chałturę?

HANNA RECHOWICZ: A gdzież tam! Jeżeli coś robiliśmy, musiała być w tym zabawa, jakieś życie. A on lubił to robić.

JAKUB BANASIAK: W ogóle nie pamiętam tego z Supersamu.

HANNA RECHOWICZ: Oni błyskawicznie pocięli to półkami, ustawili jakieś butelki, jakieś gazety. My zrobiliśmy długie malowidło w barze Frykas, na piętrze.

JAKUB BANASIAK: Oczywiście przy burzeniu Supersamu nikt nie zainteresował się tymi malowidłami?

HANNA RECHOWICZ: Nie, no skąd!

JAKUB BANASIAK: Czy państwo brali pod uwagę napięcie, jakie wytwarzało się pomiędzy modernistyczną architekturą a surrealistyczną dekoracją? Na przykład w warszawskiej Szkole Rzemiosł, ale nie tylko3.

GABRIEL RECHOWICZ NA TLE ARANŻACJI PRZESTRZENNEJ (MALOWIDŁO ŚCIENNE I RZEŹBA) SWOJEGO AUTORSTWA. FESTIWAL SZTUK PLASTYCZNYCH, SO
GABRIEL RECHOWICZ NA TLE ARANŻACJI PRZESTRZENNEJ (MALOWIDŁO ŚCIENNE I RZEŹBA) SWOJEGO AUTORSTWA. FESTIWAL SZTUK PLASTYCZNYCH, SOPOT, LATA 60.

HANNA RECHOWICZ: To robił Mieczysław Gliszczyński, którego poznaliśmy bodaj w Kameralnej. Zobaczył nasze prace, spodobały mu się i potem tak to szło. Kiedy stawaliśmy przed ścianą, zastanawialiśmy się najpierw jak ją „ugryźć" - czy w danej bryle architektonicznej ją zniszczyć, czy podkreślić. To było tamtej architekturze potrzebne, to ją bardzo - nie tyle wzbogacało, co czyniło żywszą, ciekawszą. I nieco ocieplało, chociaż ja lubię zimno takich budynków.

JAKUB BANASIAK: Czy malarstwo ścienne wzbogacone o tą „romantyczną fakturę" z kamieni czy żwiru to typowo polska specyfika?

HANNA RECHOWICZ: A nawet tylko nasza - Gaber to wymyślił i potem tego nikt nie robił. Myśmy mogli robić na tych ścianach cośmy chcieli. Ale przede wszystkim była to chyba potrzeba architektów.

JAKUB BANASIAK: A polityczny wymiar tych realizacji? Z jednej strony były koncesjonowane przez władze, z drugiej - stanowiły kolorowy „wyłom" w szarej rzeczywistości komunizmu.

HANNA RECHOWICZ: Prawdziwe życie to była sztuka, a polityka to było coś nieprawdziwego i niepotrzebnego. Było się przeciw - i tyle. Niemal 50 lat było się przeciw... Gabra wiecznie wzywali na UB. A Edzia tylko raz - zginął po jakimś pochodzie pierwszomajowym na trzy dni i potem okazało się, że siedział gdzieś w areszcie. Mój mąż walczył w Powstaniu Warszawskim i jak najbardziej chciał ten komunizm - w którym musieliśmy żyć - jakoś odsunąć.

JAKUB BANASIAK: I kiedy skończyły się zamówienia?

HANNA RECHOWICZ: W latach 70., kiedy zabrakło pieniędzy, które przeznaczano na wystrój plastyczny nowych budynków. Po prostu architekci przestali mieć możliwość dawania ścian do realizacji. Wtedy zaczęliśmy jeździć za granicę.

JAKUB BANASIAK: Ktoś się interesuje tymi realizacjami, stara się je zachowywać?

HANNA RECHOWICZ: Nie, odwrotnie - zamalowują albo zbijają. Zachowały się fragmenty w Hotelu Gromada, resztki w Szkole Rzemiosł i kilka innych. To trzeba by odmalować, tylko kto by to robił? To taka dziedzina, jakby jej nie było.

JAKUB BANASIAK: A nadrealistyczne obrazy pani męża?

HANNA RECHOWICZ: 70 lat życia, setki obrazów - i nikt tego nie zauważył. To przechodziło właściwie bez echa.

JAKUB BANASIAK: Nie było żadnych wystaw?

HANNA RECHOWICZ: Ani jednej. Myśmy nie byli związani ze środowiskiem plastyków warszawskich, ani zakotwiczeni w „Solidarności" - więc może dlatego.

JAKUB BANASIAK: Tak po prostu?

HANNA RECHOWICZ: Pewnie w skutek naszego usposobienia.

JAKUB BANASIAK: Jakie to usposobienie?

HANNA RECHOWICZ: Paradoksalne, ale bardzo prawdziwe: z jednej strony bardzo lubimy przebywać z ludźmi, ale z drugiej - żyjemy na takiej „bezludnej wyspie"...

GABRIEL RECHOWICZ, BEZ TYTUŁU, OLEJ NA PŁÓTNIE, 1973
GABRIEL RECHOWICZ, BEZ TYTUŁU, OLEJ NA PŁÓTNIE, 1973

JAKUB BANASIAK: A ilustracje książkowe, te były chyba popularne?

HANNA RECHOWICZ: Gaber zilustrował czterdzieści książek, jednak te ilustracje nie miały wiele wspólnego z tekstem, tekst sobie, a ilustracje sobie.

JAKUB BANASIAK: Były hermetyczne?

HANNA RECHOWICZ: W pewnym sensie tak.

JAKUB BANASIAK: Czy ktoś ten ogrom realizacji skatalogował, zrobił rodzaj kwerendy?

HANNA RECHOWICZ: Nie, ziemia dziewicza, zupełnie. Cały czas zastanawiam się jak tę naszą sztukę, to nasze życie urealnić...

JAKUB BANASIAK: A czy znajomość z Krasińskim jeszcze powróciła? Bywali państwo w pracowni Stażewskiego?

HANNA RECHOWICZ: Czasami, raz na rok, na imieninach Edka i na imieninach Stażewskiego. Ale już nigdy nie wróciło to do dawnego stanu. A po śmierci Stażewskiego Edek był bardzo samotny. Bywało tam dużo ludzi, ale on nie miał już nikogo, z kim byłby blisko związany.

Jakub Banasiak, Zmęczeni rzeczywistością. Rozmowy z artystami, Wydawnictwo 40 000 Malarzy, Warszawa 2009
www.40000malarzy.pl

ZMĘCZENI RZECZYWISTOŚCIĄ, OKŁADKA. WYD. 40 000 MALARZY
ZMĘCZENI RZECZYWISTOŚCIĄ, OKŁADKA. WYD. 40 000 MALARZY

SPIS TREŚCI:

Wstęp
Agnieszka Taborska, Gdyby Witkacy żył nad Sekwaną...

Zmęczeni rzeczywistością
- Dmuchanie w trąbę, która jest zatkana (On to powiedział, powiedziałem). Rozmowa z Piotrem Janasem
- Kulawy wynik nieudolnego pobytu na planecie. Rozmowa z Przemysławem Mateckim
- Tysiąc rysunków każdej nocy. Rozmowa z Jakubem Julianem Ziółkowskim
- Co dzieje się za warstwą tapety. Rozmowa z Tomaszem Kowalskim
- Malowanie szambem i błotem. Rozmowa z Tymkiem Borowskim
- Dobra piosenka często powstaje przypadkowo. Rozmowa z Pawłem Śliwińskim
- Dosyć specyficzna sytuacja. Rozmowa z Hanną Rechowicz

Posłowie
Jakub Banasiak, Rzeczywiście, młodzi są nadrealistami

GABRIEL I HANNA RECHOWICZ W SWOIM DOMU PODCZAS KRĘCENIA FILMU WSZYSTKO NA SPRZEDAŻ W REŻYSERII ANDRZEJA WAJDY, 1967
GABRIEL I HANNA RECHOWICZ W SWOIM DOMU PODCZAS KRĘCENIA FILMU WSZYSTKO NA SPRZEDAŻ W REŻYSERII ANDRZEJA WAJDY, 1967
  1. 1. Ślub odbył się w 1962 roku.
  2. 2. Tak o tej specyficznej „instalacji" pisał Paweł Polit: „Bal Pożegnanie wiosny był nieoficjalną inicjatywą krytyków i artystów związanych z Galerią Foksal. Odbył się 2 czerwca 1968 roku w prywatnym domu i przylegającym do niego ogrodzie w Zalesiu Górnym pod Warszawą, w otoczeniu dekoracji zaprojektowanych przez Edwarda Krasińskiego i Zbigniewa Gostomskiego. Nawiązująca do obrazu Pietera Bruegela aranżacja z manekinami leżącymi pod obficie zastawionym stołem, przestrzenna martwa natura z warzyw ułożonych na wozie drabiniastym, oraz nieproporcjonalnie duży »bar dla olbrzymów«, wzmacniały intencję nadania balowi charakteru wyzwania wobec kontekstu represji politycznych, które nastąpiły po manifestacjach studentów w marcu 1968 roku". Por. Paweł Polit, Bal Pożegnanie wiosny, http://www.obieg.pl/prezentacje/5937.
  3. 3. Szkoła mieści się przy dzisiejszej ulicy Felińskiego 13 w Warszawie pod nazwą Zespół Szkół Nr 31 im. Jana Kilińskiego. Budynek powstał w 1968 roku.