Życie pisane sztuką. Marek Piasecki w Zachęcie

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
Wystawa zorganizowana przez Zachętę jest przedsięwzięciem chlubnym i wyjątkowym - pozwala zapoznać się z wieloma obszarami działań Marka Piaseckiego, który, jako że wyjechał z Polski pod koniec lat 60., wypadł z lokalnego obiegu artystycznego. Kolejną zaletą ekspozycji jest fakt, że bazuje ona na nieopracowanym dotąd archiwum fotografika. Przy tym wszystkim pamiętać należy, że Zachęta nie jest pionierem, jeśli chodzi o przypomnienie twórczości tego artysty. Już w 2004 roku krakowska Galeria Starmach przygotowała przegląd jego dorobku, rozbudzając ponownie zainteresowanie wyobraźnią artystyczną Piaseckiego. W Warszawie sporą część wystawy zajęły zdjęcia reportażowe, wcześniej nieeksponowane na wystawach. Nie zmienia to jednak faktu, że asamblaże i miniatury, a także czarne rzeźby wykonywane już w Szwecji, stanowią trzon ekspozycji. Co ciekawe, wystawa zorganizowana została w ten sposób, że każda jej część mogłaby stanowić autonomiczny byt, co świadczy niewątpliwie o wszechstronności przedsięwzięcia.
Marek Piasecki w Zachęcie

O Piaseckim nie jest łatwo pisać - chociaż przez tak długi czas był nieobecny w polskim życiu artystycznym, w latach powojennych jego sztuka została dość starannie omówiona przez tak wybitnych krytyków jak Jerzy Ludwiński czy Urszula Czartoryska. Artysta, mimo że powszechnie łączony z Krakowem, urodził się cztery lata przed wybuchem II wojny światowej w Warszawie i zapewne tutaj właśnie kształtowałaby się jego osobowość, gdyby nie fakt, że po upadku Powstania Warszawskiego dom rodzinny został zniszczony i z tego powodu rodzina Piaseckich zdecydowała się na przeprowadzkę do Małopolski. Już jako kilkuletni chłopiec Marek miał okazję obcować z bogatym księgozbiorem ojca, gdzie mógł odnaleźć wiele książek z dziedziny historii sztuki. Być może właśnie to doświadczenie miało wpływ na podjęcie studiów w tym kierunku zaraz po zdaniu matury. Ze studiów zrezygnował jednak po dwóch latach - nie interesowało go bowiem naukowe opracowywanie działalności innych, lecz własna ekspresja artystyczna. Kolekcjonerskie zamiłowania ojca mogły mieć również inny wpływ na syna, który sam już we wczesnym dzieciństwie zaczął zbierać różnego rodzaju przedmioty, tworząc w ten sposób zalążek swej pracowni, która najpierw mieściła się na Siemiradzkiego w Krakowie, a następnie w szwedzkim Lund. Z drugiej strony, postawa Piaseckiego doskonale wpisuje się w tendencję zbierackich pasji współczesnych artystów, którzy zamiast obiekt stwarzać, układają go z wybranych przez siebie ready-mades. Studio Piaseckiego samo w sobie jest dziełem sztuki, przez krytyków często bywa porównywane chociażby do Merzbau Schwittersa. Niestety, żadna z pracowni polskiego artysty nie zachowała się, nikt nie zatroszczył się o nie w ten sposób, w jaki badacze otoczyli opieką np. pracownię Bacona, którą starannie zabezpieczono, a następnie przeniesiono do dublińskiej Hugh Lane Gallery.

Kuratorzy wystawy postarali się jednak oddać charakter sławetnego studio polskiego artysty. Na środku jednej z sal Zachęty ustawiono olbrzymi czarny stół-gablotę, w której, przy użyciu szkła powiększającego, można oglądać heliografie. Obiekt ten ma nawiązywać do mebla z pracowni artysty, na którym rozłożone były prace przeznaczone dla oczu znajomych artystów i krytyków. Klimat tego magicznego miejsca przywołują również znajdujące się w ścianie galerii szufladki, w których oprócz kolaży i zdjęć lalek ułożono korespondencję Piaseckiego z dwoma innymi fotografikami jego pokolenia, z którymi się przyjaźnił - Zbigniewem Beksińskim i Jerzym Lewczyńskim. Wszelkie ślady tej korespondencji noszą ślady dekoracji utrzymanych w surrealistycznej aurze, przez co na wystawie zyskują ten sam status, co inne prace wykonane przez artystę. Nawet koperty, z uwagi na fantazyjny układ naklejonych znaczków, zdradzają jego rękę.

Natomiast autentyczne wnętrze pracowni, często przez Piaseckiego fotografowanej, można oglądać na oddzielnym, małym ekranie. Na ścianach sali galeryjnej zawieszono również tzw. miniatury, będące połączeniem techniki heliograficznej z kolażem i reliefem. Często posiadają one poetyckie tytuły, a niektóre tworzą kompozycje, które, ułożone w czarnych gablotkach, przywołują tym samym praktyki muzealne. Wysiłek kuratorski jest godny uwagi, lecz należy pamiętać, że sterylne wnętrze galeryjne nie jest w stanie oddać charakteru swoistego environment, będącego uwieńczeniem wieloletnich skłonności zbierackich Marka Piaseckiego, jakim była jego pracownia.

Jak zaznaczyłam wcześniej, artysta dorastał w traumatycznym klimacie II wojny światowej. Jego prace pozornie nie zdradzają trudnych chwil, ale można się zastanawiać czy gablotki z pokawałkowaną postacią lalki, będącej przecież namiastką człowieka, nie przywołują właśnie tamtej atmosfery? Przedmioty te kojarzą się z kapliczkami, w których umieszcza się wizerunki Madonny czy świętych, takimi, jakie wciąż można zobaczyć na podwórku niejednej kamienicy. Piasecki nie umieszcza w nich jednak wizerunku świętego patrona, lecz fragmenty dziecięcej zabawki, jakby chciał powiedzieć, że Boga nie ma, a jego miejsce zajęła Zagłada, której w żaden sposób nie da się wytłumaczyć czy ułagodzić. To skojarzenie wydaje się tym bardziej uprawomocnione, że niektóre gablotki (relikwiarze?) przypominają nawet muzealne gabloty wypełnione przedmiotami pomordowanych, znajdujące się w dawnym obozie śmierci w Auschwitz...

Marek Piasecki w Zachęcie

Badacze dość często cytują Dorę Ashton, która widząc obiekty Piaseckiego, zaprezentowane w latach 60. ubiegłego wieku w Krakowie, obok prac grupy PHASES, porównywała je do pudełek Josepha Cornella. Inni znowu przywoływali doświadczenia pop artu czy francuskiego Nowego Realizmu. Czy jednak przedmioty te nie są spokrewnione bardziej z asamblażami rodzimego artysty, obecnie zapomnianego, popularnego w PRL-u, Władysława Hasiora? A może wpływ na ich powstanie miały przejmujące gablotki Jonasza Sterna, którego Piasecki poznał przecież w wieku kilkunastu lat? Lalki pojawiające się w działaniach Piaseckiego mogą być również reminiscencją jego odwiedzin w krakowskiej „klinice lalek", gdzie bywał w wieku lat dziesięciu czy udziału w przedstawieniach Teatru Lalki i Maski „Groteska".

Fascynacje teatralne młodego chłopca w późniejszych latach znalazły wyraz przede wszystkim w fotograficznej dokumentacji działalności teatru Mirona Białoszewskiego. Sala ukazująca ten aspekt działalności Piaseckiego została zaaranżowana w ten sposób, by widz mógł poczuć aurę spektaklu Teatru na Tarczyńskiej - pomieszczenie pomalowano na czarno, ustawiono w nim ławkę, siedząc na niej można oglądać zastygłe kadry przedstawień. Bardzo często są to doskonałe portrety Białoszewskiego, z którym Piasecki się przyjaźnił, a także mieszkającej od wielu lat we Francji aktorki Białoszewskiego, malarki Ludmiły Murawskiej-Péju. Być może czarne skrzynki, w których artysta umieszczał lalki, są właśnie mini-teatrem, czymś w rodzaju sceny pudełkowej. Z pewnością nie bez znaczenia jest fakt, że Piasecki, jeszcze zanim poznał Mirona Białoszewskiego, był zafascynowany jego poezją. Można więc przypuszczać, że odkrywał w niej pokrewieństwo ducha, podobną miłość do drobiazgów dnia codziennego, którym można nadać wymiar niemal sakralny. To samo zainteresowanie peryferyjnością, kulturą podwórkową czy folklorem można odkryć w pracach młodego plastyka. Pamiętając o trudnym czasie kształtowania się wrażliwości Piaseckiego, należy też zauważyć, że lalki pokazano na wystawie jednocześnie w sposób niezwykle intymny, przywołując w ten sposób bliską mu tradycję surrealizmu, z pierwszym, najbardziej oczywistym i najczęściej przywoływanym skojarzeniem z erotycznymi lalkami Hansa Bellmera. Równie często mówi się jednak, że są to porównania bardzo powierzchowne. Niemniej, trzeba pamiętać o przypadkowej zbieżności: wyobraźnia młodego Piaseckiego kształtowała się w Krakowie, natomiast Bellmera kilkadziesiąt lat wcześniej w pobliskich Katowicach. Również Piasecki, tak jak Bellmer, fotografował lalkę tak, jak się fotografuje kobietę. Tworzył iście surrealistyczne zestawienia, ukazując czy to marionetkę na drzewie, czy nad oceanem.

Aparat fotograficzny towarzyszył artyście niemal od zawsze. Jeszcze w czasie okupacji, jako kilkuletni chłopiec, otrzymał od matki aparat Zeiss Ikon, będąc zaś w liceum odbył praktykę w laboratorium fotograficznym. Jako dwudziestolatek rozpoczął eksperymenty z papierem światłoczułym. Ale nie tylko eksperymenty. Fotografia stała się również jego źródłem utrzymania. Jego prace reportażowe były publikowane w czasopismach takich, jak „Stolica" czy „Świat Młodych", potem w tygodnikach „Kierunki" i „Po prostu", a także w „Fotografii", „Poezji", „Polityce", „Polsce", „Ty i Ja", „Więzi". Kuratorka wyeksponowała jednak okres współpracy artysty z „Tygodnikiem Powszechnym". Zdjęcia zaprezentowane zostały w sposób autonomiczny, jak również w powiązaniu z tekstem, na ekranach przypominających czytnik do mikrofilmów, co nie pozwala zapomnieć o ich pierwotnym przeznaczeniu. Bardzo często są to fotografie ilustrujące teksty Romana Tomczyka. Na wystawie pokazano również zdjęcia Piaseckiego włączone do książki tegoż autora Uczynki niemiłosierne, będącej zbiorem reportaży-opowiadań z polskiej prowincji, wydanym przez Znak, jak również sporą ilość ilustracji do książki Tadeusza Żychiewicza Ludzie ziemi nieświętej, stanowiącej wybór artykułów na temat zagadnień moralnych, obyczajowych, rodzinnych czy też kwestii sztuki sakralnej. Warto zaznaczyć, że fotografie te umieszcza się zazwyczaj w nurcie propagowanej w drugiej połowie lat 50. koncepcji reportażu metaforycznego, z czym trudno się nie zgodzić, zdjęcia te mają bowiem w sobie duży ładunek poetyckości. Są to portrety osób uchwyconych w czasie codziennej miejskiej tułaczki, czasami ślad obserwacji tego, co dzieje się pod nogami przechodniów, np. leżącego chorego czy pijanego mężczyzny, mijanego przez obojętnych ludzi. Bardzo często Piasecki fotografował relacje międzyludzkie z lotu ptaka, jakby wiedząc, że w ten sposób pozostanie na pewno niezauważony, że dotrze do prawdziwego jądra rzeczywistości. Można odnieść wrażenie, że sytuacje te zostały uchwycone przypadkiem, na co niekiedy wskazuje niestaranne kadrowanie, będące niejako wynikiem pospiesznej rejestracji wykonywanej przez podglądacza. Moją uwagę przykuły przede wszystkim dość liczne zdjęcia ukazujące dzieci, zazwyczaj bawiące się radośnie w przygnębiającym pejzażu miejskim. Ich witalność, tryumfująca w otoczeniu, w którym kilkanaście lat wcześniej królowała wojna i zniszczenie, jest niezwykle budująca. Wydaje mi się, że twórczość Piaseckiego jest silnie zakorzeniona w świecie dziecięcej wyobraźni, o czym świadczyć może chociażby ukochany przez niego motyw lalki.

Jak już wspomniałam, Piasecki traktował fotografie reportażowe nieco po macoszemu, uważając je wyłącznie za działalność zarobkową. Liczyły się dla niego heliografie, które sytuuje się na pograniczu grafiki i fotografii. Między zdjęciami reportażowymi a eksperymentami na papierze światłoczułym na wystawie umieszczono jednak zdjęcia o niepewnym statusie, robione do szuflady i nieprezentowane na wystawach, nieumieszczane również w publikacjach. Są to piękne, na mnie osobiście robiące o wiele większe wrażenie, niż heliografie, zdjęcia eksponujące abstrakcyjne piękno uchwycone pośród codziennej rzeczywistości - łuszcząca się powierzchnia murów kamienic, nierówne chodniki czy metalowe siatki. Fotografie te nie są, co prawda, oryginalne, o czym świadczą chociażby pochodzące z tego samego czasu podobne prace Zbigniewa Dłubaka, które niedawno można było oglądać w galerii Asymetria. Co ciekawe, również one zostały zrobione na wyłączny użytek autora. Fotografiom Piaseckiego można by nadać nazwę cyklu poezji Białoszewskiego - Ballady peryferyjne. Piasecki wykonując te zdjęcia, przełożył niejako na język wizualny doświadczenia swego przyjaciela, który pisał: Nie jestem godzien, ściano / Abyś mnie ciągle syciła zdumieniem...

Ten fragment ekspozycji został wzbogacony zdjęciami wykonanymi przez Piaseckiego w latach 90., drążącymi ten sam wątek, lecz oddziałującymi dodatkowo poprzez kolor. Prace tego typu skontrastowano ze znajdującymi się w tym samym pomieszczeniu heliografiami, przypominającymi nieco powiększone obrazy, jakie widzimy pod mikroskopem w czasie eksperymentów wykonywanych w pracowni biologicznej. Przywołują one w ten sposób raczej klimat muzeum historii naturalnej, niż galerię sztuki współczesnej. Skojarzenie to zostaje wzmocnione poprzez niektóre tytuły, takie jak Formy żywe. Zawieszane w pracowni heliografie musiały doskonale komponować się z rysunkami z atlasów anatomicznych, również stanowiącymi obszar zainteresowań autora. Oczywiście, prace te, co podkreślano już niejednokrotnie, łączą się z królującym w Polsce w czasie, z którego pochodzą, informelem czy malarstwem materii. Warto również zwrócić uwagę na oryginalne, kasetonowe obramowanie grafik, stanowiące ich integralny składnik.

Zwieńczeniem wystawy jest sala prezentująca prace Piaseckiego powstałe już po roku 1967, kiedy wyjechał do Szwecji. Obiekty te, pomalowane na czarno, są niezwykle ascetyczne, budzą nieuchronne skojarzenia z prostotą skandynawskiego designu. Oglądając je, trudno orzec, czy mamy jeszcze do czynienia z rzeźbą czy już z przedmiotem użytkowym, którego wygląd został naznaczony osobowością artysty. Łącznikiem pomiędzy tymi pracami a obiektami wykonanymi w Polsce może być czarna lalka, której głowę stanowi już jednak sześcian, forma korespondująca z innymi rzeźbami z „okresu szwedzkiego", a także ukochana przez artystę szklana kulka, będąca również elementem pracy powstałej w okresie wcześniejszym, która nadała tytuł całej wystawie - Fragile. Trudno przewidzieć, skąd u artysty wzięła się fascynacja tak enigmatycznym przedmiotem, przypuszczać można jedynie, że wiąże się to z jego wieloletnimi fascynacjami sztucznym człowiekiem, czyli lalką. Surrealizujący klimat dawnych prac przywołany jest również poprzez szklane klosze, takie, którymi zasłania się kremowe ciastka, chroniąc je przed wyschnięciem. Tutaj jednak zamiast smakowitych łakoci znalazły się czarne, minimalistyczne konstrukcje.

Wyselekcjonowane przez kuratorów prace powstały w latach 1956-75, a więc w okresie największej aktywności twórczej Piaseckiego. Ekspozycja rozpoczyna się od ukazania, co należałoby traktować jako swoiste signum temporis, zdjęć reportażowych, które sam artysta traktował wyłącznie jako działalność zarobkową, a także od prezentacji dokumentacji teatru Mirona Białoszewskiego. Kuratorzy podążają więc za obecnymi tendencjami, by zdjęcia ilustrujące artykuły w czasopismach czy dokumenty życia artystycznego traktować na równi z fotografią artystyczną. Także na odbywającej się niemal równolegle wystawie Sztuka cenniejsza niż złoto w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej wyeksponowano zdjęcia reportażowe Eustachego Kossakowskiego oraz dokumentację spektakli Tadeusza Kantora tegoż autora. I na ten wątek w przypadku wystawy dzieł Piaseckiego, jak mi się wydaje, trzeba zwrócić szczególną uwagę, jako że lalki czy heliografie były szeroko prezentowane w latach 60., podczas gdy pozostała część dorobku artysty była nieznana. Taki chyba też był zamysł samych kuratorów, ponieważ wyeksponowali oni wiele zdjęć tego typu, a poza tym stanowią one preludium wystawy. Należy pamiętać jednak, że artysta, mimo że wcześniej uśmiercany wielokrotnie, wciąż żyje i tworzy w intrygującym kraju Strindberga i Bergmana. Może więc czymś nas jeszcze zaskoczy.

Na koniec muszę dodać, że zwiedzanie wystawy jest prawdziwą ucztą estetyczną także z jednego jeszcze powodu: za sprawą muzyki Łukasza Pawlika, która, mimo że przeznaczona jedynie do boksu prezentującego dokumentację działań teatralnych Mirona Białoszewskiego, towarzyszy nam również w innych pomieszczeniach, spełniając przy okazji moje osobiste marzenia, by wędrowanie po galeriach sztuki połączone było zawsze ze słuchaniem muzyki.

Marek Piasecki, Fragile, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa, 27 listopada 2008 - 1 lutego 2009 roku; kurator: Joanna Kordjak.

Marek Piasecki w Zachęcie