Polski słownik erotyczny nie należy do najbardziej zasobnych. Widać to zresztą dobrze w literaturze i w filmie, kiedy dochodzi do przedstawień tzw. sytuacji intymnych. Słowa będące określeniami czynności seksualnych lub nazwami narządów, nacechowane są najczęściej negatywnym znaczeniem. Określenie mianem żeńskiego lub męskiego narządu płciowego, ma charakter poniżający. Nazwy czynności seksualnych, to także egzemplifikacje całej gamy zachować agresywnych. Jednak w chwilach intymnych kontaktów, słowa te są wypowiadane (powiedzmy, że zasadniczo raczej w tym swoim pierwotnym znaczeniu). Widoczna od pewnego czasu asymilacja wulgaryzmów ze sfery seksualnych zachowań, świadczy nie tylko o procesie uzupełniania potocznego słownika, ale także o bardziej wyraźnym zaistnieniu erotyki w polskiej kulturze.
Przedstawiciele sztuki krytycznej w swych działaniach, mocno zaznaczają kontekst współczesnej kultury masowej, a konkretnie - tworzonej przez nią ikonosfery. Walka z kreowanym tutaj np. wizerunkiem kobiety i mężczyzny (oraz ich wzajemnymi relacjami), paradoksalnie zbliża ich jednak do sposobu myślenia bardzo bliskiego… kręgom zachowaczego katolicyzmu. To zaskakujące jak często, w przypadku prac obu Katarzyn, Górnej i Kozyry lub Artura Żmijewskiego, mamy do czynienia z pojawianiem się motywów wanitatywnych, o jak najbardziej judeochrześcijańskim rodowodzie. Wyrażana w nich rezerwa wobec ciała i jego funkcji, niekoniecznie seksualnych zresztą, przybiera zazwyczaj formę jakiejś dziwnej (choć w społeczeństwie tak bardzo stymulowanym przez religię katolicką - zrozumiałej niestety) fascynacji przemocą i sytuacją poniżenia.
Popkulturowa wersja męsko-damskich relacji, ma tyle wspólnego z tzw. rzeczywistością, co któryś z zestawów klocków Lego lub piktorial w Playboyu czy Cosmo. Erotyka i kreowane przez nią sytuacje, mają oczywiście swoje ambiwalencje. Problem polega na tym, żeby mówić o tym językiem współczesnym, który nie jest prostą translacją jakiejś ideologii. Pokazane w galerii Zderzak prace Basi Bańdy to interesujący przykład malarstwa, w którym sposób prezentacji tematyki erotycznej, dość mocno różni się od tego, co serwują nam tym zakresie, zazwyczaj cierpiące i bolesne "artystki krytyczne".
Oczywiście jest to też pewien rodzaj gry z widzem, której nie można odbierać na poziomie dosłowności. Mamy tutaj, bowiem melanż estetyki dziewczyńskiej, ludowej sztuki naiwnej i sposobu malowania a la Basquiat (lub może nawet bardzie w konwencji wczesnego popartu). Nonszalancka kreska pojawiających się rysunków (ołówek lub długopis) o obscenicznym charakterze, quasi-dziennikowe zapisy (czasem w postaci anagramów), cała gama kwiecistych wulgaryzmów i natrętnie różowa kolorystyka, sprawia że, wszystko to, wcale nie jest wyłącznie dziewczęco-psipsi-cici-ładniutkie, jak sugerowałby tytuł tej wystawy, brzmiący... "CiCi" właśnie.
Na obrazku pt. "Jak chcesz?". Pojawia się odpowiedź: "No to kutas między cyce" i zestaw stosownych rysunków. W pracy pt. "Co będę robić nad morzem", nie ma ilustracji za to możemy przeczytać długą wyliczankę synonimów terminu "pieprzyć się". Na innym obrazie pojawia się słowa "spierdalaj" i "proszę". Bańda używa kolokwializmów (w tych niby-dziennikowych zapisach), także po to, żeby pewien sposób oswoić mniej lub bardzie osobiste, intymne (czy wchodzące w zakres wstydu) sytuacje, które stają się tematem jej obrazów. Warto zwrócić uwagę, że to "wulgarne" słownictwo, które tak zaszokowało recenzentkę krakowskiego dodatku Gazety Wyborczej, niemal kompletnie zatraca swój agresywny (czy poniżający) wydźwięk, oczywiście nie wyzbywając się przy tym całej gamy znaczeń ze sfery erotyki.