Wyjazd do Berlina miał zaowocować tryptykiem: dwoma rozmowami i recenzją. Wyszło z tego dwa i pół tekstu, bo napisanie relacji z najnowszej wystawy Roberta Kuśmirowskiego okazało się zadaniem ponad moje siły.
Długo zastawiałem się co napisać, by nie popaść w banał - by po raz enty nie powtarzać, że Kuśmirowski konstruuje niesamowite imitacje, w jakim kontekście oraz dlaczego, przypuszczalnie, to robi - no i co z tego wynika. To wszystko wiemy z szeregu publikacji - by nie powiedzieć: znamy na pamięć - a powtarzanie oczywistości do niczego nie prowadzi. W momencie głuchej bezradności stwierdziłem nawet, że Kuśmirowski to artysta, którego zadziwiająco wiele łączy z Pollockiem - nie, nie chodzi mi tylko o wspólną dla obu panów transowość tworzenia, ale o to, że po kolejnej wystawie stajemy wobec ich dzieła zupełnie bezsilni. No bo - co można powiedzieć o dziesiątej wystawie Pollocka? On po prostu robi swoje, a my możemy tylko - i aż - towarzyszyć mu stojąc z boczku i pokornie oglądając kolejne prace.
Przeczytawszy po raz kolejny teksty z kapitalnego katalogu (choć w istocie jest to bez mała reader) wydanego przez Hatje Cantz1 stwierdziłem dodatkowo, że recepcja twórczości Kuśmirowskiego pęka wzdłuż granicy "nowej" i "starej" Europy. Krytycy i kuratorzy wywodzący się z tej ostatniej po oceanie sztuki pływają w stylu dowolnym, lecz z nudów często robią "deskę" i bezrefleksyjnie dryfują po nazbyt spokojnej tafli wody. Zazwyczaj ujmują więc twórczość Lublinianina w rygor znanych i lubianych teorii - zgrabnie ją przycinają, a następnie wygładzają żelazkiem napędzanym duszą setek przeczytanych tomów. I już sztuka przez duże "S", a więc sztuka, której nie sposób na chłodno wykoncypować, zaprojektować i wykonać, przybiera kształt, który bez trudu zmieści się w jednej z popularnych szufladek - będzie pasować jak ulał. W wypadku Kuśmirowskiego wzięcie ma naturalnie szuflada pt. "Jean Baudrillard", choć obok czekają już kolejne, z napisami "Habermas", "Barthes", a nawet "Sontag" - i tak dalej, i temu podobne. W każdym razie wiele wskazuje na to, że na zachód od Odry wszelka sztuka daje się opisać jednym i tym samym językiem, i że w każdym dziele chodzi w gruncie rzecz o jedno i to samo - nie wyciągajmy jednak zbyt pochopnych wniosków.
Natomiast Polacy - i, mniemam, reszta dzikich ludów zamieszkujących wschodnie rubieże naszego kontynentu - są tu dalece bardziej ostrożni. Tu - czytam w rzeczonym katalogu - już nikt nie szafuje głośnymi nazwiskami, a jeśli jakieś się wymsknie, to raczej z przyzwyczajenia lub wrodzonego wyczucia taktu - wiadomo: na salonie łatwo palnąć faux pas, lepiej się ubezpieczyć. Warto jednak uwierzyć w cnoty słowiańskiej duszy - i serca! - bo to, co kreślą o Kuśmirowskim rodacy jest dużo bardziej przekonywujące od elaboratów tych, którzy elaboratów popełnili już nadto. Co by nie mówić, najświeższa artystyczna krew tryska ostatnio ze złóż wschodnich (także południowo), a tryska bodajże dlatego, że tu sztuki się nie wymyśla, tylko rodzi "tak, jak jabłoń rodzi jabłka".
Tak czy owak, po raz kolejny przeczytałem szereg tekstów dotyczących twórczości Roberta Kuśmirowskiego - i stwierdziłem, że wiele więcej się tu nie powie. Z drugiej strony żartobliwie stwierdzić można, że aby zrozumieć fenomen tej sztuki, wystarczy poznać jej zachodnią recepcję - i pojąć, że jest raczej odwrotnie. Oczywiście my tej recepcji potrzebujemy, bez niej bylibyśmy jedynie dzikusami - no więc niech ona sobie będzie. Artyście na pewno to nie zaszkodzi (dobrej sztuce nie zaszkodzi nic), a może pomoże tam, gdzie wszystko musi być zmierzone, policzone i sklasyfikowane. A o tym, że jest to dość proste, świadczy fakt, że szybko nauczyliśmy się tej zabawy. Na szczęście - sądząc po wspomnianych tekstach - pamiętamy jeszcze skąd się to wszystko bierze. Wiemy, że sztuka (nie mylić z intelektualnym rebusem) najpierw jest niemożliwą do przewidzenia, wymykającą się wszelkim rygorom kreacją - a dopiero potem okazuje się, że odzwierciedla również przynajmniej trzy czwarte teorii wykładanych na uniwersytetach... Jednak zapewne już niebawem i my będziemy produkować sztukę taśmowo, a następnie dziwić się, dlaczego nasza ziemia nie rodzi kolejnych wybitnych twórców, skoro poznaliśmy wszystkie teorie i przeczytaliśmy wszelkie książki. I tu do głowy znów przychodzi mi Pollock, więc może to nie było wcale takie przypadkowe skojarzenie.
Oczywiście refleksja nad kolejnymi realizacjami Kuśmirowskiego jest także i moim udziałem - jednak nawet, gdy staram się oddzielić tę czynność od czynności zwanej "dopasowywaniem do znanych koncepcji", to i tak wpadam w pułapkę. Wpadam, bo to, że sobie coś pomyślę, połączę sprężystymi nitkami dwa czy trzy kłębki nośnych teorii nie ma tu najmniejszego znaczenia. Ot, po prostu - ta sztuka zmusza do pokory, nie ma co się unosić.
Oczywiście skrupulatny krytyk zapoznany już z unijnymi normami odnotuje, że oto Kuśmirowski pokazał w Berlinie coś nowego: biel laboratorium, a nie kurz cmentarzysk i dawnych pracowni, sterylność, a nie zagracony magazyn. Czy jest tak jednak na sto procent? Nie jestem wcale pewien, wiem natomiast, że Kuśmirowski kroczy swoją drogą i jakakolwiek próba okiełznania jego talentu, ujęcia go w zgrabne ramy, będzie nie tyle pocieszna, co zupełnie jałowa. On i tak zrobi swoje, a my możemy tylko i aż towarzyszyć mu stojąc z boczku i oglądając kolejne prace.
Rober Kuśmirowski, DATAmatic 880, Galerie Magazin (Berlin), do 19 stycznia 2008.
10 stycznia (czwartek) o g.18 odbędzie się spotkanie z artystą pt. 35 lat pracy twórczej Roberta Kuśmirowskiego (cykl "Moja historia sztuki"). Sala Kino/Audytorium, CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa.