Zza szyby Tomasz Kowalski w BWA Zielona Góra i Galerii Pies

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Tomasz Kowalski zakończył właśnie mini-tournée po zachodniej Polsce. Następną wystawę, w maju, będzie miał już w berlińskiej galerii Carlier | Gebauer. A mi nie idzie ten tekst. Skreślam, dopisuję, zamieniam miejscami - i znowu skreślam. Słowem: nie wiem, co napisać. A nie wiem co napisać, bo nie wiem co myśleć. Czas jednak zmierzyć się z tym malarstwem. Jeśli więc niniejszy szkic będzie przypominał spowiedź u terapeuty - trudno. Mam nadzieję, że zadowoli chociaż relatywistów przekonanych o niemożności wartościowania sztuki.

Tomasz Kowalski, Bez tytułu, 50 x 35 cm, 2007
Tomasz Kowalski, Bez tytułu, 50 x 35 cm, 2007

1.

Ledwo półtora roku temu Kowalski zadebiutował w krakowskiej galerii Nova. Obecnie kończy się "Piosenka", druga część wystawienniczego dyptyku rozpisanego na zielonogórskie BWA i poznańskiego Psa. Co między nimi?

"Jestem pewien tego co robię" - powiedział Kowalski w rozmowie z Krzysztofem Masiewiczem i Piotrem Bazylko. I nie sposób nie przyznać artyście racji. Tylko nie wiem czy to do końca dobrze. Bo jeśli może istnieć coś takiego jak zbyt dobre malarstwo, to w pewnym sensie jest nim malarstwo Kowalskiego. Od początku osobne. Wyraźne na tle pustki jaką zostawili po sobie malarze z roczników '70. To musiało zadźwięczeć. I zadźwięczało. Kowalski zaproponował koherentną wizję malarstwa odwróconego od codziennego doświadczenia, lecz zanurzonego w artystycznej tradycji. Gest ryzykowny, ale jak się okazało opłacalny. Cytaty nie są tu dętą gierką kolejnego erudyty, mającą jakoby skrywać jakieś głębsze sensy, ale raczej niezobowiązującą zabawą. Stąd nawet jeśli nawiązania Kowalskiego są oczywiste, to nie rażą dosłownością. Jakby tego było mało, artysta porusza się w manierze co najmniej staroświeckiej. Kolory przygaszone: sine, brudne błękity, kremowa kość słoniowa, wypłowiałe zielenie, mocne, nasycone czerwienie, szeroki wachlarz ugrów, w końcu czerń. Tło po akademicku przetarte, niby pożółkłe ze starości. I tu też udało się zachować równowagę.

Jednak Kowalski wie, w co gra. Świadczą o tym obrazy o malowaniu, tautologiczne przedstawienia, które składają się na świat równoległy nie tyle wobec rzeczywistości, co świata odmalowanego przez Kowalskiego. Kompozycja szkatułkowa jest nieodmiennie atrakcyjna... a jednak coś zaczyna w tym szczelnym świecie kruszeć. Tak, jak po odarciu cebuli ze wszystkich warstw nie zostaje nic, tak malarstwo Kowalskiego, im bardziej zredukowane o zbędne elementy, im bliższe doskonałości, im dokładniejsze - tym mniej w nim esencji. To dobrze, że Kowalski nie pokazuje już akwareli, które mogły wyjść spod pędzla Marcela Dzamy, to dobrze, że rękę ma coraz pewniejszą. Nie przeszkadza również, że z czasem jeszcze bardziej zawęził gamę kolorów, dzięki czemu obrazy, na początku niemal infantylne, nabrały szlachetnej surowości. A jednak między mną a tymi pracami - najnowszymi pracami - wyrosła niewidzialna szyba. Kiedy przechadzałem się po białym kubiku zielonogórskiej BWA nie mogłem przebić się przez idealny kształt tej ekspozycji. W większości były to dobre obrazy. Co ja mówię - dobre! Kilka było naprawdę znakomitych (co ciekawe, w większości zostały namalowane na desce). Jak ten ze scenką rodem z Giorgione'a. Albo ten z zaplątanym w pajęczynę rubinem. Czy jeszcze jeden, z łyżwiarzami sunącymi po zamarzniętym jeziorze imprimitury. A jednak coś powodowało, że oglądałem je z zaciekawieniem naukowca, jak eksponaty w muzeum. Dodatkowo zmierziły mnie drewniane obiekty, maszyny z obrazów przeniesione w trzeci wymiar. Po co? Także i w tym wypadku lepsze okazało się być wrogiem dobrego. Chłodne są te maszynki - bibeloty.

Tomasz Kowalski, "Piosenka", (dzięki uprzejmości Galerii Pies i Galerie Carlier | Gebauer). Fot. Piotr Zawada
Tomasz Kowalski, "Piosenka", (dzięki uprzejmości Galerii Pies i Galerie Carlier | Gebauer). Fot. Piotr Zawada

W galerii Pies jest dokładnie odwrotnie, a jednak tak samo. Wnętrze wiekowe, drewniana podłoga skrzypi, wysokie stropy, piec-koza... samograj! Światła przygaszone, w sali tylko dwa obrazy. Jeden duży, niemal czarny, a drugi szczególny, bo zwisający z sufitu. Specjalnie: ma awers i rewers. Z przodu oglądamy maszynę, która maluje rewers obitego płótna. Z tyłu tenże rewers, coś w stylu wanitatywnej martwej natury. W tym samym pomieszczeniu jeszcze dwa modele maszyn. Atmosfera podbija tu malarstwo, a malarstwo atmosferę, trochę tak, jakby te prace nie mogły obronić się same. W Psie czułem się jakby pokaz był chwilowy i wyreżyserowany, jakby po moim wyjściu ktoś szybkim ruchem miał odsłonić okna i wrócić do swoich spraw. W każdym razie zwisający z sufitu obraz zawiera swoją własną demistyfikację. Bo nawet jeśli chcemy zajrzeć za to malarstwo, uchylić nieco kurtynę, którą tak często maluje Kowalski, to zawsze znajdujemy tam tylko je samo, a więc znajdujemy tam pustkę.

2.

Nadszedł już chyba czas by przywołać nazwisko Jakuba Juliana Ziółkowskiego. Bo ono, naturalnie, paść musiało (i powinno). Nie mam jednak zamiaru porównywać obu artystów na poziomie formalnym. Jeśli nie widać oczywistych zapożyczeń (mniejsza, świadomych czy nie) zawsze będzie to jałowe. One u Kowalskiego istnieją, zgoda, ale są na tyle mało istotne, że nie ma o co kruszyć kopii. To pojedyncze gesty, jakieś echo gestu Ziółkowskiego odbija się w tym czy innym pociągnięciu pędzla młodszego malarza, w jakimś rozwiązaniu kompozycyjnym; w jakiejś figurze. Jednak Kowalski i Ziółkowski konstruują dziś zupełnie inne światy. To raczej to, co znajduje się pod malaturą sprawia, że malarstwo Kowalskiego jest dla mnie tak ambiwalentne.

Tomasz Kowalski, "Bez tytułu", 27 x 33 cm, 2007
Tomasz Kowalski, "Bez tytułu", 27 x 33 cm, 2007

Trywializując, malarstwo Ziółkowskiego jest kolorowe, a Kowalskiego ciemne, zgaszone. A jednak to Ziółkowski jest w moim odczuciu malarzem, który maluje emocjami, impulsywnym, a przez to niezwykle autentycznym. Progres Kowalskiego jest jak spacer po precyzyjnie zaplanowanej trasie. Nie ma tu miejsca na zaskoczenie, jest co najwyżej rozumna selekcja zbędnych elementów. Ziółkowski jest rozbuchany, a jego droga, wbrew pozorom, poszarpana. Co i rusz zmienia stylistyki, a ścieżki, po których kluczy przecinają sie tworząc zawijasy w kształcie zwielokrotnionego DNA. Kiedy patrzę na jego obrazy, widzę malarza łapczywego, goniącego od obrazu do obrazu, wszechstronnego, a przy tym spójnego. Czasem ironicznego, czasem ujmująco naiwnego, wręcz figlarnego - ale zawsze prawdziwego. Ziółkowski w pewnym sensie jest jak dziecko, tak samo jego obrazy - popuszczone, malarskie par excellence... I to dobrze, bo trudno malować w nadrealnej poetyce na zimno, "z głowy". Kowalski raczej rysuje, choć może lepiej powiedzieć będzie - ilustruje. Ziółkowski nie boi się próbować - czasem po prostu maże, ale robi to z wielką lekkością i swadą. Lecz co ciekawe to on deklaruje, że większość jego obrazów "od dawna posiada jedną niezmienną cechę: jest tam ukryte zło lub nadchodzące nieszczęście". Wydaje mi się, że malowane jest dla niego na wagę złota, jakby to była jedyna droga ucieczki. Tego wszystkiego nie znajduję u Kowalskiego. Brak mi w jego perfekcyjnych obrazach zatracenia, czuję, że w jakiś sposób sam autor jest do nich zdystansowany. Wilhelm Sasnal powiedział kiedyś, że "więcej tajemnicy jest w norze węża niż w gnieździe ptaka". Tu jest odwrotnie: to za kolorową maską komedianta, a nie w tunelu strachu kryje się prawdziwe życie.

Tomasz Kowalski, "Bez tytułu", 27 x 32 cm, 2007
Tomasz Kowalski, "Bez tytułu", 27 x 32 cm, 2007

3.

Niektóre rzeczy najlepiej widać przez kontrast. A więc to o taką terapię chodziło? Zadziwiająco lekko pisało mi się o Ziółkowskim. W wypadku Kowalskiego mocuję się z każdym zdaniem, nie jestem w stanie wygenerować żadnej wiążącej oceny, a jeśli jakaś już się pojawi - to przecieka mi przez palce. Nie powiem, że jest to malarz niedobry, nie pochwalę go również w sposób jednoznaczny, choć... tak, to ciekawe malarstwo. Chciałbym oddać jednak Kowalskiemu sprawiedliwość. To malarz, który tak naprawdę dopiero zaczyna karierę. A Dawid Radziszewski słusznie przecież zauważył: "To jeden z najbardziej obiecujących młodych artystów w Polsce. Wypracował sobie własny, bardzo oryginalny język malarski. Każdy obraz jest dla niego budowaniem kolejnego świata, czasem światy między nimi przenikają się, nie mając zbyt wielu punktów styku z naszą, realną rzeczywistością". I wiele z tych obrazów jest świetnych, jak choćby zwykłe martwe natury: wazony z kwiatami.

Być może wszystko sprowadza się tu do emocji, intuicji. Tego, czego wymagam od sztuki tworzonej w tym medium. A może to ja nie umiem dotrzeć do tego malarstwa? Nie wiem, w każdym razie przy każdej próbie napotykam niewidzialną barierę. Może to sam Kowalski wzniósł labirynt, z którego nie może się teraz wydostać?

Tomasz Kowalski, "Piosenka".
BWA Zielona Góra (11.1.2008 - 3.2.2008) i Galeria Pies (14.3.2008 - 7.4.2008). Kurator Dawid Radziszewski.