Po angielsku, czyli Warsaw Gallery Weekend

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Warsaw Gallery Weekend – tytuł imprezy był we wszystkich materiałach pisany z angielska, kosmopolitycznie. Ale dalej już szło po naszemu i można się było dowiedzieć o „21 najlepszych galeriach warszawskich”. Ten mało skromny message docierał więc także do nieszkolonych w językach widzów. Jak już, pisałbym o „21 etosowych galeriach”.

Jako wstęp do weekendu dwa dni wcześniej w Muzeum Sztuki Nowoczesnej otwarto okolicznościową wystawę. Nieudaną. Dziwię się, że tak poważna instytucja, którą wspieram całym sercem i znaczną częścią wolnego czasu, zdecydowała się pokazać niekuratorowaną wystawkę (Showroom) „sztuki na sprzedaż”. Nie rozumiem decyzji, ale czuję sympatię do galerii Pola Magnetyczne, która chyba jako jedyna nie skorzystała z tej wątpliwej reklamy.

W galerii Raster wystawa drukowanych na podstawie photoshopowanych zdjęć Oskara Dawickiego wielkoformatowych płócien. Wzorowanych, czy może nawet bezczelnie nawiązujących do postaci z „Rozstrzelań” Andrzeja Wróblewskiego. Oskar stworzył w nich dramatyczną choreografię fragmentów własnego ciała. Ale o ile figury Wróblewskiego wydają się zrezygnowane i pogodzone z losem, to mimika Oskara pokazuje dramatyczną walkę, obronę, brak zgody. W moim odczuciu dobre, pobudzające do myślenia prace. Ale całość wystawy może budzić wątpliwości: głupiutki film pokazujący casting trzech aktorek do filmu „Performer”, no i ten kształt psa, przykryty w rogu sali wystawowej kawałkiem czerwonej wykładziny... A może to miał być sam Autor, a ja nie zrozumiałem? W każdym razie pretensjonalne. I nie wiadomo do końca, czy temat śmierci został przez Artystę potraktowany poważnie, czy robi sobie z niego jaja. Raster w tle dba o profesjonalną oprawę wystawy. Duże płótna są dostępne w edycji trzy sztuki każde. Na pewno chętnych nie zabraknie. A dla mniej zdeterminowanych trójpaki: trzy zdjęcia w formacie dużej kartki świątecznej każde. Edycja 15 sztuk. W oprawie lub (ciut taniej) bez niej. Dla każdego coś miłego. Sam bym kupił.

Oskar Dawicki, „O jedną pracę za mało”, galeria Raster
Oskar Dawicki, „O jedną pracę za mało”, galeria Raster

Oskar Dawicki organizował warsztaty nauki kopiowania swojego podpisu. Nie mogłem w nich brać udziału, ale umówiłem się z Artystą na skończenie kursu eksternistycznie. Wtedy ruszę z produkcją „autentycznych Dawickich”, że Raster się schowa!

Na WGW przyjechał namówiony przeze mnie niemiecki Art Director raczkującej galerii z Monachium. Niemiec nawiązywał kontakty błyskawicznie i szybko wpadł w zachwyt z powodu bycia w centrum sztuki polskiej. Teraz pewnie odpoczywa na Oktoberfest. Przyjechał zauroczony Maciejowskim, odjeżdżał zachwycony intensywnym weekendem i malarstwem Bartka Materki, z którym planuje wystawę.

Na wystawach spotkać można było też kuratorów z Łodzi i Krakowa. Czas pokaże, czy były to wizyty towarzyskie, czy zaowocują odkryciem tego lub innego nazwiska. Nie tylko ja miałem „swojego obcokrajowca” pod opieką przez te trzy dni. Dwóch kolekcjonerów zza Odry szczególnie wzbudzało nadzieje i marzenia niejednej obskakującej ich galerii. Chęć „bycia ustawionym na najbliższe pół roku”, jeśli kupią... jeśli kupią właśnie ode mnie... biła w oczy. Rynek sztuki współczesnej w Polsce, wbrew temu co się mówi, jest ciągle bardzo wąski.

W Propagandzie postanowiono dać odwiedzającym lekcję historii Łodzi Kaliskiej. W tym celu wywieszono między innymi podniszczoną czarną szmatę z naklejonymi fotografiami. Publiczność szukająca w tej galerii dobrej sztuki mogła być tym razem grubo zawiedziona.

Łódź Kaliska, „Botticelka”, collage, 1989, galeria Propaganda
Łódź Kaliska, „Botticelka”, collage, 1989, galeria Propaganda

Do Galerii Dawida Radziszewskiego (którą z uwagi na jej niewielkie rozmiary i formaty prac prezentowanego w ten weekend artysty nazwałbym „Galerią trochę więcej niż jednego obrazu”) się nie wybrałem. Odrzuciła mnie bardzo złym obrazem pokazanym w Showroomie w MSN. „Kowalskiego (Tomka) można lubić albo nie lubić” – podsumował tegoroczną ofertę galerii Dawida znajomy kolekcjoner.

Za to wybranie się do galerii Pola Magnetyczne na wystawę Grzegorza Kowalskiego opłacało się bardzo. Niezwykle starannie wybrane i zaprezentowane prace, które powstały w związku z podróżą do USA bardzo młodego wówczas Kowalskiego, stworzyły bardzo interesującą całość. Tak pod względem artystycznym, jak i historycznym. To jeden z niekwestionowanych jasnych punktów tego, co widziałem w ten weekend.

Drugim była wystawa Natalii LL. Lokal_30, po świetnej wystawie Józefa Robakowskiego parę miesięcy temu, pokazał kolejny high-light, ugruntowując mój podziw dla pracy prowadzących galerię. Pokazano stare, piękne prace Artystki, które dobitnie pokazują, że ograniczanie jej twórczości do obszaru „sztuki konsumpcyjnej” jest nieodpowiedzialnym uproszczeniem. Brawo.

W galeriach zamieszkujących w Domu Funkcjonalnym na Saskiej Kępie nie znalazłem dla siebie nic. Ani trzy znaczki pocztowe wiszące w sali na trzecim piętrze, ani oferta prezentowana na parterze nie miały w sobie niczego, co by mnie zafrapowało. W efekcie pewnie przez dłuższy czas nie wybiorę się w te okolice.

Czułość, w przytłaczającej kubaturze zrujnowanej hali Koszyki, nie nawiązuje do złotego okresu galerii w willi na Dąbrowieckiej. Wystawa Pawła Eibela sprowadzała się do gipsowej ściany ze szczeliną i interesującej pracy wiszącej obok. Dobre, ale mało. Pozostałe prace albo już widziałem, albo były banalnymi, nadmuchanymi pseudotreścią fluoryzującymi seledynowo kartkami papieru.

Last but not least, wystawa Bownika w pałacu Branickich. Bownik niezwykle poważnie traktuje to, co robi i widać to w każdym jego zdjęciu. Ich artystyczna wymowa czaruje mnie dowcipem (Łania) czy tajemniczą atmosferą (Dziesiąty dzień lata). Jednocześnie wszystkie fotografie wyróżniają się nienaganną techniką i są starannie oświetlone. Oglądanie prac, które mogłyby być pokazane na najlepszych Gallery Weekendach Europy, jest czystą przyjemnością.

Bownik, „Dziesiąty dzień lata”, 2013, galeria Starter
Bownik, „Dziesiąty dzień lata”, 2013, galeria Starter

Na ekskluzywnym przyjęciu na zakończenie weekendu Ważna Osoba ze Środowiska z uśmiechem zgodziła się, że poziom tegorocznego WGW był taki sobie. Ale dla pocieszenia dodała, że poziom niedawno zakończonego Berlin Art Week też był średni. Mamy tu w Warszawie tak samo złą sztukę jak w Berlinie – to była jej „optymistyczna” konkluzja. Za to na co najmniej europejskim poziomie było zorganizowane w ramach WGW spotkanie z Julią Stoschek, kolekcjonerką aktualnej sztuki, głównie wideo, prowadzącą prywatne muzeum w trzypiętrowym budynku dawnej fabryki w Düsseldorfie. Miałem niedawno okazję zobaczyć tam wernisaż pokazu prac Eda Atkinsa i Frances Stark – była to jedna z robiących największe wrażenie wystaw widzianych przez mnie w ostatnich latach. Wybitna, intrygująca sztuka, perfekcyjna aranżacja wsparta najwyższej klasy techniką. Stoschek w Warszawie mówiła o motywach kolekcjonowania, o swoich fascynacjach, ale też o kulisach zbierania stosunkowo nowego medium, jakim jest wideo. I trzy razy oferowała chęć pokazania prac ze swoich zbiorów w Warszawie. Zachęto, CSW – do dzieła! Instytut Adama Mickiewicza, organizując spotkanie ze Stoschek pokazał, jak można w inteligentny i wartościowy sposób wesprzeć i urozmaicić program WGW. Szkoda, że dla tak małego grona słuchaczy!

Cóż napisać w podsumowaniu? Jeśli się chwilę zastanowić, to łatwo dojść do wniosku, że w Polsce jest wiele dobrej sztuki. Spotkany w jednej z galerii Krzysztof Bednarski tworzy interesujące rzeźby w pracowni na Nowowiejskiej, widziany na finisażu Piotr Jaros – kiedyś ceniony i kupowany przez śp. Petera Ludwiga – też nie próżnuje. Nazwisk jest wiele, warto wśród nich poszukać. Bo część galerii wystawiających podczas tegorocznego Warsaw Gallery Weekend bardziej niż tlenu potrzebuje wzmocnienia o interesującą sztukę odważnych artystów.