Kim był Martin K., czyli celebracja klęski

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Na tej wystawie wszystko jest jakoś dziwnie pokręcone. Wielka retrospektywa artysty, która zaczyna się od komicznej instalacji z artystą postawionym do kąta. „Do kąta Martin i wstydź się”. To nie sam artysta, ale jakaś kukła, jego podobizna sterczy tam za karę. Sam twórca nigdy nie był cicho. Warczał, gryzł i przedrzeźniał innych wielkich artystów. Na przykład Beuysa. Teraz milczy, ale jego sztuka jeszcze mówi.

Martin Kippenberger,
Martin Kippenberger, "Einer von Euch, Unter Euch, Mit Euch",
portret Martina Kippenbergera, 1977
offset na papierze, 59,5 x 42 cm.
© Estate Martin Kippenberger,
Galerie Gisela Capitain, Köln

Sehr gut / Very Good. Dzieła zebrane niemieckiego artysty na wystawie w okazałej galerii Hamburger Banhof w Berlinie. W stolicy. Wyróżnienie pośmiertne. Kippenberger zmarł w 1997, miał 44 lata. Za życia wszędzie go było pełno. W knajpach, popularnych miejscach artystycznej bohemy, artystycznego świata, w polu sztuki. Ale nikt go nie traktował poważnie. Der Witzler, kawalarz. Głupek i do tego wredny. Martin, do kąta i wstydź się. Pijak. Tyle mówi o nim legenda, echo życia towarzyskiego między Berlinem, Hamburgiem i Nowym Jorkiem.

Poważnie traktowali go restauratorzy. Na przykład właściciel restauracji Paris Bar w Berlinie udzielił mu dożywotniego rabatu na posiłki i drinki w zamian za obraz poświęcony tej restauracji. Być może, jeśli w tej restauracji pojawił się jakiś uznany artysta, na przykład taki, który już doczekał się retrospektywy, Kippenberger mógł go znieważyć jakimś żartem albo inną durnotą. Tak mówi legenda. A ta wystawa buduje legendę.

Martin Kippenberger, "Paris Bar", 1993, akryl na płótnie, 259 x 360 cm, François Pinault Foundation. © Estate Martin Kippenberge
Martin Kippenberger, "Paris Bar", 1993,
akryl na płótnie, 259 x 360 cm,
François Pinault Foundation.
© Estate Martin Kippenberger,
Galerie Gisela Capitain, Köln

Kukła stoi w kącie sali. Rozbrzmiewa w niej śmieszny głos, powtarzający w kółko: „Ja, nein”. To żart z akcji Beuysa. Ta cała wystawa to żart ze sztuki, żart z artysty, mężczyzny, twórcy, geniusza. Beuys to w Niemczech święty. Ale może Picasso to jeszcze lepszy cel. Paradygmatyczna figura nowoczesnego geniusza sztuki. Archiwum sztuki posiada ikoniczne zdjęcie Picassa w slipach, prężącego się do zdjęcia Kippenberger nie odmówił sobie tej przyjemności i również sportretował się w białych majtkach naciągniętych na pękaty brzuch.

Kippenberger w roli Picassa, Beuysa. Różne historyczne i fikcyjne postacie. Spider-Man, pająk. Kim był sam Kippenberger? Ta wystawa przypomina trochę strukturę filmu „Obywatel Kane”.

Kippenberger przybył do Berlina, mając dwadzieścia parę lat, pod koniec lat siedemdziesiątych. Miał za sobą nieukończone studia artystyczne w Hamburgu i pomysł, żeby zostać animatorem alternatywnego życia kulturalnego podzielonego miasta. Założył klub i chciał go prowadzić na wzór fabryki Warhola. Chociaż właściwie to chciał być aktorem, próbował sił w filmie. Ale jednak w międzyczasie założył zespół rockowy. Zresztą w Belinie mieszkał krótko, potem był trochę tam, trochę tu, dużo jeździł po świecie. Poznawał ludzi i wciągał ich do swojej dziwacznej fantazji, jak być artystą. Wynajmował speców od plakatów filmowych i zlecał im malarskie kopiowanie własnych fotograficznych portretów, na których pozował w dziwacznych, zawsze zabawnych pozach. To była jego typowa strategia, zapożyczał się u innych, przejmował cudze motywy, sklejał je i poddawał ironicznej obróbce.

Martin Kippenberger, bez tytułu (z serii
Martin Kippenberger, bez tytułu (z serii "Lieber Maler, male mir"), 1981,
akryl na płótnie, 200 x 300 cm, kolekcja prywatna.
© Estate Martin Kippenberger,
Galerie Gisela Capitain, Köln

Ironią przesiąknięty jest projekt, który dał tytuł wystawie na dworcu hamburskim. „Sehr gut / Very Good” to seria białych obrazów, na których majaczą niemal niewidoczne fragmenty wielkich napisów, zdań, wyrazów napisanych – co widać przy bliższej inspekcji – niewprawną ręką, jakby dziecka. Bo tak było w istocie. Historia mówi, ze Kippenberger marzył o retrospektywie. Potrzebował krytyka, który zsumuje zawiłości jego prac. Uznał, że doskonale nadaje się do tego dziewięcioletni syn sąsiadów. Poprosił go o krótkie, całkiem spontaniczne opisanie tego, co zobaczył na obrazach. Chłopiec miał spisać te obserwacje na kartce papieru. Kippenberger oczywiście kontrolował sytuację i polecił dziecku zamknięcie każdej recenzji opinią „Sehr gut”, bardzo dobrze. Kippenberger skserował tę kartkę i zeskanował ją na serii białych płócien. Fragmenty zdań zamalował białą fluorescencyjną farba. Bardzo dobrze. Dadaistyczny żart z własnego podwórka sztuki, jego instytucji, krytyki, wielkości aktu twórczego i głębi znaczenia. Żart tak dobry, że sztuki wcale nie wykastrował, ale otworzył jej nową gałąź. Krytykę instytucjonalną.

Martin Kippenberger,
Martin Kippenberger, "Zuerst die Füße", 1991,
Drewno, lakier samochodowy, metal, 130 x 110 x 22 cm,
Friedrich Christian Flick Collection im Hamburger Bahnhof.
© Estate Martin Kippenberger,
Galerie Gisela Capitain, Köln

Kawalarz Kippenberger. Jak wyjaśnić tę jego autodestrukcyjną potrzebę negowania wartości własnego środowiska? Kippenberger należał do generacji, która weszła w obieg sztuki w szczególnym momencie. Wielcy pionierzy zdążyli już wszystko powiedzieć, awangarda rozbrzmiała w swoim utopijnym patosie, a świat się nie zmienił. Jednak zmienił się świat sztuki, bo granice między nią a życiem zatarł kapitalistyczny rynek. Lata osiemdziesiąte to początek niesłychanego boomu na sztukę współczesną. Radosna erupcja hedonistycznej zabawy ze szmalem i popularnością. Powraca malarstwo, figuracja, a awangardowy ascetyzm i antysztuka tracą autorytet arbitra. Generacja Kippenbergera reaguje na ten komercyjny koniec historii ze zblazowaną miną punkowego nihilizmu. Rozkoszują się złym malarstwem, fascynują wulgarną codziennością konsumpcyjnego banału. A może korzystają z życia? Mają dosyć wzniosłości pionierów i nurzają się w otaczającym świecie, lekceważą obietnice utopii, sztuki. A może bronią się jeszcze resztkami tego, co im pozostało – siłą ironicznego dystansu. Kippenberger używa siły swojej ironii nie tylko w starciu z siłą rynku, także w reakcji na upadek awangardowych ideałów. Wyśmiewa też hipokryzję niemieckiego dyskursu o pamięci i historii. Jest przecież artystą niemieckim.

W tej grze ze społecznymi rolami artysty – niemieckiego artysty – powraca uparcie jeden ton. Egzystencjalna nuta, dzięki której w tej maskaradzie widoczna jest autentyczna twarz Kippenbergera, obecna w bardzo ludzki, arcyludzki sposób. Najbardziej widoczna w momencie lęku, tego najgłębszego. Tuż przed śmiercią Kippenberger sportretował się w serii zdjęć rekonstruujących kolejne postacie z „Tratwy meduzy” Gericault.

Kippenberg nie wytrzymał własnego tempa i alkoholizmu. Umarł w 1997. W rekonstrukcji legendy jego życia anegdota miesza się z prawdą. To nieprawda przecież, że był outsiderem w cieniu. Już za życia cieszył się uznaniem w świecie sztuki. To prawda jednak, że gigantyczny boom na jego sztukę zaczął się po jego śmierci. Pokochali go Amerykanie, pokochał rynek.

Martin Kippenberger, bez tytułu, 1988,
olej na płótnie, 241,2 x 201,8,
Friedrich Christian Flick Collection im Hamburger Bahnhof.
© Estate Martin Kippenberger,
Galerie Gisela Capitain, Cologne
Martin Kippenberger, bez tytułu, 1988,
olej na płótnie, 241,2 x 201,8,
Friedrich Christian Flick Collection im Hamburger Bahnhof.
© Estate Martin Kippenberger,
Galerie Gisela Capitain, Cologne

Wystawa w Hamburger Hoff czyni zadość tej pośmiertnej randze i próbuje namaścić Kippenbergera na archetypiczną figurę współczesnej sztuki. Ironia, szalbierstwo, pasożytowanie, zagryzanie resztek po uczcie bogów awangardy. Odwaga i fanfaronada. Dziwny to patron. Do wystawy w Berlinie niczym aneks odnoszą się dwie inne retrospektywy kolegów Kippenbergera, z którymi tworzył w latach osiemdziesiątych coś w rodzaju grupy. W Karlsruhe swoje malarstwo pokazuje Werner Büttner, a w Wiedniu Albert Ohlen. Obaj są w pełni sił witalnych. Odcinają się też od Martina kawalarza. To teraz poważni profesorowie z akademii. Ten remanent artystycznego zwrotu sprzed trzech dekad to coś więcej niż archiwizowanie przeszłości. To namysł nad początkiem formowania się pewnego stanu ducha i mentalności, która nam ciągle towarzyszy. Stanu, który zrodził się z utraty złudzeń i przyjął postawę oświeconego cynizmu, autoironicznego dystansu. Ten stan pozwalał na krytyczną sublimację wobec hegemonii rynku. Łagodził zawód po porażce awangardowych utopii.

Wystawa „Sehr gut / Very Good” zachęca jednak do pytania, czy nie warto zrobić rewolucji raz jeszcze. Nawet jeśli się nie uda. Ryzyko jest duże. Właściwie prawie na pewno się nie uda. I w ten stan niepewności (ale jednak mimo wszystko też i gotowości, żeby jednak działać, chociaż kto wie, co z tego wyjdzie, pewnie wstyd tylko) doskonale wpisuje się sztuka Kippenbergera. Sztuka Martina K., który tak cudownie celebruje swoją własną klęskę. Dziadostwo, żenadę, porażkę, choć jak wiemy Kippenberger nie był aż takim looserem. Dziś możemy poczuć szczególną wspólnotę z legendą tego niemieckiego kawalarza. W czasie ciągnącego się kryzysu, nieustającego jednocześnie konkursu piękności, gdzie koniecznie trzeba wygrać, bo inaczej na śmietnik, Kippenberger przypomina, że można pięknie przegrywać, że przegrywanie jest piękne i twórcze.

Martin Kippenberger, „Sehr gut / Very Good”, Hamburger Bahnhof, Berlin 23.02 – 18.08.2013