Zrozumieć, dlaczego nie rozumiemy.

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Rozmowa o wystawie „Wszystko; i 12 obrazów"

GB: Jak byś najkrócej sam opisał tę wystawę?

SM: Na dwóch ścianach wisi symetrycznie dwanaście niemal jednakowych obrazów. Powstały one przez nakładanie punktowych drobin wszystkich kolorów. Daje to efekt migotliwej pulsacji, dla mnie szczególnie ciekawej, bo uniemożliwiającej patrzenie na to jak na płaską powierzchnię. Napiera tu natłok sugestii przeróżnych kształtów. Obraz działa niemal na zasadzie ekranu (jak u Lacana), na którym możemy zobaczyć wszystko, co zechcemy.

Te obrazy różnią się, ale ich odmienność pozostaje dla patrzącego właściwie nieuchwytna. Inność jest tu zadana, stanowi właśnie wyzwanie. Natomiast przy bliższym oglądzie okazuje się, że różnicowane są one też tytułami napisanymi ołówkiem bezpośrednio nad nimi. Są one dwojakie: po łacinie przysłowia rzymskie i po angielsku internetowe newsy z dnia ukończenia danego obrazu. Konfrontowane są dwa skrajne paradygmaty czasowości: niezmienność uniwersalizmu i totalizacji aktualności.

Ponadto obrazy te różnicowane są drobnymi przedmiotami z moich szuflad, przytwierdzonymi do grubych bocznych krawędzi obrazów. Obrazy wiszą bardzo blisko (co 12 cm), co oczywiście jest „wycieczką" do idei parergonu Derridy, ale i cięcia/rozdarcia Didi-Hubermana, ale i powtórzenia Deleuze'a. No, ale o teorii obiecałem nie mówić. Skończę tylko opis tej wystawy: obrazy dochodzą (na owe 12 cm) do przeciwległej ściany. Nie wiadomo zatem, czy stanowią jeden obraz, czy serię nieskończoną (jak u Lyotarda, by uniknąć jednego ostatecznego obrazu).

Na tej środkowej ścianie znajdujemy też formę powstałą z nawarstwienia wszystkich tytułów, swoisty palimpsest. Natomiast na przeciwległej ścianie jest ten sam napis zrobiony białą kredą, właściwie więc niewidoczny, co nie znaczy, że nierealny lub nieobecny.

Sławomir Marzec, "Wszystko; i 12 obrazów", Galeria Foksal, Warszawa

GB: W tytule tej wystawy, jak i w tytułach innych twoich wypowiedzi (książka, wystawy, teksty) od 2006 roku, występuje nazwa „wszystko", a jednak pierwsze, i w dodatku silne wrażenie z wystawy w Galerii Foksal to odczucie pustki. Jakby obrazy emitowały jednostajny - choć złożony z masy kolorowych punktów - szum pustki. To działa w sumie odświeżająco, ale czy widzisz ten paradoks? Czy przewidywałeś go?

SM:  No, nie jestem na tyle szalony, by chcieć stworzyć obraz wszystkiego. To niemożliwe, ale właśnie zmaganie się z niemożliwością uprzytamnia nasze graniczności, pozwala wypróbowywać reguły myślenia, nawyki widzenia itd. Wszystko jako temat dla sztuki pozwala uniknąć też sprytnej interesowności, jest wezwaniem, by dystansować się od swojego egoizmu, który przecież radykalnie redukuje i zubaża ogląd świata.

Wszystko ukazuje niemożliwość, nierealność całości i pełni, ale z drugiej strony też niewystarczalność i fragmentaryczność każdej konkretności. Wprowadza nas zatem w nieredukowalną paradoksalność, uczy wytrwania w czujnym niespełnieniu między sprzecznościami. Najkrócej rzecz ujmując: sytuuje nas wobec wizji rzeczywistości wielowymiarowej, złożonej i dynamicznej. Tu nie ma ani prostych, jasnych i ostatecznych rozwiązań, ani też postmodernistycznej euforycznej abnegacji przygodną różnorodnością. Raczej skazani jesteśmy na nieustanny trud optymalizowania, precyzowanie wieloznaczności.

Sławomir Marzec, "Wszystko; i 12 obrazów", Galeria Foksal, Warszawa

Wymusza to z kolei działania subtelne - i z pozoru nieskuteczne, bo często na poziomie niemal sugestii. Rzecz jasna postawa taka gwarantuje marginalizację w naszej społeczności, opartej na idei widowiska/dziwowiska i „wyrazistych" jednostronnych radykalizmów. Ale powtórzę: nasza realność, nasza „apokalipsa" rozstrzyga się właściwie w momencie swojego powstawania, a nie w kulminacji. Późniejsze „trąby jerychońskie" i „bombardowania" to tylko nieunikniony - i nudny! - skutek naszej nieuwagi, naszego znudzenia, znużenia etc. Subtelność nie jest zatem żadną eskapistyczną sublimacją, redukcją etc., ale właśnie niezbywalnym stanem skupienia. Jak dowodzi nauka, w stanach wrzasku i obsceny jesteśmy wyłącznie reaktywni lub kontr/reaktywni. Nie ma wówczas właściwie w ogóle mowy o wolności myśli, sztuce, kreatywności, jest tylko czysta manipulacja.

Dla mnie jest to nie do przyjęcia, gdyż kolejnym moim „dogmatem" jest rozumienie sztuki jako walki o pojedynczą podmiotowość. Sztuka jako tworzenie sytuacji optymalnej dla naszej wolności i rozumności. Jako artysta nie mogę zatem wywierać nacisku na innych, wmawiać im, czego mają doznawać i co myśleć, wciskać takich czy innych emocji.

Wynika to z kolei z podejrzenia, że sfera sensu i wartości istnieje jako zadanie, jako wyzwanie. Istnieje za cenę zaangażowania i wysiłku - koncentracji, wzmożonego rozumienia etc. I trzeba próbować do nich dorosnąć, a nie skrawać na miarę swojej przygodnej aktualności. Doskonale obca jest mi zatem sztuka robiona na miarę tłumu, zamieniająca ludzi w tłum, czy w klasy - płcie, pokolenia, ideologie etc. To właściwie raczej inżynieria społeczna i marketingowa interesowność.

Każda poważna sztuka jest trochę nudna, bo swoją monotonią otwiera przestrzeń dla nie/reaktywnej autorefleksji, dla swobodnej gry rozumu, wolności i nadziei. Nawet nadziei radykalnej w rozumieniu Taylora, której nie potrafimy sobie wyobrazić.

Ponadto ta monotonia wystawy wynika z mojego kolejnego podejrzenia, że mianowicie sens rozstrzyga się raczej na poziomie samego istnienia, jego modalności, a nie zdarzeń. Inaczej mówiąc: nie show jest ważne, ale to, co ono z nas robi. To znów zupełnie w poprzek dominującej dziś „metafizyki aktywizmu" za wszelką cenę.

GB: Powiedziałeś, że traktujesz sztukę jako wezwanie, by dystansować się od swojego egoizmu, a także, że rozumiesz sztukę jako walkę o pojedynczą podmiotowość. Jednak w interpretacji swoich obrazów jesteś dosyć apodyktyczny. Czy nie deprecjonujesz tym samym podmiotowości widza? Czy pozostawiasz mu jakąś wolność, czy ma po prostu zrozumieć wykład zrealizowany w obrazach?

SM:  Oj, nie dajmy się zwariować. Co prawda dzisiaj na niemal każdym rogu stoi aktywista po lekturze Foucaulta, który demaskuje dowolny gest czy powiew wiatru jako opresję, ale zachowajmy zdrowy rozsądek. Bo w końcu nawet jeśli zaproszę ciebie na kawę, to w jakimś wymiarze będzie to rodzaj opresji. Dla mnie ważne jest, by doświadczając moich prac, ludzie nie poprzestawali na wyglądzie, na image'u, ale włączali też rozum, myślenie strukturą, aspekt teorii i filozofii. Przecież pytanie o sens jest pytaniem z natury filozoficznym. Jeśli nie chcemy skazać sztuki na puste decorum, musimy to uszanować. Stąd moja namolność... Sztuka ma wartość, jeśli uczestniczy w grze o sens, a jeśli z tego rezygnuje, to jest po prostu bezsensowna.

Ale oczywiście masz rację, jest pewien problem. Dzisiaj często zakłada się, że widz jest współautorem dzieła czy wręcz że do niego należy inicjatywa. To jednak moim zdaniem trochę za łatwe, to unikanie odpowiedzialności i właściwie rezygnacja z kreatywności.

Poczytajmy te nadęte manifesty i otchłanne wypowiedzi, których pełno w magazynach o sztuce - przecież najczęściej to żenada. Bycie artystą polega raczej na odwadze przyznania, że wielu rzeczy nie wiemy, i to głównie tych zasadniczych. I że punktem wyjścia jest właśnie nasza niewiedza, którą nie tyle musimy zagłuszać radykalizmami czy pocieszającą słodyczą, ile wobec niej właśnie wytrwać. Zrozumieć, dlaczego nie rozumiemy. Sztuka w podstawowym sensie jest rozgrywaniem naszej niewiedzy; sztuka jest zamianą absurdu w tajemnicę.

W moim przekonaniu nic nie zwalnia ludzi sztuki od elementarnej uczciwości, która - powtórzmy - polega między innymi na tym, że nie powinniśmy wymuszać na innych określonych emocji czy przekonań, bo to zwykła manipulacja, propaganda, interes, a nie sztuka.

Reasumując: domagam się - i tu może i jestem arbitralny - aby doświadczając moich prac, włączać też rozum, by realizować także intelektualny wymiar sztuki. Ale daleki jestem od tego, by namysł nad obrazem identyfikować z jakąś ideologią. Ostatnimi laty dochodzę zresztą do wniosku, że na poziomie ideologii nie mam w ogóle przekonań.

Zgoda, może to na pierwszy rzut oka wyglądać z boku, że moje prace są wizualizacją jakiejś teorii, ale to nieprawda. Równie ważna jest także ich kontemplatywność. Będę powtarzał do upadłego, że powinniśmy się kierować lojalnością wobec swojego rozumu, ale to oznacza relację dwustronną. Oznacza bowiem też troskę, by nie zmuszać go do przekraczania jego kompetencji, bo wtedy wyradza się w kretyństwo. Oznacza też troskę o praktykowanie jego adekwatności, jego różnorodnych modalności, czyli świadomość, że rozumność zawarta jest także w naszej zmysłowości, uczuciach etc. Z całą mocą twierdzę, że moim principium jest właśnie antyredukcjonizm, desperackie unikanie jednostronnych redukcji, na rzecz nieustannego konfigurowania różnych wymiarów i porządków. Jestem skrytym wielbicielem polimorficznej polisemii, o czym nie wypada dziś wszakże głośno mówić.

Sławomir Marzec, "Wszystko; i 12 obrazów", Galeria Foksal, Warszawa

GB: W każdym obrazie z tego cyklu pozostawiony jest w dolnej jego części pas bieli, jakby to „wszystko" miało jakieś granice, było niedokończone. Dla mnie jest to miejsce na cenny oddech od „wszystkiego". Czy jednak nie podważa to celowości zamiaru pokazania „wszystkiego"?

SM:  Tak, świadomość niemożliwości „wszystkiego" skazuje nas na inne podejście do obrazu i formy. Narzuca ich nieostateczność, niedokończoność, procesualną wieloaspektowość i wieloznaczność. Ale podkreślmy stanowczo: funkcjonalną wieloznaczność! Trzeba ją rozegrać, a nie tylko zabełkotać.

Biel w malarstwie jest czymś wyjątkowym, stanowi zarówno podłoże, pełną potencjalność, synonim czystości, ale i sacrum. Jest nierozstrzygalną dwoistością pełni i pustki. Biel stanowi jedną z form graniczności w obrazie - obok rozproszenia wszystkich kolorów czy ich zmieszania, co robiłem wcześniej w latach 90. Lub też parergon z przedmiotów na bocznych krawędziach obecnych obrazów. No tak, wyszło na jaw, że obraz buduję przez rozgrywanie samych jego graniczności.

W większości moich prac pojawia się nie tylko odniesienie do bieli, ale i do ściany, która jest kresem, tym ostatecznym tłem, ale i paradoksalnym synonimem nieskończoności, symbolicznym otwarciem na wszystko. Trzeba bowiem pamiętać, że „wszystko" zawiera w sobie także „nic". W Galerii Foksal ściana także jest mocna eksploatowana: obrazy w nią niejako wchodzą, stanowi ona nierozstrzygnięty dylemat kresu lub kontynuacji.

Wyraża się też w tym - znowu - moje przekonanie, że obraz istnieje wielowymiarowo, nie tylko jako moment sporu o idee i doświadczenie obrazu, ale i jako sytuacja medytatywna czy wręcz kontemplatywna.

GB: Wystawie towarzyszy parominutowy film, umieszczony jednak dość dyskretnie w korytarzu...

SM:  Ten film pełni w wystawie niezwykle doniosłą funkcję. Ma tytuł „Wszystko". Jego materia to nawarstwienie 25 ścieżek filmowych w równych proporcjach. Daje to - podobnie jak punkty na obrazach - wrażenie jednoczesności różnych form, postaci i czasów. Z otchłani wirowania różnorodności co chwila pojawia się jakaś postać czy melodia, by zaraz zatopić się ponownie. Potem następuje sekwencja jednoklatkowego migotania. Cały film rytmizowany jest moim pojawianiem się i wypowiadaniem słowa „wszystko". Narracja tego pięciominutowego filmu nieustannie ulega zawieszeniu i zakłóceniu. Na koniec jednak okazuje się, że był to „tylko" wideoklip do jednej z sonat Mozarta, która czasami pojawiała się i zanikała, ale której długość wyznaczyła czas trwania filmu. Jak nauka dowodzi, Bach i Mozart stwarzają „falowania dźwiękowe" najlepiej aktywizujące nasz umysł. Tak więc słuchanie ich to nie żadna estetyka, tylko zwykły zimny racjonalizm. A mnie to ponadto wzrusza. Ten film pełni taką samą rolę, jak odręczne napisanie tych ready-title nad obrazami, czyli subiektywizuje ogólne procesy i prawidła. Jest ostentacyjnie sentymentalny, patetyczny i właściwie naiwny. Jednak naiwny naiwnością rozmyślną. Inaczej mówiąc, jeśli chcemy sprostać wielowymiarowej rzeczywistości, to nie wystarczą nam standardy aktualności, światowości czy postępowości. To tylko inne formy schematycznej bezmyślności i masowania mas. Nie wystarczy też naginanie samej ironii czy sarkazmu do transwersywnych subwersji. Powinniśmy umieć być też i sentymentalni, i patetyczni! A jak trzeba, to musimy mieć odwagę być także anarchicznie anachroniczni! Jak powiada mój ulubiony filozof Odo Marquardt: I like fallacy! (Lubię błędność).

Sławomir Marzec, "Wszystko; i 12 obrazów", Galeria Foksal, Warszawa

GB: To, co możemy dostrzec na każdym z obrazów, to w zależności od przyjętej postawy albo kosmos albo chaos punktów koloru. Bez możliwości pośrednich, czyli dostrzeżenia jakichkolwiek kształtów. Jakby porzucone zostały wszystkie kulturowe kody przedstawiania kształtów - zatem te obrazy w rezultacie konfrontują widza chyba tylko z jego własnym medytującym intelektem. Proponujesz widzowi rodzaj autoterapii poznawczej?

SM:  Chyba tak, sztuka jako forma autoterapii, jako leczenie od paranoi wytwarzanej przez dominujący dziś spór cyników z hipokrytami, jest bardzo ok. Ale nie do końca, ta pulsacja jest takim szczególnym momentem jednoczesności pojawiania się i zanikania formy. To moment transformacji wizualności w widzialność. Ten temat jest dziś dość żywo dyskutowany, między innymi przez Didi-Hubermana, z którym trochę tu polemizuję. Otwiera to zupełnie inny obszar przytomności i refleksji niż stabilne formy lub jednoznaczne procesy. Materią tego staje się pytanie o widzialność, jej świadome re/konstruowanie, a nie walka na formy czy znaczenia. Czy klasy!...

GB: Układ (bo trudno tu użyć określenia „kompozycja") punktów koloru w każdym obrazie jest maksymalnie jednorodny, można by powiedzieć, że jest unistyczny, nie ukazuje żadnych napięć czy wyraźnych zagęszczeń. Jest więc przeciwieństwem tego, co mamy przed oczami w naszym potocznym doświadczeniu wizualnym. Zatem twoje obrazy są przeciwieństwem codziennego doświadczenia wizualnego. Czy są ucieczką od codzienności?

SM:  To nie unizm, lecz raczej dynamiczny polimorfizm - zupełne przeciwieństwo bezkontrastowej unifikacji. Interesuje mnie obraz jako manifestacja sztuki, a nie jakaś re/prezentacja obecności. Próbując zrozumieć, co mówią dziś krytycy i kuratorzy, możemy odnieść wrażenie, że ostatecznie i szczęśliwie rozstrzygnięty został spór sztuki autonomicznej i zaangażowanej - na rzecz tej ostatniej. Sztuka ma być już tylko nośnikiem idei, wizualizacją politycznych sloganów lub narcystycznych wynurzeń. Albo też nośnikiem kopniaków wymierzanych politycznym, klasowym czy płciowym przeciwnikom. Nie! To totalne i interesowne brednie. Obraz jako sztuka nie wyraża jakiejś rzeczywistości, bo sam jest rzeczywistością, jej wymiarem, fenomenem dostępnym wyłącznie poprzez sztukę. Sztuka pozwala nam doświadczać rzeczywistości, wolności i rozumności w stanie bezinteresownym. Oczywiście nigdy nie ostatecznej, dlatego sztuka będzie trwała i trwała. Ale to bezinteresowność otwiera przed nami doświadczenie tego, co naprawdę ważne. Interesowność skazuje sztukę na bycie towarem, wydarzeniem, albo polityczną przepychanką. Nie tyle więc nawet praktykuję sztukę autonomiczną, ile wręcz SZTUKĘ IDIOMATYCZNĄ.

Stąd też od kilku lat propaguję idee depragmatyzacji - bezinteresowności, ale nie kontemplatywnej, lecz właśnie aktywnej, polemicznej, która nie pozwala wmawiać nam, że powinniśmy rezygnować ze swoich interesów na rzecz interesów innych. Nie, sztuka jest właśnie szansą na wychodzenie poza przyczynowo-skutkowe determinacje, poza interesowność jako taką. I nie warto z tej szansy rezygnować dla jakiejś aktualności. Sztuka nie jest więc żadną ucieczką, czy decorum, ale zwykłą koniecznością egzystencjalną, o ile nasze życie ma mieć choćby pozór godności i spełnienia.

Sławomir Marzec, „Wszystko; i 12 obrazów", Galeria Foksal, Warszawa, 2.03 - 6.04.2012.

Sławomir Marzec, "Wszystko; i 12 obrazów", Galeria Foksal, Warszawa