Heliotropizm i żywy spadek martwych owadów

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

ANGELIKA MARKUL, „NÓW”, 2009, INSTALACJA, WŁASNOŚĆ GALERIE FRÉDÉRIC GIROUX (PARYŻ) I KEWENIG GALERIE(KOLONIA),FOT: W. OLECH, DZI
ANGELIKA MARKUL, „NÓW”, 2009, INSTALACJA, WŁASNOŚĆ GALERIE FRÉDÉRIC GIROUX (PARYŻ) I KEWENIG GALERIE(KOLONIA),FOT: W. OLECH, DZI
ANGELIKA MARKUL, „NÓW", 2009, INSTALACJA, WŁASNOŚĆ GALERIE FRÉDÉRIC GIROUX (PARYŻ) I KEWENIG GALERIE(KOLONIA),FOT: W. OLECH, DZIĘKI UPRZEJMOŚCI ARTYSTKI I CSW ZNAKI CZASU W TORUNIU

Aranżacja wystawy może razić swoją precyzją, to dziwny zarzut, jednak narracja budowana na szlaku wyznaczonym przez kuratorkę przypomina w swoim schemacie sensacyjny amerykański film. Jakby z zegarkiem w ręku przygotowano nam palpitacje serca i chwile ukojenia.

Zważając na gusty, które raczej nie znoszą na przykład kina rosyjskiego, gdzie piętnastominutowa scena samotnego spaceru wzdłuż rzeki opowiada o życiu duchowym bohatera, sensacyjność prezentacji prac Angeliki Markul jest dobrym zabiegiem, chociaż niektórzy mogą poczuć się zmanipulowani. Na szczęście spektaklem wystawy łatwiej się steruje niż dvd czy hipertekstem; błąkając się i klucząc po piętrze CSW możemy łatwo zgubić efekt narastającego napięcia i zgodnie z własną intuicją swobodnie zatapiać się w mrokach Nowiu, z duszą na ramieniu rzecz jasna, bo nie ma pewności czy nie spotkamy tam własnych czeluści.

A więc piętnaście scen rozmieszczonych w narracyjnym ciągu: filmów, obiektów i instalacji; odważna próba wyjaśnienia ciemnej strony, dyskretna i elegancka, mimo prostych środków skomplikowana i frapująca.

Po wyjściu z groteskowych schodów CSW Znaki Czasu trafiamy na korytarz w połowie zastawiony drewnianą ramą, wewnątrz której rozpięto bezbarwną folię i zainstalowano dwie zielone świetlówki. Kwadratowa rama jest nieco większa od wysokości człowieka, ale nie przyjmuje jakichś monumentalnych rozmiarów, nie zagradza drogi, przylega do ściany jedną krawędzią, jest czymś w rodzaju fałdy na równej, prostej, białej ścianie. Cała wystawa rozgrywa się na kilku bardzo mocno obrośniętych teorią elementach i efektach (jak choćby rama i fałda czy gra odbić), jednak najgorszą rzeczą, jaką można by zrobić, byłoby traktowanie jej jak ilustracji do jakichś idei. Oczywiście może być świetnym rebusem dla wielbicieli filozofii, jednak nie dajmy się zwieść nawykom intelektualnym: Nów jest spotkaniem z Markul, a nie Derridą, Deleuzem czy Kristevą. Artystka i kuratorka dają widzom mocną wskazówkę rezygnując z jakiegokolwiek zewnętrznego oświetlenia, wszystkie prace jawią nam się w świetle własnym lub prac sąsiadujących, zrezygnowano też z tabliczek z tytułami, dociekliwi mogą znaleźć je w stosownej broszurce z mapą ekspozycji.

ANGELIKA MARKUL, „NÓW”, 2009, INSTALACJA, WŁASNOŚĆ GALERIE FRÉDÉRIC GIROUX (PARYŻ) I KEWENIG GALERIE(KOLONIA),FOT: W. OLECH, DZI
ANGELIKA MARKUL, „NÓW", 2009, INSTALACJA, WŁASNOŚĆ GALERIE FRÉDÉRIC GIROUX (PARYŻ) I KEWENIG GALERIE(KOLONIA),FOT: W. OLECH, DZIĘKI UPRZEJMOŚCI ARTYSTKI I CSW ZNAKI CZASU W TORUNIU
ANGELIKA MARKUL, „PORTE DU NÉANT”, 2007, OBIEKT, WŁASNOŚĆ GALERIE FRÉDÉRIC GIROUX (PARYŻ) I KEWENIG GALERIE(KOLONIA),FOT: W. OLE
ANGELIKA MARKUL, „PORTE DU NÉANT", 2007, OBIEKT, WŁASNOŚĆ GALERIE FRÉDÉRIC GIROUX (PARYŻ) I KEWENIG GALERIE(KOLONIA),FOT: W. OLECH, DZIĘKI UPRZEJMOŚCI ARTYSTKI I CSW ZNAKI CZASU W TORUNIU

Pierwsza rama, jaką spotykamy, jest jedną z trzech bezimiennych przegród, pełni bardziej rolę drogowskazu niż samoistnej pracy, taki popychacz historii, w którą jesteśmy wciągani. Wszystkie trzy, półprzezroczyste i lekko emanujące światłem, są propozycją dla widza, sugerują dwie możliwości widzenia, czystego poza ramą lub mętnego przez jej wypełnione folią wnętrze, elektryzujące barwnym światłem. Same w sobie nie są bohaterkami, ale prowadzą na spotkanie z właściwymi obiektami, znaczą momenty przejścia do kolejnych etapów bardzo homogenicznej wystawy. Następnym i pierwszym właściwym obiektem jest film Mowa Owadów, chyba dość dobrze znany: sceny podróży drogą w śnieżnych parowach, przytłumiony punkcik żółtego światła, martwe owady na betonowej podłodze... Mroczna atmosfera przypomina dobrze znane produkcje, budzi się wątpliwość, dlaczego nazywać sztuką coś, co zdaje się niczym nie wyrastać poza zaledwie fragmenty pełnometrażowego Lyncha czy innych. Chwilowo możemy odpuścić oceny Mowy Owadów, film będzie miał tutaj jeszcze jedną szansę, powróci przed ostatnią salą wystawy. Kolejne wideo to Martwa natura. Nieruchomy kadr kamery skierowanej na makietę tropikalnego lasu, skaczą żuczki, miło brzęczą owadzie skrzydełka, a rosiczki cieszą nasz wzrok swą barwą i kształtem. Nie jest to pejzaż, raczej wziernikowanie fragmentu ekosystemu, wewnątrz którego wśród mgieł nagle zaczyna wyłaniać się obślizgły twór, wyrasta centralnie przed okiem kamery ciemne „Coś". Duża tajemnica w świecie roślin i owadów. Powoli zaczynam się zastanawiać: o co chodzi z tymi owadami? Z pewnością nie jest to banalnie schizofreniczne upatrywanie własnego losu w obłędzie ćmy krążącej wokół płomienia ani apokaliptyczny wymiar martwej muchy. Nic z tych rzeczy. Raczej pokazanie dziwnego równoległego świata albo wspólnej przestrzeni między rożnymi światami, której logikę poznajemy obserwując owady, magicznych sojuszników w spotkaniu z tą tajemnicą. Jeszcze nie wiem do czego to wszystko doprowadzi, ale chętnie idę dalej, może do porażenia i dezorientacji, a w końcu zahibernowania w mysiej dziurze, jak sugerował pierwszy film?

Następną pracą, sceną spektaklu percepcji, jaki zafundowała nam kuratorka, jest efektowny tryptyk. Czarna folia została mocno pofałdowana, przykryta szybą i oprawiona w ramach. Mimo malarskiego sztafażu te „obrazy" nie obrazują. Dwóm mniejszym takim obiektom towarzyszą reflektory, centralny, największy korzysta z rozproszonego światła wypełniającego pomieszczenie. To, co widzisz jest tym, co widzisz.

ANGELIKA MARKUL, „BEZ TYTUŁU”, 2009, INSTALACJA, WŁASNOŚĆ GALERIE FRÉDÉRIC GIROUX (PARYŻ) I KEWENIG GALERIE(KOLONIA),FOT: W. OLE
ANGELIKA MARKUL, „BEZ TYTUŁU", 2009, INSTALACJA, WŁASNOŚĆ GALERIE FRÉDÉRIC GIROUX (PARYŻ) I KEWENIG GALERIE(KOLONIA),FOT: W. OLECH, DZIĘKI UPRZEJMOŚCI ARTYSTKI I CSW ZNAKI CZASU W TORUNIU
ANGELIKA MARKUL, „ODDECH /SOUFFLE”, 2008, INSTALACJA, WŁASNOŚĆ GALERIE FRÉDÉRIC GIROUX (PARYŻ) I KEWENIG GALERIE(KOLONIA),FOT: W
ANGELIKA MARKUL, „ODDECH /SOUFFLE", 2008, INSTALACJA, WŁASNOŚĆ GALERIE FRÉDÉRIC GIROUX (PARYŻ) I KEWENIG GALERIE(KOLONIA),FOT: W. OLECH, DZIĘKI UPRZEJMOŚCI ARTYSTKI I CSW ZNAKI CZASU W TORUNIU

W oświetlonych obiektach widzimy blask świateł odbijających się od szyb, załomów ich czarnego wypełnienia, oślepiający tandetny blingbling wydobyty z grubej folii, dobrze znanej z worków na śmieci albo zwłoki. Skumulowana energia, mocne punktowe światło rozbija się, funkcja pokazywania zostaje zdetronizowana, nie natrafia na barwne formy, które mogłyby się pokazać; światło kapituluje i ulega rozproszeniu, promieniuje dalej w salach toruńskiego Centrum. Jedną z przeszkód, na jakie trafia takie rozproszone światło, są obserwatorzy i środkowy obraz tryptyku, w nim z kolei możemy dostrzec własne odbicie i przestrzeń za nami lub możemy wpuścić wzrok w załomy bezładnie pomarszczonej folii. Na ścianie obok ustawiono podobną pracę, w znacznych rozmiarów oprawie, ta sama folia, za taką samą szybą, została udrapowana w podłużne pionowe fałdy. Tym razem źródłem subtelnego oświetlenia jest rama z czystego drewna oparta o ścianę poniżej foliowego „obrazu". We wnętrzu ramy rozpościera się metalowa siatka (zabezpieczenie przeciw owadom, ogranicza widoczność w dość neutralny sposób, bez zagęszczenia, jakie powoduje bezbarwna folia), pod nią umieszczono dwie białe świetlówki. Bijące od spodu światło penetruje zagłębienia fałd czarnej folii, ślizga się odbijając się od gładkiej powierzchni, nie oświetla wszystkiego, raczej rodzi cienie. W tle poniżej „obrazu" znajduje się niedostrzegalna biała płyta, widać ją tylko, kiedy patrzymy spoza ramy. Ciekawe, czy to celowy element, czy fragment instytucji? Im skromniejsza staje się wystawa, tym więcej dostrzegam gniazdek elektrycznych i innych białych tworów wrośniętych w ściany. Tytuły obu ostatnich prac: Entre-Deux i Porte du néant, tłumaczą nam, gdzie wchodzimy i ku czemu się zwracamy. Formułki w stylu „wpomiędzy" i „nicość" na własne potrzeby mam skatalogowane pod hasłem bełkot, drugi z tytułów swobodnie tłumaczę sobie jako „drzwi do niczego" i postanawiam nie wracać do broszury z tytułami. To, co Markul pięknie pokazuje, ze świadomością, że jest niemożliwe do pokazania, a jednak udaje się uobecnić, więdnie w nieeleganckich hasłach, artystka nie należy do mistrzów tytułu. Podobnie lekki niesmak budzi kolejny obiekt, kotowate truchło bez łap, z otworem w miejscu głowy, z którego bije światło. Obiekt sam w sobie sugestywny, interesujący, wpisuje się w tropy uruchamiane w innych pracach, jest częścią ścieżki drobnych zwierząt, kolejnego głosu w historii Nowiu, nie wprowadza kakofonii, ale jest trochę przygodny, na pewno nie konieczny, więc moim zdaniem zbędny. W minimalistycznej wystawie, im mniej, tym lepiej. Proste formy, ubogie, ale efektowne materiały: folia, żywe drewno, świetlówki, wentylatory, starannie przemyślane i ustawione stosunki przestrzenne są nie lada rozkoszą w kulturze przesytu. Całkowicie wystarczyłoby, gdyby wszystko rozgrywało się na polu ramowanych folii i ekranów, światła projekcji i świetlówek, harmonijnie zestrojona gra tych elementów nie potrzebuje mocnych futrzastych interludiów, jest kompletna. Zwierzęta są głównymi bohaterami filmów Markul, najczęściej w wypadkach pośmiertnych: martwy gołąb na asfalcie, po którym przejeżdża rower; ptak porywa padlinę ze śniegu; mrówki niosą martwą pszczołę; kot wijąc się i wyjąc atakuje szklaną ścianę; czarny nietoperz pełza wewnątrz białej klatki. Jest znacząca różnica między tymi ekranowymi wywołaniami, a materialnym obiektem. Film siłą rzeczy wymaga ekranu, interwału między akcją i reakcją, nie działa więc bezpośrednio, reprezentuje tylko, gdy obiekt jest obecny; filmy więc traktuje tu jako indeksy, a obiekty jako ucieleśnienie tego, do czego owe indeksy odsyłają. Jakkolwiek angażujące wyobraźnię i emocje, obrazy filmowe pozwalają jedynie przeczuwać istnienie tego, z czym musimy się skonfrontować, co dzielimy razem z obiektem, co zostaje powołane do istnienia w przestrzeni wystawy, między widzem a dziełem. Najwyraźniej w całkiem realnej przestrzeni ostatniej sali toruńskiej ekspozycji, w instalacji nr 15, monumentalnej pracy Nów.

ANGELIKA MARKUL, ‘PORTE DU NÉANT”, 2007, OBIEKT, WŁASNOŚĆ GALERIE FRÉDÉRIC GIROUX (PARYŻ) I KEWENIG GALERIE(KOLONIA),FOT: W. OLE
ANGELIKA MARKUL, ‘PORTE DU NÉANT", 2007, OBIEKT, WŁASNOŚĆ GALERIE FRÉDÉRIC GIROUX (PARYŻ) I KEWENIG GALERIE(KOLONIA),FOT: W. OLECH, DZIĘKI UPRZEJMOŚCI ARTYSTKI I CSW ZNAKI CZASU W TORUNIU
ANGELIKA MARKUL, „MOJA NATURA”, 2005, WIDEO, WŁASNOŚĆ CSW W TORUNIU,FOT: W. OLECH, DZIĘKI UPRZEJMOŚCI ARTYSTKI I CSW ZNAKI CZASU
ANGELIKA MARKUL, „MOJA NATURA", 2005, WIDEO, WŁASNOŚĆ CSW W TORUNIU,FOT: W. OLECH, DZIĘKI UPRZEJMOŚCI ARTYSTKI I CSW ZNAKI CZASU W TORUNIU

W tym przypadku kuratorka z artystką dzielą się wysokimi notami, o ile artysta bez kuratora świetnie się może obyć, to jednak nie wiem czy w tym wypadku aż tak świetnie. Zaproszenie Angeliki Markul do tak dużej indywidualnej wystawy wymagało pewnej odwagi i opłaciło się. W tym zestawie i w takim rozmieszczeniu prace stają się lepiej czytelne niż występując osobno, udało się stworzyć coś kompletnego. Stopniowo, krok po kroku przyswajamy sobie kolejne znaki, przygotowujemy się na odkrycie - co kryje/pokazuje folia, uczymy się i przyzwyczajamy oko do cienia, w którym ten materiał staje się widoczny, nieśmiało zgadujemy, co stoi za filmowymi zwierzętami, naturalizujemy ich niepokój. Prace wzajemnie się tu wspierają, mimo że mamy do czynienia z ciągłym powtarzaniem tego samego w podobny sposób, doświadczamy synergii, potęgującej się aury, kolejne transformacje dopełniają całość. Ostatnia praca ciągu zajmuje podobną powierzchnię jak cała reszta wystawy, składa się z ośmiu znacznych elementów, z czego dwa to potężne kaptury powstające z, jakże by inaczej, czarnej folii. Skalą dorównują monumentalnej rzeźbie pomnikowej (spokojnie wszedłby tam niejeden Papież, a nawet Chrobry), olbrzymie połacie folii wypełzają w półmrok z drewnianych skrzyń/sarkofagów/klatek, obok, w nieco mniejszych skrzyniach, pracują zestawy metalowych wentylatorów. Co ciekawe prostopadłościany z przyjaznego, jak by się zdawało, materiału, jakim jest niemalowane drewno, rażą swoją regularnością, wydają się ociężałe, nieprzyjemnie związane z podłogą, głównie przez to, jak tempo i monotonnie reagują na przytłumione światło. Drewniane kontenery to jedyne obiekty, z jakimi mamy tu kontakt jako solidną materią; pozostałe działają na nas przez grę światła, a bardziej mroku. Obok wielkich foliowych tworów na jednej ze ścian zawieszono cztery czarne ramy, z czego jedna zawiera przytłumioną świetlówkę. Na drugiej ścianie zamocowano pokaźne płyty pokryte pofałdowaną, srebrną, metalową folią, częściowo pokrywa je projekcja szumu telewizora bez sygnału, przez niektórych zwanego mrówkami. Doświadczamy nie tyle realnej materii, co reakcji na światło połaci folii, srebrnego reliefu lub czarnej, w stożkowej formie lub pełznącej po podłodze fali. Światło paradoksalnie zamiast pokazywać skrywa, folia nie przyjmuje go, gdyby nie fałdy, znikłaby całkowicie pod odbijanym blaskiem; ujawnia się dopiero we własnym cieniu, a nie w cudzym blasku. Promienie światła umożliwiają percepcję wzrokową, ale w tym przypadku nie są jej centrum, są obok, to cień jest transmisją, przybliża do mroku, mrok jest tutaj syty i samoistny, światło natomiast głodne, stale szukające obiektu. To, co zwykle utożsamiamy z pustką (czarna plama w ciemnym pokoju), zyskuje tu pozytywny wymiar, objawia się w pełni, bez konieczności sprowadzania do funkcji miejsca po czymś utraconym. Hegemonia światła zostaje odparta. Chwytliwy tytuł nie jest tylko popisem copywriterskim, po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że dopiero w nowiu księżyc emancypuje się, jest czysty sam w sobie, przestaje być oblubienicą słońca. Uwolniony spod światła gwiazdy i ludzkiego wzroku, staje się niewidzialny, niedostępny zmysłom, niepostrzegalny, przestaje istnieć, a jednak istnieje i przez to jest piękny (w Kantowski sposób, kompletności w celu bez celu, czy jakoś tak). Prace Markul przemawiają w dwuznacznym geście, połyskując znikają i jawią się w mroku, a może jawią mrok przez siebie? Chłopski rozum dyktowałby odczytanie tej wystawy przez kategorie psychoanalityczne, może nawet wynalazłby odpowiednie epizody w życiorysie artystki, jednak bardziej stosowna jest tu linijka i światłomierz, by wyliczyć jak rodzi się przyjemność estetyczna.

Piękno niczego nie uwidacznia, zwłaszcza samego siebie.
Jacques Derrida, Parergon


Angelika Markul, Nów, CSW Znaki Czasu, Toruń 20.03-07.06.2009; kuratorka: Joanna Zielińska

ANGELIKA MARKUL, „CASELA”, 2006, INSTALACJA, WŁASNOŚĆ GALERIE FRÉDÉRIC GIROUX (PARYŻ) I KEWENIG GALERIE(KOLONIA), FOT: W.OLECH,
ANGELIKA MARKUL, „CASELA", 2006, INSTALACJA, WŁASNOŚĆ GALERIE FRÉDÉRIC GIROUX (PARYŻ) I KEWENIG GALERIE(KOLONIA), FOT: W.OLECH, DZIĘKI UPRZEJMOŚCI ARTYSTKI I CSW ZNAKI CZASU W TORUNIU
ANGELIKA MARKUL, „MOWA OWADÓW / PAROL D’INSECTE”, 2006, INSTALACJA WIDEO, WŁASNOŚĆ CSW ZNAKI CZASU W TORUNIU, FOT:W.OLECH, DZIĘK
ANGELIKA MARKUL, „MOWA OWADÓW / PAROL D'INSECTE", 2006, INSTALACJA WIDEO, WŁASNOŚĆ CSW ZNAKI CZASU W TORUNIU, FOT:W.OLECH, DZIĘKI UPRZEJMOŚCI ARTYSTKI I CSW ZNAKI CZASU W TORUNIU

ANGELIKA MARKUL, „LOKATOR”, 2004, INSTALACJA WIDEO, WŁASNOŚĆ CSW ZNAKI CZASU W TORUNIU, FOT: W.OLECH, DZIĘKI UPRZEJMOŚCI ARTYSTK
ANGELIKA MARKUL, „LOKATOR", 2004, INSTALACJA WIDEO, WŁASNOŚĆ CSW ZNAKI CZASU W TORUNIU, FOT: W.OLECH, DZIĘKI UPRZEJMOŚCI ARTYSTKI I CSW ZNAKI CZASU W TORUNIU

ANGELIKA MARKUL, „WIDZIANE /CHOSES VUES”, 2005, INSTALACJA WIDEO, WŁASNOŚĆ GALERIE FRÉDÉRIC GIROUX (PARYŻ) I KEWENIG GALERIE (KO
ANGELIKA MARKUL, „WIDZIANE /CHOSES VUES", 2005, INSTALACJA WIDEO, WŁASNOŚĆ GALERIE FRÉDÉRIC GIROUX (PARYŻ) I KEWENIG GALERIE (KOLONIA), FOT: W.OLECH, DZIĘKI UPRZEJMOŚCI ARTYSTKI I CSW ZNAKI CZASU W TORUNIU