Komentarze po konkursie na MSN

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

W lutym 2007 roku cała ówczesna redakcja „Obiegu" wraz z Anną Cymer emocjonowała się rozstrzygnięciem konkursu na siedzibę Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Christian Kerez, którego zwycięski projekt był gorąco dyskutowany, obecnie sądzi się z władzami miasta. Muzeum, które miało powstać w 2013 roku, mieści się obecnie w siedzibie tymczasowej w budynku Emilii. Trzeci z kolei już konkurs wygrała nowojorska firma architektoniczna Thomas Phifer and Partners, a my ponownie dyskutujemy nad tym wyborem. Prezentujemy opinie krytyczki architektury Anny Cymer, architekta Marcina Kwietowicza, Marcina Krasnego, redaktora „Obiegu", Wojciecha Kozłowskiego, dyrektora BWA Zielona Góra oraz Adriany Prodeus, krytyczki sztuki.

Widok wewnętrznego placu, łączącego Muzeum i Teatr oraz Plac Defilad z Parkiem Świętokrzyskim. Fot. materiały prasowe Muzeum Szt
Widok wewnętrznego placu, łączącego Muzeum i Teatr oraz Plac Defilad z Parkiem Świętokrzyskim.
Fot. materiały prasowe Muzeum Sztuki Nowoczesnej

 

Anna Cymer

Gdy rozstrzygnięto pierwszy konkurs architektoniczny na gmach Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, a oczom widzów ukazała się surowa, betonowa kostka, którą zaprojektował Christian Kerez, mało kto umiał ukryć rozczarowanie. Miała być ikona! Miał być widowiskowy gmach, dzięki któremu Warszawa stanie się sławna. Miał być efekt Bilbao i widowiskowa architektura. Tymczasem jury wybrało monolityczną bryłę silnie kontrastującą swoją surową prostotą z chaotycznym otoczeniem.
Minęło osiem lat. Choć pozornie to niewiele, dla polskiej architektury to cała epoka. Przez ten czas bowiem (po części za sprawą burzliwych dziejów konkursu na MSN) architektura stała się jednym z bardziej popularnych tematów debat, zaczęły o niej pisać gazety, lawinowo wrosła liczba poświęconych temu tematowi książek. Odbyło się kilkanaście udanych, doprowadzonych do końca międzynarodowych konkursów architektonicznych na podobnej skali i rangi obiekty (Muzeum Śląskie w Katowicach, Filharmonia w Szczecinie, Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie - żeby tylko wymienić te, w których zwyciężyły zagraniczne zespoły). Jednym słowem: wiele się nauczyliśmy, zyskaliśmy wiedzę i świadomość, że dobra architektura to nie szokujące, istniejące same dla siebie budynki-rzeźby i że proces powstawania kosztownego i dużego obiektu jest skomplikowany i wymaga wiele cierpliwości, dobrej woli i kompromisów. Wreszcie, co pokazują nowe gmachy w Katowicach czy Szczecinie, a szczególnie doskonale przyjęte Muzeum Historii Żydów Polskich, że bardziej niż widowiskowa sprawdza się w architekturze forma odpowiadająca na konkretne potrzeby i dobrze osadzona w kontekście, „rozmawiająca" z otoczeniem.

Czy przez te osiem lat zrozumieli to także nasi urzędnicy? I czy w związku z tym rosną szanse na zakończenie dramatycznych i nieco żenujących dziejów projektowania siedzib Muzeum Sztuki Nowoczesnej i teatru TR Warszawa? Wybór Thomasa Phifera na projektanta nowego budynku (tym razem nie było konkursu, lecz procedura poszukiwania architekta z najlepszą ideą, wizją przyszłego obiektu) wydaje się bardzo dobra. Patrząc na dotychczasowy dorobek Amerykanina widać, że doskonale rozumie on zasady istnienia tego typu obiektów w przestrzeni miasta. Kładzie duży nacisk na komunikację, otwartość, dostępność budynku, na to, żeby jego zawartość była widoczna nawet dla przypadkowego przechodnia. Budynki Phifera są przejrzyste (często dosłownie), lekkie, subtelne i proste; tak, jakby ich forma była nie przejawem ambicji czy fantazji architekta, ale raczej wynikiem analizy potrzeb przyszłych użytkowników i możliwości, jakie daje lokalizacja.
Thomas Phifer zaproponował rozbicie gmachu na dwie bryły (osobno muzeum i teatr) i połączenie ich zadaszonym miejskim placem. Co ostatecznie zaprojektuje dla Warszawy, dowiemy się za rok, może nawet dwa. Wcześniej jednak egzamin zdawać będzie stołeczny ratusz, który choć nie ma raczej w ogóle ochoty muzeum budować, zabrnął już w przygotowaniach tak daleko i poniósł tyle kosztów, że wycofać się z inwestycji chyba już nie może. Czy tym razem - za trzecim podejściem - uda się wyjść z twarzą i zbudować wreszcie siedzibę dla działającej od 2005 roku placówki? Trzymamy kciuki.

^^^

Widok galerii Muzeum od strony ulicy Marszałkowskiej. Fot. materiały prasowe Muzeum Sztuki Nowoczesnej
Widok galerii Muzeum od strony ulicy Marszałkowskiej. Fot. materiały prasowe Muzeum Sztuki Nowoczesnej

 

Marcin Kwietowicz

 

Po rozstrzygnięciu trzeciego już konkursu na budynek Muzeum Sztuki Nowoczesnej (o ile przyjętą procedurę można w ogóle tak nazwać) zastanawiałem się, czy w przeszłości nie pojawił się podobny precedens. Zacząłem szukać historycznych analogii do jakże skomplikowanych losów przyszłego budynku MSN i rzeczywiście, znalazłem podobny scenariusz.

W 1999 roku został ogłoszony konkurs na projekt Świątyni Opatrzności Bożej. Do prestiżowego, zorganizowanego przez Stowarzyszenie Architektów Polskich współzawodnictwa przystąpiło około stu zespołów. Wybrano trzy pierwsze nagrody, z których inwestor, czyli Kościół w osobie prymasa Polski Józefa Glempa miał przeznaczyć do realizacji jedną. Wybrano projekt Marka Budzyńskiego.

Do tego momentu wszystko przebiegało zgodnie z ustalonym wcześniej (również z udziałem inwestora) regulaminem, nieoczekiwanie jednak Kościół przestał przestrzegać ustalonych wcześniej zasad i pod byle pretekstem (niemożności zrealizowania trudnego technicznie świetlika w dachu) zrezygnował z propozycji Budzyńskiego, ogłaszając kolejny konkurs, tym razem już bez udziału sędziów SARP. Nic dziwnego, skoro procedura była zaskakująca; jurorzy byli utajnieni, za to uczestnicy jawni. Do zamkniętego konkursu zaproszono jedynie dziesięć zespołów, według kryteriów nieznanych opinii publicznej.

Z trzech nagrodzonych wcześniej równorzędnymi nagrodami zespołów: Marka Budzyńskiego, JEMS Architekci i Szymborski / Zielonka Architekci jedynie zespół Wojciecha i Lecha Szymborskich przystąpił do drugiego, „dzikiego" konkursu i ostatecznie go wygrał. Przedstawił on projekt zaskakująco inny, niż we wcześniejszym konkursie SARP. Tym razem inwestor dość bezceremonialnie podyktował swoje postulaty w formie zaleceń, które ogłosił po pierwszym etapie (drugi konkurs był dwuetapowy).

Gdy porównać całą tę historię z perypetiami konkursu na gmach MSN to okazuje się, że było (będzie?) prawie tak samo. W prestiżowym, tym razem już międzynarodowym konkursie również uczestniczyło około stu zespołów. Wybrano, choć niejednogłośnie, projekt Christiana Kereza. Podobnie, jak kościołowi Budzyńskiego, tak i propozycji szwajcara trudno było odmówić indywidualności. Oba projekty, choć w zupełnie innym stylu były jednakowo wyraziste i kontrowersyjne. Były też, być może, szansą na budynki wybitne.

W obu wypadkach seria większych i mniejszych gaf oraz skandali doprowadziła ostatecznie do zerwania współpracy z laureatami. Trudno rozstrzygać, kto zawinił. W wypadku Kereza i MSN rozstrzygnie o tym zapewne sąd, więc przekonamy się o tym prawdopodobnie dopiero za kilka lat. Konkursu nie można było unieważnić, więc inwestor zdecydował się na bardzo pogmatwaną procedurę wyboru kolejnego projektanta - ni to przetarg, ni to konkurs. Dopiero w ostatnim momencie jury poszerzono o czynnych architektów i członków SARP.

Trudno powiedzieć, jak ostatecznie będzie wyglądał budynek; kandydaci mieli przestawić zaledwie szkicową wizję muzeum. Na tej podstawie wybrano projekt amerykańskiej pracowni Thomasa Phifera.

Po niemal wszystkich zgłoszonych pracach wyraźnie widać, że tym razem architekci nie mieli za zadanie przedstawiać autorskich wizji budynku; chodziło o podporządkowanie się inwestorowi. Być może wybrano architekta najbardziej spolegliwego. Nie jest to niczym złym, architektura zawsze powstaje na zamówienie. Jednak pozycja architekta, który wygrał publiczny konkurs zawsze jest mocniejsza niż tego, który startował w przetargu. W ten sposób prawdopodobnie niejako systemowo skazano Muzeum na realizację budynku sprawnego warsztatowo, dobrze funkcjonującego, ale pozbawionego indywidualności. Czy spełni on aspiracje instytucji, która ma ambicję być jednym z ważniejszych nowoczesnych muzeów w Europie Środkowo-Wschodniej? Wystarczy spojrzeć na stronę internetową Thomasa Phifera żeby dostrzec, że zaprojektował on całą masę obiektów, również muzealnych, w przeciętnych amerykańskich miastach, jak Corning czy Raleigh. Nie mam nic przeciwko takiej architekturze, lecz pojawia się pytanie, czy chcemy właśnie takiego budynku? Bo on właśnie taki będzie: prowincjonalne muzeum w średniej wielkości mieście.

Nad miasteczkiem Wilanów dumnie sterczy już kopuła Świątyni Opatrzności. Budynek co prawda nie jest jeszcze skończony, zaryzykuję jednak jego ocenę: obiekt, który powstaje jest niestety dość przeciętny i prowincjonalny. Dlaczego tak się dzieje, skoro Wojciech i Lech Szymborscy to rzetelni projektanci, ich pracownia zrealizowała kilka przyzwoitych warszawskich budynków a w projekt kościoła w Wilanowie włożyli tak wiele energii? Można powiedzieć, że dobrymi chęciami piekło wybrukowano. Trudno o wybitną, autorską architekturę, gdy pracuje się dla niezbyt wyrobionego inwestora o megalomańskich ambicjach, który w dodatku stara się schlebić popularnym gustom (czy raczej własnym o nich wyobrażeniom). W jakiś sposób Świątynia Opatrzności niczym nie różni się od otaczających ją mieszkaniówek Miasteczka Wilanów, bo jedno i drugie to architektura populistyczna, realizowana pod dyktando inwestora, w której architekt został sprowadzony do roli rzemieślnika. Być może kolejnym takim budynkiem będzie siedziba Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Architektura jest emanacją kultury danego społeczeństwa - zarówno tej estetycznej jak i np. prawnej. Pewnie po raz kolejny się o tym przekonamy. Oby niezbyt boleśnie.

^^^

 

Marcin Krasny

Gdy dwa lata temu Tomasz Saciłowski i Tomasz Partyka chwycili za łopaty i sami zabrali się za nielegalne kopanie dołów pod fundamenty Muzeum Sztuki Nowoczesnej, zostało to potraktowane jako żartobliwy gest wyrażający rozpacz spowodowaną ociąganiem się (lub nieudolnością) władz miasta. Konsekwencja i upór dyrekcji muzeum doprowadziły jednak w końcu do tego, że już po raz trzeci ogłoszono wyniki konkursu na wizję siedziby MSN (oraz TR Warszawa). Wizję, bo nie końcowy projekt. Wizję powstałą w wyniku dokładnego przeanalizowania szczegółowego - jak piszą sami organizatorzy - programu funkcjonalnego. W tej sytuacji można tylko żałować, że w obecnym zespole muzeum wśród kuratorów nie ma ani jednego architekta, bo o ileż prościej, szybciej i taniej można by wtedy zakończyć fazę projektową bazując na własnych siłach (dla niezorientowanych, to tylko taki żart). Outsourcing jednak nadal jest bardzo popularny i jak widać, zaczyna gościć również w instytucjach kultury (tak, to nadal jest żart, ale już wystarczy).

Tym razem niespodzianek nie było, bo ich nikt nie oczekiwał. Na ogłoszeniu wyników otwarcie powiedziano, że nikt tu nie liczył na architektoniczne fajerwerki, więc przynajmniej te marzenia mamy już z głowy. Wszak żyjemy w kraju, który już co najmniej ćwierć wieku temu przestał się karmić złudzeniami.

W pawilonie Emilii można było poczuć jedynie nutkę nostalgii za pompą i przepychem, z jakim siedem lat temu w monumentalnym budynku Focus ogłaszano wyniki drugiego konkursu. Tym razem nie było wielu znamienitych gości, żadnych hostess, a na wystawie pokonkursowej zamiast szczegółowych i spektakularnych makiet placu Defilad stanęło tylko kilka skromnych tablic z komentarzami i wizualizacjami tak podobnymi do siebie, że gdyby nie podpisy, można by je uznać za dzieła jednej osoby. Nie ma się co dziwić, bo - przypomnijmy - program funkcjonalny był niezwykle szczegółowy. Wizja zawarta w zwycięskim projekcie, dla której Pheifer podobno ukuł hasło „budynek, który pokazuje wszystko, co ma", jest więc tak naprawdę wizją kuratorów MSN, a wynik konkursu jego kolejnym stadium, ani ważniejszym, ani mniej ważnym niż pozostałe. Dlatego właśnie można zrozumieć, dlaczego został on ogłoszony w samym środku sezonu ogórkowego, gdy upał rozmiękcza wszelkie ambitne plany, dziennikarzy i redaktorów męczy znudzenie a czytelnicy są gdzieś daleko na wakacjach. Kogo w takie lato obchodzi jakiś tam konkurs? Zwłaszcza, że niewiele nowego do miasta wniesie. Ot, wypełni się kolejne puste miejsce w centrum. Sądząc po wizualizacjach, stanie tam pudełko będące niemal lustrzanym odbiciem stojących nieopodal Domów Centrum. Jeśli w 2007 wszyscy obawiali się tego podobieństwa, to teraz cieszą się, że w ogóle coś powstanie. Wtedy wszyscy ostrożnie się zastanawiali, czy muzeum powstanie rzeczywiście w 2013 roku, teraz brzmi to tak zabawnie, że podobna zapowiedź na 2020 brzmi jak kolejny żart. Przyznajmy jednak, że tym razem wszystko wskazuje na to, że nim jednak nie jest.

Jak zatem za sześć lat będzie wyglądała Warszawa? Niewątpliwie będzie nudna. Tak, nie ma już właściwie żadnych wątpliwości. Do niedawna jeszcze jakieś były, ale rozbiły się o tandetną fasadę „żagla", który wyszedł z pracowni Daniela Libeskinda, w wcześniej zostały przycięte wraz z budynkiem „Metropolitana" Normana Fostera. Mówiło się jeszcze o tym, że może powstaną w Warszawie jakieś wieże Zahy Hadid... Że Gehry podaruje nam projekt muzeum... Teraz już jednak nie ma najmniejszych wątpliwości, że ikonami tego miasta pozostaną koślawy „Warszawski Manhattan" wokół Dworca Centralnego, mroczny kloc Vitkaca oraz zalatujące kiczem budynki sądu i biblioteki uniwersyteckiej. No i Muzeum Historii Żydów Polskich jako jeden samotny rodzynek w tym wielkim, wysuszonym przez słońce na wiór sękaczu. MSN będzie natomiast spełnieniem marzenia o szklanej architekturze Żeromskiego, czyli postawieniem na „otwartość, transparentność, a także przekonującą prostotę proponowanych rozwiązań", jak piszą kuratorzy MSN. Oskar Hansen triumfuje? Zobaczymy. W odniesieniu do budynku Kereza również mówiono o Otwartej Formie, jednak, sądząc po wizualizacjach, projekt Pheifera jeszcze bardziej sprawia wrażenie pustego płótna czekającego na wypełnienie. Jest nawet jak płótno całkiem przezroczyste! Obiekt bowiem ma w zamierzeniu „związać funkcje obu instytucji z codziennością tysięcy warszawiaków i przyjezdnych, otworzyć sztukę na miasto, a miasto na sztukę", bo „architektura musi odzwierciedlać tę zasadę organizującą muzeum i teatr i ujawniać przechodniom, tysiącom przypadkowych osób, co dzieje się wewnątrz budynków". Szklane ściany magazynów, sal do prób teatralnych, zaplecza... To na pewno nie będzie Bunkier, Zamek, ani Arsenał. To jest duży plus. Koniec z heroizmem, czas na spektakl.

Może rzeczywiście przyszedł czas, żeby Warszawy już więcej nie psuć, nie udziwniać, lecz sprawić wreszcie, by jej fragmenty choć trochę pasowały jeden do drugiego? Ogarnąć chaos, uporządkować, ujednolicić, nawet kosztem nudy. Niech już ten budynek w końcu stanie.

^^^

Widok jednej ze sceny Teatru TR Warszawa, otwartej na plac Defilad. Fot. materiały prasowe Muzeum Sztuki Nowoczesnej
Widok jednej ze sceny Teatru TR Warszawa, otwartej na plac Defilad.
Fot. materiały prasowe Muzeum Sztuki Nowoczesnej

 

Wojciech Kozłowski

Może to rzeczywiście jest jakaś idea, żeby tego budynku było jak najmniej? Na kilku wizualizacjach najłatwiej rozpoznać prace artystów związanych z MSN umieszczone w przezroczystej przestrzeni. Balon Pawła Althamera po prostu się w niej unosi, oflankowany z dwóch stron szkłem. Czasem niebo, czasem deszcz, mocno zaakcentowana zieleń. Wszystko zgodnie z filozofią biura Thomas Phifer and Partners, jej ideą architektury jako „...akceptacji duchowej jedności człowieka i natury".

Jak wynika z dotychczasowych informacji konkurs polegał na wyborze architekta, jego koncepcji ogólnej, podejścia do problemu, więc wizual nie ma tu właściwie nic do rzeczy i równie dobrze mogłoby go nie być (choć żart z Daft Punk zabawny, jeśli zamierzony).

Dotychczasowe budynki Phifera są z ducha modernistyczne - proste, funkcjonalne, wpasowane w przyrodę. Szczególnie dobrym przykładem jest tu jego realizacja dla muzeum Glenstone w Maryland. Wybór zwycięzcy jest więc jeszcze bardziej zrozumiały, można się bowiem spodziewać, że wie doskonale, na czym polega projektowanie obiektów dla sztuki współczesnej.

Przyzwyczailiśmy się, że w konkursach architektonicznych często wygrywa najlepszy wizual, może czas się odzwyczaić? Może faktycznie należy brać pod uwagę wszystkie elementy skomplikowanej całości, jaką jest duże założenie zmieniające relacje przestrzenne w centrum wielkiego miasta? Zgodnie ze słowami dyrekcji MSN, wszystko właściwie rozegra się w procesie negocjacji z architektem.

Powojenny polski modernizm znika nie tylko z Warszawy. Nowy projekt MSN jawi mi się (w wyobraźni, bo niewiele jeszcze wiadomo) jako uświadomienie jego wagi, przywrócenie mu jego roli, amerykańskimi rękami, ale jednak. Kiedy Smyk, Rotunda i Emilia znikną już, jak reszta im współczesnych, w gębach żarłocznych deweloperów, na Placu Defilad stanie ich godny następca, pomnik, czy może bardziej - przypomnienie. W tak obciążonym historią miejscu nie ma (być może) miejsca na starchitekturę. Jest za to konieczność zaakcentowania przekonania o istotności kultury w procesie budowania lepszego społeczeństwa.

Najciekawszą i najbardziej optymistyczną częścią wizualizacji zwycięskiego projektu jest tłum w otoczeniu sztuki. Bardzo chciałbym, żeby szedł do teatru i muzeum, a nie do centrum handlowego. Albo chociaż i tu, i tu.

Od wielu lat pracuję w galerii z ducha i formy modernistycznej. Nic na szczęście nie wskazuje na to, aby miała zniknąć. Co najwyżej zazdroszczę nieco zespołowi MSN współbudowania swojego miejsca, zgodnie ze spójną koncepcją, założeniami, wiarą w sens, poczuciem misji. Będą w centrum wydarzeń - odsłonięci, widoczni, w interakcji z otoczeniem. W spełnieniu marzeń o prawdziwej nowoczesności.

^^^

Rzut budynków i otoczenia – placu Defilad i Parku Świętokrzyskiego – z cyrkulacją osób. Fot. materiały prasowe Muzeum Sztuki Now
Rzut budynków i otoczenia – placu Defilad i Parku Świętokrzyskiego – z cyrkulacją osób. Fot. materiały prasowe Muzeum Sztuki Nowoczesnej

 

Adriana Prodeus

 

Wydawało się, że pomysł zgaśnie, ostygnie. Zresztą, nic dziwnego, że po tylu problematycznych perypetiach zwątpiliśmy w możliwość pogodzenia zwaśnionych interesów na placu Defilad. Ale nie! Wreszcie udało się i zwycięski projekt jest tego dowodem. Można wręcz powiedzieć, że o taki budynek od początku chodziło.

Otwarty na otoczenie, z przeszkloną galerią, wgłąb której wdzierają się park i ulica. I choć podobnie zapowiadał się poprzedni projekt Christiana Kereza, też lekki i przejrzysty, to obecna propozycja jest bardziej wrażeniowa, mocno sugestywna. Kojarzy się ze spacerem, jaki już odbywamy, choćby wzdłuż domów Centrum, i na swój współczesny sposób kontynuuje myśl Ściany Wschodniej. Zaskoczyło mnie w pierwszej chwili, że w trzeciej rundzie zmagań zwyciężyło biuro amerykańskie, ale patrząc na sposób, w jaki Thomas Phifer and Partners myślą o przestrzeni wokół monumentalnych, a jednak otwartych, transparentnych gmachów - takich jak Muzeum Karoliny Północnej w Raleigh - jestem spokojna, że na placu Defilad, pustkowiu w sercu miasta, z którym od pół wieku nie wiemy, co zrobić, też sobie poradzą.

W Warszawie przedstawili pełne rozmachu i skali wizualizacje, które pozwolą dwóm nowym budynkom wejść w dialog z bryłą Pałacu Kultury oraz zintegrować jego przestrzeń z wieżowcami przy Emilii Plater, zarazem nie przytłaczając pobliskiego parku. Więc, o ile nie potrafię jeszcze wyobrazić sobie wnętrza muzeum, to rozumiem w jaki sposób połączy się ono z otoczeniem.

Wydaje mi się też, że dla zwykłych odbiorców architektury największym atutem projektu Phifera jest zadaszony plac między teatrem a muzeum, coś jakby pasaż Wiecha przyszłości, koncept pozwalający wyobrazić sobie nawet Plac Piłsudskiego w nowej odsłonie. Starzy warszawiacy powiedzieliby: „Fachman, tylko żeby nie było cugów". W każdym razie to tu za parę lat będziemy się umawiać, mieszać z tłumem turystów, chować przed śnieżycą. Trzymam kciuki.

Samej procedury konkursowej nie oceniam. Widać nie dało się inaczej.

^^^