Wystawa, którą kochasz nienawidzić, czyli co (będzie) widać w MSN

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Co za falstart! Najbardziej oczekiwana wystawa sezonu otwiera się już 14 lutego. Czym będziemy się ekscytować przez resztę roku po tak mocnym wejściu? Oto zaskakujący zwrot akcji: Muzeum Sztuki Nowoczesnej porzuca (na chwilę?) progresywne formaty i organizuje wystawę polskiej sztuki. Wystawę totalną. Wystawę narodową. Wystawę, w której bierze udział ponad 70 artystów. Wystawę bez tezy, niedyskursywną, lecz ciążącą ku obiektywizacji obrazu polskiej sceny. Wystawę w konserwatywnej formule salonu. Wystawę, na której mamy zobaczyć, jak jest i „co widać" w polskiej sztuce.

Na dwa tygodnie przed otwarciem spotykam się z kuratorami pokazu, Łukaszem Rondudą i Sebastianem Cichockim. Ci dwaj za chwilę rozdadzą karty, które zebrali podczas epickiego researchu. Tymczasem uchylają rąbka tajemnicy, ale przede wszystkim na marginesie wystawy opowiadają naprawdę ciekawe rzeczy, wspominając między innymi o:
- konserwatywnym zwrocie
- powrocie figury „artysta plastyk"
- akwarelach Artura Żmijewskiego
- planie przemeblowania Sejmu
- wiejskim street arcie
- krakowskiej psychodelii
- i, last but not least, (niemal) ostatecznym upadku etosu awangardowego

 

Enjoy!

 

Robicie przegląd sztuki aktualnej, który nazywacie „salonem". W samej formule nie ma nic zaskakującego, ale niespodzianką jest już kto i gdzie po nią sięga. Kuratorzy „muzeum krytycznego" zwracają się ku takiemu konserwatywnemu formatowi, który sprzyja raczej tworzeniu sprawozdania, raportu o kondycji sztuki w Polsce, niż budowaniu krytycznego dyskursu. Dlaczego robicie taką wystawę?

Sebastian Cichocki: Mieliśmy wiele różnych motywacji. Oczywiście, pragnęliśmy uaktualnić wiedzę na temat tego, co dzieje się obecnie w sztuce w Polsce, ale chcieliśmy może również trochę się ukarać...

Montaż wystawy
Montaż wystawy "Co widać. Polska sztuka dzisiaj", fot. Bartosz Stawiarski/ dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

Ukarać? Za co?

SC: Za tak radykalne przesunięcie punku ciężkości w naszej praktyce kuratorskiej ze sztuki na jej instytucjonalny wymiar. Trochę żartuję z tym samoudręczaniem się, ale prawdą jest, że zajmujemy się w naszym środowisku głównie autorefleksją. Rozwój instytucji. Przyszłość instytucji. Praktyki, polityki instytucjonalne. Strategie kuratorskie. Jak wiemy, instytucje potrafią dziś realizować nowe projekty nawet bez udziału artystów. Jest na to wiele przykładów, z naszą muzealną Warszawą w Budowie na czele. To nasz najbardziej rozpoznawalny projekt, który jest akademią wiedzy o mieście, forum debaty. To nie jest przedsięwzięcie skupione na artystach; sztuka, jeśli się pojawia, to na marginesie, jako przypis, komentarz.

Łukasz Ronduda: Ostatnio dyskusja nad instytucjami sztuki rzeczywiście przyćmiła dyskusję o sztuce. Nowe muzea, pojawienie się instytucji rynku sztuki i ich konsolidacja w postaci WGW, Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej jako instytucjonalizacja krytyki instytucjonalnej. Dyskusje o krytyce artystycznej. Wszystko świetnie, tylko że mniej pasji wkładaliśmy w dyskusję o poszczególnych dziełach czy twórcach.

Montaż wystawy
Montaż wystawy "Co widać. Polska sztuka dzisiaj", fot. Bartosz Stawiarski/ dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

To oddalanie się instytucji sztuki od sztuki to nie tylko wasz przypadek. Instytucje chcą być wszystkim: akademią, kawiarnią, kuźnią myśli społecznej, centrum planowania urbanistycznego. Muzeum sztuki oddala się od sztuki w stronę sfery publicznej, pojmowanej na o wiele bardziej generalnym poziomie niż scena artystyczna.

SC: Pracując w instytucji, której przyszłość jest tak niepewna, musimy prowadzić wielopoziomową działalność, skierowaną do różnych publiczności. To gra o przetrwanie, która wymaga wielu bardzo różnych strategii, nie ograniczających się do robienia wystaw i wydawania książek. I chcąc nie chcąc jesteśmy uwikłani w wiele projektów, które nie wiążą się z bezpośrednim kontaktem z artystą i dziełem.

ŁR: Zaszło też kilka innych zmian, na przykład pojawiło się wiele galerii prywatnych i wzrosła w związku z tym rola galerzysty w relacjach z artystą kosztem roli kuratora z instytucji publicznej, która to relacja miała kluczowe znaczenie jeszcze kilka lat temu. Instytucje publiczne, w specyficzny sposób zwolnione z pracy z artystą, mogły bardziej skoncentrować się na swojej głównej misji, czyli kontakcie z publicznością. Ale niestety, ta zmiana nas trochę oddala od bezpośrednich kontaktów z artystami, z tym, co stoi za ich dziełem. Chcieliśmy sięgnąć do źródła.

Agnieszka Polska, z cyklu "Kolaże", 2013, fot. materiały prasowe
Agnieszka Polska, z cyklu "Kolaże", 2013, fot. materiały prasowe

Zaczęliście tęsknić za sztuką...

SC: Czuliśmy ogromną potrzebę powrotu do takiej zwykłej, codziennej pracy z artystami. Pojeździć po miastach, porozglądać się po akademiach, wrócić do pracowni artystów, których, wydawałoby się, znamy już bardzo dobrze.

ŁR: Scena artystyczna w ostatnich kilku latach zmieniła się bardzo i wciąż ewoluuje, jest znacznie więcej produkcji i artystów, wiele równoległych narracji. Chcieliśmy sami dla siebie stworzyć coś w rodzaju przewodnika, mapy czy też zestawu tematów, które umożliwią nam rozpoznanie zmienionego pola sztuki. Myślę, że trudniej jest robić taką wystawę obecnie, w momencie takiego natężenia produkcji, rozproszenia i braku wyrazistych nurtów w sztuce, niż w czasie, kiedy pojawia się jakaś wyrazista fala czy też formacja artystyczna. Teraz znacznie bardziej potrzebujemy takiego rozeznania niż w czasach, gdy wszyscy wiedzą, że współczesność definiuje na przykład Nowa Ekspresja, jak to było w połowie lat 80.

Generalnie zaś pragnęliśmy stworzyć wystawę dla publiczności szerszej niż ta czysto środowiskowa. Adresujemy naszą wystawę do kręgu ludzi zainteresowanych kulturą, którzy nie mają okazji zapoznać się z tym, co się dzieje aktualnie w sztuce współczesnej. Inne działki kultury mają cyklicznie swoje imprezy przeglądowe. Są Warszawskie Spotkania Teatralne, jest Festiwal Filmów Fabularnych w Gdyni i jakoś nikt nie podważa sensu ich istnienia.

Aleksandra Waliszewska, z cyklu "Ziarnkalia", 2013, fot. materiały prasowe
Aleksandra Waliszewska, z cyklu "Ziarnkalia", 2013, fot. materiały prasowe

Z jaką tezą rozpoczynaliście swój research? Co chcieliście znaleźć?

ŁR: interesowały nas trzy ostatnie lata, najświeższe propozycje i postawy. Chcieliśmy się im przyjrzeć i zobaczyć, co się z tego wyłania. W tym sensie była to podróż bez tezy wyjściowej, nie wiedzieliśmy, z czym na końcu zostaniemy. Podczas researchu wielokrotnie stawaliśmy przed koniecznością poważnej rewizji naszych dotychczasowych poglądów na dane zjawisko, twórczości czy idee.

SC: Nie szukaliśmy materiału do pokoleniowego manifestu, podstawy do ogłaszania, że teraz wchodzi jakaś nowa generacja. Coś takiego można by zapewne stworzyć, koncentrując się na jakimś wycinku praktyki artystycznej w Polsce. Można byłoby powiedzieć na przykład, że teraz nadchodzi generacja artystów, która ostatecznie rozprawi się z paradygmatem awangardowym....

 

Taka samospełniająca się przepowiednia...

SC: Tak, ale my nie chcieliśmy kreować nurtów, tylko posłużyć się o wiele bardziej zobiektywizowaną formułą salonu.

ŁR: Ta formuła wydała nam się najbardziej adekwatnym medium do prezentowania współczesnej sceny artystycznej. Początkowo jako lubiący eksperymenty wystawiennicze kuratorzy myśleliśmy o bardziej dyskursywnej formule prezentacji współczesnej sztuki. Zrezygnowaliśmy jednak z tego typu formuły prezentacji zjawisk czy też tematów i skupiliśmy się na formule salonu.

Aneta Grzeszykowska, z cyklu "Negative Book", 2013, fot. materiały prasowe
Aneta Grzeszykowska, z cyklu "Negative Book", 2013, fot. materiały prasowe

Okej. Niech zatem będzie salon. Przejdźmy do konkretów. Co się wyłoni z tej wystawy?

ŁR: Wyłania się sieć nowych punktów odniesienia dla artystów współczesnych. Tymi punktami odniesienia staje się na przykład sztuka naiwna, sztuka dawna, generalnie plastyka; jeżeli modernizm, to tylko w swojej użytkowej, popowej formie. Obserwujemy poruszanie się po polu kultury wizualnej z ominięciem szerokim łukiem tradycji awangardowej.

 

Taka jest wasza diagnoza?

ŁR: Taki jest punkt wyjścia do wyciągania wniosków: wyczerpanie strategii awangardowych, pojawienie się nowej plastyki. Nastąpiło przeformułowanie działalności krytycznej, która często realizuje się w pracach plastycznych, powstaje plastyka polityczna, feminizm w sztuce najpełniej wyraża się w malarstwie i w rzeźbie, alternatywne przestrzenie powstają na wsi, a nie w mieście. Ciekawe rzeczy dzieją się w środowisku nowych mediów. Interesowało nas takie generalne przeformułowanie narzędzi krytyki. Ale równocześnie nastąpiło wygaszenie sztuki krytycznej, nastąpiło odejście...

 

...na rzecz czego?

SC: Na rzecz bardziej konserwatywnych postaw.

ŁR: Tak tego może nie ujmujemy... Pozostańmy przy odniesieniach historycznych. Zmieniła się natura projektów artystycznych, które odnoszą się do historii. Wcześniej mieliśmy nastawienie na przepisywanie i uzupełnianie narracji historycznej, rewitalizowanie, odnawianie pewnych postaw.

SC: Wynikało to ze słabości instytucji...

 

Które nie prowadziły badań, nie zajmowały się krytycznie spuścizną awangardową, tak?

SC: Tak, z braku badań historycznych, z braku dokumentacji, z braku pracy z archiwami. W takiej sytuacji artyści musieli brać sprawy w swoje ręce. Zbigniew Libera odwoływał się do swoich mistrzów poprzez własny projekt artystyczny, chciał wprowadzić do szerszego obiegu zmarginalizowanych artystów neoawangardowych. Teraz jednak instytucje zajmują się tym rozdziałem historii sztuki z wielką werwą.

Daniel Rycharski, z cyklu "Wiejski street art", 2012, fot. materiały prasowe
Daniel Rycharski, z cyklu "Wiejski street art", 2012, fot. materiały prasowe

I potrzeba przepracowywania tradycji przez samych artystów zniknęła?

ŁR: Została raczej przeformułowana. Artyści odnoszą się teraz do historii w bardzo kreacyjny sposób. Używają fikcji, a nawet bardzo transgresywnych gestów, wykonywanych w celu przekroczenia nadmiernej obecności przeszłości artystycznej we współczesnym dyskursie. Jak w pracy Anety Grzeszykowskiej i Jana Smagi, którzy są w studiu Krasińskiego, wykonują nago działania z niebieskim paskiem Krasińskiego. Czy jak Uklański, w podobnie perwersyjny i prowokacyjny sposób zawłaszczający prace awangardy lat 70., którą jeszcze parę lat temu rewitalizował.

 

Czyli artyści, przytłoczeni bagażem tradycji, starają się zmniejszyć ciężar, który ich gniecie, odbierając mu (po)wagę?

SC: Relacje z awangardowymi bohaterami nie są już tak czołobitne. Z jednej strony, o czym mówił Łukasz, mamy do czynienia z perwersyjnymi zawłaszczeniami, ale z drugiej jest też inny nurt - opierający się na fikcjonalizacji i fabularyzacji historii sztuki, na bardziej beztroskim podejściu do legend, mitów sztuki konceptualnej, jak to się dzieje na przykład w wypadku Tomasza Kowalskiego, Oskara Dawickiego, Łukasza Jastrubczaka czy Agnieszki Polskiej. Przykładowo, Kowalski wyrusza z grupą przyjaciół na wyprawę śladami Jacka Kryszkowskiego, który to z kolei pojechał w latach 80. po kości Witkacego na Polesie. Gwasze, które powstały po tej wyprawie, są zapisem wspólnotowego, psychodelicznego doświadczenia. Ważne jest doświadczenie w grupie bliskich przyjaciół, historia sztuki i figury awangardowych mistrzów schodzą na drugi plan.

 

Czyli ten przykładowy Kryszkowski występuje raczej w roli pewnego fantazmatu niż przedmiotu krytycznego namysłu?

SC: Młodych artystów interesują legendy, jakie narosły wokół pewnych twórców z przeszłości. Dlatego wielką popularnością w młodym pokoleniu cieszy się na przykład Paweł Freisler. Jego mit jest nośny, daje się uaktywnić na nowo poprzez plotkę, zawłaszczenie, przygodę.

ŁR: Oddalamy się od strategii awangardowych w kierunku pewnej narracji, bajki o świecie, w której sztuka była prawdziwsza, bardziej radykalna...

SC: Można uznać, że jest to infantylizowanie, trywializowanie sztuki awangardowej i neoawangardowej, ale mamy do czynienia z pewnymi mitologiami scalającymi grupę entuzjastów szczerze zafascynowanych historią sztuki XX wieku.

ŁR: Liczy się chęć przeżycia czegoś na własnej skórze. Na tym pragnieniu ufundowana jest na przykład praca Honoraty Martin „Wyjście w Polskę". Pomysł jest prosty, na poziomie intelektualnego sformułowania wręcz banalny...

SC: Honorata Martin wychodzi z domu i idzie przez całą Polskę, przez kilka tygodni, nocuje u przypadkowo spotkanych ludzi, wędruje pieszo, nie ma planu.

ŁR: Idzie z nastawieniem na doświadczenie.

Wojciech Puś, kadr z filmu "Magic Hour", 2013, fot. materiały prasowe
Wojciech Puś, kadr z filmu "Magic Hour", 2013, fot. materiały prasowe

Okej. Pojawia się więc wątek głodu doświadczenia. Zamiast siedzieć w domu, lepiej już iść nie wiadomo dokąd - może coś się przydarzy. Czy jednak można w ten sposób doświadczyć czegoś istotnego? Czy dzisiejszy świat sztuki ma dostęp do istotnych doświadczeń, o których warto mówić?

ŁR: Takim zestawem istotnych doświadczeń jest na przykład narracja wiejska, nowoczesny folklor. Artyści są zmęczeni wielkomiejskością sztuki współczesnej. Wolą zostać na wsi (z której niektórzy z nich pochodzą) i tam mierzyć się z lokalnym kontekstem, pracować z nim, łączyć tradycję z nowoczesnością. Tworzyć prace zrozumiałe dla sąsiadów, wspólnie z nimi. Chcą działać na rzecz konkretnej wspólnoty, a nie abstrakcyjnej publiczności. Chcą widzieć wymierny wynik własnych działań. Mimo że są to działania na małą skalę. To znacząca modyfikacja figury artysty sztuki krytycznej z jego postulatem walki o głębszą zmianę społeczną. To artysta ściśle związany z działalnością w obrębie i na rzecz lokalnej społeczności, której jest częścią.

 

O jakiej tradycji mówisz? O sztuce ludowej, regionalnej? To jest żywe?

C: Nie, chodzi o tradycyjne życie danej wspólnoty, jej rytuały. Jak w wypadku Daniela Rycharskiego, który po studiach na ASP w Krakowie wrócił do swej rodzinnej wsi Kurówko i tam zaczął uprawiać coś, co można nazwać wiejskim street artem. Malował hybrydyczne stwory, dziwne istoty na murach opuszczonych stodół, na szopach. Jego działalność spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem ze strony sąsiadów. Zawiązała się wspólnota skoncentrowana wokół działań artystycznych. Ostatnio powstał tam cmentarz maszyn rolniczych, coś w rodzaju ogrodu rzeźby...

ŁR: ...takie wiejskie biennale form przestrzennych. Jest też Michał Łagowski. W swojej sztuce zajmuje się relacją centrum-peryferia, zestawiając ze sobą na przykład kwestie gender i problemy społeczności wiejskich. Jest jednym z najciekawszych polskich performerów młodego pokolenia. Pokazujemy, jak artysta przeprowadził wywiad z Kołem Gospodyń Wiejskich z Osic, swojej rodzinnej wsi. Rozmówczynie pytał o feminizm, przede wszystkim o ich osobisty stosunek do walki o prawa kobiet.

 

„Co widać. Polska sztuka dzisiaj", Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Warszawa, 14.2, g.19 - 1.6.14

Z drugiej części wywiadu dowiecie się między innymi:
- na czym polega problem polskiego parlamentu i jak temu zaradzić
- dlaczego globalizacja sztuki jest mitem
- o co można walczyć, kiedy wszystkie bitwy zostały już stoczone i wygrane
- w jakim kraju można znaleźć prawie stu świetnych artystów
- o egzotycznym pomyśle wystawiania sztuki w instytucji sztuki