Od 1994 raz w roku kolońskie Towarzystwo Sztuki, działające przy Museum Ludwig, zbiera się, aby zadecydować, któremu z artystów albo której z artystek przyznać nagrodę imienia Wolfganga Hahna. W tym roku, po artystkach takich jak Cindy Shermann (1997), Pipilotti Rist (1999), Isa Genzke (2002) czy Rosemarie Trockel (2004) wyróżnienie to przyznano Amerykance Andrei Fraser.
Nagroda została ustanowiona, aby uczcić pamięć zmarłego w 1987 roku kolekcjonera sztuki, który wspólnie z Peterem Ludwigiem (twórcą muzeum) miał duży udział w uczynieniu z Kolonii jednego z najważniejszych nie tylko w Niemczech, ale i Europie centrów świata sztuki 1. Celem nagrody jest nie tyle pieniężne uhonorowanie artysty bądź artystki, ile – przede wszystkim – wsparcie dialogu o sztuce współczesnej oraz rozwoju samej kolekcji Museum Ludwig.
Głównym kryterium doboru nominowanych jest nieobecność ich prac w kolekcji muzeum. Sama zaś nagroda w wysokości 100 000 euro nie jest wręczana artyście, ale przeznaczana na zakup jego prac, które wejdą w skład kolekcji Museum Ludwig. Tradycją stało się również organizowanie laureatowi jest indywidualnej wystawy. Termin jej otwarcia pokrywa się zawsze z kolońskimi targami sztuki Art Cologne, odbywającymi się zazwyczaj w połowie kwietnia i będącymi obecnie najważniejszą tego typu imprezą w Niemczech 2.
W tym roku wszystkie te zaszczyty przypadły Andrei Fraser, artystce znanej na całym świecie z prac podejmujących krytykę instytucji oraz zasady rządzące art worldem. Mimo że zdążyła już wypracować sobie pozycję w panteonie współczesnej sztuki, od kilku lat była stosunkowo mało obecna na scenie artystycznej. Niewiele słyszało się również o jej nowych projektach. Przyznanie jej nagrody było więc pewnym zaskoczeniem. Otrzymała ją do tego artystka, która w swojej twórczości podaje w wątpliwość funkcjonowanie instytucji kultury, a niekiedy jawnie sobie z nich drwi. Z drugiej strony, nagroda dała możliwość lepszego i głębszego przyjrzenia się twórczości amerykańskiej artystki. Zorganizowana przez muzeum wystawa zyskała charakter retrospektywy, która zebrała oraz uporządkowała dorobek Andrei Fraser, pozwalając dodatkowo na dokładną analizę nie tylko jej prac, ale również kontekstów, w których powstawały. To pierwsze takie wydarzenie nie tylko w skali Niemiec, ale i Europy.
Kuratorka Barbara Engelbach stanęła na wysokości zadania i w zaledwie kilku dolnych przestrzeniach Museum Ludwig stworzyła dobrą wystawę. Nie zabrakło na niej żadnego z najważniejszych projektów stworzonych przez Amerykankę, mimo to nie przytłacza ona nadmiarem prac i informacji. Jasna i prosta kompozycja wciąga i zachęca do kontynuacji zwiedzania. Engelbach nie zamierzała chyba ukazać całej złożoności twórczości Andrei Fraser, a jedynie postawić proste pytanie: Kim ona jest?
Jak udawać pijanego Kippenbergera?
Przed wejściem wystawę zapowiada instalacja „Um Monumento as Fantasias Descartadas”, składająca się ze stosu strojów porzucanych na ulicach po zakończeniu karnawału w Rio. Praca ta nawiązuje bezpośrednio do performansu wykonanego przez artystkę w latach 90. W kontekście wystawy można odczytać ją jako metaforę sposobu pracy Fraser, która w swoich działaniach wciela się w różne role, aby je później bez żalu porzucać.
W pierwszej sali umieszczona zastała praca, której warto poświęcić więcej uwagi. Nie tylko dlatego, że to właśnie ona po zakończeniu wystawy zasili kolekcję muzeum, ale przede wszystkim przez jej kontekst oraz charakter. Wideo „Kunst muss hängen“ (Sztuka musi zawisnąć) powstało w 2001 roku. Artystka odgrywa w nim mowę wygłoszoną przez Martina Kippenbergera w czasie otwarcia wystawy Michaela Würthle, właściciela słynnego berlińskiego Paris-Bar. Kippenberger, enfant terrible kolońskiej i w ogóle niemieckiej sceny artystycznej lat 80. i 90., był postacią szczególną. Wszechstronnie uzdolniony, w swoich pracach prowokował i poruszał tematy społecznie i historycznie niewygodne. Ironiczny, zmagający się z chorobą alkoholową, swe życie oparł na założeniu, że jest ono sztuką, nie ważne gdzie i kiedy. Do niemieckiej historii sztuki przeszły legendy o tym, jak zakładał się z właścicielami hoteli o to, że będzie mógł w nich za darmo mieszkać. Innym razem przypadkowym gościom w restauracji zaproponował, że podaruje im swoją pracę w zamian za regularne opłacanie jego rachunków za spożyte w tym miejscu posiłki 3.
Fraser z pomocą archiwalnego nagrania wideo wyuczyła się na pamięć mowy, którą wygłosił w trakcie wernisażu i odegrała ją. Nie znając ani słowa w języku niemieckim, artystka wcieliła się w Kippenbergera, który na rauszu, bez ładu i składu wygłaszał mowę, której nikt od niego nie oczekiwał. Wcielając się w rolę Kippenbergera, Andrea Fraser odniosła się do postaci, która podobnie jak ona w swojej twórczości krytycznie traktowała świat sztuki. Umieszczenie „Kunst muss hängen“ na tej wystawie można też potraktować jako ukłon w stronę niemieckiej publiczności, której Kippenbergera przedstawiać nie trzeba.
Jak zrobić dobrą retrospektywę?
Przechodząc przez kolejną salę – z instalacją wideo „Solderada” – docieramy do serca wystawy. Przybrała ona formę archiwum i została poświęcona wszystkim pracom, w których artystka krytycznie odnosi się do instytucjonalizacji sztuki, sposobów jej prezentacji i mówienia o niej. Dlatego też musiały znaleźć się tutaj zapisy performansu „May I help you”, wykonywanego w różnych przestrzeniach i w różnych latach, zarówno przez samą Fraser, jak i specjalnie przygotowaną aktorkę. Obok innych jeszcze znanych prac – „A Gallery Talk”, „Inaugural Speech” czy „Official Welcome” – zaprezentowano mniej znane projekty. Można wśród nich znaleźć pracę wideo zrealizowaną dla Sprengel Museum w Hanowerze, w której artystka przeprowadza wywiady z pracownikami, pytając o charakter ich zawodu. Fraser wciela się również w rolę architekta oprowadzającego po swoim domu, a jako V-Girls wspólnie z Marthą Baer, Jessicą Chalmers, Erin Cramer i Marianne Weems aranżuje na scenie seminarium poświęcone feminizmowi. Pracom wideo towarzyszy papierowe archiwum, w którego skład wchodzą plakaty z wystaw, recenzje z gazet i krytyczne teksty samej artystki. Na wystawie poza archiwalnymi nagraniami performansów nie mogło zabraknąć również akcji na żywo. Podczas trwania wystawy specjalnie przygotowane performerki miały odegrać „May I help You”, a na 21 czerwca zaplanowano europejską premierę najnowszej pracy Fraser – „Men on the Line” – która powstała w zeszłym roku w Los Angeles. Fraser spisała nagrania z przygotowanego przez rozgłośnię z Los Angeles radiowego talk-show z 1972 roku podczas którego czterech mężczyzn dyskutuje na temat swojego zaangażowania w feminizm oraz przyczyn, które skłoniły ich do poparcia tego ruchu.
Czy seks artystki z kolekcjonerem to prostytucja?
W kolejnych dwóch salach zaprezentowana została praca, w której artystka w najbardziej dosadny sposób skomentowała zależność między światami sztuki i biznesu. Chodzi o „Untitle” z 2003 roku, w której artystka za pieniądze spędza noc z kolekcjonerem sztuki. Ze strony artystki jedynym warunkiem była zgoda na sfilmowanie przebiegu stosunku seksualnego i stworzenia edycji pięciu prac wideo, które zostały następnie wystawione na sprzedaż 4. W Museum Ludwig trwająca godzinę praca wideo została zaprezentowana w dwóch oddzielnych pomieszczeniach. W jednym z nich na niewielkim monitorze odtworzono sam obraz, w drugim, kompletnie wyciszonym, można było usłyszeć sam dźwięk. Ta wykreowana sytuacja oraz jej intymny charakter może budzić w odwiedzających dwa różne odczucia: stając się tymi, którzy podglądają i podsłuchują, mogą poczuć się zawstydzeni. Z drugiej strony przestrzeń muzeum potwierdza zgodę Fraser i jej partnera na ich obserwowanie i podsłuchiwanie. W tej sytuacji zawstydzenie ustępuję zwykłej ciekawości, a świadomość, że nie zostanie się przyłapanym na gorącym uczynku, dodaje pewności siebie.
Praca „Untitled” wywołała – i do tej pory wywołuje – wiele kontrowersji i pytań o to, jak daleko w swojej twórczości posunęła się Fraser. Czy złamała barierę między sztuką a prostytucją? Jeśli tak, to czy pracę tę należy odczytywać wyłącznie jako akt nierządu? Tak być nie musi. Wszak artystka sprzedała kolekcjonerowi nie samo swoje ciało, ale również swoje narzędzie pracy. Coś, za pomocą czego powstają jej kolejne projekty.
Nie jest powiedziane, że „Untitled” nie można odczytać w bezpośredni sposób: oto sztuka sprzedaje się biznesowi. Oba te światy zostały urządzone tak, że ten, który ma władzę, jest mężczyzną, a podległą mu jest kobieta.
Analizując tę pracę w kontekście całej wystawy, nie można nie odnieść się do nagrody, muzeum, a także samej Kolonii. Relacje i zależności, które w swojej pracy chciała uwidocznić artystka, są w tym wypadku widoczne jak na dłoni. Z jednej strony nagroda pieniężna, ale w zamian za pracę. Z drugiej, całe wydarzenie – oficjalne wręczenie nagrody, otwarcie wystawy – towarzyszy targom sztuki. Szkoda, że reprezentująca artystkę galeria Nagel-Draxler 5 nie zdecydowała się, choćby z przekory, zaprezentować na swoim stoisku prac laureatki.
Patrząc na „Untitled” z szerszej perspektywy, trudno przesądzać, kto tak naprawdę kogo wykorzystał. I kto może się czuć po prostu – trudno nie użyć dosadnego zwrotu – wydymany?
Kim jest Andrea Fraser?
Wystawę zamyka pochodząca z 2008 roku instalacja „Projection”. Składa się z dwóch projekcji wideo wyświetlanych na przeciwległych ścianach. Na obu widzimy artystkę ubraną w czarny top oraz zielone legginsy, siedzącą w żółtym fotelu autorstwa Arne Jacobsena. I choć widzimy tę samą osobę, każde z wcieleń jest inne. Jedna Andrea Fraser jest opanowana, spokojna i cierpliwa. Druga – rozemocjonowana od histerii przez gniew, od euforii po pełne skupienie i koncentrację. Jedna Fraser jest psychoterapeutką, druga pacjentką. Po raz kolejny, choć nie tak znów brutalnie, artystka wciąga widza w swój prywatny świat. Tym razem ustawia na świeczniku swoje życie osobiste. Posługując się medium wideo i bazując na własnym doświadczeniu psychoanalizy, artystka przywołuje jeszcze raz przebyty proces „uporządkowywania siebie”. W wykreowanej sytuacji mierzy się sama z sobą i staje przed próbą przyjęcia dwóch przeciwległych ról. Z jednej strony dotarcia w głąb siebie i uporania się z własnymi problemami, z drugiej wyjścia „poza siebie”, aby przyjrzeć się sobie z dystansu, z pozycji osoby obcej.
Zamykając całą wystawę, praca nabiera szczególnego znaczenia. Oto po zapoznaniu się ze wszystkimi wcieleniami Andrei Fraser udaje się nam wreszcie dotrzeć do niej samej. Tej prawdziwej, której do tej pory nie mieliśmy okazji poznać. Artystki, która nie odgrywa, lecz odkrywa przed nami siebie samą. Poznajemy jej problemy, lęki, niepokoje, fragmenty jej przeszłości. Konfrontujemy się z artystką, która do tej pory była nam zupełnie obca.
Czy w ten sposób ona i kuratorka wystawy chciały dać do zrozumienia, że to już koniec? Koniec Andrei Fraser, która za każdym razem wciela się w zupełnie nową postać? Czy jej własna psychoanaliza nie oznacza, że artystka ma już dość tej maskarady?
Opuszczając wystawę, nie sposób twierdzić, że dotarło się do końca rozdziału historii sztuki tworzonej przez Fraser. Trudno też myśleć, że przez jej sztukę można dotrzeć do niej samej. Można jedynie przypuszczać, że to nie ostatnie wcielenie artystki. Bo w ostatniej pracy widzieliśmy po prostu Andreę Fraser, która przybrała postać Andrei Fraser.
Andrea Fraser. Wolfgang-Hahn-Preis 2013, Museum Ludwig, Kolonia, 21.04.2013-21.07.2013.