Obecność nieobecności. O Bettinie Bereś i jej "Dwóch Babkach"

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

W nie dużej odległości czasowej trzy krakowskie artystki, Bettina Bereś, Beata Stankiewicz i Brygida Serafin zaprezentowały trzy różne, choć stwarzające płaszczyznę do dyskusji, manifesty związane z metaforycznie rozumianą przestrzenią prywatną.

Poprzez "Dwie Babki" - aranżację przestrzenną pokoju w "Mieszkaniu 23"- Bettina Bereś sytuuje siebie w pewnym kontinuum kobiecej samotności jaką zauważyła w historii swej rodziny.

Bettina Bereś, Dwie Babki
Bettina Bereś, Dwie Babki

Brygida Serafin urządzając kolejne wystawy osobistych pamiątek, rodzinnych dokumentów i przedmiotów sentymentalnych w przestrzeniach celowo nie galeryjnych, próbuje uporać się z pamięcią o bliskich osobach, które odeszły, prowokując wspomnienia i rozmowy o nich.

Brygida Serafin
Brygida Serafin

Beata Stankiewicz porusza się bardziej w teraźniejszości budując obraz prywatnej przestrzeni, która może być podglądana przez innych, jak ma to miejsce w jej filmach video, lub dana innym w użytkowanie, jak "Pokój do wynajęcia". Interesuje ją przestrzeń prywatna, intymna, która może łatwo stać się przestrzenią publiczną, dostępną dla innych. To z resztą stoi u podstaw idei Mieszkania 23, nietypowej galerii funkcjonującej w jej własnym mieszkaniu, które w nieregularnym rytmie przekształca się w miejsce dla sztuki innych artystów.

Beata Stankiewicz
Beata Stankiewicz

Wszystkie trzy, jakkolwiek trudno by było od strony formalnej umieścić je pod jednym szyldem, prezentują wspólną, a przynajmniej zbliżoną postawę, w której twórczość wypływa z penetrowania sfery ich prywatnego życia. Jako taka, stoi ona w opozycji do modnej dzisiaj sztuki socjologicznej, zaangażowanej w sprawy społeczne, publiczne i polityczne.

O szczególności tej postawy decyduje natomiast bardzo ważna w niej warstwa emocji, które prowadzą artystki w interpretacji świata ich dotykalnej codzienności.

Bettina Bereś, "Dwie babki"
Bettina Bereś, "Dwie babki"

Sztuka Bettiny Bereś zawsze była osobna, biegła własnym nurtem bez ulegania pokusom przejściowych mód. Artystka zachowywała dystans wobec zmiennych zjawisk dziejącej się "tu i teraz" sztuki, choć potrafiła wobec nich zajmować stanowisko. Nazywając na przykład swą pierwszą wystawę "A ja lubię ładne obrazy" / Galeria Zderzak, 1986/ odcinała się od święcącego wówczas triumfy ekspresyjnego malarstwa młodych dzikich. Bardziej interesowało ją skupianie się na własnej rzeczywistości, która definiowała przestrzeń i zakres tematyczny jej twórczości. Ta, przekonująca swym autentyzmem twórczość trudna jest jednak do zaklasyfikowania, umiejscowienia w szerszym kontekście sztuki współczesnej.

Bettiny pomysł na obraz, którego istotą jest spokojna afirmacja rzeczywistości zdaje się zbliżać ją, jedynie ideowo, rzecz jasna, do "małego realizmu" dawnych mistrzów holenderskich, ale przecież cechy formalne tego malarstwa tkwią jak najbardziej w nowoczesności.

Czasem pojawiające się na jej obrazach inskrypcje, towarzyszące prostym przedmiotom, można by odczytywać poprzez klucz dadaistyczno - surrealistyczny. Oderwane słowa, stwierdzenia, nie mające najczęściej związku z rzeczywistością przedstawianą, raczej ze stanem uczuć, stanem umysłu lub po prostu z jakimś wydarzeniem, które przypomina się autorce w momencie malowania obrazu, jak choćby słowa "adoptowali dziecko" na obrazie przedstawiającym czajnik, a więc mające znaczenie tylko dla niej samej i będące rodzajem zapisu automatycznego, zbliżonego swą jakością do automatyzmu psychicznego - metody twórczej surrealistów.

Bereś, która wyrosła w kręgu rytualno-romantycznych happeningów ojca, Jerzego Beresia, i zabarwionych feminizmem performanców mamy, Marii Pinińskiej-Bereś, stworzyła własną, jakby w opozycji do zdeklarowanej "awangardowości" dzieła rodziców, ścieżkę sztuki celebrującej rytuały codzienności. Jej obrazy - płaskie, syntetyczne ideogramy - nie są właściwie przedstawieniami przedmiotów, ale raczej rodzajem materializacji ich idei, w rozumieniu platońskim. Pozbawione bryły obiekty - cienie, zdają się mówić więcej o istocie rzeczy niż mimetyczne ich odwzorowanie, a ich sens jest tym głębszy im bardziej pozbawione są kontekstu, wyrwane z otoczenia. Bereś malując te ikony przedmiotów określa swój stosunek do nich i stosunek do świata w ogóle. Obraz rzeczy nie jest tylko jej przedstawieniem, ale też obrazem wszystkiego tego, czego obok niej brak, całego wszechświata, który przychodzi na myśl, gdy na ten pozbawiony kontekstu wizerunek przedmiotu patrzymy. Artystka malując uproszczony kształt pojedynczego obiektu wprowadza niejako ład do skomplikowanego świata, porządkuje rzeczywistość, petryfikując kształt, odzyskuje spokój. Aż prosi się dopisać na obrazie słowa - nazwy: czajnik, wiadro, butelka, doniczka itd. Znajdziemy się zastanawiająco blisko Duchampowskiej "Fontanny" czy "Suszarki na butelki".

Jednak nie samo malarskie przywołanie koncepcji ready-mades /analogia, która mnie osobiście przychodzi na myśl ze względu na podobieństwo postawy artystycznej podnoszącej do rangi dzieła sztuki przedmioty proste, trywialne, potoczne i bez znaczenia/, ale potrzeba porządkowania świata, elementarnego nazywania rzeczy po imieniu, wydaje się być najważniejszym czynnikiem sprawczym twórczości Bettiny Bereś. Oczywiście snuć można dalsze jeszcze asocjacje, choćby z pop-artem, ale nie to jest celem tych rozważań.

Do niedawna wypowiadająca się jedynie na płaszczyźnie płótna artystka w "Dwóch Babkach" dokonuje aktu zagarnięcia całego pomieszczenia, w którym meble, poduszki na łóżku, nawet zasłony w oknach stanowią elementy dzieła. Jest to ze strony Bereś gest nowy, wykraczający poza jej dotychczasowe artystyczne terytorium, choć przesłanki do niego pojawiły się już we wcześniejszej wystawie /"Sprawy prywatne", Galeria Szara w Cieszynie i Galeria Zderzak w Krakowie, 2009/. Pokazała wówczas po raz pierwszy "makatki", które powieszone na ścianach lub położone na meblach tworzyły, przekraczającą ramy dwuwymiarowej płaszczyzny, instalację odwołującą się do symboliki domowego życia. Jednak w treści wyszywanych ręką artystki, pozornie zwyczajnych stwierdzeń wyczuwało się jakieś pęknięcie, rozłam pomiędzy schludnością i uporządkowaniem tradycyjnie wyidealizowanego w tego rodzaju sentencjach, domowego ogniska, a zawartym w haftowanych frazach Bettiny komentarzem do codzienności, niekiedy trudnej, przysparzającej rozczarowań, zmuszającej do wyrzeczeń, choć także przynoszącej radości i satysfakcje. Niesie on spory ładunek emocji, raz pozytywnych, kiedy indziej negatywnych czy wręcz stłumionych. Wybór techniki - haftowanie wymaga czasu i cierpliwości - łagodzi jego ostrość poprzez dystans czasowy, jaki dzieli myśl od jej zmaterializowania w wyszytym napisie. Powracająca dziesiątki, setki razy w procesie cierpliwego przeciągania igły z nicią przez materiał sentencja utrwala się tak samo mocno w świadomości wykonującej tę czynność osoby, jak wielokrotne przepisywanie tego samego zdania. Staje się mantrą zaklinającą rzeczywistość, utrwalającą myśl. Ma też wartość terapeutyczną, gdyż myśl raz wypowiedziana /tu: wyhaftowana/ zostaje niejako "wyrzucona", przestaje być niebezpieczna, nie niepokoi.

Bettina Bereś, "Dwie babki"
Bettina Bereś, "Dwie babki"

Pokój "Dwóch Babek", choć i w nim obecne są haftowane teksty, ma jeszcze inne znaczenie. Autorkę zajmuje już nie tylko teraźniejszość, ale próbuje ona umieścić samą siebie w kontekście osobistych historii dwóch bliskich kobiet. To daje jej nową perspektywę do uchwycenia pewnej wspólnoty losów tych kobiet i, na tym tle, swego własnego, wobec faktu obecności i nieobecności w nich mężczyzn. O nieobecności mężów w życiu obu babek mówią wyhaftowane na kołdrze i poduszkach napisy towarzyszące reprodukcjom ich fotograficznych wizerunków. Jeden z panów został zamordowany w Charkowie, jego młoda żona została wdową na pozostałe 60 lat swego życia; drugi poślubił swą wybrankę, gdy ta uchodziła już za starą pannę i przez następnych 50 lat ją zdradzał. Bettina poznawszy te historie odczuła potrzebę skonfrontowania się z nimi, jak mówi "przespania się ze swymi babkami w jednym łóżku", by dokonać oglądu własnego życia. Śmierć i niewierność - bardzo poważne nieobecności - zestawia w jednej przestrzeni z nieobecnościami trywialnymi. Teksty: nie musisz oglądać telewizji do kolacji, zdobiący dookolnym haftem rozłożony na stole obrus i mój mąż pracuje codziennie po 12 godzin, w soboty i niedziele też, na schludnie ułożonej na oparciu fotela serwetce, konstatują pewien stan frustracji czy też niezgody na brak komunikacji z bliskimi, który może być łatwo interpretowany jako nieobecność.

Bettina Bereś sprowadza więc do jednego mianownika różne rodzaje kobiecej samotności zamykając je wszystkie w obrębie wspólnego pokoju, za którego oknami jest jednak lepszy świat, co potwierdzają wyhaftowane słowa: za zasłoną toczy się szczęśliwsze życie.

Nie należy jednak brać tych konstatacji dosłownie, są zabarwione dystansem, poczuciem humoru i dozą ironii. Ubrane są w cudzysłów, który pozwala zrozumieć hierarchię wartości i złudność tego typu stwierdzenia..

W tym ciągu kobiecych historii z rodzinnego kręgu brak jest jednego ogniwa - matki, która jest łącznikiem pomiędzy przeszłością i przyszłością. Nieobecność jej historii w "pokoju" Bettiny zdaje się być równie znacząca jak nieobecność mężczyzn w życiu babki Lyi i prababki Emilii.

Warto na koniec zadać pytanie o proweniencję samego pokoju. Wybierając taką przestrzeń dla podjęcia dialogu z przeszłością, artystka bardziej lub mniej świadomie, zbliżyła się do kantorowskiej idei "biednego pokoiku wyobraźni", którego znaczenie nie przekłada się jedynie na wartość dosłowności wizualnej, ale jest próbą zobrazowania delikatnej i nieuchwytnej tkanki osobistych wspomnień, związanych z nimi emocji i stanu indywidualnej świadomości.

Podobna myśl prowadziła zapewne Brygidę Serafin w jej próbach anektowania cudzych prywatnych przestrzeni, aby w nich umieszczać własne wspomnienia i pamiątki. Przy czym dla Serafin gest ten oznaczać może powtarzalność i nawarstwienie wielu ludzkich historii i wspomnień, a także chęć zbadania jak zachowają się one w momencie upublicznienia.

Ogołocony z prywatności, niemal pusty "pokój do wynajęcia" w kilku odsłonach, Beaty Stankiewicz, emanuje tajemnicą, która tkwi w tym właśnie czego na obrazach nie ma. Pustka i nieobecność ludzi są pozorne, pod nimi pulsuje jakaś przeszła lub przyszła obecność. Pokój do wynajęcia ma zawsze silne konotacje związane z czymś co istniało, a już nie istnieje, z czyjąś obecnością i odejściem. Wynajmuje się na ogół przestrzenie opuszczone przez innych, powody tego opuszczenia mogą być różne, mniej lub bardziej dramatyczne.

Ale pokojem do wynajęcia może być także przestrzeń dla sztuki - galeria, oddawana raz temu raz innemu artyście, który zamieszkuje w nim przez pewien czas, po czym go opuszcza by zrobić miejsce innemu.

Zastanawiam się czy możliwe jest spotkanie tych trzech artystek w jednej wspólnej przestrzeni, nałożenie się w niej, w trzech przenikających się warstwach, trzech obszarów prywatności? Być może taki dyskurs poszerzyłby w sposób interesujący prywatne terytorium sztuki każdej z nich? Odpowiedź pozostawiam artystkom.