Studio Mistrzów: Kurator Libera

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

„Obecnie słowo «kurator» brzmi strasznie. Kojarzy się z nadzorem sądowym i władzą. Gdy oryginalnie «kurator» to przyjaciel, doradca, ktoś, kto stara się pomóc. Tak raczej wyobrażam sobie rolę kuratora wystawy. Sztuką zajmuję się od trzydziestu lat i prawdę mówiąc, nie spotkałem zbyt wielu kuratorów właściwie rozumiejących swoją rolę. Najczęściej jest to funkcja jedynie formalna, nie dochodzi do prawdziwego spotkania artysty i kuratora. Może tym razem uda się to zmienić” – napisał w zaproszeniu do Studia Mistrzów Zbigniew Libera, artystyczny wywrotowiec, „ojciec polskiej sztuki krytycznej', a teraz kurator projektu ochrzczonego własnym nazwiskiem. Tytuł „Kurator Libera” testuje jego promocyjną moc i siłę przyciągania twórców z pokolenia, które właśnie debiutuje na polskiej scenie artystycznej.

Na zaproszenie BWA Wrocław Libera zgodził się być opiekunem tegorocznego Studia, w którym młodzi artyści będą zmagać się z wizją artysty-kuratora, odczytującego ich prace z perspektywy zupełnie innego pokolenia. Uczestnikami castingu ogłoszonego przez BWA Wrocław było ponad siedemdziesięciu młodych twórców z całego kraju. Po trzydniowych kwalifikacjach, które odbyły się w październiku 2012, Zbigniew Libera wybrał sześcioro artystów, z którymi przygotuje wystawę w galerii Awangarda (BWA Wrocław): Honoratę Martin, Toma Swobodę, Michała Łagowskiego, Piotra Blajerskiego, Marynę Tomaszewską i Franciszka Orłowskiego. Są to artyści bardzo różnych proweniencji i o bardzo różnych doświadczeniach, na pierwszy rzut oka niemający ze sobą zbyt wiele wspólnego.

Już sam proces wyłaniania tej szóstki był dużym wyzwaniem. „Odnieśliśmy wrażenie, że mamy przed sobą prawie doskonały przegląd obecnych tendencji w młodej polskiej sztuce. Widzieliśmy artystów z Gdańska, Poznania, Białegostoku, Warszawy, Cieszyna, Piotrkowa Trybunalskiego, Katowic, Opola, Krakowa, Lublina, Wrocławia, a także z mniejszych miejscowości” – mówił Libera po zakończeniu kwalifikacji do projektu. W oficjalnym komunikacie podano, że kurator wybrał sześcioro artystów, kierując się spójnością przyszłej wystawy. Tyle oficjalny komunikat.

„Co łączy wybranych artystów? To rodzaj duchowości, a może duchowego uposażenia. Coś, czego nie było i nie ma na współczesnej scenie artystycznej. Uderzyła mnie np. fascynacja nędzą i bezdomnością – wyjaśnia mi Libera. – Ci artyści nie próbują swoją sztuką rozwiązywać problemów, które widzą, jednak są w nie autentycznie zaangażowani emocjonalnie, osobiście. Może to ma coś wspólnego z Janem Pawłem II. Byłbym ostrożny w diagnozach, ale coś jest na rzeczy. To jest taka duchowość niereligijna. Kiedy ich słuchałem, myślałem o takiej pracy Franciszka Orłowskiego, który również będzie uczestnikiem wystawy: opona, zwulkanizowana tak, że w jej bieżniku można zobaczyć napis «Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi»”.

Pierwszy impuls do pojawienia się tego właśnie klucza wyboru podała podobno Honorata Martin. Artystka pochodząca z Gdańska, osobna, nie oglądająca się na innych i na odbiorców (mimo to dwa lata temu zdobyła drugą nagrodę w konkursie Gepperta). „To ktoś na miarę współczesnego świętego Franciszka – mówi Libera. – Rozdaje wszystko, co posiada (w swoim domu przeprowadziła performatywną akcję „Przyjdź i weź co chcesz”) albo oferuje swoją pracę, wychodzi z domu i idzie”.

Martin pozbywa się wszystkiego, do czego przywiązuje nas współczesny świat rzeczy. Praktyka ta kojarzyć się może z opisywanym przez etnologów potlaczem, specjalnym wariantem fundującej wspólnotę ekonomii daru. Potlacz wpędza obdarowanego w poczucie niższości, stwarzając jednocześnie „rytuał zjednoczenia”. Natomiast to, co proponuje Martin, jest rodzajem społecznej transakcji odbudowującej emocjonalną więź między osobami, które ją zawrą. Jest jednak również czymś więcej. Formułuje etyczne wyzwanie przeciwstawiające się formom życia stworzonym przez współczesny zachodni indywidualizm.

Honorata Martin, Przyjdź i weź co chcesz
Honorata Martin, Przyjdź i weź co chcesz

W zupełnie inny sposób horyzont racjonalności przekracza śląski artysta i animator kultury Tom Swoboda. Studiował we Wrocławiu, potem wraz z Joanną Wowrzeczką i Agnieszką Sojką-Swobodą powołał do życia galerię Szarą w Cieszynie i The Undergrand Art Centre
 w Clitheroe w Wielkiej Brytanii, zorganizował też program rezydencji dla artystów „Incydenty”. Na co dzień pracuje we własnej agencji, zajmującej się realizacją projektów artystycznych i ich obsługą graficzną. Tym bardziej niezwykłe wydają się jego mistyczne wręcz prace, w których rejestruje zmiany zachodzące w prozaicznej materii – jak cykl fotografii żółtej szmaty znalezionej na jakimś zapleczu. Najnowsze prace, które pokazywał na wystawie „Konterfekt”, to dokumentacje cudów. Ich bohaterami są osoby, które na skutek modlitwy doznały uzdrowień, a nawet zmartwychwstały. Tom Swoboda tropi „dotyk Boga”, próbując w ten sposób zbudować jego wizerunek. Sampluje uzdrowione tkanki i wykonuje odlewy uleczonych fragmentów ciała, przenosząc w obszar „widzialności to, co by się zatarło w życiu”, jak mówi. Konfrontując się z cudownością, śmiało wkracza w pole tego, co nieznane. Obrazy ciał zmiażdżonych, a potem regenerujących się, przywołują sferę cudów i tego, co nie do zrozumienia.

Tom Swoboda, Konterfekt 14cm
Tom Swoboda, Konterfekt 14cm

Jeszcze bardziej paradoksalny wydaje się życiorys Michała Łagowskiego, który pochodzi z okolic Gdańska. Mieszka na wsi, dlatego naturalne dla niego tematy to – jak głoszą autorskie biosy – „wieś, gender i rodzina”. Jest to zestawienie co najmniej nieoczywiste. Jakiś czas temu artysta stworzył swoje alter ego w postaci Jagny z „Chłopów”. Jagna, dziewczyna w chustce na głowie, to dla niego klucz do zajmowania się wsią, tematem wymazanym z arsenału wątków obecnych we współczesnej polskiej kulturze. Jego działania, głównie performatywne, sprawdzają w realnej rzeczywistości wiejskiej wątki metodologiczne przede wszystkim z obszaru tzw. nowej historii sztuki – jak nowa lewica czy gender. Łagowski nie uromantycznia wsi. Najbardziej absorbuje go zwątpienie. Zwątpienie w możliwość skutecznego wprowadzenia kulturowej specyfiki współczesnej polskiej wsi w dyskurs współczesnej sztuki, ukształtowany w gruncie rzeczy w społeczeństwach Zachodu.

W ramach akcji „Jagna jedzie na Manifę" wdziewał na swoje męskie ciało wszystkie kobiece tęsknoty i wjechał z gnojem na Długi Targ w Gdańsku. Podczas akcji zatytułowanej nomen omen „Zostań ze mną trochę dłużej" Łagowski mył podłogę krowimi odchodami. Wkrótce - co brzmi jak żart - Łagowski założy w rodzinnej wsi filię „Krytyki Politycznej".

Piotr Łagowski, Jagna jedzie na Manifę
Piotr Łagowski, Jagna jedzie na Manifę

Podczas literackiego wieczorku recytował utwory, których, jak się okazało, nie pamiętał. Zażenowanie, które wywołał, było jednak niczym w porównaniu do tego podczas „Wejścia w czyjeś buty", do którego zaangażował bezdomnego, by wykorzystać wynikającą z tej zależności uległość. Wejście w osobistą sytuację drugiego człowieka, odnoszące się do „niezdrowej turystyki historycznej", tak popularnej w dobie współczesnych mediów, symbolicznie zrealizował wąchając jego buty, skarpety, stopy. Dla ostatniego wrocławskiego Survivalu (2012) przygotował szyldy nad stadionowe szatnie z napisem „gospodarze - cioty".

Najbardziej rozpoznanym artystą w tej grupie jest Franciszek Orłowski, który swoje prace pokazywał między innymi na Biennale w Wenecji (gdzie był zresztą "nieproszonym gościem") i Biennale w Kijowie. Jego ulotne akcje kojarzą się niekiedy z rzeźbą społeczną, jak na przykład zrealizowany pięć lat temu „Pocałunek miłości". W swoistym "akcie zrównania" artysta wymieniał się z bezdomnymi ubraniami, a następnie szył z nich namioty („Zero", 2011, BWA Zielona Góra) albo przymierzalnie („Apoptoza", 2012, BWA Wrocław). Wydobywający się z nich smród - albo, jak chce sam Orłowski, woń egzystencji człowieka - stanowi intensyfikację spotkania z realnym. Czy to w osobistych performatywnych akcjach, czy przekładając ich sens na kolektywne doświadczenie dostępne dla widza w przestrzeni galerii, Orłowski apeluje przez zmysły do sumień. Stawia widza przed pełnym lęku wyborem: zbliżyć się, czy odwrócić wzrok.

 

Franciszek Orłowski, “NIECH ZSTĄPI DUCH TWÓJ! NIECH ZSTĄPI DUCH TWÓJ! I ODNOWI OBLICZE ZIEMI. TEJ ZIEMI.”  2006
Franciszek Orłowski, “NIECH ZSTĄPI DUCH TWÓJ! NIECH ZSTĄPI DUCH TWÓJ! I ODNOWI OBLICZE ZIEMI. TEJ ZIEMI.” 2006

Pochodzący z Wrocławia Piotr Blajerski jawi się jako zaprzeczenie pozostałych. Niczym biblijny Szaweł reprezentuje typ bluźnierczy, a nawet cyniczny, jednak w najbardziej nawet buntowniczej ze swoich prac nie oddala się od religijnego podwórka. Dwa lata temu w galerii EMDES pokazał wystawę „Elementarne wartości niewiary”. Na jednym z filmów widać było autora kręcącego się po świątyni podczas mszy, palącego papierosy. Mówi, że chciałby, żeby jego sztuka przyniosła „otuchę i wyzwolenie z pustego i ciemnego terminala duchowych odlotów”, jednak wszystkie gesty artysty wskazują na jego duchowe potrzeby.

Piotr Blejerski, Kurwa, obiekt, 4x2x6cm, 2009
Piotr Blejerski, Kurwa, obiekt, 4x2x6cm, 2009

Jeszcze inny typ postawy prezentuje Maryna Tomaszewska, młoda warszawska artystka, która od kilku lat wydaje własnym nakładem (czasem wspomaganym publicznymi środkami) „To! Periodyk najgorszy”, wydawnictwo z pogranicza gazety i art-booka o dość absurdalnym charakterze. Nawiązując do takich kontrkulturowych zinów, jak „Tango” czy „Luxus”, Maryna zaprasza do udziału w kolejnych numerach artystów i autorów, którzy zapewniają publikacji szeroki wachlarz tematów – od polskości i wakacji po jedzenie i złoto. Dotychczas ukazało się sześć numerów. Zadaniem Maryny będzie udokumentowanie całego projektu. Przygotowany przez artystkę periodyk będzie jednym z tomów towarzyszącego wystawie katalogu.

Wystawa jest już w procesie, a zaistnieje w galerii jesienią 2013.

Maryna Tomaszewska, „To! Periodyk najgorszy”
Maryna Tomaszewska, „To! Periodyk najgorszy”