Najlepszy album o Warszawie

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Warszawa jest miastem pięknym, czy kuriozalnym? Europejska metropolia, do której nie prowadzi żadna autostrada, za to międzynarodowe szlaki komunikacyjne przecinają obszar ścisłej zabudowy, ponieważ nie wybudowano do tej pory żadnej obwodnicy. I te odlotowe suburbia z gąszczem reklamowych banerów, przez które trzeba wtedy przejechać: Raszyn, Białołęka, Łomianki, Piaseczno... Na pewno Warszawa to miasto, gdzie jak śpiewa Muniek - Hitler i Stalin zrobili, co swoje. Pierwszy w odwecie za zbrojne powstanie kazał zrównać je z ziemią (rok wcześniej w ten sposób potraktowano teren getta żydowskiego, także po powstańczym zrywie), za rządów drugiego, a konkretnie jego namiestnika w osobie tow. Bolesława Bieruta, doszło do wydania brzemiennego w skutki "dekretu o nacjonalizacji gruntów warszawskich". Ustawa ta na długie lata zdeterminowała kształt rozwoju stolicy Polski, ponieważ można było stawiać w szybkim tempie socrealistyczne, a później socmodernistyczne blokhausy, nie licząc się z kosztami ziemi i prawami własności.

Powojenna Warszawa właściwie nie doczekała się ciekawej fotograficznej monografii. Co prawda już w latach ’50 zaczęto wydawać propagandowe albumy, ale pomijając kwestię narzuconego z góry, a co za tym idzie, mocno ograniczonego zestawu tematów, poziom zamieszczanych tam zdjęć jest zazwyczaj żenujący. Swoim sposobem traktowania materiału, publikacje te przypominają inne wydawane w bloku wschodnim (mnie najbardziej te książki kojarzą się z wydawnictwami NRD za panowania Ericha Honekera). Albumowe publikacje po upadku PRL nastawione na masowego odbiorcę, prezentują typowo "folderowe" lub, częściej "pocztówkowe" ujęcie tematu (zazwyczaj: Łazienki, Zamek Królewski, Stare Miasto i Śródmieście, bez zapuszczania się na blokowiska i przedmieścia). Sztampa, banał i brak wyobraźni, albo po prostu czyste wyrachowanie, wspomagane przez chroniczny brak wizualnej wrażliwości. Ciekawe skądinąd, czy te książki rzeczywiście się dobrze sprzedają?

W jakimś sensie opisane powyżej zjawisko jest typowe dla sposobu funkcjonowania fotografii we współczesnej Polsce, ze szczególnym uwzględnieniem tej, którą moglibyśmy opatrzyć przymiotnikiem "dokumentalna". Jakiekolwiek odejście od sztampy: galeryjnej, folderowej, lub gazetowej (w tym ostatnim przypadku myślę tu o ginącym na naszych oczach gatunku, jakim jest fotoreportaż prasowy) wyzwala natychmiast przynajmniej dwa dość typowe pytania:
1. "Dlaczego Pani (Pan) fotografuje takie brzydkie miejsca?"
2. "Dlaczego na Pani (Pana) zdjęciach nie ma ludzi?"

Maurycy Gomulicki w swoim albumie pt. "w-wa" wybiera miejsca, które w powszechnym pojęciu mieszkańców tego kraju, zdecydowanie nie podpadają pod kategorię "piękna". Na jego zdjęciach nie ma też "ludzi". Przedmiotem zainteresowania Gomulickiego i tematem jego kilkuletniej fotograficznej eksploracji jest, coś co sam nazywa "przestrzenią publiczną" Warszawy. Dzięki wspomnianemu wcześniej dekretowi Bieruta, który umożliwiał swobodne obchodzenie się z "bezpłatnym" terenem podczas prac projektowych oraz sporadcznym nawiązaniom do modernistycznej idei miasta-ogrodu, powstała spora ilość skwerów, parków, placów zabaw, ale także (chyba jest ich znacznie więcej?) kompletnie nie wykorzystywanych obszarów między budynkami.

Książka Gomulickiego pokazuje Warszawę trochę na zasadzie pars pro toto. Właściwie i raczej niezgodnie z tytułem albumu, jest to nie tyle w-wa, co raczej –arsza-. Banalna, codzienna i przeciętna zawartość polskiego miasta, która może stać się przedmiotem fascynacji i wizualnych olśnień, przekazywanych dalej za pośrednictwem fotografii. Niemal przysłowiowa (w powszechnym odbiorze, nie moim) "brzydota" osiedlowej małej architektury z czasów gospodarki centralnie planowej w ujęciu Gomulickiego staje się atrakcyjnym wizualnym znakiem. Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ fotografia posługuje się innym rodzajem estetyki (jeżeli w ogóle wizualną atrakcyjność można tak określić). Myślę, że w omawianych zdjęciach ważna jest jeszcze jedna właściwość, a mianowicie kompletny brak protekcjonalnego traktowania tego rodzaju motywów, co jest zmorą większości polskich fotografów wychodzących na miasto i przypadłością nawet tak dobrej książki, jak "Biało-czerwono-czarna" Wojciecha Prażmowskiego.

"w-wa" to album skonstruowany jako ciąg obrazów, sąsiadujących ze sobą na zasadzie formalnych powinowactw, podobnie jak ma to miejsce w opublikowanym rok wcześniej wspólnie z Jeronimo Hagermanem wydawnictwie "Funebre". Zdjęcia prezentowane są "do spadu" i następują po sobie bez żadnego komentarza. Metoda sprawdzona i sprawdzająca się równie dobrze w wypadku omawianej książki (wszystko to umożliwia też wędrowanie po niej w innej, niż to sobie wymyślił autor konfiguracji). Album Gomulickiego, to także rodzaj atlasu przestrzeni publicznej, w którym oglądamy szeroką reprezentację rozmaitych durnostojek z palców zabaw dla dzieci, czy też przeznaczonych dla "dorosłych" konstrukcji (pomalowanych w podstawowy zestaw barw krajowych farb ftalowych). Wszystkie te drabinki, huśtawki, ławki, ławeczki, wiaty, gazony, śmietniki, cementowe pomniki, żeliwne płyty studzienek kanalizacyjnych oraz nasz polski od zawsze i na zawsze abstrakcyjnie marszczący się podczas upałów asfalt, a także ta specyficzna, ubożuchna architektura stolicy z czasów socmodernizmu (tu szczególnie urzekająca oko widza sekcja okien i loggii wyposażonych przez mieszkańców w kraty).

Obecne w tym ciągu stukilkudziesięciu obrazów sygnały stanu rozpadu, dość dobrze korespondują z wcześniejszą (jeśli idzie o edycję, nie o czas powstawania cyklu) książką "Funebre", podejmującą tematykę "małej architektury cmentarnej" na całym świecie. Korespondencja druga, jaka przychodzi mi na myśl, to użyty parokrotnie przez Bohumila Hrabala termin "naszej łagodnej apokalipsy", do którego zarejestrowane przez Gomulickiego motywy, wyraźnie zbliżają się swym klimatem. I jeżeli miałbym wyrazić w końcu jakieś zastrzeżenie do tego wydawnictwa, to zdecydowanie zredukowałbym nadmiernie rozbudowany i nieprzekonujący końcowy set zdjęć architektury ujętej w skosach, na rzecz większej reprezentacji fotografii neonów, które kiedyś oglądałem na serwisie flickr Maurycego.

Maurycy Gomulicki, W-Wa, Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2007