Sztuka oftalmoskopii (cz. 1)

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
Nie wiem, który już raz zadaję sobie pytanie, dlaczego ta fotografia - skromne zdjęcie, wykonane ręką prowincjonalnego amatora - więcej dla mnie znaczy niż niejedno zdjęcie ze starannie wydanych monografii
Wojciech Nowicki, Dno oka1

Dno oka Wojciecha Nowickiego to jedna z najbardziej oczekiwanych książek o fotografii ostatnich lat. Jeśli autor żartobliwie nazywany polskim Rolandem Barthes'em i Susan Sontag w jednym zabiera się za opracowanie swoich tekstów pisanych do „Tygodnika Powszechnego", to już wiadomo, że będzie to wydarzenie i prawdziwa uczta dla koneserów fotografii i książek o fotografii. Z pewnością od czasu wydania świetnej w lekturze choć przecież naukowej rozprawy Sławomira Sikory nie było w Polsce tak kunsztownie napisanej książki o fotografii2 . Z jednym wyjątkiem: już we wstępie trzeba zaznaczyć, że premierze Nowickiego „przeszkodził" wydany kilka miesięcy wcześniej Fotoplastykon pióra Jacka Dehnela3 . Rywalizacja o palmę pierwszeństwa pomiędzy czołowym felietonistą i tłumaczem, a uznanym poetą ma charakter nieformalny, raczej symboliczny. Pojedynek na dnie oka zacznijmy od Wojciecha Nowickiego, zastrzegając, że przyjdzie też kolej na rozbiór Jacka Dehnela.

Książka Dno oka zawiera eseje poprzedzone wstępem Marka Bieńczyka, do każdego tekstu wydawca dodał wydrukowane starannie fotografie wybrane przez autora. Reprodukcje są ładne, ale niewielki format książki sprawia, że szczegół umyka i choć oko wykol nie da się zobaczyć pewnych rzeczy, o których w tekście pisze autor (choćby tytułowych Nieśmiertelników z pierwszego eseju i zdjęcia). Ktoś może powiedzieć, że tym właśnie różni się oglądanie „prawdziwej" fotografii od oglądania tejże fotografii reprodukowanej w książce, ale osobiście wolałbym, aby zdjęcia były choć trochę większe. Książka, jak na zbiór esejów, wydana jest na tyle starannie, że posiada przypisy, choć wykonane w sposób mało rygorystyczny, jeśli mierzyć je miarą reguł akademickich. Brakuje również odnośników do źródeł tekstów publikowanych przecież już wcześniej (co może irytować przede wszystkim czytelników „Tygodnika", którzy doświadczą podczas lektury uczucia deja lu). Każdy z dwunastu tekstów to osobna całość, ale w sumie składają się na spójną, autorską wizję fotografii; fotografii, która wprawdzie pochodzi z kolekcji autora, ale staje się jedynie przyczynkiem do rozważań natury ogólnej, do wygłaszania sądów wagi niemalże historyczno-sztucznej, a na pewno historyczno-fotograficznej. Tak dzieje się w tekstach poświęconych Zofii Rydet (którą autor docenia) czy Janowi Bułhakowi (z którym Nowicki się wadzi). Teksty dedykowane właśnie uznanym już mistrzom polskiej fotografii są w moim odczuciu dużo mniej ciekawe od analiz fotografii anonimowych, znalezionych w antykwariatach, pozyskanych przez autora w osobliwych okolicznościach. To właśnie w Sahibie, Klatce, „Udawała odalistkę", Warzelni soli i wspomnianych Nieśmiertelnikach najjaśniej błyszczy talent Nowickiego, wrażliwego interpretatora obrazu fotograficznego.

Na przedmiot analizy Nowicki wybiera zdjęcia w sumie średnio atrakcyjne. Nie są to fotografie gęste od znaczeń, mistrzowskie (poza wspomnianymi dziełami wykonanymi przez Rydet i Bułhaka), ale nie są to też zdjęcia całkowicie nudne, bezsensowne czy słabe, jak na przykład wydane w swoim czasie przez Mikołaja Długosza pocztówki z PRL-u (Pogoda ładna, że aż żal wyjeżdżać). Istotne, że wybrane przez autora obrazy mają z pewnością nad nim władzę, opanowały go, zainfekowały jego wyobraźnię do tego stopnia, że nie może się od nich odczepić inaczej niż patrząc, myśląc i pisząc. Teksty stają się tu rozbudowanym komentarzem, ekfrazą, swego rodzaju śledztwem (momentami przypominają wręcz pisarstwo Włodzimierza Kalickiego), które ma wydobyć to, co ukryte z tych biednych, niepozornych, często zapomnianych fotografii. Zmartwiałe na kawałku kartonika, utrwalone postaci i historie trzeba ożywić za pomocą słowa, animować je i rozruszać na potrzeby współczesnego odbiorcy, przekonuje Nowicki, którego celem nadrzędnym jest zmusić czytelnika, by z całą mocą swojej wyobraźni patrzył i patrzył, i patrzył. A to jak Nowicki patrzy mogłoby być przykładem, miarą i wzorem dla innych. Szkoła widzenia zawarta w Dnie oka powinna mieć swoje zastosowanie zarówno do fotografii dawnej, jak i percepcji dnia codziennego i fotografii nas otaczającej tu i teraz.

Piękny tytuł książki - Dno oka - wskazuje na fizjologiczne uwarunkowanie percepcji rzeczywistości za pomocą zmysłu wzroku, sugeruje, że najważniejsze jest patrzenie, uważny ogląd. Ale w ujęciu Nowickiego to dopiero początek drogi. Autor w kolejnych tekstach wciąga czytelnika w erudycyjną grę z przywołanymi we wstępie Rolandem Barthesem i Susan Sontag, ale nie tylko, bo w jego lekturze można doszukać się inspiracji Johnem Bergerem, Johnem Szarkowskim, Eduardo Pontremolim a z polskich autorów Urszulą Czartoryską, Jerzym Lewczyńskim czy wspomnianym już Sławomirem Sikorą4 . Nowicki stara się stronić od bezpośrednich zapożyczeń językowych, ale momentami nie może się oprzeć by niczym Barthes nie pisać o pęknięciach, rozdźwiękach, szczelinach jak we fragmencie poświęconym fotografii dzieci z lwowskiej ochronki: Szukam uskoku, szczeliny, która sprawia, ze scena z ochronki przepełnia mnie nienazwanym niepokojem. Zapominam o dobroczynności, widzę strach i nędzę (których zapewne wcale tam nie ma); lwowska łazienka, te dzieci ukryte pod ścianą przypominają mi zdjęcia komór gazowych. Na tej fotografii odczytuję siebie samego w sytuacjach bolesnych i uczestniczę w najgorszym. Patrzę na tę fotografię i boleśnie jej doświadczam5 . To wyjątek, bo zwykle Nowicki jednak radzi sobie świetnie z nazwaniem nienazwanego; widzi to, co jednak jest na zdjęciu, a nie, czego „wcale tam nie ma"; nie generuje zbyt daleko idących analogii (łaźnia w sierocińcu prawie jak komory gazowe) i jeśli czegoś boleśnie doświadcza, to w miarę bezboleśnie o tym nam opowiada. Jednocześnie trzeba przyznać, że tekst Nowickiego to wszystko, tylko nie proste spojrzenie i oschły, muzealny opis. Autor z premedytacją stacza się z wytartych kolein dyskursu historycznego w kierunku literatury. Przykładem takiego efektownego zejścia w tę stronę jest akapit kończący tekst Ostatnia podróż Marszałka: Prawda budzi się na pograniczu ciemnych wizji, widzeń, skojarzeń. Marszałek Piłsudski spływa w dół rzeki w swej stalowej łodzi jak truposz w filmie Jarmuscha6 . Fotograficzny obraz staje się dla niego pretekstem do opowieści pełnej emocji, niepozbawionej suspensu, ale może nieco zbyt efektownej. Z drugiej strony, Nowicki nie sugeruje, że obraz to, co innego niż dwuwymiarowy papierek pokryty światłoczułym materiałem. Zamiast takiego czarowania pokazuje otchłań - raczej niż głębię - sensów, jakie może wygenerować, wydobyć z ukrycia, wywołać jeden skromny, niepozorny obrazek może u wrażliwego odbiorcy. Jeśli lekturę Nowickiego porównać do „intelektualnej gry", to semantycznie znajdziemy się już w pobliżu nieco inaczej nacechowanej emocjonalnie kategorii „zabawy". Autor Dna oka żongluje skojarzeniami, momentami można mieć wrażenie, że wiedzą się popisuje (Warzelnia soli). W tym pisaniu uwagę zwraca związana z momentami intymności frywolność, która nie jest zarzutem, raczej charakterystyką tych esejów. Innymi słowy, Nowicki odchodzi od patetycznego, rozciągniętego na kolejne strony książki szczególnego epitafium, jakim jest Camera Lucida Barthes'a (nie doszukuje się na siłę w zdjęciach punctum, co też wyróżnia go spośród licznych dziś epigonów autora Mitologii), nie sili się na analizę obrazu w kulturze współczesnej w ogóle (jak czyniła Sontag), nie dodaje wybranym przez siebie zdjęciom tego, czego po prostu nie mają i chwała mu za to. Z drugiej strony po lekturze pozostaje niedosyt, chcielibyśmy więcej zdjęć i więcej tekstu (kontekstu), też może jakąś teorię, jakieś kategorie interpretacyjne, coś stabilnego. Nowicki pozostawia czytelnika bez tych konkretów, dowodząc swoją książką, że liczy się tylko indywidualny talent, który w pełni przejawia się - niczym rozbłysk flesza - w momencie kontaktu ze zdjęciem (autor pisze o błogosławionych momentach bliskości7 ). Być może Nowicki poprzestaje na gromadzeniu fotografii - przedstawia się zresztą jako archiwista - ale gromadzeniu opartym na intuicji raczej, niż jakiejś specyficznej systematyce. To archiwista i zarazem kolekcjoner (zdjęć, ale również ich historii i interpretacji). To wszystko, co robi jest nieracjonalne, niewytłumaczalne, trudno przetłumaczalne. O kontekście teoretycznym wspominam celowo, gdyż w moim odczuciu książka Nowickiego zapewne miałaby większą moc, gdyby była związana z projektem badawczym. Przy czym nie chodzi mi o tak rozbudowane działania instytucjonalne jak pogotowie archiwalne Ośrodka KARTA czy praca z archiwami Fundacji Archeologia Fotografii. Dno oka ma taki potencjał interpretacji kolekcji własnej autora, który przekracza jej indywidualne ramy i staje się istotny dla refleksji o fotografii polskiej (autor wielokrotnie przytacza fakty i nazwiska znane niemalże wyłącznie historykom fotografii polskiej). Mówiąc wprost, Dno oka jest dla mnie książką trochę spóźnioną, która powinna się ukazać przy okazji Miesiąca Fotografii w Krakowie (maj 2009), kiedy to Nowicki pojawił się jako współkurator istotnej wystawy Archiwum centralne8 . Książka rozwija koncept wystawy, uzupełnia go i pogłębia w sposób niezwykły. Nie mówiąc już o takich momentach, jak przełożenie na język ekspozycji zawartej w tekście wstępu Bieńczyka paraboli widzenia Nowickiego: Kiedy czytałem tę - dla mnie niezwykłą - książkę, przyszedł mi do głowy obraz, który mogę sobie wyobrazić nawet jako fotografię: oto widzę przed sobą grube, szare mury, coś się za nimi kryje, może świat cały, jakaś nieprzenikniona zona. Nie ma wejścia i tylko od czasu do czasu, tu i ówdzie, widać drzwiczki czy okienka, nieco podobne do owego otworu uchwyconego przez Bułhaka na wileńskiej ścianie i opisanego w rozdziale „Wilno 1913". Owe drzwiczki to fotografie/teksty Wojciecha Nowickiego; przez nie da się do wewnątrz zajrzeć, zdają się one przejściami-przewodnikami, które pozwolą coś stamtąd zobaczyć9 .

Każdy zwiedzający krakowskie Archiwum centralne na taką ścianę z okienkami w pewnym momencie trafiał. Zaglądając do okienek, można było zobaczyć zdjęcia pokazane i skomentowane w książce. Po lekturze książki jeszcze ciekawsze wydaje się wspomnienie tamtej wystawy, tak jak po zwiedzaniu tamtej wystawy jeszcze bardziej intrygująca wydaje się lektura Dna oka.

W. NOWICKI, DNO OKA, WOŁOWIEC 2010, S. 134
W. NOWICKI, DNO OKA, WOŁOWIEC 2010, S. 134
  1. 1. W. Nowicki, Dno oka, Wołowiec 2010, s. 134.
  2. 2. S. Sikora, Fotografia między dokumentem a symbolem, Izabelin 2004; innym ciekawym przykładem eseistyki fotograficznej są książki Marianny Michałowskiej Niepewność przedstawienia. Od kamery obskury do współczesnej fotografii, Kraków 2004 oraz tejże, Obraz utajony. Szkice o fotografii i pamięci, Kraków 2007. W kontekście pisarstwa inspirowanego O fotografii Sontag warto wymienić także Interpretując fotografię. Śladami Susan Sontag, red. T. Ferenc, K. Kowalewicz, Kraków 2009.
  3. 3. J. Dehnel, Fotoplastikon, Warszawa 2009.
  4. 4. Nazwiska Johna Szarkowskiego, Jerzego Lewczyńskiego czy Sławomira Sikory nie pojawiają się w tekście, ale ich wpływ wydaje się wyczuwalny.
  5. 5. Tamże, s. 20.
  6. 6. Tamże, s. 158.
  7. 7. Tamże, s. 124.
  8. 8. Archiwum centralne, wystawa zbiorowa, kuratorzy: Karol Hordziej, Piotr Lelek, Wojciech Nowicki, Łukasz Trzciński, Fabryka Erdal, Kraków 08-31.05.2009.
  9. 9. M. Bieńczyk, Medytacje migawkowe, [w:] ibid., s. 7.