Historie pisane ciałem

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Narracja międzynarodowej wystawy „O powstawaniu i ginięciu" jest zbudowana wokół pracy Andrzeja Szewczyka „Soliloquia". Napisanej przez artystę księdze towarzyszy wideo, na którym artysta mozolnie kreśli znaki. Księga jest zamknięta w gablocie jak martwy motyl - możemy zobaczyć tylko dwie strony. Pisząc ją ręcznie Szewczyk stawia się obok mnicha ze skryptorium. W średniowieczu książka była nierozerwalnie związana z ciałem - ktoś musiał ją przecież przepisać, inaczej by nie zaistniała. Każdy postawiony przez Szewczyka znak jest obwiedziony cienką zamkniętą kreseczką, co nadaje mu kształt kompletny i skończony. Tak też pisał o nich sam artysta: „Miałem zawsze nadzieję, (...) że każda »litera« doświadczająca bytu zawiera »kwark ducha«, to, co ze mnie wychodzi i przemienia się w świecącą, czarną gwiazdę tuszu. »Litera« jest tu wyrazem słowa wyraz, które może oznaczać charakter, jak i w pewnych sytuacjach, klarowność".1 Szewczyk nie widzi powodu, by komplikować stawiane przez siebie znaki, które prostotą przypominają wczesnośredniowieczny alfabet ogamiczny - system kresek stawianych pod różnymi kątami. Inskrypcje były ryte w drewnie, kamieniu, co zdaje się podkreślać wysiłek towarzyszący ich powstawaniu.

Andrzej Szewczyk, "Soliloquia", 1985, zdj. Barbara Kubska
Andrzej Szewczyk, "Soliloquia", 1985, zdj. Barbara Kubska

Jeśli odrzucimy powierzchowne wyobrażenia o średniowieczu jako epoce przesiąkniętej religijnością, zobaczymy zupełnie co innego. Zza zasłony strereotypu nieoczekiwanie wyłania się ciało. Z jednej strony negowane i postrzegane jako źródło grzechu, nigdy chyba nie zajmowało tyle miejsca w teologii. Z drugiej jednak strony było bardzo ważne. Kiedy osoba zawiniła, to ono, nie dusza, było karane na różne przerażające sposoby. To ono w epoce braku maszyn wykonywało prace, dzięki niemu powstawały rzeczy. Jego zapach przenikał miasta. Księga Szewczyka jest więc, tak jak średniowieczne rękopisy, wyrazem ludzkiego istnienia. Za księgą stoi ciało, i to właśnie ciało, pojmowane na wiele sposobów, zdaje się kluczem do tej wystawy.

Andrzej Szewczyk, "Soliloquia", 1985, zdj. Barbara Kubska
Andrzej Szewczyk, "Soliloquia", 1985, zdj. Barbara Kubska

Zaproszeni artyści zdają się przejmować zadania, które w przeszłości były wykonywane przez przedstawicieli nieistniejących już dziś zawodów. Są wśród nich alchemicy, rzemieślnicy, opowiadacze historii. Bartek Buczek zatopił w słoiku „Złego" Tyrmanda i za pomocą technologii używanej do produkcji alkoholu usiłuje wydestylować z książki jej esencję. Bazuje na cielesnym aspekcie powieści, wierząc, że wyekstrahowany z niej konkokt będzie zawierał jej najważniejszy, tajemniczy składnik, niedostępny w samym tekście, który staje się niewidzialny i nieważny.

Bartek Buczek, "Ekstrakt", 2014, obiekt, woda, drożdże, cukier, książka, 30 × 20 cm, zdj. Barbara Kubska
Bartek Buczek, "Ekstrakt", 2014, obiekt, woda, drożdże, cukier, książka, 30 × 20 cm, zdj. Barbara Kubska

Ewa Axelrad proponuje niewielką fotografię „Fetor. Pozdrowienia" - grupa policjantów otacza dym wydzielany przez płonący obiekt, jakby usiłowała się przed nim obronić. Fotografia zamknięta jest w transparentnym kawałku szkła; wygląda jak mucha zatopiona w bursztynie, co czyni z niej raczej obiekt niż zdjęcie. Niezwykła elegancja obiektu sprawia, że koncentruje on uwagę widza mimo niewielkich rozmiarów. Jak w wypadku inkluza zamknięty w jego wnętrzu owad nie jest już zwykłą muchą, na którą każdy może zamachnąć się gazetą, tak zamknięta w szkle fotografia nagle nabiera wartości, ogląda się ją z zupełnie inną uwagą. Nieco zamieszania wprowadza tytuł - niesie wrażenie, że po stłuczeniu obiektu, mimo policyjnej ochrony, fetor się wydostanie.

Ewa Axelrad, „Fetor. Pozdrowienia”, z cyklu „Plaga”, 2014, obiekt, fotografia, szkło, 26 × 10 × 1 cm, zdj. Barbara Kubska
Ewa Axelrad, „Fetor. Pozdrowienia”, z cyklu „Plaga”, 2014, obiekt, fotografia, szkło, 26 × 10 × 1 cm, zdj. Barbara Kubska

Dorota Buczkowska niczym mistrz murarski buduje swój „Totem", a bloki masła, poddane dotykowi jej rąk, przypominają ręcznie lepione cegły. Obiekt ulega samoprzekształceniu i już na wernisażu wygląda inaczej. Olbrzymia ilość masła ciągle pracuje. W momencie oglądania, około dwa tygodnie po otwarciu, totem jest zaskakująco przyjemny w odbiorze. Z drugiej strony zgromadzona ilość masła przeraża. Przywołuje obraz zalepionych tłuszczem żył, otłuszczonych narządów wewnętrznych, które z tego powodu gorzej pracują i szybciej umrą. Ilość zgromadzonego w „Totemie" masła jest śmiertelnie niebezpieczna, wydaje się, że mogłaby zabić kilka osób, gdyby zmuszono je do zjedzenia „Totemu". Praca działa jak licznik mierzący zepsucie społeczeństwa - wskazówka dawno zostawiła za sobą „obfitość" i „łakomstwo", stoi na „pazerności". Zdaje się, że widać ostrzegawcze czerwone światełko, ale niektórzy są już zgubieni.

Dorota Buczkowska, Bez tytułu, 2014, obiekt, zdj. Barbara Kubska
Dorota Buczkowska, Bez tytułu, 2014, obiekt, zdj. Barbara Kubska

„Collection" Pavlíny Fichty Čiernej to gablota ze słodyczami. Połamane i nadgryzione ciastka, lekko już wyżute karmelki w kształcie róży, które pod wpływem czyjejś śliny i ruchów czyjegoś języka zmalały i zatraciły swój kształt, uzyskując w efekcie idealnie wygładzoną, obłą postać. One też pokazują erozję, jednak ich zanikanie zdaje się jednocześnie je personalizować. Obecność odcisków ludzkich zębów lub niewidocznej, ale obecnej na nich ludzkiej śliny z fabrycznie wytworzonych obiektów wyprodukowanych w tysiącach takich samych egzemplarzy przesuwa je w stronę jedynych w swoim rodzaju artefaktów. Čierna pokazuje też dwa filmy wideo - jednen o przesadzaniu roślin, drugi o wędrówce chorego przez szpital; dwie prace o przejściowych stanach, które mogą wieść zarówno do polepszenia, jak i do śmierci.

Pavlína Fichta Čierna, "Collection (detal)", 2005–2009, żywica epoksydowa, entomologiczna gablotka 30 × 40 cm, zdj. Barbara Kubs
Pavlína Fichta Čierna, "Collection (detal)", 2005–2009, żywica epoksydowa, entomologiczna gablotka 30 × 40 cm, zdj. Barbara Kubs

Niezwykłą historię opowiada praca Zdeny Kolečkovej „Zielnik sudecki" - rodzinnej opowieści z końca drugiej wojny towarzyszą zasuszone rośliny mające w nazwie przymiotnik „sudecki". Słowo, w Polsce zupełnie neutralne, opisujące jedynie geograficzną przynależność, w Czechach, z powodu historycznych zaszłości, niesie negatywne skojarzenia. Ten ładunek negatywnych emocji artystka zestawia z historią o tajemniczych osobach, które uratowały życie jej matce. Usiłuje w ten sposób przezwyciężyć oficjalną wersję pisaną może nie przez zwycięzców, lecz przez najmniej przegranych. Sudety wyłaniające się z tej pracy nie są kulturowym monolitem, a wymuszona nieobecność niektórych jest jak dziura w tkance, która ciągle pracuje i zmienia swój kształt.

Little Warsaw, "Little Warsaw is dead", 2008, instalacja, zdj. Barbara Kubska
Little Warsaw, "Little Warsaw is dead", 2008, instalacja, zdj. Barbara Kubska

Zupełnie inną historię pisze grupa Little Warsaw. Utworzony z żarówek ogromny slogan „Little Warsaw is dead" jest otwarty na interakcje, a tym samym manipulacje. Możemy wygaszać poszczególne żarówki, wpływając na kształt czy w ogóle obecność poszczególnych liter. Przypomniało mi to czasy, kiedy jako nastolatka podróżowałam osobowymi pociągami. Napis na ścianie, który głosił: „Po sygnale wysiadanie wzbronione", nieustannie padał ofiarą kreatywnych wandali, którzy wydrapując kolejne litery zmieniali go w dziwnie brzmiące komunikaty, np. „po sygnale wydanie broni", czy „poganie". PKP wcale do tego nie zachęcały, w przeciwieństwie do autorów pracy. Bawię się więc. Słowa są proste. LIS. LAS. LIR. Tu język polski mnie zawodzi. WAR. WAR IS DEAD. LITTLE WARS. RAW. SAW. Liter jest mało, wiele z nich się powtarza, to utrudnia zadanie. Mogę wygasić dolną kreskę w E, to daje mi F. LIFE. FAR. Trochę górnolotnie. Manipuluję napisem, który jednocześnie nieodwołalnie manipuluje mną, nie pozwalając mi wydostać się poza dany mi slogan.

Oprócz tych i innych zgromadzonych na wystawie dzieł jest jeszcze anonimowy stary obraz. Stworzony jako tarcza strzelnicza, nigdy nie został do tego celu wykorzystany - przetrwał jako ścianka w królikarni. Wbrew temu, że skazany został na śmierć przez rozstrzelanie, jego przeznaczeniem okazał się dotyk ciepłych króliczych futerek. Obraz, powieszony w sterylnej przestrzeni BWA, wygląda na pierwszy rzut oka niemalże współcześnie. Buduje ciekawy kontekst dla efemerycznych, wciąż zmieniających się prac - stworzony, by ulec zniszczeniu, po dwustu latach wciąż uparcie trwa. W tle widok miasta. Kiedy pierwszy raz go zobaczyłam, uderzyła mnie jedna, niezwykle silna myśl: Byłam tam, znam to miejsce. Usiłowałam zgadnąć, gdzie to jest. Przyszły mi na myśl Cieszyn, Skoczów, Kłodzko, Nachod, Pardubice, Chrudim (widok jest niekompletny, łatwo uzupełnić sobie brakujące części tym, co chcielibyśmy widzieć), ale żadna z tych odpowiedzi nie była prawdziwa. Nigdy nie byłam w Broumovie, który jest na obrazie. I choć wystawa na pierwszy rzut oka wydaje się międzynarodowa, kontekst, który buduje, okazuje się zaskakująco lokalny. Bo ja przecież znam to wszystko - broumovski rynek, na którym nigdy nie byłam, jest mi bliższy niż Warszawa, która wydaje mi się kulturowo obca. Znam ciepło i miękkość króliczego futerka. Znam śliskość masła i jego kremowy zapach. Znam ciężar „Złego" Tyrmanda oraz sposób, w jaki ocierają się o skórę jego miękkie ze starości kartki. Znam śmieszną płaskość zasuszonych roślin, które wypadają znienacka z dawno nieczytanych książek. Znam luki, które pozostawili w rodzinnej historii ci, którzy okazali się być „złej" narodowości. Znam dramat połamanych ciastek, którymi nie wypada poczęstować gości i jeśli się ich nie je, trzeba je wyrzucić. Znam odczucia przesadzanych roślin - przerażenie wywołane dyndaniem korzeni w powietrzu, ale i komfort nowej, przestronnej doniczki. Z przyjemnością smakuję ten szczęśliwy moment, kiedy granice są jedynie liniami poprowadzonymi na mapach, a rzeczywisty wymiar naszego świata zależy tylko od tego, jak w nim istniejemy.

 

„O powstawaniu i ginięciu", kuratorzy: Jan Trzupek, Marta Lisok; artyści: Ewa Axelrad, Piotr Bosacki, Bartek Buczek, Dorota Buczkowska, Pavlína Fichta Čierna, Zdena Kolečková, Denisa Lehocká, Little Warsaw, Grupa Rafani, Iza Tarasewicz, Andrzej Szewczyk;

Galeria Sztuki Współczesnej BWA w Katowicach, 25.4 - 15.6.2014.

Zobacz także inną recenzję tej wystawy: Emanuela Kuziel, „Milczenie jest złotem"

Denisa Lehocka, Bez tytułu, 2014, instalacja, zdj. Barbara Kubsk
Denisa Lehocka, Bez tytułu, 2014, instalacja, zdj. Barbara Kubsk

Iza Tarasewicz, Bez tytułu, 2014, instalacja dźwiękowa, wideo, 5', zdj. Barbara Kubska
Iza Tarasewicz, Bez tytułu, 2014, instalacja dźwiękowa, wideo, 5', zdj. Barbara Kubska
  1. 1. A. Szewczyk, „W poszukiwaniu Straconej Litery", [w:] „Katowicki undreground artystyczny po 1953 roku", red. S. Ruksza, Katowice 2004, s.148