Rodzynki bez ciasta, czyli krajowe targi sztuki

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Bez trudu wyliczę sto dzieł, które mogą ozdobić stałe galerie najlepszych polskich muzeów, a które oferowano na Warszawskich Targach Sztuki, organizowanych przez Rempex od jedenastu lat. Na przykład w 2012 roku za 4,6 mln zł można było kupić legendarną „Śpiącą kobietę z kotem" Władysława Ślewińskiego. Świetnymi kompozycjami reprezentowani byli Strzemiński, Stażewski, Krasiński, fascynował „Detal" Romana Opałki. W 2007 zachwycił mnie „Relief" Zdzisława Beksińskiego z 1960 (177 na 34 na 5 cm), wykonany ze stali z drobnymi wstawkami miedzi; zawieszony na ścianie przypomina totem. Na pewno były to rodzynki, ale niestety zabrakło sernika.

Organizatorzy tegorocznych, dwunastych targów, które odbędą się w październiku rozesłali właśnie zaproszenia. Jako reporter dwukrotnie opisywałem poprzednie edycje. Najpierw na kilka dni przed targami, po rozmowach telefonicznych z uczestnikami, sygnalizowałem w Dziale Ekonomicznym „Rzeczpospolitej", co galerie wystawią i za ile. Po targach zaś opisywałem realia: zawsze brakowało selekcji uczestników oraz oferty - to, co zaproponowały niektóre firmy, nierzadko przypominała bazar. Rempex, żeby zbilansować budżet, z konieczności sprzedać musiał określoną liczbę stoisk. Targi stały się możliwe tylko dzięki temu, że za preferencyjną stawkę Rempex udostępniał uczestnikom noclegi w prowadzonym przez siebie hotelu.

Dlaczego impreza nie zdobyła sponsora? Chętnie wezmę udział w publicznej dyskusji na ten temat. Targi odbywają się w eleganckich Arkadach Kubickiego w Zamku Królewskim w Warszawie. Mogłyby być źródłem prestiżu, reklamy oraz zysków dla każdego prywatnego mecenasa. Pozostałe problemy są pochodną braku kapitału. Na przykład co roku uczestnicy słusznie skarżyli się na brak reklamy. Nawet na placu Zamkowym przed wejściem do Zamku nie było informacji, by zjechać schodami do Arkad na targi.

Co roku uczestnicy krytykują to, że nie ma komisji kwalifikującej do udziału w targach, zarówno uczestników, jak i towar, przez co oferta targowa była bardzo nierówna. Przypuszczam, że liberalny regulamin uczestnictwa (praktycznie każdy może wziąć udział) wynika z oceny sytuacji na krajowym rynku sztuki. Organizator musi brać pod uwagę fakt, że przy ostrych kryteriach nie znajdzie wystarczającej liczby uczestników i będzie musiał dołożyć z własnej kieszeni. Gdyby był sponsor, możliwa byłaby selekcja.

Niestety, prawdą jest, że niektórzy wystawiali falsyfikaty. To skutek ogólnikowego regulaminu i braku sita na wstępie. W 2012 roku jeden z wystawców odmówił usunięcia oczywistych falsyfikatów, na co pozostali zareagowali wyjątkowo emocjonalnie. Uznali, że oferowanie podróbek niszczy ich renomę zawodową, podważa zaufanie do nich i do imprezy. Opisałem to w mojej rubryce w „Rzeczpospolitej". Pod wpływem tamtego wydarzenia rok później wprowadzono do regulaminu punkt umożliwiający organizatorom usuwanie wątpliwych obiektów.

Uczestnicy marudzą co roku, że wszystko byłoby inaczej, gdyby targi były międzynarodowe. Problem w tym, że Polacy kupują tylko polonica. Załóżmy, że znajdzie się sponsor i sfinansuje przyjazd prawdziwej europejskiej galerii - czy zwiększy to znikome dotychczas zainteresowanie mediów oraz niezadowalającą frekwencję na targach? Dla liczącej się zachodniej galerii, paradoksalnie, targi są za tanie. Co to za targi, gdzie stoisko kosztuje 500 - 600 euro?!

Uczestnicy wciąż prezentują błędne moim zdaniem nastawienie, że na targach muszą zarobić. Co roku skarżą się, że koszty im się nie zwróciły, że nic nie sprzedali. Jedyne krajowe targi to wymarzone miejsce do pokazania się, zawarcia nowych znajomości. Tylko z czym się pokazać? Gdy co roku obdzwaniam uczestników, to na dziesięć dni przed targami wielu jeszcze nie wie, co przywiozą. Nierzadko przywożą co innego niż zapowiedzieli, bo zadeklarowany obraz sprzedali tuż przed wyjazdem do Warszawy.

Tak więc nie ma kapitału, dobrego towaru i nabywców. Może dlatego nikt inny nie odważył się zorganizować w stolicy stałych ogólnopolskich targów sztuki? Warszawskie Targi Sztuki to szczyt krajowych możliwości. Są takie, jak cały nasz rynek, liczący już 25 lat.

Opisywałem Ogólnopolskie Targi Antykwaryczne i Sztuki Współczesnej, które wcześniej odbywały się w krakowskim Bunkrze Sztuki. Opisywałem bajeczne (!), choć komunistyczne, Targi Sztuki Socjalistycznej Interart w Poznaniu. Tam był sponsor, logistyka, hala wystawiennicza i oszałamiający towar w przystępnych cenach (np. grafiki i fotografie legendarnych czeskich artystów). Tymczasem nasze targi są młodziutkie. Targi sztuki w zachodnich stolicach mają za sobą dużo więcej edycji. Tam miasta i rządy angażują się w organizowanie targów, bo sztuka buduje wizerunek europejskich metropolii. Jak można przyspieszyć dojrzewanie naszej imprezy? Jak zachęcić do uczestnictwa kilkadziesiąt firm, które dotąd ostentacyjnie nie brały udziału? W tym roku w regulaminie podano, że tajemnicza komisja ma kwalifikować tych, którzy się zgłoszą, nie znamy jednak ani jej składu, ani kryteriów.

Janusz Miliszkiewicz, fot. archiwum autora
Janusz Miliszkiewicz, fot. archiwum autora

Janusz Miliszkiewicz, dziennikarz, publicysta, felietonista, autor książek. Specjalizuje się w pisaniu o prywatnym kolekcjonerstwie, rynku sztuki i muzeach. Od 2001 w Dziale Ekonomicznym „Rzeczpospolitej" co czwartek prowadzi autorską rubrykę „Moja Kolekcja". Od pierwszego numeru związany z „Art and Business", do sierpnia 2013 pisywał tam felietony.