Lady Gaga w wannie Marata

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Kto myślał, że popkultura i jej strategie marketingowe już niczym nie mogą zaskoczyć w obliczu nachalnej wszechobecności promowanych przez nie produktów typu Lady Gaga, ten nie widział jeszcze wszystkiego. Prawda, że obecnie trudno znaleźć, zwłaszcza wśród prezentujących się jako instytucje kultury miejsce, w którym wspomniana gwiazda czy któraś z jej równie popularnych koleżanek, nie byłaby obecna. Do niedawna jednym z nielicznych był Luwr. Był, ponieważ Gaga zdobyła i ten bastion kultury i sztuki wysokiej. Jak do tego doszło i co z tego wynika?

Pesymista powiedziałby pewnie, że nic w tym dziwnego, a wielkie pieniądze gigantycznej wytwórni wprowadzą wszędzie każdego, bez względu na to, czy mowa o Luwrze, czy o Białym Domu. Historia pojawienia się Lady Gagi w tym pierwszym nie powinna dziwić tym bardziej, że od pewnego czasu muzeum prezentuje dużą otwartość na sztukę współczesną. Dlaczego więc nie miałoby pójść krok dalej, w stronę kultury popularnej właśnie? W rzeczywistości okoliczności wystawienia wizerunków gwiazdy w Luwrze były dużo bardziej zniuansowane i ciekawe. Gaga bowiem została wprowadzona między renesansowe nimfy i klasycystyczne odaliski za sprawą wyjątkowego rzecznika - Roberta Wilsona. To artysta wszechstronny - reżyser, scenograf, fotograf i twórca pracujący z nowymi mediami, który zasłynął głównie dzięki umiejętności przekazywania maksimum treści i emocji przy zastosowaniu minimum środków formalnych.

Robert Wilson, "Buty Marleny Dietrich", Massaro © The Watermills Center Collection
Robert Wilson, "Buty Marleny Dietrich", Massaro © The Watermills Center Collection

W listopadzie 2013 roku Paryż uhonorował go dwoma zaproszeniami - na Festiwal Jesienny i jako gościa specjalnego Musée du Louvre. W ramach tego pierwszego paryskiej publiczności zostało przypomnianych kilka najciekawszych sztuk w reżyserii Wilsona, dla Luwru natomiast zrealizował on dwa projekty, których rezultaty można oglądać jeszcze przez kilka tygodni. Mowa tu o „Living Rooms" i „Video Portraits of Lady Gaga". Zanim jednak skupimy się na analizie niuansów współpracy między cenionym reżyserem i gwiazdą muzyki pop, przyjrzyjmy się „Living Rooms"; warto.

Prosty, można powiedzieć minimalistyczny wręcz tytuł wystawy odnosi się do mieszkania artysty, przestrzeni życiowej, w której rodzą się jego twórcze idee i z której częstokroć czerpie bezpośrednią inspirację. Robert Wilson postanowił odtworzyć w muzealnej Salle de la Chapelle swoje miejsce pracy i odpoczynku, apartament w Watermill, gdzie zgromadził całkiem pokaźną kolekcję dzieł sztuki oraz archiwa, budując swego rodzaju centrum artystyczne, w którego sercu toczy się również jego życie prywatne. W ten sposób, wchodząc w przestrzeń ekspozycji, automatycznie wkraczamy do mieszkania jej autora. Przedmioty codziennego użytku, okazy doskonałego designu i egzotyczne eksponaty z całego świata sąsiadują tu ze sobą w zaskakującej harmonii.

W centrum „mieszkania Wilsona" w Luwrze znajduje się sypialnia z wielkim łóżkiem i kilkoma dziełami na ścianie, między którymi dostrzec można również zapowiedź drugiego projektu - czarno-biały wideo-portret Lady Gagi spętanej i wiszącej na linach w nieokreślonej przestrzeni. W tym wypadku doskonale współgrający z dekoracją pokoju. Dookoła Wilson zgromadził dziesiątki przedmiotów, które towarzyszą mu na co dzień w podnowojorskiej rezydencji. Ich przekrój stylistyczny i pochodzenie doskonale pokazują, jak chłonny i otwarty jest umysł artysty. Znajdziemy tu obiekty sztuki Oceanii (inspiracje tą kulturą są widoczne w wielu jego spektaklach), starożytną ceramikę chińską, fotografie oraz przedmioty należące do osobistości i bohaterów XX wieku - choćby zdjęcie Alberta Einsteina czy buty Marleny Dietrich, ale też rzeczy znalezione przez artystę na śmietniku, jak np. mała różowa przybrudzona rękawiczka, którą postanowił włączyć do swojej kolekcji na zasadzie kontrapunktu i nowego stymulatora wyobraźni.

Robert Wilson, "Lady Gaga jako Marat" © Antonin Mongodin, Musée du Louvre
Robert Wilson, "Lady Gaga jako Marat" © Antonin Mongodin, Musée du Louvre

Odtworzona przez Wilsona przestrzeń jest więc mocno heterogeniczna, utrzymana w duchu surrealistycznej kolekcji André Bretona. Ostatecznie bardziej niż o samych zgromadzonych przedmiotach wystawa mówi o sposobie patrzenia i postrzegania otaczającego świata przez artystę, który wybrał te właśnie, a nie inne obiekty, aby towarzyszyły mu w codziennym życiu i pracy twórczej. Wybór, który prezentuje w Luwrze, to soczewka kondensująca osobowość twórcy i zaproszenie do jego wnętrza. Słowem, autoportret, w którym twarz zostaje zastąpiona przez miejsce. Autoportret tworzony poprzez przestrzeń i przedmioty, utkany z materii codzienności artysty.

W kontekście tego projektu ciekawy jest również dialog, w jaki apartament Wilsona wchodzi z muzealną przestrzenią, a w końcu i ze znajdującymi się w sąsiednim skrzydle apartamentami Napoleona. Aranżacja wnętrza Wilsona skrywa bowiem pewien paradoks, plasując je na pograniczu prywatnego mieszkania i muzealnej sali. Z jednej strony łóżko i stojące obok niego buty, sprawiające wrażenie zdjętych przed chwila i pozostawionych w nieładzie tworzą atmosferę przestrzeni mieszkalnej i zachowują nieco z jej intymnego charakteru. Z drugiej jednak ściany tego szczególnego salonu od podłogi po sufit wytapetowane są przedmiotami. Do tego stopnia, że niektóre krzesła zostały zawieszone w połowie ściany, a część zdjęć umieszczono u samej góry, uniemożliwiając tym samym ich obejrzenie. Można zadać kilka pytań: Czy jest to świadomy wybór artysty, pragnącego pokazać widzowi jak najwięcej siebie i swojego świata kosztem realizmu w odwzorowaniu przestrzeni jego mieszkania? A może tak naprawdę wygląda miejsce, w którym żyje twórca znany z zamiłowania do kompulsywnego wręcz gromadzenia dzieł i przedmiotów? Bez względu na to, jaka odpowiedź jest właściwa, aranżacja ta powoduje, że apartament Wilsona odtworzony w Luwrze staje się rodzajem muzeum i zawczasu dzieli los niegdysiejszych apartamentów Napoleona, przez które dzisiaj każdego dnia przebiegają tysiące turystów z całego świata.

Robert Wilson, "Lady Gaga jako panna Caroline Riviere" © Antonin Mongodin, Musée du Louvre
Robert Wilson, "Lady Gaga jako panna Caroline Riviere" © Antonin Mongodin, Musée du Louvre

W projekcie, przy którym Wilson zaprosił do współpracy Lady Gagę, problematykę portretu podejmuje on w nieco bardziej klasyczny sposób. Mimo to daleko mu do tradycyjnego portretu malarskiego czy fotograficznego, „Video Portraits of Lady Gaga" bowiem to, jak sugeruje tytuł, portrety ruchome, choć ruch potraktowany jest tu specyficznie. Niemniej jednak tradycja artystyczna jest w nich również obecna, tyle tylko, że w treści, a nie w formie. Sportretowana przez Wilsona piosenkarka wciela się w kilka postaci historycznych i biblijnych znanych z płócien mistrzów renesansu i klasycyzmu. Gaga przyjmuje pozę Marata ze słynnego obrazu Jean-Louisa Davida, zamienia się w pannę Rivière, uwiecznioną przez Ingres'a, a w końcu jej głowa zajmuje miejsce ściętej głowy św. Jana Chrzciciela na płótnie Andrei Solariego.

Projekt jest zdecydowanie niejednoznaczny i budzi wiele pytań o charakter i cel tego zabiegu: Dlaczego te płótna, a nie inne? Dlaczego Lady Gaga, a nie inna znana twarz lub anonimowa modelka? A nawet, dlaczego artysta tak awangardowy, który zwykle zjednywał sobie publiczność oszczędnością formy, a nie jej nachalną zjawiskowością, decyduje się sięgnąć po kolorowe bożyszcze tłumów? Owszem, jego wideo-portretom Lady Gagi ciągle daleko do estetyki rozkrzyczanych w większości teledysków piosenkarki. Może właśnie dlatego, że tak naprawdę nie są to jej portrety. Stefani Germanotta, ukrywająca się pod pseudonimem Gaga, użycza swojej twarzy i ciała, ale postaci, które imituje, nie nabierają przez to jej charakteru. W wyniku tej fuzji tracą obie strony - Lady Gaga jako Caroline Rivière to ani jedna, ani druga. Osobowość bohaterki obrazu Ingres'a zostaje wymazana poprzez zastąpienie jej twarzy twarzą popowej piosenkarki, przy czym jednocześnie nie wnosi to wiele do wizerunku tej drugiej. Ta bowiem, przebrana w XIX-wieczną suknię, wydaje się jeśli nie śmieszna, to wyłącznie ekscentryczna, czyli normalnie, jak to Gaga.

Robert Wilson, "Lady Gaga jako św. Jan Chrzciciel" © Antonin Mongodin, Musée du Louvre
Robert Wilson, "Lady Gaga jako św. Jan Chrzciciel" © Antonin Mongodin, Musée du Louvre

Można by się pewnie doszukiwać w tym projekcie krytyki współczesnej kultury popularnej, czytać go w myśl idei konsumpcjonizmu kulturowego, według której głowa Gagi w miejscu głowy św. Jana Chrzciciela niewiele różni się od tej „wyskakującej z lodówki", by zastosować modne ostatnio określenia. Tyle tylko, że trudno oprzeć się wrażeniu, iż Wilson bierze Lady Gagę bardzo „na serio" i stara się, trochę na siłę, zbudować wokół tych portretów aurę. Wideo zwolnione do granic możliwości, w którym ruch jest ledwo zauważalny, a przez to wręcz zaskakujący, gdy w końcu go dostrzeżemy, owszem, robi pewne wrażenie na widzu - na zasadzie martwego wizerunku, który powoli ożywa. Jednak towarzysząca projekcjom podniosła, eteryczna muzyka tworzy poczucie, jakby widz miał do czynienia z czymś niesamowitym i ponadczasowym, podczas gdy nie ma chyba nic bardziej chwilowego i związanego z teraźniejszością niż Lady Gaga i jej fenomen. Nawet wmontowanie jej twarzy w obraz pędzla Ingres'a i wystawienie w Luwrze nie wpisze jej do historii kultury wysokiej i nie ustawi w jednym rzędzie z Nefretete i Moną Lisą. Co więcej, w kwestii formy również można mieć pewne zastrzeżenia co do oryginalności. Zbyt wyraźnie dostrzegalne jest podobieństwo tych prac do twórczości Billa Violi, choćby do „The Quintet of the Astonished".

Jeżeli któryś z portretów Wilsona broni się sam, to „Lady Gaga jako Marat". Delikatnie zmieniające się oświetlenie kadru stopniowo wydobywa z mroku martwą postać leżącą w wannie, ukazując tym samym jej obnażoną pierś. W ten sposób bohater rewolucji zamienia się w bohaterkę, co nadaje dziełu nowy sens i poszerza pole interpretacji. Aby jednak w pełni celebrować ten wideo-obraz (umieszczony zresztą w jednej z głównych galerii Luwru, w sąsiedztwie arcydzieł klasycyzmu), należy spuścić zasłonę milczenia na towarzyszące mu nagranie, na którym Gaga odczytuje fragment pisma markiza de Sade, co znowu zakrawa na „efekty specjalne" rodem z agencji PR popgwiazdy.

Robert Wilson, "Living Rooms" © Antonin Mongodin, Musée du Louvre
Robert Wilson, "Living Rooms" © Antonin Mongodin, Musée du Louvre

Robert Wilson zapytany przez dziennikarza „Le Figaro", dlaczego wybrał piosenkarkę do tego projektu, odpowiada: „Lady Gaga jest postacią bardzo wizualną. Jak wszyscy wiemy, potrafi zmieniać swoją naturę z niepokojącą wręcz szybkością" 1Po czym opowiada, z jak wielkim przejęciem, godnym wyłącznie najlepszej aktorki, wcieliła się ona w postać Marata. Na koniec wywiadu wraca do toposu artysty wszechstronnego i czerpiącego inspirację z wielu źródeł, zarówno ze sztuki niszowej, jak i z masowo produkowanej rozrywki. Dyplomatycznie mówi, że lubi pracować z jednym i drugim środowiskiem, po czym dodaje: „A (gdy robisz coś) z Lady Gagą, oglądają to miliony".


Robert Wilson, „Living Rooms & Video Portraits of Lady Gaga", Luwr, Paryż, 14.11.2013-17.02.2014

Robert Wilson, "Living Rooms" © Antonin Mongodin, Musée du Louvre
Robert Wilson, "Living Rooms" © Antonin Mongodin, Musée du Louvre
  1. 1. „Bob Wilson, fan de Lady Gaga", „Le Figaro", 7 listopada 2013, dostępne on-line: www.lefigaro.fr