Nadmiar słońca. Efemeryczna sztuka i efemeryczna pamięć

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Istotą sztuki efemerycznej jest pamięć. To, co ulotne, niezapisane na materiale trwałym jak spiż, polegać może jedynie na kruchej i ułomnej materii ludzkich wspomnień. Lecz jak napisał Sandor Krasna, alter ego Chrisa Markera, wybitnego francuskiego filmowca, zapamiętywanie nie jest przeciwieństwem zapominania, raczej jego kwintesencją. Bowiem my nie pamiętamy, lecz przepisujemy pamięć zawsze do nowa, tak jak historia jest za każdym razem od nowa pisana. Wspomnienia kształtują się w delirycznej płynnej masie, z każdą chwilą zmieniając swój kształt.

Z tegorocznej edycji Festiwalu Sztuki Efemerycznej „Konteksty” pamiętam rozmowę dotyczącą problemów związanych z opisywaniem performansów. Z jednej strony można przedstawić ich poszczególne elementy, gesty, które następują po sobie, jednak spojone w opisie w linearny układ słów pozostają często nieme. Można też opisać wrażenia, jakie te wystąpienia na tobie wywarły, lecz czy będą one przekonujące, gdy wspomnienia współuczestników znacznie różnią się twoich?

Można postrzegać własną pamięć liniowo, tak jak książkę historyczną, gdzie kolejne wydarzenia następują po sobie, w wiecznym ciągu przyczynowo-skutkowym. Dla Chrisa Markera jednak pamięć to archipelag wysp, kontynentów, niezbadanych krain i zapomnianych lądów. Podobna jest nie do podręcznika historii, ale do wielkiej księgi geografii. Im dalsza perspektywa, tym łatwiej wyłowić kształty najbardziej wyraziste. Pomniejsze wydarzenia znikają z każdym dniem, rozpływając się w ogólnej masie codzienności. Im bardziej oddalałem się od wyspy „Sokołowsko”, tym bardziej moje sądy stawały się zdecydowane. Rozedrganie, wywołane nadmiarem wrażeń, powoli ustępowało, zostały kontury najważniejszych wzniesień. Okazuje się, że koślawo zabazgrane kartki z mojego notatnika i ulotka z programem festiwalu, pełne nieskładnych zapisków, zachowały o wiele więcej z tamtej energii niż tysiące elektronicznych zdjęć, wykonanych specjalnie w celu zapisania niemal każdego momentu naszego tam pobytu. Z tej pozycji, kartografa siedzącego u brzegów kontynentu, postaram się nakreślić własną mapę tego terytorium.

Linię brzegową „Kontekstów” stanowi pięć dni festiwalu, wypełnionych wydarzeniami zaczynającymi się od dziesiątej rano, a kończącymi późno w nocy ostatnimi koncertami ,startującymi około dziesiątej wieczorem. Po drodze po godzinie na obiad i kolację dziennie. Jak łatwo policzyć, dawało to w sumie 10 godzin intensywnych wrażeń, bez przerwy na głębszą refleksję czy nawet na dłuższą rozmowę z innymi uczestnikami, z tych samych powodów skazanych na krótkie pogawędki. Na początku, zaopatrzony we wszelakie narzędzia do rejestracji, ruszałem pełen zapału i gotowości, by zapisywać nawet najmniejsze drgnienie powieki – bo być może będzie ono decydujące dla zrozumienia całości. Niemożliwe było jednak pisanie codziennych relacji, czy nawet sporządzanie zwięzłych notatek. Nie chodzi przecież o artystyczne definicje i hasła pojawiające się w każdym niemal tekście. Znużenie programem zaczęło się objawiać już trzeciego dnia, dezercje stopniowo wykruszały publiczność.

Większość czasu spędzaliśmy w kinie Zdrowie, słuchając koncertów, oglądając projekcje czy performansy. Wokół bezustannie trzaskały migawki aparatów i szumiały kamery. Ale to pamięć i zapis, jego odtwarzanie i odzyskiwanie tego, co wydawało się bezpowrotnie stracone, stały się głównymi tematami refleksji towarzyszących mi w trakcie tych dni. Performans powraca odczytany dopiero po przejrzeniu zrobionej dokumentacji, przedtem pozostając niemal niewidoczny. Kiedy rozpamiętuję te sfilmowane i sfotografowane obrazy, w mojej pamięci zlewają się. Są moją pamięcią. Marker, wędrowiec po przestrzeniach czasu, napisał: „Dla jednych pamięć jest tym, czym dla innych historia: niemożliwością. Historia się rozwija, zatykając swoją pamięć, tak jak zatyka się uszy, wyrzucając opróżnione butelki za okno. Legendy rodzą się z potrzeby odczytania nierozszyfrowalnego. Wspomnienia muszą powstawać w delirium, z takiej samej płynności. Myślę o takim świecie, w którym każde wspomnienie może stworzyć swoją własną legendę”.

Kontynent „Kontekstów” okazał się archipelagiem wysepek. Pierwszą z nich była surrealistyczna dyskoteka na świeżym powietrzu, między drzewami oświetlonymi granatowymi reflektorami i poruszanymi muzyką. Rozmowy rwały się, zagłuszane dźwiękami emitowanymi przez sprzęt zostawiony samopas przez Dj-a. Wtedy komplementowaliśmy jeszcze „bogatą ofertę”, rokującą moc wrażeń, nieświadomi przyszłego przesycenia. Ostatecznie okazało się, że muzyka zdecydowanie zdominowała cały festiwal, w moim odczuciu zlewając się w jedną, nierozróżnialną masę dźwięków. Kwintesencją tego przesytu były dla mnie wokalizy Oli Bilińskiej, które przeniosły nas do krainy zapętlonych, ambientowych dźwięków, a moją pamięć wtedy na zupełnie inny koncert. Dwa lata wcześniej w Szczecinie miałem okazję zetknąć się z twórczością Kazuya Nagaya i Hiroki Komiya, którzy posługując się zestawem prostych obrzędowych instrumentów, gongów oraz niezwykle bogatym i barwnym głosem Hiroki, roztoczyli przed słuchaczami czar niezwykłych przestrzeni muzycznej medytacji. W Sokołowsku potrzebna okazała się elektronika, loop stacja. Urządzenie, którego obecność towarzyszyła niemal wszystkim koncertom. Na szczęście na tym tle wyróżniał się występ Davida Thomasa, legendy alternatywnej sceny punk-rockowej, którego poetyckie melorecytacje, przerywane pociągnięciami wina z butelki i papierosowymi sztachnięciami, oraz głos brzmiący niczym „James Stewart uwięziony w oboju” wprowadzały w ginsbergowski nastrój. Odnotowania warte są także koncert tria Mikołaja Trzaski, Michała Górczyńskiego i Pawła Szamburskiego, „Portret dźwiękowy” Pauliny Zielińskiej oraz nadzwyczaj żywiołowy wykład-performans „Partytury codzienności” Górczyńskiego.

Ulewa
Ulewa

Druga wyspa to gwałtowna burza, która przetoczyła się nad Sokołowskiem. Wraz z pozostałymi rozbitkami zebranymi w kinie z przerażeniem patrzyłem, jak potoki wody odcinają nas od reszty świata, pozostałych uczestników i kolejnych punktów programu, gasząc uliczne latarnie. Samochody stawały w strugach deszczu, kierowcy bali się jechać. Poza naszą enklawą panowała ciemność. Wieczorna burza przewróciła talerz anteny satelitarnej sprowadzonej do transmitowania permanentnych streamingów oferowanych w internecie przez organizatorów. Gonitwa rejestrowania i emitowania została na chwilę zatrzymana.

Kolejny ląd to wystawa prac Jerzego Beresia „Pomnik artysty”, na której otwarcie nie udało nam się dotrzeć z powodu owej burzy. Na szczęście czwartego dnia, rezygnując z części programu, dość spontanicznie uformowała się grupa, która postanowiła udać się do oranżerii pobliskiego sanatorium. Tam, między liśćmi gęstej roślinności, stały Beresiowe „Zwidy”. Autorami tej niezwykle przejmującej aranżacji byli Jerzy Hanusek i Bettina Bereś. Wielką wartością tej prezentacji, poza stworzeniem niezwykłego, organicznego nastroju, było zestawienie dużej kolekcji rzeźb, artefaktów pozostałych po manifestacjach i fotografii z akcji artysty. Mogliśmy zobaczyć ostatnią pracę Beresia, a także jego odkrytą w pracowni fotograficzno-artystyczną polemikę z Tadeuszem Kantorem, obiekty wcześniej nie prezentowane. Oprowadzał nas Jerzy Hanusek, a Józef Robakowski i Ewa Zarzycka opowiedzieli o swoich relacjach z artystą. Słuchaliśmy i patrzyliśmy zafascynowani, na chwilę odrywając się od programowego i organizacyjnego chaosu na zewnątrz, przenosząc do innego miejsca i czasu. Zapach drewna i kurzu był przejmujący, towarzyszył nam duch artysty. Jego obecność po raz drugi zaznaczyła się ostatniego dnia. Mogliśmy zobaczyć filmową dokumentację ostatniej manifestacji artysty, przedstawionej właśnie w Sokołowsku w ubiegłym roku; niestety, kamerzysta nie był zbyt ruchliwy, a dźwięk zbyt wyraźny.

Czwarty ląd okazał się konglomeratem malutkich wysepek – niektóre o grząskim podłożu, inne zachęcające do zatrzymania się na chwilę. Emocje towarzyszące performansom mogą być bardzo intensywne. Przypomniał o tym Alastair MacLennan. Jego osobistą wędrówkę przez pamięć i indywidualne dziedzictwo obserwowaliśmy stłoczeni w wąskiej przestrzeni między chylącymi się ku upadkowi ogrodzeniami. Natręctwo kamer i aparatów teraz już było przytłaczające. Czym staje się sztuka efemeryczna rejestrowana na bieżąco w ilości przekraczającej pojemność samego działania, na żywo dostarczana na ekran każdego komputera? Zielona gałąź w ustach Alastaira, niosącego ją z zawiązanymi oczyma od jednego punktu do drugiego, już w tysiącach kopii i ujęć zaistnieje w prywatnych katalogach historii sztuki. Podniosłą chwilę intymnego dialogu z własną historią można teraz obejrzeć dokładnie na YouTubie, Facebooku, dziesiątkach artystycznych blogów. Z komentarzem. Jednak ja teraz sięgam do tego wydarzenia jedynie w pamięci, podobnie jak do wystąpień Sandry Johnston, Janusza Bałdygi, Ewy Zarzyckiej, Yaryny Shumskiej czy Wołodymira Topija.

Performans Alastera MacLennana
Performans Alastera MacLennana

Powoli opuszczam jednak ten archipelag, rzucając jeszcze spojrzenia w jednym kierunku. Różnorodne projekcje stanowiły w sumie przynajmniej jedną trzecią całego programu. W kontekście festiwalu o takim profilu siedzenie w mrocznym kinie i oglądanie filmów ostatecznie uznałem za absurdalne. Ten fakt w połączeniu z permanentną i nieustępliwą dokumentacją robioną dla każdego gestu stawiał założenia festiwalu sztuki efemerycznej pod dużym znakiem zapytania. Jakie zresztą były te założenia?

Po pierwsze, hasłem patronującym tegorocznym „Kontekstom” było „powietrze” - nadzwyczaj szerokie, niejednoznaczne i abstrakcyjne pojęcie, do tego faktycznie efemeryczne. Oczywiście odnosiło się ono do historii miejsca, dawnego uzdrowiska dla chorych na gruźlicę i współczesnych kontekstów miejsca.

Akademia Ruchu, „Wyraźnie. W milczeniu”
Akademia Ruchu, „Wyraźnie. W milczeniu”

Gestów skierowanych do społeczności lokalnej naliczyłem sztuk jeden – monumentalne memento w wykonaniu Akademii Ruchu. Kolejne elementy, ustawiane rękoma ubranych na czarno postaci, tworzyły słowa „Gra o nic”, „Granice”, „Nice” budowane były z rozświetlonych kubów w wieczornej ciemności głównego placyku. Podniosła i niepokojąca muzyka grzmiała na całe miasto. Poza tym spotkania z lokalnymi mieszkańcami miały miejsce najczęściej w pobliskim sklepiku, gdzie uczestnicy zaopatrywali się w alkohol i przekąski. Dominowało poczucie, że być może to miejsce i ten czas były szklaną bańką wypełnioną powietrzem, w której przez pięć dni egzystowaliśmy oderwani od reszty świata.

„Kontekstom” towarzyszył także panel dyskusyjny – jednakże rozmowa profesorów Zygmunta Baumana i Romana Kubickiego miała miejsce jedynie na ekranie. Profesor Bauman ku rozczarowaniu wszystkich nie dojechał, choć wymieniony został na liście uczestników, co zapewne będzie wprowadzało w konsternację kolejne pokolenia niezbyt dociekliwych badaczy. Drugi z profesorów pojawił się jednak osobiście i wraz z Józefem Robakowskim, Joanną Rajkowską oraz Andrew Spirą rozważał różne aspekty funkcjonowania sztuki współcześnie.

Jedna dyskusja panelowa nie mogła zaspokoić potrzeby intelektualnej wymiany, tym bardziej, że znaczna jej cześć odbywała się za pośrednictwem ekranowych widm, z którymi nie bardzo można było podyskutować. Bogactwo oferty sprawiło natomiast, że pod koniec nie było już wiadomo, czy jesteśmy na festiwalu performansu, filmu artystycznego czy muzyki eksperymentalnej i improwizowanej.

Trzecia edycja Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Efemerycznej była kolejną inkarnacją tego, co zaczęło się jako wydarzenie poświęcone głównie performansowi. Fundacja In Situ, założona przez Bożennę Biskupską i Zygmunta Rytkę, powstała z potrzeby budowania struktur otwartych na różne działania i przyjaznych artystom. W wypadku „Kontekstów ” postanowiono jednak przyjąć formułę festiwalu, którą, trzeba przyznać, organizatorzy tej edycji zrealizowali bardzo sprawnie, zapewniając uczestnikom bardzo bogaty program. Jednakże już podczas otwarcia chwalono się, że zaproszonych zostało sto czterdzieści osób, jakby ta liczba gwarantowała wysoki poziom całości. Festiwale mają to do siebie, że ich oferta nie wypuszcza widza ze swoich okowów, oferując widzom różnorodne spektrum wrażeń.

Niestety, brak jednorodności i świadomości, w jakim kierunku wszystkie te akcje prowadzą, nadmiar tematów i punktów zaczepienia w pewnym momencie stawał się nieznośny. Odczuwałem niekoherentność poszczególnych elementów, mijanie się poszczególnych gatunków sztuki i ich przedstawicieli, choć prawdopodobnie miało to służyć ich integracji. Doceniam całą tę pracę i wysiłek włożony w to, by wzbogacić naszą rzeczywistość; doceniam opiekę roztoczoną nad uczestnikami, starania o budowanie dobrej atmosfery i wszystkie te elementy, które sprawiały, że mogliśmy tak efektywnie spędzić te dni. Nie wiadomo jednak, co tu było ostatecznie najważniejsze dla organizatorów i to wrażenie zaważyło w końcu nad moim obrazem festiwalu.

Po wszystkim pozostaną nieprzebrane ilości dokumentacji, relacje i recenzje rozrzucone po najważniejszym magazynach, krótkie zdania na forach portali społecznościowych, strzępki zapisów wideo i zdjęcia umieszczone w Internecie. Gdy wyruszałem w podróż, tę fizyczną, do Sokołowska, pełen byłem ciekawości podróżnika wybierającego się ku nowym, nie do końca zbadanym terytoriom. Teraz, gdy wędruję po archipelagu mojej pamięci, odczuwam coraz większe zniecierpliwienie. Chris Marker w swoim filmie „Sans solei” zadał pytanie: „Zastanawiam się, jak ludzie zapamiętują rzeczy, ci, którzy nie filmują, nie fotografują, nie nagrywają. Jak rodzajowi ludzkiemu udało się pamiętać?” I odpowiadał: „Napisano Biblię”. Naszą spuścizną będzie absolutny nadmiar, przesyt wrażeń, uczuć, aspiracji, oczekiwań, cudzych wspomnień i planów zapisanych na cyfrowych nośnikach w nieskończonej ilości kopii. Nowa biblia, pozbawiona widzów, będzie musiała się nieustannie sama odczytywać, by wiedzieć, że istnieje. A my sami zapomnimy, co z tego wszystkiego kiedyś faktycznie należało do nas, a co jest cudzym wspomnieniem.

„Konteksty” – III Międzynarodowy Festiwal Sztuki Efemerycznej, Sokołowsko, 28.07-1.08.2013
Zobacz też fotorelację z festiwalu: www.obieg.pl 
więcej informacji o Chrisie Markerze: www.chrismarker.org 
Fot.: Wojciech Ciesielski

Fragment wystawy Jerzego Beresia
Fragment wystawy Jerzego Beresia