Ludzie uciekali. „Nosferatu" Jacka Malinowskiego.

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
Jacek Malinowski, Nosferatu, Dyktator Lęku, galeria Foksal, Warszawa

Wyświetlana w starej galerii Foksal praca Jacka Malinowskiego „Nosferatu. Dyktator Lęku" to coś między artystycznym wideo a niezależnym filmem, w którym przez około trzydzieści minut obcujemy z odradzającą się w Polsce postacią Nosferatu, wyciągniętą jeden do jednego z „Symfonii grozy" Murnau'a.

Wampir chce kupić sobie pałac czy inną nieruchomość w Warszawie, a w swej tymczasowej norce-smródce opowiada biernej kamerze, skąd się tu wziął, co go kręci i w ogóle takie-takie. Jest to bardzo ładnie zrobione. Ustawienie świateł, kadrowanie, gra wampira (anglojęzyczny aktor Sean Palmer) - wszystko nadaje się do rasowego kina. I w zasadzie gdyby nie ubogie środki, zdecydowanie by się tam sprawdziło. To, co przeszkadza - może tylko mnie, ale może i innym też, to „talk" Nosferatu - gada cały czas, calutki, często ekspresjonistycznie wyjąc.

Jedynie na końcu i początku wampir milczy. Nic dziwnego. Na początku gubi się w Pomniku Pamięci Holocaustu w Berlinie - co już daje pewne pojęcie o skali projektu (nie tyle Berlin, co pomnik!) - a na końcu przybiera postać Eichmanna ze zdjęć magazynu „Life": i tu też nic nie mówi. Nie wiem, co lepsze.

I nie wiem, jak ocenić, ani opisać ten film. Plastycznie jest bardzo ładny. Znaczeniowo nie trafia do mnie zupełnie. Chyba że jako przykład pomieszania pojęć, które też jest niby uprawnione (przez kogo?) i powinienem je akceptować, ale ludzie uciekali i ja też chciałem. I nie dlatego, żebym się bał.

Wampir opowiada, dlaczego wybrał zło, tłumaczy, że był to jego negatywny wybór (bo dobro go nie chciało!) i teraz cały czas się boi, więc też nie jest wolny i takie tam. Przez pół godziny, na zbliżeniu, często podnosząc głos. Z tak bliskiej odległości zwierzenia każdej przypadkowej osoby skłoniły by do ucieczki, i to też nie z lęku. Oczywiście on mówi słusznie, jak najbardziej, wampira życie boli, ale cały ten sztafaż - cienie, szpony, worki foliowe, sobotnia rozrywka, która chce być poważna - sprawia, że tracę grunt i nie chce mi się zastanawiać poważnie o co chodzi, ani nawet śmiać.

Jacek Malinowski, Nosferatu, Dyktator Lęku, galeria Foksal, Warszawa

Zastanawiam się za to, skąd u autora mus, żeby postaci wampira dodać wątki związane z Zagładą. I to na początku i końcu, niby taka klamra i opakowanie; marketing co prawda mówi, że opakowanie jest bardzo ważne, ale czy zawsze trzeba w ten sam papier? I czemu autor w usta wampira wkłada sążniste rozważania o wieczności zła, o jego psychologii i oddziaływaniu, skoro są ciekawsze fikcyjne postacie do tego tematu, chociażby Faust (Nosferatu dotąd szczęśliwie milczał). Czemu to akurat wampir - postać popularna wśród nastolatek lubujących się w książkach o wampirach, wśród dwudziesto- i trzydziestoletnich fanów serialu „True Blond" o wampirach - ma być głównym rozgrywającym, i to może w skali całej cywilizacji? Ja pasuję.

Może po prostu przywykłem do takiego tragicznego wyjaśniania całej naszej cywilizacyjnej katastrofy. Do tego, że zło jest często uśmiechnięte, bawi i jest nie do rozpoznania - a może nawet banalne i dobrze znane jak własny pies. I ja może podświadomie, takiego zła oczekiwałem, a tu nagle coś z zupełnie innej baczki.

Co mnie jeszcze zastanawia? W tekście towarzyszącym wystawie cytowany jest esej Andrzeja Wajsa, który mówi o filmie Malinowskiego jako proroctwie i przypomina niejakiego Breivika. No tak, może faktycznie tak właśnie wygląda umysł masowego zabójcy na chwilę przed startem. Czysty ekspresjonizm. To prawdopodobne, ale dajmy już spokój, nie ma ich w końcu tak wielu. A zło, jak widać, ma jednak bardzo wiele postaci i przychodzi niespodziewanie.

 

Jacek Malinowski. „Nosferatu. Dyktator Lęku", galeria Foksal, Warszawa, 27.01-26.02.2012.

Jacek Malinowski, Nosferatu, Dyktator Lęku, galeria Foksal, Warszawa

Jacek Malinowski, Nosferatu, Dyktator Lęku, galeria Foksal, Warszawa