Wizyta w pracowni Gilewicza

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Już wernisaż wystawy Wojciecha Gilewicza „Pracownia" w krakowskim Bunkrze Sztuki zaskoczył swą dynamiką. Prosty gest artysty - zaproszenie do wspólnego malowania obrazów - zadziałał bardzo skutecznie. Publiczność, zamiast przechadzać się z tradycyjnym kieliszkiem wina, ostro zabrała się do pracy. Projekt ten jest wariantem wystawy „Wyprzedaż" prezentowanej w BWA Awangarda we Wrocławiu od 15 kwietnia do 15 maja 2011.

Gilewicz znany jest z nieustannego testowania malarstwa: kontekstu powstawania i prezentowania prac, nawyków percepcyjnych odbiorców, relacji malarstwa z innym medium, jak choćby fotografia, a także malarskości obrazu wideo. Za pomocą swoich prac zadaje też pytania o rolę malarza wobec instytucji sztuki czy globalnych zjawisk ekonomicznych. Kiedyś swe płótna wystawiał na działanie procesów naturalnych lub sztucznych - w mieście i poza nim. Tym razem wystawia płótna na działanie publiczności..

Wojciech Gilewicz, Pracownia, Bunkier Sztuki, fot. Rafał Sosin
fot. Rafał Sosin

Wojciech Gilewicz, Pracownia, Bunkier Sztuki, fot. Rafał Sosin
fot. Rafał Sosin

Wojciech Gilewicz, Pracownia, Bunkier Sztuki, fot. Rafał Sosin
fot. Rafał Sosin

Zasada jest pozornie bardzo prosta. Dwie pierwsze sale parteru Bunkra zamieniają się w pracownie. Pierwsza z nich już od wejścia prowokuje białymi płótnami i przygotowanymi na stołach malarskimi przyrządami - pędzlami, farbami - do rozpoczęcia pracy. Każdy ślad wykonany przez widza w przestrzeni Galerii Sztuki Współczesnej ma w sobie coś z przyjemności tagowania czy pozostawiania ulicznego „wrzutu". Jest gestem inwencji twórczej połączonej ze świadomością, że może on zaraz zniknąć, zamalowany przez następną osobę.

Kolejna przestrzeń to już pracownia Gilewicza. Tutaj powstaje cykl obrazów tworzonych od 2006, również nawiązujących do mechanizmów działających na styku ludzkiej twórczości i logiki miasta. Inspiracją dla niego były plakaty wieszane w metrze w Nowym Jorku, gdzie artysta od lat pomieszkuje. Na początku czyste i nienaruszone, z czasem zaczynają tworzyć autonomiczny obraz. Zamalowywane są w ramach odświeżania ścian przez pracowników stacji lub tamtejszych streetartowców, zaklejane, zrywane, brudzone farbami, klejami i ludzkimi wydzielinami, poddane naturalnym procesom: wiatrowi, wilgoci. Ich przekaz reklamowy znika, stają się abstrakcyjnymi formami. Tak też postępuje Gilewicz ze swoimi pracami z tego cyklu, stale coś domalowując, przemalowując i zamalowując. Wiele obrazów ma już kilka, nawet kilkanaście warstw. Ten proces nie ma końca. Jedna warstwa nie trzyma się dobrze drugiej, obrazy się rozpadają. Trudno powiedzieć, czy jest to proces tworzenia, czy niszczenia. Czy w zalążku tworzenia już rodzi się zniszczenie?

Inna seria abstrakcyjnych obrazów zaprezentowana została w piwnicy. Obok nich znajdują się obiekty będące wzorami dla tych obrazów: zasłonka na drzwi, znak drogowy, barierka. Są niemal identyczne z dziełami Gilewicza. Te obrazy-repliki, odtwarzające tanie, masowo produkowane przedmioty, prowokują do refleksji nad klasycznymi klasyfikacjami malarstwa. Jaki status mają obrazy z tej serii? Są przedstawiające czy nieprzedstawiające? A może to przedmioty, którymi się otaczamy, są abstrakcyjne?

Ekspozycję uzupełnia też projekt „LTZSP/ BWA / BSz" (2009 - 2012) oraz projekcje wideo pokazujące wcześniejsze działania Gilewicza: „In Practice" (2009), „Bat Yam" (2009); „Ivano-Frankivsk" (2007), „Rewitalizacje", (2007) oraz „TR Warszawa" (2005). Krótko mówiąc, „Pracownia" to czytelna i dobrze rozplanowana wystawa, która stawia konkretne pytania i na miejscu daje dość wyczerpujące odpowiedzi.

In Practice, 2009 (kadr wideo)
In Practice, 2009 (kadr wideo)

Painter's Painting, 2009 - 2011 (kadr wideo)
Painter's Painting, 2010 - 2011 (kadr wideo)

Wojciech Gilewicz, Bat Yam, 2008 (kadr wideo)
Wojciech Gilewicz, Bat Yam, 2008 (kadr wideo)

Wojciech Gilewicz, LTZSPBWA, 2009-2011 (kadr wideo)
Wojciech Gilewicz, LTZSPBWA, 2009-2011 (kadr wideo)

Ale przecież jest to wystawa Gilewicza, który swoje perfekcyjne malarstwo zawsze wspiera zaskakującym i nieoczywistym pomysłem - tym razem na wystawie pokazany jest... sam artysta. Przez cały czas trwania wystawy - blisko dwa miesiące - Wojciech Gilewicz będzie malował, przesiadując w swojej pracowni, którą przeniósł do Bunkra z warszawskiej Saskiej Kępy. Każdy może do niego podejść i zobaczyć malarski warsztat. A przecież proces twórczy ukryty jest zwykle za drzwiami pracowni, jest bowiem procesem intymnym. W tak otwarty sposób, wystawieni na publiczny widok, malują jedynie chałturnicy oferujący roznegliżowane kobiety, konie i kwiatki na zabytkowych murach Krakowa. Z pędzla, sztalugi i fartucha tworzą teatralny sztafaż, który ma przekonać widza do ich artystycznej kondycji. Czy zatem wystawiony na widok publiczny Gilewicz staje się figurą artysty, którego podglądamy w momencie tworzenia, czy raczej rzemieślnika przywdziewającego maskę tego pierwszego dla naszej snobistycznej przyjemności? Pierwsza figura przywołana została choćby przez Franciszka Starowieyskiego w „Teatrze rysowania" - tutaj mamy do czynienia z drugą. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości, Gilewicz przywdziewa tu bowiem kostium, czyli kombinezon do malowania, a przez cały czas spędzony w galerii nie goli się i nie strzyże przypominając kogoś owładniętego twórczą manią. Ta sytuacja jest podwójnie przewrotna. Malarz na światło dzienne wydobywa pracę, która zwykle zepchnięta jest za kulisy. Zmienia ją w galeryjny performans. Konfrontuje nas z wyobrażeniami na temat malowania jako czynności wyjątkowej, nie budzącej skojarzeń z brudną i ciężką pracą. Przypomina, jak długo malarstwo traktowano w kategoriach rzemieślniczego wytwórstwa.

Odrzucenie społecznych nawyków wobec artystycznej pracy możemy obserwować we wcześniejszym izraelskim projekcie Gilewicza. Kilkunastu artystów z całego świata zostało zaproszonych w 2009 roku przez MoBY (Museums of Bat Yam), aby wzięli na warsztat zaniedbany i trochę zapomniany teren dzielnicy przemysłowej. Powstały kolorowe rzeźby, marmurowe podłogi, pokazy świetlne. Artystyczne działania miały zmienić, uprzyjemnić życie osób tam pracujących. Tymczasem Gilewicz poddał płótna codziennym czynnościom wykonywanym przez ludzi z zakładów wytwórczych - jeden obraz pocięty został cyrkularką do drewna, inny posypany ziarnami w piekarni, jeszcze inny oblepiony opiłkami metalu. W ten sposób Gilewicz pokazał, jak są formułowane oczekiwania wobec artystów. Dlaczego podtrzymujemy tę wyeksploatowaną utopię zbawiennej mocy sztuki? W gruncie rzeczy to, co zrobili robotnicy, ma dokładnie taki sam efekt, jak dzieła wykonane przez zaproszonych artystów. Efekty i wzajemne wpływy są tak naprawdę bez znaczenia.

Wojciech Gilewicz, Pracownia, Bunkier Sztuki

Wojciech Gilewicz, Pracownia, Bunkier Sztuki

Wojciech Gilewicz, Pracownia, Bunkier Sztuki

Wojciech Gilewicz, Pracownia, Bunkier Sztuki

Wróćmy do Bunkra. Zwiedzający zaproszeni do wspólnego malowania korzystają z tych samych narzędzi, co artysta: farb, pędzli, podobrazi. Interesujące jest, co i jak namalują. Przecież ciągle się słyszy: „Sam/a bym tak namalował/a". Teraz widzowie mają okazję to udowodnić. Czy brak akademickiego przygotowania bardzo im będzie przeszkadzał? Czy są świadomi, że będąc amatorami malującymi i pozostawiającymi swe prace w galerii na równi z uznanym artystą, spełniają postulaty filozoficzne rodem z lat 60.? Czy rzeczywiście w tym momencie są sobie równi? Czy łączy ich pracowniana relacja: mistrz - nauczyciel? Czy stają się tylko marionetkami w ręku artysty, w obrębie jego projektu? A może to Gilewicz pragnie schować się między innymi malarzami, by odpocząć od roli artysty?

I kolejna komplikacja: obrazy malowane przez publiczność pod okiem artysty sygnowane będą jego nazwiskiem...

Stereotyp artysty najsilniej zakorzeniony jest w romantyzmie. To wtedy na zbiorową wyobraźnię podziałał mit Geniusza oraz idealizacja samej sztuki. Malarz przestał być postrzegany jako rzemieślnik, a zaczął jako bezkompromisowa postać, która działa wbrew wszelkim przeciwnościom losu, za to pod wpływem natchnienia. To nie pierwszy projekt, w którym Gilewicz ironizuje na temat tej kliszy. Wystarczy przywołać wideo „Malarz maluje" (2010-2011), na którym widać go pozującego przy klasycznej sztaludze - elemencie składowym stereotypu o malarzu - filmującego się w miejscach zaskakujących, a czasem niedostępnych i trudnych: w tłoku wypełniającym egzotyczną kafejkę, wśród morskich fal albo płomieni wypalanych na łące traw... Wszędzie, nie zważając na okoliczności, z zapałem maluje. Widz nie zobaczy nigdy obrazu, który tam powstaje. To nieistotne. Ważna jest nieugięta i bezkompromisowa postawa natchnionego artysty. To ona działa na ludzką wyobraźnię. Zapraszając publiczność do pracowni, Gilewicz stara się walczyć z takimi obiegowymi opiniami. Stawia pytanie o grę rzemiosła i artyzmu w malarstwie. A także o stan świadomości profesjonalisty i amatora.

Wystawa ma dość niezwykłą formułę: jest stałym procesem. Prace nie są ukończone. Obrazy wciąż zmieniają swoje miejsce, wędrują po galerii. Właściwym wernisażem będzie dopiero finisaż. Grzegorz Borkowski w 2004 roku zatytułował swój tekst o działaniach Wojciecha Gilewicza: „Czym może być wystawa malarstwa?". Odwiedzając Bunkier Sztuki można spróbować odpowiedzieć sobie na to, zdawałoby się proste, pytanie.

 

Wojciech Gilewicz, „Pracownia", Bunkier Sztuki, 12 stycznia - 26 lutego 2011

Wybrane linki:

http://bunkier.art.pl/?blog=wojciech-gilewicza-pracownia
http://www.youtube.com/watch?v=PZe1upmJIkw

http://gilewicz.net/batyam

http://www.obieg.pl/rozmowy/14660
http://vimeo.com/33166757

Nowe obrazy #4, #10, 2006 - 2012
Nowe obrazy #4, #10, 2006 - 2012

Nowe obrazy 17 i 14
Nowe obrazy 17 i 14