O języku, raz jeszcze

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
DAN PERJOVSCHI, FRAGMENT REALIZACJI PRZY WEJŚCIU NA WYSTAWĘ DO ARSENAŁU, WENECJA, 2007.
DAN PERJOVSCHI, FRAGMENT REALIZACJI PRZY WEJŚCIU NA WYSTAWĘ DO ARSENAŁU, WENECJA, 2007.

Właściwie moja odpowiedź na tekst Izabeli Kowalczyk1 mogłaby ograniczyć się do podania definicji2 utworu literackiego zwanego felietonem - bo mój poprzedni tekścik nie znalazł się w niniejszej rubryce przypadkowo. Rzecz w tym, że wpis Kowalczyk to dla mnie zrządzenie losu - nie mógłbym bowiem wyobrazić sobie pełniejszej egzemplifikacji tez, które postawiłem w poprzednim felietonie. Autorka Ciała i władzy pisze, że sztuka jest zależna od „języka, którym jest opisywana". Zgadzam się - zapośredniczenie w języku istotnie bywa dojmująco silne. I właśnie pod tym kątem chciałbym spojrzeć na wypowiedzi autorki Strasznej sztuki, zaznaczając wszelako, że o ile uprzednio pozwoliłem sobie na nieco lżejszy ton, teraz postaram się już zachować należytą powagę, a rubrykę Felietony zasilam „ze względów technicznych" (kolejka do Tekstów jest długa, a odpowiedź pilna).

Wypada zacząć od tego, że i mój tekst dotyczył języka, chociaż to słowo „cenzura" padło w tytule i to wokół tego pojęcia osnułem swój felieton. Doprecyzujmy zatem: dotyczył języka zwietrzałego, ubogiego, nieprzystającego do aktualnej sytuacji artystycznej, niepotrafiącego jej opisać, języka którego jedną z „ofiar" stało się pojęcie cenzury. Bo przecież - powtórzmy raz jeszcze - decyzja dyrektor Jadwigi Charzyńskiej odnośnie pracy Aliny Żemojdzin nie była cenzurą podyktowaną względami ideologicznymi (jak miało to miejsce wcześniej), ale jedynie rodzajem tępego narzędzia. A po tępe narzędzia sięga się jedynie w momencie, kiedy krytyczną refleksję zastępuje intelektualny automatyzm. Cenzura zawsze jest skutkiem, dlatego warto dociekać przyczyn - czasem może bowiem okazać się, że jest tylko „cenzurą".

Wróćmy tymczasem do owego języka, którego doskonałą - chciałoby się rzec: laboratoryjną - próbkę przedstawiła autorka Ciała i władzy. Warto zacząć chyba od osławionej już „pałki faszyzmu", a więc szczególnego rodzaju szantażu intelektualnego. Przypomnijmy: zwrotu tego użyła Dorota Jarecka, reagując w ten sposób na retorykę, którą posłużyła się Izabela Kowalczyk w polemice z Pawłem Leszkowiczem. Mówiąc w największym skrócie (po szczegóły odsyłam do tekstów Leszkowicza3 i Kowalczyk4 oraz eseju Jareckiej opublikowanego w 71 numerze „Kresów" w 2007 r. na stronach 187-193), Leszkowicz zarzucał niektórym pracom z nurtu sztuki krytycznej moralną dwuznaczność (zapytywał na przykład, czy można filmować kogoś w sytuacji intymnej bez jego zgody). „[Debatę] rozpoczął Paweł Leszkowicz znakomitym tekstem Czy twój umysł jest pełen dobroci?. A Izabela Kowalczyk tekstem Osądzać czy negocjować ją zamknęła, waląc Leszkowicza po głowie pałką faszyzmu" - napisała w „Kresach" Jarecka.

Przytoczmy dla porządku głośny passus Kowalczyk: „Takich prostych chwytów używano na przykład po to, by ośmieszyć i zdyskwalifikować sztukę awangardową. Robili tak między innymi faszyści zestawiając obrazy »wynaturzonych artystów« z przypadkami klinicznymi chorób osób upośledzonych fizycznie i umysłowo".

I jeszcze puenta Jareckiej: „Na taką dyskusję jest w Polsce za wcześnie. [...] To nie klęska Leszkowicza, to nie klęska Kowalczyk, która nie zrozumiała jego zamierzeń. To klęska nas wszystkich. Zamiast słuchać argumentów osób, które inaczej myślą, słyszymy najbardziej zapadające w pamięć hasła i zapisujemy ludzi do wrogiej partii".

Na czym polega chwyt erystyczny użyty przez Kowalczyk, każdy widzi. A jednak - pozornie groźna - „pałka faszyzmu" jest z pluszu, choć pomalowano ją czarną, błyszczącą farbą. Z definicji używa się jej w białych rękawiczkach. Zarzut o faszyzm nigdy nie pada bowiem w postaci bezpośredniego oskarżenia. Zawsze jest to formuła pt. „warto zaznaczyć, że podobnie rozumowali też...".

W poprzednim felietonie napisałem, że „pałka faszyzmu jest już mocno wysłużona", ale wpis Kowalczyk pokazuje, że niedoszacowałem. Wróćmy więc do tekstu. Zostałem w nim przedstawiony jako - po kolei - osoba związana z instytucją, w której miała miejsce „cenzura pracy Rafała Jakubowicza", następnie jako ten, który „wydziela sztukę z powiązań społecznych i ideologicznych" (jakby ktoś nie zrozumiał, Kowalczyk dodaje: „tak sztuka była rozumiana w PRL-u"), a także - to już „pałka faszyzmu" w wersji soft - jako „konserwatysta". Pada też słówko backlash, na co warto zwrócić uwagę, gdyż niedługo backlashem, podobnie jak cenzurą, będzie wszystko. Poza tym mam być w swoich sądach „autorytarny" - co traktuję jako uszczypliwość, bo nikt przecież nie umieszcza przed każdym zdaniem frazy „moim zdaniem" (przy czym raz jeszcze odsyłam do definicji felietonu).

Zerknijmy jeszcze, co dzieje się w komentarzach. The Krasnals piszą: „To co obecnie promuje Kuba Banasiak to największy dołek sztuki polskiej, komercyjne dno do którego się zniżyła. Nawet można by się pokusić o odwołanie Banasiaka z pełnionych przez niego funkcji, gdyż psuje wizję sztuki polskiej". I dalej: „Niesłychane jak krytykant może dobrze czuć się w roli kundelka na usługach wszystkich u których może coś zarobić. To typowa postura byłych komunistów średniego i niższego szczebla. Na takich ludziach była budowana właśnie komuna pełniących funkcje służebne dla władzy". Oraz coś w rodzaju wskazania kierunku marszruty: „Bądźmy czujni i nie dajmy się wciągnąć w pasożytnicze cofające nas do tyłu teksty".

Warto zauważyć, że Izabeli Kowalczyk - wydawałoby się, że tak czułej moralnie - absolutnie nie przeszkadza retoryka „odwoływania funkcji", „pasożytnictwa" czy „kundelka na usługach". Jest za to szybko odpowiedź: „Świetna diagnoza The Krasnals". I owej diagnozy uzupełnienie: „Mówienie o ideologicznych kontekstach sztuki, zmusiłoby go [mnie] do ujawnienia własnego zaplecza, więc próbuje te konteksty i powiązania zanegować. Jakie to proste!". Odnośnie wybitności diagnozy (a więc, jak rozumiem, jej klasy i przenikliwości) The Krasnals nie ma potrzebny w tym miejscu pisać, warto natomiast podsumować fragment autorstwa Kowalczyk.

Na początek - skoro moja oponentka zarzuca mi, że nie „ujawniam własnego zaplecza" - warto przypomnieć, z jakich pozycji wypowiada się Izabela Kowalczyk. To zresztą jeden z ulubionych chwytów erystycznych autorki Ciała i władzy. Otóż Kowalczyk przedstawiała mnie jako dysponenta znaczącej władzy symbolicznej zarówno wówczas, gdy byłem jednym z początkujących bloggerów, jak i dziś, kiedy „pełnię funkcje" i posiadam „zaplecze". Podobne zabiegi - wsparte dodatkowo pojęciami w rodzaju „dekonstrukcja systemu władzy" i nazwiskami wybitnych filozofów - w doraźnej polemice zawsze uważałem za niebywale szkodliwe, gdyż sprowadzają się one jedynie do sugestii, że adwersarz prezentuje określone opinie z powodów innych niż merytoryczne (tzn. uzależnia wymowę swojego tekstu od przyjętej uprzednio strategii, która ma na celu zapewnienie mu określonej pozycji w polu sztuki). Dlatego jeśli roztrząsamy już kto jakie pełni „funkcje" (ergo: jaką władzę kumuluje), prawem dygresji warto przypomnieć, że Izabela Kowalczyk jest wieloletnią wykładowczynią uniwersytecką, autorką fundamentalnej dla polskiej sztuki przełomu stuleci książki, znaną krytyczką, kuratorką i bloggerką, członkinią zespołu „Obiegu" i współzałożycielką magazynu „Artmix", komentatorką zapraszaną do mainstreamowych mediów, w końcu członkinią partii politycznej Zieloni 2004 (kandydatką tej partii w wyborach do Sejmu w 2005 roku z listy SdPl, w latach 2004-2006 członkinią zarządu krajowego partii).

Ale nie o „ujawnianie zaplecza" tu przecież chodzi. Chodzi o język, którego archaiczny charakter zamienia spór w łupaninę, bo łupaniną jest zarówno „pałka faszyzmu", jak i „ujawnianie zaplecza". Ale „pałki faszyzmu" już nie ma. Zamiast niej jest tylko dmuchana pstrokata maczuga-zabawka, karykatura samej siebie sprzed kilku-kilkunastu lat, choć już wtedy była prostym młotem na oponentów. A że tak właśnie jest, potwierdza kolejna warstwa tekstu Kowalczyk, czyli zawarty w niej obraz artystycznej rzeczywistości.

Poza „pałką faszyzmu" i „ujawnianie zaplecza" autorka Ciała i władzy operuje także pojęciami ze słownika, który najprawdopodobniej jest jej całkowicie obcy. Czytamy więc o „układzie" sztuki, rzekomym „środowisku", gdzie jest „gorąco, duszno" i gdzie „nad stołem wszyscy się pięknie uśmiechają, pod stołem kopią się po kostkach". To obraz rysowany tak grubą kreską, że znów ocierający się o karykaturę. Ale czarno-biały podział rzeczywistości doskonale sprawdza się sytuacji konfliktu. Redaktorka magazynu „Artmix" operuje prostymi kategoriami, bo w czasie wojny (powrócę do metafory z poprzedniego felietonu) są one optymalne, bo wówczas nie czas na półcienie. Tyle że nie zauważa, że wojna już się dawno skończyła.

Opis Izabeli Kowalczyk to dość wierne nałożenie osi dawnego sporu na dzisiejszą rzeczywistość. Tyle że zupełnie nieadekwatne, a przez to jedynie śmieszne, całkowicie pozbawione mocy definiowania. Bo o ile wówczas spór o sztukę krytyczną - z wyraźnie określonymi opcjami ideologicznymi - był sporem o sztukę współczesną jako taką, o tyle teraz mamy do czynienia z rzeczywistością polifoniczną, wielobiegunową. A na nią nie sposób nałożyć prostego podziału na konserwatywnych krytyków sztuki krytycznej i jej liberalnych zwolenników. Kowalczyk, posługując się starym językiem, taki podział nakłada i automatycznie zamraża potencjalną dyskusję - o sztuce krytycznej właśnie. Wraz z jej najważniejszym pytaniem: czy i jak z biegiem czasu i zmianami sytuacji ekonomiczno-społeczno-politycznej powinien przekształcić się język artystycznego zaangażowania? Jak wymyślić go na nowo?

To dlatego autorka Ciała i władzy stosuje kolejny rodzaj intelektualnego szantażu, polegający na uczynieniu z adwersarza osoby „o kamiennym sercu". Pisze Kowalczyk: „[...] Przecież mówienie w sztuce o kulcie piękna, dramatach anoreksji i bulimii, kanibalizmie naszej kultury jest już kompletnie passé. A kto tak stwierdza? Banasiak, który jak rozumiem, ma się teraz za autorytet rozstrzygający". Jednak ten chwyt nie zadziałałby należycie bez swojego dopełnienia, czyli określenia artystycznych gustów oponenta jako merkantylnych, miałkich, w końcu „neoliberalnych". Jednym słowem: zimny kapitalista traktujący sztukę przedmiotowo chce zdominować idealistę widzącego w niej oręż walki z nieprawościami. I znowu: gdyby ta dyskusja miała miejsce w czasach, w których artystyczne gusta elit wyznaczało arte polo, malarstwo Jerzego Skolimowskiego i rysunki Andrzeja Wajdy, podobna argumentacja, choć toporna, miałaby jakiś sens - być może nawet, biorąc pod uwagę pozostałe zabiegi Kowalczyk, zrobiłaby ze mnie „oszołoma". Jednak dzisiaj na wielką debatę o minionym dwudziestoleciu „Gazeta Wyborcza" zaprasza prof. Grzegorza Kowalskiego5.

Kowalczyk myśli, że opisuje całość, ale dotyka jedynie fragmentu, i to raczej o znaczeniu historycznym. A w konsekwencji zdaje się nie dostrzegać, że nie istnieje już (jeśli założyć, że istniało kiedykolwiek) jakieś homogeniczne „środowisko", że nie ma już manichejskich podziałów, że Polacy i elity zaakceptowały sztukę współczesną, że głos konserwatywnej krytyki, który w latach 90. brzmiał tak donośnie, dziś jest udziałem jednej z wielu formacji politycznych, która brzmi tak samo wszędzie na świecie, że nie da się już poprowadzić prostego rozróżnienia na światłych zwolenników i zaściankowych przeciwników sztuki współczesnej, że...

Kowalczyk opisuje świat, w którym „wszyscy pod stołem kopią się po kostkach", tymczasem polska sztuka to w tym momencie tygiel pomysłów, nurtów i inicjatyw. Sam spotykam się raczej z kreatywnością, otwarciem na współpracę, kolejnymi możliwościami, projektami, które u swojego podłoża mają tylko i wyłącznie pasję prywatnych („spoza środowiska") osób, odwiedzam nowe galerie, słyszę o pojawieniu się następnych, dostrzegam polaryzację na polu instytucjonalnym...

Uprzedzę pytanie - nie, nie chodzi mi tylko „zmęczenie rzeczywistością". Również o Penerstwo i krążące wokół niego wolne elektrony, o dynamiczne lokalne BWA i CSW, o młode galerie, o Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które konsekwentnie buduje swój program, o „krytyczną" Wyspę i o środowisko „Krytyki Politycznej", któremu zależy na redefinicji języka artystycznego zaangażowania. I tak dalej.

Przynajmniej kilkanaście środowisk, kilkadziesiąt instytucji, kilkaset-kilka tysięcy osób, które często nawet się nie znają, bo w polskiej sztuce nastąpiła pokoleniowa rotacja, czego Izabela Kowalczyk również zdaje się nie dostrzegać. I które odsuwają się od sztuki krytycznej nie dlatego, że są zimnymi cynikami, których jedynym celem jest komercyjny sukces i produkcja „obrazów nad kominek", lecz dlatego, że nie odnajdują się w tym języku, świadomie bądź podskórnie rozpoznają jego bankructwo, nie potrafią ulokować w nim swojej wrażliwości. To w tym sensie „rewolucjoniści są zmęczeni". Artur Żmijewski komentując tytuł mojej książki („Jak patrzę na dyskusję toczoną w sztuce o zaangażowaniu, to wydaje się, że dziś hołubieni są ci zmęczeni artyści, którzy uciekają w świat swojej wyobraźni. Rewolucjoniści są ponoć zmęczeni, przyszła pora na emerytów sztuki. To nie moja bajka, więc robię swoje"6) pomylił się: nie chodzi o podważenie działań artystycznych „rewolucjonistów", chodzi o pokolenie, które wygrało swoje i nie potrafi wyprodukować nowych idei - pokolenie Kowalczyk.

Wróćmy jeszcze na moment do „zmęczenia rzeczywistością", gdyż służy ono Kowalczyk do wykreowania kolejnej opozycji: „malarstwo nad kominek" - „sztuka prawdziwie ważna". To że jest to opozycja fikcyjna - w istocie przekalkowany spór sprzed dekady - jest mniej ważne. Ważniejsze, że w skutek uwikłania w stary język Kowalczyk nie potrafi dostrzec w tym zjawisku szerszej prawidłowości. Bo „zmęczenie rzeczywistością" to przede wszystkim opis pewnego zjawiska - nie zaś jego ocena. Gdyby Izabela Kowalczyk chciała na serio zmierzyć się z tym zagadnieniem, z pewnością dostrzegłaby, że od początku traktowałem „zmęczenie" jako pewną intelektualną potencjalność. A gdyby dodatkowo brała pod uwagę moje teksty dotyczące poszczególnych twórców, zobaczyłaby, że przebija z nich raczej rozczarowanie, aniżeli afirmacja.

To wszystko nie zmienia wszelako faktu, że takie zjawisko jak „zmęczenie rzeczywistością" istnieje - ja go nie stworzyłem, ja je nazwałem. Co więcej, flankuje je - o paradoksie! - poznańska „nowa ekspresja", a więc drugi nurt tworzony przez młodych artystów, którzy odżegnują się od bezpośredniego artystycznego zaangażowania. Warto przytoczyć tu fragment nieformalnego „manifestu" Penerów, opublikowanego w książce-katalogu Dobre do domu i na dwór. W szkicu Penerstwo Piotr Bosacki pisze miedzy innymi: „W działalności poznańskich artystów właściwie nie ma mowy o czymś takim jak »społeczny wymiar sztuki« albo »sztuka w przestrzeni publicznej«. Gdyby do »Penerów« zgłosił się kurator, nawet z najszacowniejszej przestrzeni wystawienniczej, i zaproponował udział w wystawie poświęconej problemom mniejszości seksualnych, to prawdopodobnie artyści nie skorzystaliby z takiego zaproszenia. Nie dlatego, że mają coś przeciwko pedałom, ale dlatego, że po prostu nie interesują się publicystyką, a taka wystawa z pewnością nabrałaby wymiaru publicystycznego (w dużej mierze za sprawą bzdur wygadywanych przez samego kuratora)"7.

I jeszcze jeden bardzo wymowny fragment: „Sztuka uprawiana przez członków Penerstwa nie jest bardzo mądrą sztuką dla intelektualistów. Bardzo mądra sztuka dla intelektualistów ma postać na przykład taką: z sufitu zwisa pionowo kilka nitek. Nitki obracają się wokół własnej osi. Każda nitka jest innego koloru. Dowiadujemy się, że kolory poszczególnych nitek odwołują się do kategorii, na które zostali podzieleni więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych podczas II wojny światowej. Żydzi mieli swój kolor, Polacy swój i tak dalej. Dowiadujemy się ponadto, że nitki owe są wyprute z naszywek, które więźniowie obozów nosili dla identyfikacji. Obok nitek znajduje się metalowa rura, podobna do rur, przy których występują tancerki w nocnych klubach. Zapewne obrotowy ruch nitek wchodzi w jakąś reakcję z potencjalnym ruchem ciała wokół rury"8.

Izabela Kowalczyk nie może pozwolić sobie na ironię odnośnie sztuki krytycznej - a więc w istocie na autoironię - bo kiedy w poprzednim felietonie napisałem o „figurce Chrystusa unurzanej w czekoladzie i zestawionej ze zdjęciem szesnastoletniej modelki-anorektyczki", odpowiedzią był cytowany już fragment o „dramatach anoreksji i bulimii, kanibalizmie naszej kultury, które [rzekomo według mnie] są już kompletnie passé". O co można oskarżyć Bosackiego/Penerstwo, nie trzeba tłumaczyć. Tyle że nie ma już pałki faszyzmu - jest dmuchana, pstrokata maczuga.

Izabela Kowalczyk, tkwiąc w wyżłobionych onegdaj koleinach, sama pozbawia się szansy na krytyczną analizę wspomnianych wyżej zjawisk, zrównując je z „neoliberalnymi" malowankami nad kominek. Tymczasem to one - czy tego chcemy, czy nie - są dziś najbardziej wyraźne, a więc, można przypuszczać, mówią nam coś o rzeczywistości. Pojęciowa siatka, która pokrywała się z artystyczną rzeczywistością jeszcze kilka-kilkanaście lat temu, dziś jest narzutą, która uniemożliwia widzenie. Choćby tego, że proste podziały już nie działają: że można jednocześnie cenić sztukę Piotra Janasa i Julity Wójcik, Artura Żmijewskiego i Jakuba Juliana Ziółkowskiego, Wilhelma Sasnala i Jana Simona... I można krytykować sztukę krytyczną za jej miałkość, wtórność i nieskomplikowanie, a w zamian domagać się sztuki zaangażowanej, ale mądrej, przejmującej, niebanalnej i co najważniejsze, faktycznie kontrującej otaczający ją świat.

Co ciekawe, autorka Ciała i władzy również starania „Krytyki" uznaje za - mówiąc ściśle - „blagę". Pisała ona w innym tekście: „Swoim nadwornym artystą »Krytyka Polityczna« uczyniła Żmijewskiego, a teraz przyszedł czas na Sasnala. Nota bene działalność wydawnicza »Krytyki« wydaje się mieć mało wspólnego z jakąkolwiek lewicowością, bo lewicowość chcą rozwijać jedynie przez rozwijanie lewicowego dyskursu, ale czy sam dyskurs nie jest po prostu blagą?"9.

Równolegle warto zwrócić również uwagę na zbieżność podejść Izabeli Kowalczyk i The Krasnals (oczywiście tylko w niektórych pasmach). Zasadne wydaje się pytanie, dlaczego artystyczna wtórność, wulgarność spod znaku taniego pornosa robiąca za „prowokacyjność", werbalna agresja i spiskowa teoria dziejów znajduje uznanie u poważnej krytyczki. Pośrednio odpowiedź daje na nie sama Kowalczyk: „The Krasnals to przecież też sztuka krytyczna, tyle, że wszyscy się na nich oburzają, bo są spoza układów". Kowalczyk naturalnie nie rozumie słowa „układ" jako grupy osób, która decyduje o kierunku rozwoju polskiej sztuki „pociągając zza kotary za sznurki". A jednak słowo „układy" padło, można więc przypuszczać, że chodzi raczej o kumulację dość znacznej władzy symbolicznej w jednym ośrodku, co z kolei uniemożliwia sztuce krytycznej osiągnięcie należytej pozycji. I tutaj znów pojawia się kwestia kompletnie chybionego języka - bo kiedy język zawodzi, każdy skomplikowany proces da się opisać kategorią „układu", pewnych nieformalnych procesów, które tamują procesy naturalne. Tymczasem - uzupełniając to, co napisałem już o aktualnym kształcie sceny artystycznej i biorąc pod uwagę instytucjonalne czy medialne „zaplecze" mojej polemistki - Kowalczyk ma takie samo prawo i nie mniejszą siłę głosu jak ja. Wie przecież doskonale, że łamy „Obiegu" są dla niej otwarte o każdej porze dnia i nocy. I w każdej chwili może przedstawić swoją analizę artystycznego status quo.

Może kogoś dziwić, że właściwie cały czas - niemal w każdej partii tego tekstu - się „osłabiam". A jednak robię to, by pokazać, że paradoksalnie to nie „reszta świata" jest silna - to przede wszystkim Izabela Kowalczyk jest słaba. A sztuka „krytyczna" jest w takim, a nie innym miejscu nie dlatego, że ktoś blokuje komuś artykulację jej założeń i prezentację osiągnięć, ale dlatego, że zastygła ona w dawnych pozach, mówi martwym językiem.

Co więc pozostało z języka sztuki krytycznej? Smutne, ale jeśli brać pod uwagę tekst Izabeli Kowalczyk, a więc tekst ze wszech miar miarodajny, będzie to garść niewybrednych epitetów, egzotyczne koalicje i zwulgaryzowany dyskurs krytyki instytucjonalnej („stół, pod którym środowisko się kopie" i „układ").

***

PS. W poprzednim felietonie nie bez przyczyny prosiłem, żeby nie brać mnie za cynika. Bo tak to już jest, że opisując pewne generalne procesy, nie możemy skupiać się na każdej jednostce będącej ich udziałem. Stąd nie wspominałem o osobistych „zyskach" czy też „stratach" Doroty Nieznalskiej. Kowalczyk nie uszanowała mojej prośby i w dość prosty sposób zrobiła ze mnie nieczułego cynika właśnie. Napisała: „Można zapytać by Dorotę, czy rzeczywiście czuła jakiekolwiek wsparcie polskiego środowiska artystycznego, z wyjątkiem paru zaprzyjaźnionych z nią osób? Czy czuła wsparcie, zwłaszcza od osób, którzy nazywali ją artystką od »chuja na krzyżu«, albo od Żmijewskiego, który w Manifeście twierdził, że nie umiała wykorzystać sytuacji (opisała to kiedyś dobrze Agata Jakubowska)".

I to ciągle jest historia o języku, bo skoro język wyklucza wszelki nawias, niedopowiedzenie, skoro „nie odpuszcza", to pozostaje mu albo epitet, albo łopatologia. Przyparty do ściany wybieram to drugie i niniejszym oświadczam, że jestem przeciwko cenzurowaniu sztuki, a także ubolewam z powodu wszystkiego, co przy okazji Pasji spotkało Dorotę Nieznalską tak na polu prywatnym, jak i artystycznym. Co nie zmienia faktu, że z tamtej batalii polska sztuka współczesna wyszła mocniejsza, a nie słabsza. I że tamta logika ostatecznie się skończyła.

PIOTR UKLAŃSKI, „PIĘŚĆ”, BERLIN, 2007.
PIOTR UKLAŃSKI, „PIĘŚĆ”, BERLIN, 2007.
  1. 1. Izabela Kowalczyk, Idę na wojnę i pytania do czytelników, http://strasznasztuka.blox.pl/2009/05/Ide-na-wojne-i-pytania-do-czytelnikow.html#ListaKomentarzy
  2. 2. Por. choćby http://pl.wikipedia.org/wiki/Felieton
  3. 3. Paweł Leszkowicz, Czy twój umysł jest pełen dobroci?, http://www.obieg.pl/teksty/5766
  4. 4. Izabela Kowalczyk, Osądzać czy negocjować? Czyli powracający spór o znaczenia sztuki krytycznej, http://www.obieg.pl/teksty/5898
  5. 5. Konferencja 20 lat polskiej wolności - świat nieprzedstawiony? odbyła się w warszawskiej siedzibie „Gazety Wyborczej" 8 maja 2009 r. Por. http://wyborcza.pl/1,75475,6587357,Co_zostawia_potomnym_dekady_1989_2009.html
  6. 6. Żmijewski: nie jestem emerytem sztuki krytycznej, http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34861,6511621,Zmijewski__Nie_jestem_emerytem_sztuki_krytycznej.html
  7. 7. Piotr Bosacki, Penerstwo [w:] Dobre do domu i na dwór. Nowa ekspresja poznańska, red. Michał Lasota, Fundacja Transmisja, Poznań 2008, s. 142.
  8. 8. Tamże, s. 143.
  9. 9. Izabela Kowalczyk, Ramowanie Sasnala, http://www.obieg.pl/teksty/5644