como espiar sin descargar nada press localizar numero movil here exposed cell pics programas para espiar por satelite el mejor espia gratis de whatsapp mua giong ong noi necesito espiar espia mensajes de texto de celulares telcel gratis como funciona spyphone pro como espiar blackberry messenger descargar programa prism espia

Faszyzacja i obojętność. Marsz zza szyby (centrum handlowego)*

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Kiedy uczestnicy nielegalnego, poznańskiego Marszu Równości, zamknięci w szczelnym kordonie policji, krzyczeli "TAK dla równości! TAK dla demokracji! STOP homofobii!" naprzeciw wmieszanych w tłum bojówkarzy i kibiców, wznoszących słynne już hasła "Pedały do gazu!", "Zrobimy z wami co Hitler z Żydami!", stałyśmy przy wejściu do Starego Browaru, gdzie tłoczyli się mieszkańcy Poznania, którzy tego dnia przyszli tam po prostu na zakupy. Emocje na ulicy rosły, sytuacja zmierzała powoli do zdławienia "nielegalnego zbiegowiska" siłą, tymczasem my obserwowałyśmy przez wielką szybę centrum handlowego, jak konsumenci i konsumentki (oddzieleni od tego wszystkiego paroma metrami chodnika i szklaną taflą) przymierzają buty, kupują jedzenie, liczą pieniądze w portfelach, całkowicie niewzruszeni tym, co rozgrywa się na zewnątrz. Obrazek ten zapamiętamy na zawsze, ponieważ w jednej chwili owi konsumenci i konsumentki stali się dla nas symbolem niezaangażowania i tak zwanej normalności. Bo dopóki można swobodnie kupować, dopóki biją "ich", a nie "nas", dopóki istnieje wielka szklana szyba oddzielająca "wasze" problemy od "naszych", życie toczy się dalej. Nawet pośród kilku kordonów policji.

Podczas dyskusji nad zakazem Marszu Równości Prezydent Poznania zwrócił uwagę na fakt, iż demonstrujący będą przeszkadzać kupującym w Starym Browarze, a kupcom spadną obroty. Można było odnieść wrażenie, że najważniejszym i najchętniej bronionym prawem polskich obywateli jest prawo do robienia zakupów. Kupuję, więc jestem. Stworzono wygodną opozycję między ludźmi, którzy swój wolny czas chcą przeznaczyć na konsumpcję dóbr, na które przez cały tydzień ciężko pracują i na "tych innych", którzy służą jedynie do obsługi konsumpcji. Nadrzędność prawa do robienia zakupów powoduje nie tylko ekonomiczne wykluczanie.

Powyższa argumentacja pokazuje, że prawo do zakupów może też przeważać nad prawem do pokojowych zgromadzeń. A przecież, jak pisze prof. Marek Safjan, prawo do zgromadzeń jest prawem fundamentalnym. Chętnie przywoływany przez oponentów argument o zaniżaniu dochodów z utargu, o blokowaniu dróg dojazdu, o powodowaniu niewygodnych korków oraz koronny argument "kto za to płaci" pokazuje, że żyjemy w państwie, w którym liberalny interes przeważa nad konstytucyjnymi prawami.

Jeśli prawo do demonstrowania swoich przekonań nie jest oczywiste i powszechnie znane, jeśli budzi wątpliwości i rodzi pomysły, by demonstrującym wyznaczać tereny na obrzeżach miasta, ustronne miejsca (czemu nie w Puszczy Kampinoskiej?), to śmiemy twierdzić, że rozumienie demokracji w Polsce jest bardzo powierzchowne.

Jaka promocja?

Co takiego się dzieje z naszą demokracją? Paweł Smoleński w swoim reportażu "Kobiety robią wiec" ("Gazeta Wyborcza", 29 XI 2005) daje do zrozumienia, że nic złego. Ona po pierwsze jest, po drugie - nie umiera. Po co od razu wzywać do "reanimacji" , po co posługiwać się radykalnym językiem, skoro - sugeruje nie wprost Smoleński - mamy wolne wybory, funkcjonują instytucje demokratyczne, działają urzędy. Z tekstu przebija chęć zaznaczenia nie tyle dziennikarskiego obiektywizmu, ile ironicznego zdystansowania się i przedstawienia własnej tezy. Hasło o promocji faszyzmu komentuje lakonicznym pytaniem: "jaka promocja?". Po co rozdmuchiwać kilka drobnych incydentów.

Niestety, w Polsce mamy do czynienia obecnie z ustalaniem nowych standardów - bojówki, policja poznańska, władza publiczna pokazują właśnie ludziom, co wolno. W 1939 roku faszyści, którzy po zajęciu Warszawy wyprowadzili na ulice Żyda i publicznie poniżali go szarpaniem za brodę, zdzieraniem ubrania i biciem, pokazali w ten sposób, że teraz takie oto są prawa, teraz już można. Popełniane we współczesnej Polsce przestępstwa, przemoc, morderstwa dokonywane na przedstawicielach mniejszości rasowych i seksualnych, bogato udokumentowane m.in. przez stowarzyszenie "Nigdy Więcej", nie są dziełem - jak chciałby autor reportażu - "bandy wyrostków, którym kilku dorosłych - fakt, że niekiedy siedzących na stołkach - zrobiło w głowach kaszę zamiast mózgu". Do niedawna przemoc w Polsce związana była z tradycyjnym antysemityzmem, homofobią, rasizmem i seksizmem. Ale od 19 listopada to jest coś więcej. Władze Poznania zdecydowały się rozgromić rękami policji pokojową demonstrację, a min. MSWiA Ludwik Dorn uznał tę akcję za wzorcową. Tym samym władza publiczna stanęły po stronie kontrdemonstracji Młodzieży Wszechpolskiej, działającej na zasadzie faszystowskich bojówek z lat trzydziestych. To władza przyzwoliła na okrzyki w rodzaju "Zrobimy z wami, co Hiltler z Żydami". Dlatego sformułowanie "wypadki poznańskie", które tak razi kombatanckie ucho Pawła Smoleńskiego, jest jak najbardziej na miejscu. Nie chodzi o samo wydanie zakazu demonstracji, choć jest to fakt najbardziej poruszający dla przedstawicieli elit politycznych, które walczyły z ograniczeniami PRL. Hasło, jakie pojawiło się na tegorocznej czerwcowej Paradzie Równości - "Hitler też zakazał spotkań homoseksualistom, a potem mordował ich w Dachau" - związane było już nie tylko z oddolną homofobiczną przemocą, ale m.in. z wypowiedziami posła Wierzejskiego, który od dłuższego czasu występuje w mediach jako dyżurny ekspert od homoseksualizmu. Nie tak dawno mówił: "Nie zatrudniajmy homoseksualistów w pracy, przeciwstawiajmy się ich działalności, a osoby, które prezentują się jako działacze homoseksualni, powinni być poddawani obyczajowej, towarzyskiej, skrajnej nietolerancji".

Faszyzacja i obojętność. Marsz zza szyby (centrum handlowego)
Faszyzacja i obojętność. Marsz zza szyby (centrum handlowego)

Jak widać, marsz w Poznaniu nie był pierwszym momentem, w którym fobie ponownie uzyskały status politycznego poglądu. Razem z wejściem homofobii na rynek polityczny nie umarły jednak stare nacjonalistyczne i antysemickie nastroje. W Myślenicach obchodzono w tym roku z radością rocznicę pogromu Żydów - władze zaakceptowały te obchody i gdyby nie społeczność lokalna, nie byłoby żadnego protestu. Publiczna telewizja pokazywała w tym roku reklamówkę partii skrajnie prawicowej, w której szubienica stanowiła komentarz do tekstu o "rozwiązywaniu problemów homoseksualistów i cudzoziemców". Państwowa Komisja Wyborcza nie zareagowała. Gimnazjum w Koninie ogłosiło z okazji Dnia Niepodległości konkurs na "najbardziej rasowego Polaka". Kryterium wyboru stanowił m.in. wygląd zewnętrzny, kolor oczu, włosów, kształt twarzoczaszki itd.

Jednak faszyzacja sfery publicznej w stosunku do środowisk lesbijsko-gejowskich i na analogiach z antysemickimi bojówkami z lat trzydziestych się nie kończy. Nowa władza zaczęła między innymi od zlikwidowania urzędu pełnomocniczki do spraw równego statusu kobiet i mężczyzn. LPR planuje zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej. Języczkiem u wagi jest wolność kobiet do decydowania o własnym ciele, możliwość działania w przestrzeni publicznej. Poseł Giertych zaproponował zlikwidowanie żłobków i wypłacanie matkom pensji rzędu 160 zł miesięcznie. Dąży do stworzenia silnie prorodzinnego systemu podatkowego i wydłużenia urlopów macierzyńskich, co z pewnością zwiększy dyskryminację kobiet na rynku pracy. Większość pomysłów lidera LPR popiera Prawo i Sprawiedliwość. Nie miejmy złudzeń, jeśli chodzi o stosunek do kobiet i grup mniejszościowych, PiS nie ucywilizuje LPR. Partia-matka Młodzieży Wszechpolskiej i partia dysponująca obecnie 43% poparciem są bliźniaczo podobne. Oba koalicyjne ugrupowania podpisałyby się pod hasłem usunięcia kobiet z przestrzeni publicznej po to, aby przywrócić im godność. Podpisałyby się pod zdaniem: "Pierwsze, najlepsze i najodpowiedniejsze miejsce kobiety jest w rodzinie, a najbardziej cudowne jej zadanie, które może spełnić, to obdarzyć swój kraj dziećmi". Kto je wypowiedział? Poseł Giertych? Któryś z braci Kaczyńskich? Ojciec Rydzyk? Nie proszę państwa, był to Goebbels, którego żona z dumą nosiła Order Macierzyństwa. Zapewne niedługo i u nas będą go rozdawać.

Pomysł, by jakość obywatelstwa zależała od zdolności macierzyńskich, to w końcu element "prorodzinnej" polityki III Rzeszy, wyłożony m.in. w "Mein Kampf" przez Hitlera. Od momentu swego ukonstytuowania rząd mniejszościowy PiS, wspierany aktywnie przez LPR i Samoobronę realizuje antykobiecy program. Jeśli do tego panoramicznego i historycznego spojrzenia dodamy jeszcze pseudosocjalny i populistyczny program PiS, to naprawdę można odnieść wrażenie, że cofnęliśmy się w czasie do lat trzydziestych. I zakazy zgromadzeń już nikogo nie powinny dziwić. A kiedy słyszymy o tym, że w kuluarach mówi się już o projekcie usuwania z Polski cudzoziemców, do czego pretekstem mają być jakoby wydarzenia paryskie, to włos się jeży na głowie.

Faszyzacja i obojętność. Marsz zza szyby (centrum handlowego
Faszyzacja i obojętność. Marsz zza szyby (centrum handlowego)

Szara strefa obojętności

Wiece solidarności z Poznaniem zorganizowane zostały nie tylko przeciwko antydemokratycznym zakusom nowej władzy i promocji faszyzmu, chodziło również, a może przede wszystkim, o wyjście z szarej strefy obojętności. W pewnym sensie od programowych wrogów wolności i równości groźniejsza jest indyferencja większości społecznej i większości elit. Przybiera ona różne barwy i kształty - każdy może tu znaleźć coś dla siebie. Mamy więc obojętność liberalną. Liczy się tu - oddolnie - przede wszystkim wspomniana już wolność robienia zakupów. Fakt, że w hipermarketach nie pracują krasnoludki tej części narodu umyka. Zgodzą się od biedy na wolnościowe demonstracje, a przynajmniej nie będą głośno protestować, ale zasadniczo niewiele ich one obchodzą, a nawet trochę drażnią. Ważniejsze jednak, że do gejów nie trzeba dopłacać. Z kobietami jest gorzej, bo ich oczekiwania już się z dopłatami mogą wiązać. Jeszcze gorzej zaś byłoby z demonstracjami pracowniczymi, czy protestami górników i pielęgniarek. Góra liberalna przejmie się faszyzacją dopiero wtedy, kiedy ta zagrozi wolnemu rynkowi. Dopóki on będzie działał, dopóty demokracja nie jest zagrożona. Kwestie obyczajowe, w tym równouprawnienie uważane są za problemy zastępcze lub trzecioplanowe. Wolnorynkowe mechanizmy nie muszą, co prawda, bezpośrednio szkodzić wolnościowym dążeniom, ale z pewnością z nich samych nijak konieczność równouprawnienia i ochrony praw mniejszości nie wynika.

Obojętność postopozycyjna

A jednak wiara w wolny rynek jako strażnika demokracji bliska jest obojętności postopozycyjnej - bo przecież to demokratyczna opozycja nam ten rynek wywalczyła. Ten rodzaj delikatnej indyferencji wyziera właśnie z reportażu (zapewne pełnego dobrych chęci) Pawła Smoleńskiego, który w pewnym sensie napisał reportaż o samym sobie. "I ten język bojowych dziewczyn (przy okazji, dziękujemy za komplement, ale większość organizatorek jest po trzydziestce): upolityczniony, radykalny, niemal rewolucyjny" (ciekawi nas, na tle czego jest on radykalny? chyba nie na tle haseł wszechpolaków?) bardzo dziwi autora. Jego zdziwienie zyskuje sens w ostatnich akapitach, kiedy to wpada na pomysł, że ów dziwny radykalizm jest wynikiem młodości i tego, że nie znamy innych standardów poza współczesną polską demokracją. Co innego ci, którzy pamiętają PRL i walkę opozycyjną. To właśnie czasy sprzed '89 roku stają się dla byłych opozycjonistów negatywną normą - jeśli nie dostało się pałą od zomowca, to nie ma się już czym przejmować. W ten sposób dochodzi do drastycznego zaniżenia standardów. Autor popiera nasz sprzeciw, ale przemawia tonem kombatanta, który cieszy się, że jego dzieci mają tylko takie śmieszne zmartwienia dzięki jego walce o wolność. Walka ta staje się zaś jedyną pozytywną normą bohaterstwa i męczeństwa. Tam lała się krew, tu tylko pałują. Tymczasem nikomu z organizatorów nie przyszło do głowy, że bierzemy udział w martyrologicznym konkursie. Problem nie polega na tym, czy kiedyś było gorzej, tylko na tym, czy dostrzega się narastające zagrożenie dla demokracji, która u nas od początku zresztą znajduje się w permanentnym kryzysie. Walczyć trzeba nie tylko o demokrację, ale przede wszystkim o jej jakość. Z tej walki wypisali się na wiele lat byli demokratyczni opozycjoniści, przekonani widocznie, że są tylko dwa ustroje: demokracja i nie-demokracja, bez jakichkolwiek półcieni. Jedno z haseł 8-marcowych manif brzmiało: demokracja bez kobiet to pół demokracji. Jednak przez 15 lat nikt prawie z byłej opozycji na demonstracjach antydyskryminacyjnych się nie pojawił. A i dziś część z nich jest przekonana, że zagrożenie jest chwilowe i powierzchowne, wystarczy sprzeciwiać się przez 4 lata i wszystko wróci do normy. Obojętność postopozycyjna wyraża się w przekonaniu, że wszystko, co nie jest PRL-em, jest demokracją. Na szczęście jednak znalazły się osoby, które na zaniżanie standardów się nie godzą. Barbara Toruńczyk, założycielka "Zeszytów Literackich", podczas warszawskiego wiecu 27 XI 2005 mówiła: "kiedy po raz pierwszy byłam na nielegalnym wiecu, chodziło o to, że zdjęto ze sceny Teatru Narodowego "Dziady" Adama Mickiewicza. Drugi raz uczestniczyłam w wiecu uznanym za nielegalny 8 marca 1968 roku, wszyscy poszliśmy za to siedzieć. Nie chodziło nam o to, żeby wolności demokratyczne były zapisane w konstytucji, bo w PRL-u na papierze mieliśmy obiecane prawo do głoszenia swoich poglądów, w tym do obrony mniejszości. Chodziło o to, żeby wolność można było uprawiać, realizować wbrew wszystkim możliwym zakazom. Dziś jesteśmy tutaj w tym samym celu". Nie chodzi nam więc o czepianie się, ale o przestrogę: każda obojętność jest groźna, nawet ta przychylna. Jeśli będziemy zaniżać standardy ustawiając Poznań na tle roku 56. i 70., a sytuację Polek na tle Arabii Saudyjskiej, możemy spać spokojnie. Tylko nie wiadomo, w jakim kraju się obudzimy.

Obojętność na tle unijnym

Wiele osób z tego środowiska i ze środowisk wolnościowych pokłada nadzieje w Unii Europejskiej, zakładając, że obyczajowe standardy unijne określa kierunek aspiracji naszego państwa. Niestety, te nadzieje mają jednak też swój rewers w postaci obojętności na tle unijnym. Niektórzy - i to dotyczy środowisk demokratycznych i wolnościowych - czują się jak dzieci, które oto dostały się w sferę wpływów dobrego a silnego wuja, który to wuj na nasze zawołanie przybierzy zaraz i obroni nas przed zakusami zła. Zakładanie, że od kiedy jesteśmy w Unii cokolwiek samo się dzięki tej przynależności rozwiąże, to kolejny sposób na kołysanie do snu. Skądinąd i tak najlepsze rozwiązania antydyskryminacyjne wymyślone zostały poza Unią, przykładem na to jest choćby przedunijna Szwecja. Unia sama z siebie nie ma możliwości wywierania bezpośredniej presji na kraje członkowskie, o ile dotyczy to kwestii obyczajowych. Bo już kwestie ekonomiczne są tam traktowane zdecydowanie poważniej. Same władze unijne bliskie są liberalnej obojętności, broniącej z większym zapałem wolności rynku niż ludzi. Nasz stosunek do UE zafałszowany jest na skutek okresu negocjacyjnego, gdy rządziła w Polsce AWS-UW i w związku z tym - np. przez organizacje kobiece - UE była wykorzystywana jako straszak, instrument nacisku na nasz rząd i parlament, żeby szybciej wprowadzali zmiany. Tymczasem UE nie jest bytem odrębnym, supermocarstwem, Silnym Wujem czy też Wielką Siostrą, która możemy prosić o interwencję. Nawet jeśli część decyzji jest w kompetencjach samej UE i uzgadniana jest na szczeblu wspólnotowym, to zapominamy, że te wspólnotę tworzą poszczególne państwa, czyli rządy. (W tym premier Berlusconi i premier Marcinkiewicz). W związku z tym na charakter decyzji podejmowanych na szczeblu wspólnotowym ma wpływ to, kto rządzi w danym kraju, bo to premier i poszczególni ministrowie w imieniu danego państwa będą proponowali konkretne rozwiązania. Nie znaczy to, że można pominąć unijne instancje, na to pozwolić sobie nie możemy. Jednak tym bardziej nie możemy sobie pozwolić na czekanie, aż ktoś tam coś dla nas zrobi za nas.

Obojętność biednych versus fanaberie bogatych

Pod tym względem lęki LPR-u przed Unią są zaprawdę przedwczesne. Ich teatralne antyunijne przedsięwzięcia to jeden ze sposobów na tworzenie antagonizmu między uboższymi warstwami, zazwyczaj ksenofobicznymi, a obcymi liberałami. Na tym antagonizmie, wykorzystywanym sprytnie przez prawicę, wyrasta kolejny rodzaj obojętności: biednych wobec "fanaberii bogatych". O ile współczesna lewica parlamentarna deklarując prosocjalne projekty, realizuje w istocie politykę neoliberalną - o tyle populistyczna prawica głosi pseudosocjalny program. Hasła ich mają charakter powierzchowny i stanowią w gruncie rzeczy funkcję antyliberalnej kampanii wyborczej. Solidarność społeczną ludzie częściej odbierają jako zapowiedź solidarności elit z biednymi, nie rozumiejąc do końca, że PiSowi chodzi raczej o solidarność biednych z pracodawcami. Żadnych zmian strukturalnych, ani walki o prawa pracownicze nie należy się po nich spodziewać, to oczywiste. Za przemówieniami o Polsce solidarnej i LPR-owskim sprzeciwem wobec UE kryje się jednak cień antagonizacji ekonomicznej, który ujawnia się właśnie w stosunku do grup mniejszościowych. Wykreowany zostaje wróg zastępczy, który odwracając uwagę od realnych antagonizmów ekonomicznych - łatwo kanalizuje frustracje. Wystarczy przedstawić ludziom zmęczonym bezrobociem i życiem poniżej albo na granicy minimum socjalnego jakiś konkretny, łatwy do znienawidzenia wizerunek wroga. Gej i lesbijka, kobiety dążące do emancypacji to wspaniali wrogowie - kukły do politycznego spalenia - które ośmiesza się przedstawiając ich dążenia jako fanaberie bogatego i obcego elementu. Kiedy wyczerpuje się kojarzenie feministek z komunistycznym wejściem na traktory - zawsze można sięgnąć po kaprysy "europedała", a feministki - znienacka okazują się nie podejrzanymi komunistkami, ale bogatymi paniami akademiczkami, które pojęcia nie mają o realnych problemach kobiet. Nikt wtedy nie pamięta, że powtarzanym do znudzenia podstawowym argumentem na rzecz zniesienia zakazu aborcji jest ekonomiczna sytuacja większości kobiet, których nie stać na nielegalną wolność do zabiegu za 2000 zł. Ani o tym, że marsze tolerancji umożliwić mają godne życie nie promilowi dobrze sytuowanych gejów w stolicy, ale tym, którzy żyją np. w małych miasteczkach w permanentnym strachu przed ujawnieniem swojej odmienności. Niemniej stara zasada "dziel i rządź" sprawdza się znakomicie. Większość nadal traktuje równościowe dążenia jako efekt tego, że niektórym się od dobrobytu przewróciło w głowach, i że i ani geje ani feministki nie znają realiów, bo żyją w jakichś bogatych "europedalskobabochłopskich" enklawach. Biskup Życiński kulturalnie wyraził podobne przesłanie: wolnościowe demonstracje to problem zastępczy, naprawdę ważną kwestią są bieda i bezrobocie. Tylko dlaczego trzeba wybierać między ważnością problemów? Przecież to właśnie połączenie nacjonalizmu, ksenofobii, homofobii i frustracji związanej z biedą daje mieszankę wybuchową. Pełni zimnej agresji młodzi chłopcy atakujący uczestników parady równości wyglądali bardziej na niedożywione dzieci bez perspektyw niż na przyszłych nadludzi. Młodzieńcy Wszechpolscy już prezentują się inaczej i widać od razu, że tych paru paniczyków w długich czarnych płaszczach świetnie wykorzystuje wychudzonych młodych chłopców pozbawionych możliwości godnego życia. Niemniej grupa agresywna i aktywna jest zawsze mniej liczna niż szara strefa ludzi obojętnych na wolnościowe dążenia mniejszości. Brak zrozumienia, że dyskryminacja jest powiązana z ekonomią - odwrotnie niż sugerują to hasła LPR, czy przedstawicieli Kościoła - będzie ten kołowrót zemsty tylko napędzał.

Faszyzacja i obojętność. Marsz zza szyby (centrum handlowego)
Faszyzacja i obojętność. Marsz zza szyby (centrum handlowego)

Równość i różność

Jeśli odwołamy się do elementarnego poczucia sprawiedliwości, sumienie podpowie nam, że sprzeciw wobec faszyzacji to nie lęk przed obozami, o których krzyczą wszechpolskie bojówki, ale uzasadniony strach przed zalegalizowaniem uprzedzeń, pogardy i nienawiści jako jednego z możliwych światopoglądów i projektów politycznych, strach przed podziałem ludzi na lepszych i gorszych i konserwowaniem jednocześnie podziału na biednych i bogatych, bo ten generuje wygodne politycznie fobie. To, o co walczymy, to prawo do godnego życia dla wszystkich, godnego pod względem równości praw, równości wobec prawa bez względu na rasę, klasę, pochodzenie, orientację seksualną i płeć. Domagamy się prawa do wolnego wyboru dla nas, kobiet, które same chcą decydować o swoim losie. Godnego życia dla imigrantów i imigrantek. Godnego życia dla pracowniczek i pracowników. W tym sensie feminizm przekracza granice podziałów ekonomicznych, dyskryminacja kobiet jest w większym stopniu problemem w warstwach uboższych. Podobnie jak dyskryminacja gejów i lesbijek. Równouprawnienie w obrębie elit to ślepa uliczka.

Dziennikarz BBC zapytał w trakcie wiecu, po co nam ciągle geje i lesbijki, czy nie opłacałoby się schować ich na jakiś czas, żeby uzyskać większe poparcie? Pomijamy już fakt, że tak zwani oni to my, czyli współorganizatorki wiecu. Miałybyśmy ich schować z powrotem w szafie, wykluczyć, żeby skuteczniej walczyć z wykluczeniem. Wydaje się to sprzecznością, jednak Wiec dotyczył metapoziomu demokracji, już nie walki o prawa gejów i lesbijek, ale walki o prawa do walki o ich prawa. Stąd jego sukces. Część zaproszonych gości stanęła jednak jawnie po stronie dyskryminowanych mniejszości i chwała im za to. Paradoks chce, że przez prawicowe media i prawicowych polityków wiece były identyfikowane z paradami gejowskimi po to, żeby zmarginalizować problem kryzysu demokracji, przez media liberalne zaś raczej z ogólnikowymi hasłami walki o prawo do demonstrowania pozbawione wyjściowej treści, czyli walki z dyskryminacją. Jeden i drugi opis są w jakimś sensie prawdziwe, a jednak oba przeciwne są dążeniu do równości. Wskazują też na problem, z jakim konfrontuje się ruch. Rzeczywistość zdaje się stawiać nas przed wyborem - żeby dostać wsparcie od społeczeństwa, musimy schować, usunąć na dalszy plan problemy mniejszości seksualnych; jeśli chcemy uzyskać poparcie elit politycznych, musimy przesunąć na dalszy plan bądź w ogóle nie wspominać o kwestiach nierówności ekonomicznej i wyzysku pracowniczek. Mamy jednak nadzieje, że jest w Polsce więcej ludzi nie godzących się ani na nędzę i wyzysk, ani na dyskryminację kobiet i grup mniejszościowych. Liczymy też na to, że przynajmniej część tych, którzy poparli wiec w jego metademokratycznych hasłach, poprze też pierwotną treść postulatów marszów równości i tolerancji i kobiecych manifestacji. Nie dajmy się podzielić żadną z możliwych obojętności.

Dziękujemy też Agnieszce Graff, Annie Zawadzkiej (Duldung) i kobietom z Porozumienia Kobiet 8 Marca, których maile bardzo nam pomogły.

* Tekst został napisany w odpowiedzi na reportaż Pawła Smoleńskiego "Kobiety robią wiec" ("Gazeta Wyborcza", 29 XI 2005). Nie został jednak przyjęty przez "Gazetę Wyborczą" do druku.