Obcowanie z obrazami Basi Bańdy jest pewnego rodzaju drogą, która zmienia się z każdym kolejnym krokiem. Jest wejściem w intymny świat uczuć artystki, który nagle, w zaskakujący sposób, stają się bliski naszej rzeczywistości. Ten świat: kolorowy, zabawkowy, pozornie trywialny, okazuje się jednak być krainą potworów. Nie widać ich, wiadomo jednak, że są, mocno czuje się ich obecność. Szereg podobnych w formie i treści różowych obrazków z czasem zaczyna budzić w widzu nieokreślony lęk i przywołuje wielość różnorakich mrocznych skojarzeń, które prędko przechodzą w następne. Niewiadomo, co jest prawdą, a co fałszem i gdzie kończy się ta gra. To bowiem, co pokazuje Basia na swych obrazach, jest z jednej strony projekcją jej własnych lęków czy obsesji, z drugiej natomiast sytuuje się w sferze dobrze nam wszystkim znanych motywów i symboli. Tematem podstawowym jest zaś szeroko rozumiana perwersja czy agresja seksualna oraz próby obrony przed nią.
Wszystko to ukazane jest w rozmytych, niepewnie naszkicowanych kształtach, tonących w cukierkowym różu tła. Nieraz przedstawienia są wstydliwie ukryte. Bywają przysłonięte kawałkiem miękkiego materiału, który należy podnieść lub "ubrane" są w wełniany sweterek z guzikiem do rozpięcia czy też iskrzą się powierzchniową warstwą plastikowych koralików, które zwisają w sznurach na płótnie.
Każda z prób sklasyfikowania tej sztuki kończy się fiaskiem wynikającym z braku korespondencji zarówno pomiędzy formą a treścią, jak i w obrębie samej treści. Niełatwo pogodzić się z nakreślonymi jakby ręką dziecka obrazami, którym blisko do pornografii.
Na pierwszym poziomie odbioru występuje więc konflikt pomiędzy kojarzoną z dzieciństwem niewinnością a światem dorosłych, pełnym żądz i nierzadko przemocy. Z drugiej jednak strony trudno jest też jednoznacznie stwierdzić, czy to na pewno "zła" pornografia, czy też może po prostu zapis fantazji z kręgu sado-maso lub, inaczej patrząc, przykrych doświadczeń, które powinny skłaniać raczej do współczucia, niż prowokować naganę. Ostatnia z zaproponowanych powyżej interpretacji pozwala niejako powrócić do przyjętej wcześniej koncepcji dziecka, sugerując problem pedofilii. Nic nie jest do końca jasne. Właśnie owa wieloznaczność tej sztuki wprowadza odbiorcę w bliżej nieokreślony niepokój, a same - na pozór naiwne - obrazy zaczynają go przerażać.
Robótki domowe, 2006
Istotna wydaje się tu przede wszystkim konieczność aktywnego uczestnictwa widza w odbiorze. Malarstwo służy przecież do oglądania, zakłada więc pewien dystans w stosunku do przedstawienia. Obrazy Basi bombardują jednak ogromem bodźców, nie tylko wzrokowych. Po pierwsze, w wielu przypadkach, musimy ich dotknąć, ażeby zechciały się w pełni objawić. Po drugie, artystka często opatruje swoje prace niedbale wykaligrafowanymi słowami, często pisanymi wspak, co zdaje się być pewnego rodzaju wyzwaniem dla intelektu. Jeśli chodzi o dotyk, zbliżenie takie opatrzone jest niestety z racji swego charakteru ładunkiem agresji, staje się aktem narzucenia woli, ponieważ tutaj niemal bezpośrednio identyfikować je można z rozbieraniem. Jest ono czynnością intymną, którą dzieli się z reguły wyłącznie z osobami najbliższymi. Trochę to żenujące, szczególnie, jeśli zdamy sobie sprawę z tego, iż rozbierana - symbolicznie - jest sama artystka.
W obrazie "Sio potwory" z 2005 roku odbiorca staje się nawet jednym z wężowatych stworzeń, złowrogo zmierzających ku białemu kaftanikowi, po rozpięciu którego ukazuje się wyhaftowane na różowo imię artystki. Obnażamy Basię i jej lęki. Ale kogo lub, czego właściwie boi się Basia, co to za potwory? Co pragnie przed nimi ukryć, a co, tym samym, odkrywa widz wciśnięty w dość niejasną sytuację pomiędzy napaścią a zwierzeniem? Odpowiedzi na te pytania w sposób oczywisty sytuują się w sferze cielesności i seksualności.
Często używany przez Bańdę kolor różowy rozumiany jest przez nią samą jako bliska, bezpieczna barwa ciała, mimo że stereotypowe myślenie nakazuje nam być może odczytywać go inaczej, w kontekście lalkowatej, kiczowatej kobiecości. Różowy to jednak także kolor dziecięcy, przypisany małym dziewczynkom. W pewnym sensie sugeruje więc niewinność, podobnie jak biel, której również używa artystka. Idąc tym tropem można dojść do wniosku, iż skonfrontowanie w ten sposób znaczącej kolorystyki z przedstawieniami o niemal pornograficznym charakterze zaświadcza o zderzeniu ideału z rzeczywistością.
Barbara Bańda, Sio potwory, 2005
Prace Bańdy zaczynają funkcjonować jako zapis dojrzewania, stopniowego zauważania pewnych dotąd nieznanych spraw. Jawią się one jako gra nieustannego podporządkowywania i uprzedmiotawiania. Stroną nękaną zdaje się być kobieta. Mimo tego, iż często płeć przedstawionych postaci jest nie do końca jasna, intuicja nakazuje przypisać rolę agresora mężczyźnie. Dojrzewająca dziewczynka boi się najwyraźniej zniewolenia, poddania wobec mężczyzny, który jednak z drugiej strony pociąga ją w wyobrażeniu księcia z bajki, wzorze piękna i dobroci, i to tylko dla niej. Tutaj mężczyzna ukrywa się często pod maską wilka, a potwory dręczące Basię przybierają falliczne kształty węży. Przedstawienia te nie wydają się jednak być relacją z przebytej traumy, strach w nich zawarty nie wynika raczej z doświadczenia, bardziej z obserwacji. Bo skąd mała dziewczynka zna w ogóle takie obrazy, ażeby kopiować je w różnych konfiguracjach, a nawet ilustrować nimi naukę angielskiego, jak ma to miejsce w akwarelach z 2006 roku?
W tym momencie mała Basia zaczyna zmieniać się w świadomą, krytycznie zorientowaną artystkę, która przypomina o wszechobecnych, częstokroć niepotrzebnych i wątpliwie użytecznych treściach seksualnych zawartych niemal w każdym tekście dzisiejszej kultury, szczególnie popularnej. Wizerunki półnagich kobiet czekających na skonsumowanie czają się niemal wszędzie, a konieczność podporządkowania się określonym regułom wyglądu wysyła konkretne sygnały do coraz młodszych dziewcząt. Dlaczego więc nie potraktować tej sytuacji serio, z całą dosłownością i włączyć w obszar sztuki po uprzednim odarciu z fałszywej estetyki? Co ciekawe, w tym właśnie kontekście obrazy takie jawią się jako przerażające, przywołują skojarzenia z gwałtem i to nie tylko dokonywanym na płótnie, czyli w rzeczywistości obrazowej, ale i na płótnie dosłownie, poprzez ingerencje widza, rozpięcie, podciągnięcie, rozchylenie. Pozycja odbiorcy zostaje jakby w przebiegły sposób odwrócona, na co dzień jest on chcąc nie chcąc atakowany przez obrazy, w galerii zaś sam musi je zaatakować. Musi, gdyż wszelka niechęć zostaje zwyciężona przez ciekawość, pragnienie zmiany, chęć zobaczenia czegoś innego niż do tej pory. Nic bardziej mylnego, obrazy z można by rzec sadystyczną konsekwencją powtarzają ten sam komunikat. Dyskomfort jest tym większy, a lęk Basi staje się lękiem odbiorcy. Pojawiają się pytania, dialog został nawiązany. Cóż z tego, że nie będzie to do końca przyjemna rozmowa, na pewno jednak ważna. Basia Bańda, dokonując w sztuce swoistego zwierzenia zaprasza widza do tego samego. Bo potwory naprawdę istnieją, a ona nie boi się o tym mówić.