Sztuka na literę W

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Polska jest krajem wyrzeźbionym przez wojnę. Granice państwowe, tożsamość i pamięć, która tę tożsamość animuje - to wszystko jest jej dziedzictwem. Jednocześnie umierają ostatni uczestnicy wojny. W ten sposób z ostatecznego doświadczenia społecznego, które domagałoby się symbolicznej konceptualizacji, wojna zmienia się w przedmiot indywidualnych spekulacji. Teraz w Polsce każdy może mieć własną wojnę, na miarę zainteresowań, wrażliwości, wyobraźni, a nawet na miarę osobistych perwersyjnych upodobań. Świetnie widać to na wystawie "Wojna i pokój" w Galerii Labirynt - antologii prac, w których współcześni polscy artyści, należący do drugiego, trzeciego, a nawet czwartego pokolenia powojennego dotykają tego pojęcia.

Wystawa przygotowana przez tercet kuratorski Magda Linkowska, Paweł Leszkowicz, Tomasz Kitliński rozpięta jest symbolicznie między trzema punktami w czasoprzestrzeni. Otworzyła się we wrześniu, który w Polsce jest archetypicznym momentem rozpoczęcia wojny. Dokładniej jednak mówiąc, otworzyła się 11 września - a więc w rocznicę wydarzenia, które rozproszyło iluzję "końca historii" (a więc i końca wojen w tradycyjnym rozumieniu). Historia wróciła do gry, a wraz z nią wojny jako koła zamachowe dziejów i urzeczywistnienie potencjału przemocy niewymazywalnie wpisanego w koncept uprawiania polityki. Last, but not least, wystawa otworzyła się w Lublinie. "Dziś to gród najbliższy konfliktowi (50 mil od granicy ukraińskiej)" - pisze kurator Tomasz Kitliński. Wojna toczy się już całkiem niedaleko. Kuratorzy podejmują zatem próbę wpisania wystawy w trójwymiarowy układ współrzędnych, w którym jedną oś wyznacza kontekst lokalnej pamięci, drugą kontekst globalny, a trzecią kontekst aktualności.

A jednak nawet tak solidne osadzenie wystawy w czasie, realnym miejscu i symbolicznej przestrzeni nie jest w stanie skrócić dystansu, jaki dzieli zaprezentowanych w Lublinie artystów od wojny pojętej jako radykalna inwazja Realnego na terytorium wyobrażeń. Wojna będzie zatem toczona w przestrzeni symbolicznej, na polu języka, w wymiarze obrazów, fantazmatów i reprezentacji.

 

Gdzie jest pokój?

 

Chwileczkę. Tytuł wystawy brzmi przecież "Wojna i pokój". Co zatem z tym drugim? Na pierwszy rzut oka pokój może wydać się wielkim nieobecnym lubelskiego pokazu, wypełnionego owocami pilnej artystycznej pracy nad ikonografią militarną, emblematami konfliktów i reprezentacją przemocy. A jeżeli pokój już panuje, to okazuje się fikcją, jak na pokazanych w Lublinie dwóch fotogramach Zbigniewa Libery pod tytułem "Ostateczne wyzwolenie". Jak pamiętamy, prace przedstawiają mokry sen George'a Busha juniora: muzułmańskie kobiety w chustach, które uśmiechami, kwiatami i pocałunkami witają amerykańskich żołnierzy wyzwalających Bagdad w 2004 roku. Moment, który w rzeczywistości był dopiero początkiem niekończącej się nieszczęśliwej wojny, Libera ukazuje przewrotnie jako jej szczęśliwy koniec.

W rzeczywistości jednak pokój, pozornie nieobecny, nieprzedstawiony i w odróżnieniu od wojny wizualnie aseksualny, jest na tej wystawie figurą wszechobecną. Pokój jest parametrem do zaistnienia znakomitej większości prac na wystawie "Wojna pokój". Dyskurs wojny, jaki rozwijają polscy artyści współcześni, możliwy jest w gruncie rzeczy tylko w czasie pokoju; nie możemy zobaczyć pokoju, ponieważ jesteśmy w nim, wraz z artystami, zanurzeni po uszy.

Spojrzenie na wojnę z perspektywy pokoju uosabia bohater billboardu Twożywa: oto chłopak, który leży w trawie, patrzy w niebo, bawi się zerwanym chwastem, nudzi się i myśli:

 

"Kiedy wreszcie będzie wojna?"

 

Praca Twożywa otwiera wystawę i już na wstępie zapowiada, że wkraczamy na terytorium, które znajduje się lata świetlne od sztuki skłonnej wojnę heroizować (jak czynili to jeszcze w późnej PRL bataliści spod znaku Michała Byliny, zgromadzeni instytucjonalnie wokół zarządu politycznego Wojska Polskiego). Niemal równie daleko jesteśmy jednak od ducha pacyfizmu, który owładnął sztuką nowoczesną po I wojnie światowej. Oczywiście zdarzają się wciąż - również w Polsce - artyści, którzy trwają na ortodoksyjnie antywojennych pozycjach. Niektórych można spotkać w Lublinie. Jest więc jednoznacznie zaangażowany w dyskurs "nigdy więcej" Krzysztof Wodiczko z dokumentacją projekcji publicznej na Kopułę Bomby Atomowej ("A-Bomb Dome") w Hiroszimie. Jest Krystiana Robb-Narbutt, dla której pamięć Holocaustu to kwestia osobistych emocji. Jest także Edward Krasiński, który nakleja swój niebieski pasek na czarno-białą reprodukcję "Bitwy pod Grunwaldem" i wchodzi w to przedstawienie - dosłownie - tylnymi drzwiami. Sama obecność artysty - ironicznego chochlika - który zakrada się na zaplecze pełnego patosu przedstawienia rzezi dekonstruuje heroiczną, batalistyczną narrację.

To jednak nie pacyfiści ani nawet nie ironiści nadają ton wystawie. Jesteśmy w epoce postpacyfistycznej. Krytyka wojny została przeprowadzona przez poprzedników. Czy da się przeciw wojnie wytoczyć jeszcze jakiejś działa, z których do tej pory nie strzelano? Współcześni polscy artyści bardziej od krytyki zainteresowani są więc odkrywaniem wojny na nowo - a zainteresowanie to rośnie proporcjonalnie do dystansu dzielącego nas od realnej wojennej traumy.

 

Sex & Violance

 

Twożywo pyta, kiedy wreszcie będzie wojna. Jedna z odpowiedzi brzmi, że wojna jest już, trwa cały czas, nigdy się nie kończy. I toczy się zawsze gdzie indziej. A my przeżywamy ją jako spektakl inscenizowany na dalekich scenach, reprezentację, strumień obrazów. Ten zaś płynie wartko.

Pod koniec 2013 Mariusz Tarkawian zawarł z Galerią Labirynt dwunastomiesięczny kontrakt na wykonywanie jednego rysunku dziennie - wizualny dziennik, w którym sceny z życia publicznego miały mieszać się ze zdarzaniami prywatnymi i przeżyciami artystycznymi. Na wystawie w Lublinie pokazano wybór z tego cyklu: wszystkie rysunki, w których Tarkawian zapisał doniesienia o wojnach i konfliktach. Jest ich zatrważająco dużo: Syria, Irak, Ukraina, Gaza, Zachodni Brzeg. Tarkawian opowiada jednak nie o samych konfliktach, lecz o życiu w cieniu ich obrazów; rysuje z telewizji i internetu; wojna jest jak opera mydlana, która leci z telewizora, grającego w tle codzienności.

Jesteśmy z tym spektaklem na tyle oswojeni, aby coraz jaśniej dostrzegać potencjał perwersji i atrakcji, który się w nim kryje. Ostatecznie istnieją przecież tylko dwa naprawdę dobre tematy: przemoc i seks - a tak się składa, że jeden pięknie zaplata się z drugim. Świetnie wydobyła to kiedyś Zofia Kulik w fotogramach z serii "Kolumny". Dwa z nich, "Księżycowa czaszka" i "Monstrancja", przypomniane są na wystawie w Lublinie: nagie ciało modela Zbigniewa Libery jest na nich penetrowane przez falliczne pociski. Śmierć, seks, piękno i gwałt montują się tu w jeden posępny ornament. Bogusław Bachorczyk zajmuje się homoerotycznym seksapilem ciała żołnierza oraz sadomasochistycznym czarem uniformu i wojennych emblematów. Joanna Rajkowska lepi karabiny, pociski i granaty z białej masy, której głównym składnikiem są środki przeciwbólowe. Tomasz Bielak i Cezary Klimaszewski nie kryją fascynacji podszytą erotyzmem grozą i złowieszczym pięknem sprzętu wojskowego, narzędzi zagłady.

Od fascynacji ciałami uczestników wojen, seksualnym aspektem przemocy i jej militarnymi fetyszami jest tylko krok do zabawy w wojnę. I artyści się w nią bawią. Na wystawie nie ma klocków Libery, jest za to przygotowany przez Huberta Czerepoka model bomby atomowej do składania dla dzieci. Inny model proponuje Maurycy Gomulicki, który pokazuje plastikową miniaturkę samobieżnej wyrzutni rakiet Scud, pomalowany na różowo i zmieniony w falliczną zabawkę erotyczną.

 

Stan gotowości bojowej

 

A zatem mamy luksus: zamiast prowadzić wojnę, bawimy się w nią. Gdyby wyciągać wnioski na podstawie lubelskiej wystawy, to właśnie polscy artyści współcześni najchętniej robią w sprawie wojny: grają jej mocną emblematyką, reprezentacją, seksualnymi podtekstami. Oczywiście, wyciągając wnioski, należy pamiętać, że rozsądniej jest mówić o samej wystawie niż o stanie świadomości polskiej sztuki, którego wystawa ma być obrazem. "Wojna i pokój" obciążona jest bowiem powszednimi grzechami, które zwykle mają na sumieniu tematyczne wystawy zbiorowe. Być może najcięższym z nich jest instynkt encyklopedyczny, któremu dał się ponieść także tercet kuratorski z Lublina. Ten instynkt podpowiada, by zgromadzić jak najwięcej prac "na literę w" - realizacje, które w jakiś sposób kojarzą się z pojęciem wojny. Drugi grzech to brak dyscypliny tych skojarzeń, asocjacyjna swawola prowadząca do pomieszania pojęć. Na wystawie stan wojny utożsamiany jest z instytucją wojska, z bronią, z ikonografią militarną, z totalitaryzmem, terroryzmem, z Holocaustem (który nie był przecież częścią działań wojennych hitlerowskich Niemiec, lecz właśnie przemocową próbą organizacji nowego społeczeństwa nazistowskiego w jego cywilnym wymiarze). Te wszystkie pojęcia i figury mogą być związane z wojną, ale jednak nie są z nią tożsame. W rezultacie optyka wystawy co i raz się rozmywa. Świetnie widać to na przykładzie próby zrekontekstualizowania pracy Rafała Jakubowicza "Arbeitdisziplin" i wplecenia jej w wojenną narrację. Oczywiście, praca kuratorska polega na podejmowaniu takich właśnie prób umieszczania prac, choćby i tak opatrzonych, wręcz zarżniętych, jak dzieło Jakubowicza, w nowych kontekstach, ale zabiegi te mają swoje granice. Kuratorzy "Wojny i pokoju" w tym - i kilku innych wypadkach - tę granicę przekraczają. Praca Jakubowicza jest bowiem o szukaniu niepokojących analogii struktury władzy oraz biopolityce totalitaryzmu i kapitalizmu. Czy ma to związek z wojną? W pewnym sensie tak: niektórym wszystko kojarzy się z seksem, innym - z wojną.

Czy w Lublinie doszło zatem do kolejnej wrześniowej klęski? Tak dramatycznie nie jest. Z nieostrej panoramy okołowojennych refleksji wyłania się jednak kilka ostrych, precyzyjnych obrazów. Bronią się klasyki: nieśmiertelna "KRWP" Żmijewskiego i, o wiele zresztą starsza, "Sztuka to potęga!" Józefa Robakowskiego. Ciekawie zobaczyć te dwie prace na jednej wystawie, bo dotykają podobnego tematu defilady, musztry, demonstracji gotowości do wojny. Robakowski pokazuje zorganizowanie społecznej wyobraźni i zbiorowego ciała w odczłowieczoną machinę wojenną. Żmijewski odczarowuje to złe zaklęcie; dosłownie obnaża ciała defilujących żołnierzy, rozładowuje konflikt, zanim się jeszcze zacznie, obniżając do zera gotowość bojową swoich bohaterów - gotowość do szerzenia zorganizowanej przemocy.

Osobne miejsce zajmuje w tej paramilitarnej konstelacji Tomasz Kozak. To artysta, który wydaje się najbardziej ze wszystkich uczestników świadomy faktu, że choć w Polsce wojna nie toczy się realnie, to mogłaby wybuchnąć w zbiorowej wyobraźni. Kozak nie jest jedynym artystą z wystawy w Lublinie, który demonstruje swoją wrażliwość na erotyczny wymiar wojny i siłę jej ikonografii. Zaszedł jednak najdalej w refleksji na tym, co z tymi potencjałami można zrobić. Jako jedyny nie boi się wywołać wojny - ryzykuje afirmację wojennego fantazmatu, aby sprawdzić, czy katastrofa nie mogłaby posłużyć jako narzędzie do reorganizacji polskiego pola symbolicznego.

 

Podziemna strzelanina

 

Jest wreszcie "Kara i zbrodnia" - moim zdaniem jedna z najlepszych i zarazem najbardziej zapoznanych prac Katarzyny Kozyry po 2000 roku. Dla przypomnienia: w 2004 roku artystka wkręciła się do grupy zamożnych entuzjastów, którzy nie do końca legalnie spędzają wolny czas na poligonach, strzelając z ostrej amunicji, również ciężkiego kalibru, odpalając rakiety, wysadzając w powietrze stare samochody i zdewastowane budynki. Kozyra zarejestrowała te "zabawy z bronią", przebrała jednak ich uczestników w kobiece maski - a na koniec powiesiła wszystkich na drzewie, reinscenizując jedno z przedstawień Goi z cyklu "Okropności wojny". W pewnym sensie praca Kozyry mogłaby starczyć za całą wystawę, bo mieszczą się w niej najważniejsze wątki "Wojny i pokoju". Jest w tej pracy przeżywanie wojny w czasie pokoju, doświadczenia jej jako perwersyjnej zabawy, abstrakcyjnej, oderwanej od codzienności figury. Jest genderowa perspektywa spojrzenia na wojnę, która staje polem do prowadzenia krytyki konstruktu tradycyjnej, heteronormatywnej, wojowniczej męskiej tożsamości. Co najważniejsze, w pracę Kozyry zaklęty jest niepokojący czar wojny, która jest zła, ale jest też ekscytująca. Jest perwersyjna gra seksualnością, erotyczne podniecenie, piękno zniszczenia i patos destrukcji oraz marzenie o przemocy, które, stłumione w postpacyfistycznym społeczeństwie, szuka spełnienia w podejrzanych inscenizacjach. Jest wreszcie cień śmierci, który kładzie się na całym tym dwuznacznym spektaklu.

Kuratorzy umieścili pracę Kozyry w piwnicach Galerii Labirynt. Czy ma tu funkcjonować jako figura podświadomości całej wystawy? Chciałbym tak o tym myśleć, bo "Kara i zbrodnia" rozgrywa się rzeczywiście na "podziemnym", głębszym poziomie niż generalnie trzeźwy i umiarkowany w emocjonalnej temperaturze dyskurs rozwijany na powierzchni. Do głównej galerii dochodzą z piwnicy stłumione odgłosy strzałów i wybuchów. Jeżeli nawet prawdziwej wojny nie udało się na wystawie wywołać, to jest przynajmniej jej echo. Inna sprawa, że nie jest oczywiste, czy kuratorzy mieli dość oręża, aby totalną wojnę widzom wydać. Ile jest w polskiej sztuce ostatnich dwóch dekad takich prac jak "Kara i zbrodnia"? Znamienne, że bardziej spełniony od samej wystawy jest jej katalog, ze świetnymi esejami Leszkowicza, Kitlińskiego, Izy Kowalczyk, Magdy Linkowskiej, Anny Makowskiej i Amelii Jones. Wątpliwości, jakie budzi "Wojna i pokój", można by zatem sprowadzić do namysłu nad skutecznością kuratorskich strategii, ale oglądając wystawę trudno nie zastanowić się także nad pewnego rodzaju bezradnością sztuki współczesnej wobec wielkich tematów. Jasne: epoka wielkich narracji minęła tak dawno, że nikt już jej nie pamięta; fragmentaryczność i taktyka polegająca raczej na "dotykaniu" niż "podejmowaniu" zagadnień jest po prostu elementem współczesnego artystycznego paradygmatu. Wystawa nazwana jest tytułem wielkiej powieści Tołstoja, ale wiadomo, że nie powinniśmy po niej oczekiwać wypowiedzi na Tołstojowską skalę, współczesna sztuka tak nie opowiada. Nawet jednak zrobiwszy to zastrzeżenie, trudno oprzeć się wrażeniu, że tak fundamentalny temat jak wojna wymyka się już nie tylko kuratorskim strategiom, lecz także językowi i taktykom obrazowania, jakie mają do dyspozycji współcześni polscy artyści. Wojna wyprzedza ich, jest bardziej wywrotowa, perwersyjna, okrutniejsza, gorsza i piękniejsza niż prace na jej temat. Wojna, w odróżnieniu na przykład od nieźle przepracowanego tematu Holocaustu, zdaje się mieścić we współczesnym polskim imaginarium. Na obrzeża naszego pola wyobrażeniowego przenikają marginesy wojennego dyskursu - wojna jako kostium popkulturowego spektaklu, wojna jako pewna polityczna konwencja i retoryka, wojna jako nieustannie sączący się streaming medialnych obrazów, wojna jako fantazmat, gra, coraz bardziej rozmyte wspomnienie i strzępy jakichś wizerunków, stłumione echo dochodzące z dalekich stron. Ledwo tego wszystkiego udaje nam się dotknąć - i to wszystko ledwo nas dotyka. Rozczarowujące? Przeciwnie, to właśnie dobrze: wojny nie ma, jest pokój. Odpowiedź na pytanie Twożywa brzmi: jeszcze nie teraz.



"Wojna i pokój", Galeria Labirynt, Lublin, 11.09-31.10.2015

Artyści: Bogusław Bachorczyk, Mirosław Bałka, Anna Baumgart, Tomasz Bielak, Hubert Czerepok, Maurycy Gomulicki, Rafał Jakubowicz, Cezary Klimaszewski, Tomasz Kozak, Katarzyna Kozyra, Edward Krasiński, Zofia Kulik, Anna Kutera, Natalia LL, Dominik Lejman, Zbigniew Libera, Urszula Pieregończuk, Joanna Rajkowska, Józef Robakowski, Krystiana Robb-Narbutt, Mariusz Tarkawian, Twożywo, Krzysztof Wodiczko, Artur Żmijewski oraz Anastasia Mikhno i Piotr Ślaski.

Zespół kuratorski: Magdalena Linkowska, Tomasz Kitliński, Paweł Leszkowicz.